niedziela, 29 września 2013

Pocztówkowy prolog



Dawno nie było postu pocztówkowego, a że chciałabym Wam w najbliższych wpisach opowiedzieć o polskiej krainie, którą odwiedziłam jakiś czas temu (w końcu nie samymi podbojami zagranicznych miast człowiek żyje), to najpierw mały wstęp w postaci widokówek, która udało mi się kupić w tamtych okolicach. Zauważyłam, że wszystkie poniżej prezentowane kartki mają jedną cechę – podpis. Muszę Wam powiedzieć, że lubię, kiedy na pocztówce oprócz ślicznego widoku, widnieje napis. Oczywiście zawsze można się pokusić o zgadywanie, jeśli takiego podpisu nie ma, ale wolę, gdy jest. Wtedy od razu wiadomo, skąd pochodzi dana kartka. Nie twierdzę, że napisy psują widoki – często są idealnie wpasowane w kompozycję kartki.



GDZIEŚ POD ZIEMIĄ
Jaskiń w moim życiu odwiedziłam już kilka, pamiętam, że jedna z nich, Jaskinia Mroźna w Tatrach była dość hardkorowa, jak dla przeciętnego turysty. Nie dość że było tam zimno (nazwa niezwykle adekwatna!), to człowiek musiał prawie że czołgać się po jej dnie. Wszędzie było mokro, gdzieniegdzie występowały kałuże, raz wystawało coś z jednej strony, raz z drugiej, momentami wokół panowała zupełna ciemność – w ogóle nie przypominało to spokojnego podziwiania uroków jaskini z przewodnikiem. Ale mnie się podobało J
Zwiedzanie Jaskini Raj nie było podobne do zajęć na obozie survivalowym. Jak w takim razie wyglądało? O tym już w najbliższych postach.



POKAŻ MI, JAK MIESZKASZ, POWIEM CI, KIM JESTEŚ
W telewizji nie brakuje cyklów w stylu Zobacz, jak mieszkają znani i lubiani. Jeśli tylko zdecydujecie się wstać w weekend wcześniej niż przed obiadem, macie szansę podziwiać kuchnię, salon, garderobę i inne pomieszczenia w domu swojej ulubionej aktorki, piosenkarki bądź modelki (bywa że jest to jedna i ta sama osoba – w końcu teraz tak łatwo stać się celebrytą).  Mnie niestety żadna z żyjących gwiazd do swego apartamentu nie zaprosiła, ale za to udało mi się odwiedzić dom człowieka, którego trudno nazwać gwiazdą – byłoby to po prostu niestosowne. Laureat Nagrody Nobla i autor jedynych lektur, przez które do tej pory nie przebrnęłam. Więcej już niebawem :)



PRAWIE JAK U DISNEYA
Zamki, zamki, zamki… Sprawiają, że nasza wyobraźnia pracuje na pełnych obrotach. Tu siedział rycerz, tam księżniczka. Zamki kojarzą nam się z przepychem, twierdzą,  budowlą, w której niestety nie każdemu z nas dane jest mieszkać (chociaż gdyby dosłownie przetłumaczyć angielskie powiedzenie my house is my castle, sprawa prezentowałaby się zupełnie inaczej). Zwiedzanie zamków bez przewodnika to świetna zabawa – można zajrzeć w każdy zakamarek i zgubić się wśród wielu korytarzy. Tak też wyglądała moja wizyta w Ujeździe. Szczegóły wkrótce.





BLIŻEJ NIEBA
Fajnie jest móc wymienić szczyty, które zdobyliśmy w naszym życiu. Oczywiście jeśli na tej liście pojawi się jakiś ośmiotysięcznik, to można pojawić się na Wikipedii, ale nawet gdy jest to tylko kilka polskich pagórków, mamy prawo czuć się dumni. Tak się składa, że uwielbiam góry i poza Gubałówką dotarłam na kilka innych polskich szczytów. Niektóre wspinaczki przypominały spokojny, niezbyt męczący spacerek pod górkę, inne wydawały mi się wyprawą godną Martyny Wojciechowskiej, ale nigdy nie zrezygnowałam w połowie drogi, z czego bardzo się cieszę. 


