środa, 21 sierpnia 2013

120 km/h bez prawa jazdy?!



Noc spędzona w autokarze potrafi dać się we znaki. Nie pozwoliłam jej jednak na to, ponieważ cały dzień mieliśmy spędzić w Mirabilandii, ogromnym, włoskim parku rozrywki niedaleko Ravenny, ok. 350 km od Rzymu. W parku byliśmy jakieś osiem godzin, ale z bólem serca muszę przyznać, że to za mało. Przydałyby się dwa dni w Mirabilandii… Co więcej jest to możliwe, gdyż bilet jest ważny przez DWA dni. My niestety nie mieliśmy możliwości dłuższego pobytu, więc staraliśmy się na maksa wykorzystać atrakcje Mirabilandii.A wierzcie mi, było z czego korzystać, oj było…






Na początku zaopatrzyliśmy się w mapkę. Tak było łatwiej poruszać się po ogromnej powierzchni parku. Niektóre atrakcje czynne są dopiero od 10 albo 12, z kolei sama Mirabilandia jest otwarta od 9. Warto przyjść już przed otwarciem, gdyż kolejki są ogromne. Nie tylko kolejki po bilety, ale również… na karuzele, zjeżdżalnie i różne inne atrakcje. My rozpoczęliśmy nasze spotkanie z Mirabilandią, stając w kolejce do iSpeeda – rollercoastera, który osiąga prędkość 100 km/h, a na zakrętach nawet 120 km/h! 





Oczekiwanie na wejście bardziej niż nużące było… stresujące. A co jeśli wypadniemy?! W końcu w pewnym momencie jedzie się do góry nogami, jest trochę zakrętów, spirali… Mimo to przezwyciężyła w nas ciekawość i chyba chęć pokazania sobie samemu: nie boję się!
Najgorszy był początek. Kolejka ruszyła tak nagle i tak szybko, że zanim się zorientowałam, krzyczałam wniebogłosy. Na szczęście nie wypadłam, bo jak widzicie, piszę tutaj dla Was :) Przejazd nie trwał więcej niż 3 minuty, ale warto było stać w kolejce przez prawie godzinę. Co prawda zaraz po wyjściu z wagonika, powtarzaliśmy sobie: nigdy więcej, ale za to po kilku godzinach z chęcią jeszcze raz przejechalibyśmy się tym potworem, odstraszyło nas jedynie ponowne stanie w kolejce – chcieliśmy wypróbować jak najwięcej atrakcji, a czasu nie było za wiele.
Oprócz iSpeeda wsiedliśmy na diabelskie koło, do którego wpuszczano po 4 osoby do co drugiego wagonika ze względów bezpieczeństwa. 



Widoki były jednak niezaprzeczalnie wspaniałe, chociaż niejednemu mogą ugiąć się nogi, kiedy wagonik dociera na samą górę…




Wielką popularnością cieszyły się wszelkie wodne atrakcje – spływ dziką rzeką w gigantycznych, kilkuosobowych pontonach,  zjeżdżalnie z pontonami, bitwa wodna, czyli strzelanie z powoli przesuwających się stateczków w inne osoby …



 Wypróbowaliśmy karuzelę, która nie napawała strachem, a jedynie mdłościami, gdyż kręciła się w kółko.




Parę razy przejechaliśmy się kolejką, która dosłownie falowała, a w pewnym momencie wszystkich pasażerów nakrywał ciemny materiał… Uuu, lekki dreszczyk :) Jeśli o dreszczyku mowa w Mirabilandii jest, podobno świetny, dom strachów, ale my w końcu odpuściliśmy sobie dodatkową adrenalinę.
Mirabilandia to mnóstwo atrakcji, dla dużych i małych, odważnych i tych bardziej rozważnych, spokojnych i zakręconych, bojących się wody i uwielbiających się w niej taplać, może to oklepany slogan, ale KAŻDY ZNAJDZIE TAM COŚ DLA SIEBIE.  Naprawdę każdy. Zero nudy, mnóstwo śmiechu, zabawy, czasami mokrych ubrań, ale WARTO.




Na miejscu jest McDonald’s, jak również inne restauracje i puby, w których można coś przekąsić, kiedy zgłodniejemy. Jest także mnóstwo miejsc z automatami (coś w sam raz dla hazardzistów :)).  Z niektórych obiektów bałam się skorzystać, czego nie ukrywam, ale może kiedyś znowu zawitam do Mirabilandii i wtedy się odważę?

Like Sawatka on Facebook - CLICK 

2 komentarze:

  1. Wodne były the best of ! Choć Katun też niczego sobie ; - )

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, te z wodą najlepsze! Nie zapomnę naszego suszenia się pod suszarkami w łazienkach po bitwie wodnej! :D
    P.

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie miłe słowa, komplementy, ale także za rady i konstruktywną krytykę.
Thanks for all kind words, compliments but also for advice and constructive criticism.