To jedynie przedsmak kilku najbliższych postów. Serdecznie zapraszam :)

piątek, 27 września 2013

W co nie należy ubierać się zimą?



Narzekałam Wam wczoraj na jesień, ale w końcu stwierdziłam, że trzeba pójść na kompromis z tą kobietą, bo inaczej nic z tego nie wyjdzie oprócz depresji, przeziębienia, smutku i zmęczenia. Swoją, nazwijmy to delikatnie, niechęć do jesieni uzasadniałam między innymi zimnem. Muszę Wam jednak przyznać, że zimę, która według klimatologów jest najzimniejszą porą roku w naszym kraju (chociaż wiecie, że w Polsce wszystko jest możliwe i nawet temperatura może się zbuntować), lubię bardziej niż ponurą, szarą i nazbyt melancholijną jesień. Dlaczego tak właściwie jest?



Święta… Chyba pierwszy powód, dzięki któremu zima kojarzy nam się dość pozytywnie, nieważne, jak wielkim byłby ktoś zmarzluchem – Gwiazdka to czas bardzo rodzinny, pełny pyszności, słodyczy, czas, w którym nikt nie powinien być sam. No i są prezenty, a myślę, że większość z nas lubi coś dostawać, na pewno wielu uwielbia także obdarowywać innych. W grudniu jest na to najlepszy czas (chociaż na prezenty zawsze jest odpowiedni czas!).





Śnieg… Ale tylko, gdy się nie topi! Śnieg jest prawdziwym śniegiem, gdy skrzypi pod butami, temperatura jest ujemna, ale tak porządnie ujemna, a nie jakieś tam -1 - kiedy na ulicach pojawia się plucha, a nogi są mokre nawet w kozakach (swoją drogą – zauważyliście, że niektóre kozaki dostępne w sklepach to obuwie, w którym byłoby nam nawet chłodniej niż w trampkach? Sam papier). Śnieg jest cudowny, gdy można z niego ulepić coś śmiesznego, gdy można pójść na sanki, kiedy tworzy wspaniałe krajobrazy za oknem. Chociaż znam pewną grupę ludzi, którzy śniegu i zimy nie lubią i chyba nigdy nie polubią, a przynajmniej nigdy się do nich nie przyzwyczają, bo jakoś dziwnym trafem za każdym razem są nimi zaskoczeni – drogowcy.




Coraz dłuższy dzień… Znowu pojawia się moja obsesja czasu, ale od grudnia dni zaczynają się robić coraz dłuższe! Najkrótsze dni w roku to 21-22 grudnia, a później już z górki.

Top - kupiony we Włoszech/ Szorty - DIY/ Torba - Real

Dlaczego poruszyłam temat zimy, skoro dopiero co zdążyliśmy wszyscy powitać, z nieukrywanym żalem, przedwcześnie przybyłą jesień? A dlatego, że zima niezaprzeczalnie kojarzy się z kolorem białym. Nawet gdy nie ma śniegu, to przecież chociażby zamarznięte szyby na samochodach są białe, dlatego nie sposób uchronić się przed bielą podczas zimy. A jak to się ma do ubrań?

Opaska - szafa.pl/ Bluzka - National Geographic
Przyznam Wam się, że do niedawna miałam bardzo, ale to bardzo mało białych rzeczy w swojej szafie. Wcześniej białe były jedynie koszulki na w-f, koszule na rozpoczęcie roku i… skarpetki a’la niekwestionowany Król Popu Michael Jackson. Białych spodni i spódniczek na próżno było szukać w mojej szafie. Obecnie nadal nie posiadam zbyt wielu rzeczy o tej barwie, ale już wygląda to lepiej. Biały przestał być dla mnie niepraktyczny, a stał się klasyczny.


Połączenie białego z czarnym jest według wielu wybitnych projektantów uznawane w tym sezonie za najlepsze. Ważnym trendem są też tzw. total looki, czyli wszystkie ubrania w jednym kolorze. Nie wiem, jak Wy, ale ja nie zdecydowałabym się włożyć samych białych ubrań, a już na pewno nie… w zimę. Co jeśli ktoś nie zauważyłby mnie stojącej w śniegu?!

  
A Wy jakie macie podejście do zimy, do koloru białego? Lubicie go nosić? Co sądzicie o białych meblach? Z chęcią poznam Wasze opinie :)
PS. Nie radzę Wam kopiować mojego pierwszego stroju zimą – moglibyście trochę zmarznąć.
Szorty są przerobione – pierwotnie wyglądały tak:






Polub Sawatkę na Facebooku CLICK
A jeśli już lubisz Sawatkę na FB, najedź myszką na napis "Lubisz to!", wybierzc "Ustawienia", a następnie zaznacz "Wszystkie zdarzenia". :)


czwartek, 26 września 2013

Sąd ponadczasowy



Jak już pewnie zauważyliście, słowo podróż jest odmieniane na tym blogu przez wszystkie możliwe przypadki, jest używane przy każdej możliwej okazji, a podróżą jest nie tylko wyjazd do odległego kraju, ale także wyjście do muzeum czy na festiwal. Powszechne są również na tej stronie podróże w czasie. (swoją drogą słowa: Czas to Kronos zrobiły niemałą karierę na jednej z moich lekcji…. Nie, nie historii, nie polskiego… matematyki. ).

 
2007 rok

Dzisiaj chciałabym Was zabrać w kolejną podróż w czasie. Myślałam, aby pokazać Wam ten post w okolicach urodzin, ale w końcu publikuję go dopiero dzisiaj. Dlaczego w czasie urodzin? Bo wpis ten brzmi trochę jak zrzędzenie starego, niewdzięcznego narzekadła, a to przecież urodziny często sprawiają, że nagle przypominamy sobie, ile mamy lat, nie możemy uwierzyć, że to już tyle i zastanawiamy się nad upływem czasu ... No właśnie: Czas. Mnie ten podstępny drań przecieka ostatnio przez palce, nie daje się poskromić. Dawniej był częstym gościem, nie brakowało go wcale. Czasami, choć nie za często, występował w nadmiarze i zapraszał wtedy swoją znajomą Nudę. Teraz jakimś cudem… znika. Co jest tego przyczyną? Czy Czas mógł się na mnie obrazić? A może, wręcz przeciwnie, chce mi pokazać, jak ciekawe, pełne wrażeń i niebanalnych zajęć jest moje życie? 
Chyba czas wydać wyrok. Jakie zarzuty? Kradzież i porwanie Czasu. Oskarżeni?

2008 rok

Jesień – znienawidzona przeze mnie pora roku, która zajmuje miejsce mojego ukochanego lata, kradnie słońce, chowa ciepło i… ukrywa godziny. Nagle doba jest o wiele za krótka. Noc zaczyna się w środku dnia i trwa tyle, ile chce, nie liczy się z nikim. Budzę się – jest ciemno, idę spać – jest ciemno, wracam do domu – jest ciemno. Jedyną jasną porą dnia jest pora lekcji. Światło zapalałam dotychczas tylko późnym wieczorem – teraz atakuję włącznik już po godzinie 17. Cały dzień skurczył się do minimum. Oprócz ciemności, jesień daje nam prawie że mroźne poranki, porywisty wiatr i coraz mniej słońca… Jak można tak karać ludzi?!

 
2009 rok

Liceum – Taki przeskok. Nagle nauczyciele zaczynają Cię traktować jak osobę dorosłą, a nie jak dziecko. Nagle masz więcej lekcji, więcej zajęć. Słowo matura jest jakoś nad wyraz często używane, co irytuje niemiłosiernie. Wychodzi na to, że popołudnia mogłabym spędzać w szkole, skoro i tak w domu siedzę nad lekcjami, niby starannymi, ale często chaotycznymi notatkami i podręcznikami, które nota bene ważą tyle, że moje plecy strajkują.

2010 rok

Blog – To jeden z typów, który pochłania czas, ale… Nie gniewam się na niego. Przyznaję, że nie spodziewałam się, że jedno magiczne słowo: blog może się wiązać z tak ogromną liczbą czynności. Czytałam wielokrotnie, jak to znane i popularne blogerki mówią, że blog stał się dla nich sposobem na życie, a czasami nawet i życiem. Niektóre z nich zrezygnowały z pracy, aby zająć się tylko i wyłącznie swoją stroną. Ja raczej nie porzucę szkoły, więc staram się znaleźć czas na wszystko. Blog to cała kompilacja różnych rzeczy, w sumie coś dobrego dla ludzi renesansu – musisz być jednocześnie fotografem, pisarzem, informatykiem, grafikiem, stylistą. Poza tym mieć szybki Internet, czego mi czasami brakuje. Słowa wypowiedziane przez mojego brata: Sara, lagi są u mnie na porządku dziennym. Jednak blog stał się moją pasją. I nie zamierzam go porzucić.

 
2011 rok

Jaki będzie wyrok? Właściwie to nie mogę ukarać żadnego z podejrzanych – wszyscy są po trochu winni. Jesień muszę przetrwać, starać się znaleźć w niej jakiekolwiek plusy, nie dać się rozłożyć żadnemu choróbsku, bo jesień rozdaje przeziębienia z łatwością, a przyznajcie sami, że to niechciany prezent. Będę wyczekiwać ciepłych dni i zaopatrywać się w grube swetry i kubki z gorącą herbatą  :)

 
2012 rok

Liceum? Niby tak się narzeka, ale tak naprawdę ogólnie pojęta szkoła to lwia część młodości. Trzeba więc wykorzystać to, co nam oferuje. I nie chodzi tu tylko o możliwość nauczenia się nowych i czasami ciekawych rzeczy, ale także świetne wyjazdy, akcje i poznawanie nowych ludzi. 

 
2013 rok

Blog… Już mówiłam, że on uniknie kary. Uwielbiam te minuty spędzone na pisaniu, na czytaniu Waszych komentarzy, obserwowaniu, jak zmienia się licznik wyświetleń. 
A podobno czas, który marnujemy, wykonując czynność bardzo przez nas lubianą, nie jest zmarnowanym czasem. :)

Polub Sawatkę na Facebooku CLICK 
PS. Jeśli już lubisz Sawatkę na Facebooku, to najedź myszką na "Lubisz to!", następnie kliknij "Ustawienia" i wybierz "Wszystkie wydarzenia". :)

wtorek, 24 września 2013

Podstawy świetlnej magii



 Macie czasami takie uczucie: udało Wam się uczestniczyć we wspaniałym wydarzeniu, tak wspaniałym, że pragniecie, aby każdy, kogo znacie (ale w sumie też kogo nie znacie, a co tam, niektórzy, [czytaj: ja],  chcieliby przytulić do serca cały świat) miał szansę wziąć w nim udział, poczuć to, co Wy? Ja mam tak nazbyt często, nie wiem, czy to daje znać o sobie altruistyczna dusza, czy to jakiś nieco bardziej zawiły aspekt psychologiczny.
W każdym razie nieważne, czy to wycieczka do innego kraju, festyn czy nawet film obejrzany w kinie – jeśli wydawał mi się nieziemsko wręcz genialny i warty zobaczenia, żałuję, że nie każdy miał szansę/okazję/czas/możliwość się z nim zapoznać. Tak samo żałuję, że nie wszyscy z Was w zeszłym tygodniu odkryli nowe oblicze toruńskiej starówki i dali radę  (lub też nie wiedzieli, że mogą dać radę – ta niewiedza i niedoinformowanie bywają czasami nawet gorsze od niemożności realizacji, bo gdy człowiek uświadamia sobie, że coś MÓGŁ, ale o tym NIE WIEDZIAŁ, to może sobie najwyżej pluć w brodę, wyciągnąć wnioski :)
Ale nie żyjemy na planecie niemych. Mamy język, głos, mamy także… klawiaturę, aby móc innym, choć w niewielkim procencie, przekazać pozytywną energię, a także spróbować zabawić się w czarodziei i przenieść te osoby do miejsca, o którym chcemy opowiedzieć.
Niech więc ten wpis będzie nieco złożonym zaklęciem, a zdjęcia magicznym lustrem, które umożliwi Wam teleportację. To jak, gotowi na czary-mary?
Najpierw przeniosę Was w okolice 31 października. Gdzieś wymyślono, aby wkładać do dyni świeczki. Wyobrażacie sobie, abyśmy my chowali świeczki w kapuście? A może wtykali latarki w ziemniaki? Brzmi to może z lekka absurdalnie, ale Halloween się rozpowszechnia. Dotarło już nawet do Torunia, a konkretniej w okolice Ruin Zamku Krzyżackiego – tyle że dynie są stosunkowo drogie, ale doskonale je zastąpiono, tworząc bardzo klimatyczne miejsce…




Ścieżka oświeconych, czyli kolejna świetlna instalacja, której ja nadałam wdzięczną nazwę – trawa umieszczona była na ulicy Ciasnej (szerokość tej uliczki wynosi 3 metry). Cóż mogę napisać, na ulicy było, no… ciasno. Serio. Możecie mi nie wierzyć, ale było tam naprawdę ciasno.


Katedra niewątpliwie robiła wrażenie, jednak największe wcale nie z zewnątrz (nie oceniaj książki po okładce – to przysłowie pasuje tutaj idealnie!), a od wewnątrz gdzie rozbrzmiewał gong, paliło się mnóstwo świeczek… W środku panowała specyficzna atmosfera, można było usiąść i nawet porozmyślać, a tłum ludzi wcale w tym nie przeszkadzał. Za to dźwięki gongu skutecznie powodowały głośniejsze bicie serca. 




 
Iluminacja na budynku urzędu miała swoje gorsze i lepsze momenty, słyszałam opinie, że najlepsze w całej projekcji były… reklamy. Ale może dzięki temu mappingowi ktoś chętniej uda się do urzędu, aby załatwić jakąś nieprzyjemną sprawę?




Świetlne maski Bwindi były jedyną płatną atrakcją festiwalu (mowa tutaj o instalacjach i iluminacjach, nie wspominam o koncertach czy spektaklach). Organizatorzy nie zaproponowali nam, na szczęście, kwoty zwalającej z nóg. Za wstęp płaciło się 5 zł, natomiast dzieci do lat 12 wchodziły za darmo. Całość odbywała się na dziedzińcu ratusza. Co ciekawe, utworzyła się tam swego rodzaju łuna, dzięki której było tam po prostu… ciepło. Nie wiem, czy takie działanie mają afrykańskie maski i ich z lekka przerażające otwory na oczy, czy może rozgrzewającą moc posiadały głosy tubylców z Konga i Ugandy płynące z głośników, a może było to zwyczajne ciepło powodowane przez światełka ledowe… Nie, na pewno nie to ostatnie, wolę do tego dopisać nieco mniej oczywistą historię :) Musze przyznać, że 5 złotych nie poszło na marne – nie dość, że się ogrzałam, to jeszcze mogłam doświadczyć w sumie niecodziennej sytuacji – tajemnicze dźwięki, które jednocześnie przerażają i zaskakują, w połączeniu z przeszywającym na wskroś wzrokiem masek (ok., maski nie mają oczu, ale te OTWORY na oczy i tak mnie przeszywały).  W dodatku światełka zmieniały się, całość mogła wydawać się prosta, ale wywierała wrażenie. 



Pstryk. Wracamy na ziemię, gasimy festiwalowe światła. Mam nadzieję, że przekonałam Was do tego, że magia istnieje, a przede wszystkim do odwiedzenia festiwalu Skyway w Toruniu za rok! Zapraszam serdecznie :)
Polub Sawatkę na FB CLICK