niedziela, 22 września 2013

Bal w dżungli u sześciu krasnoludków



Ciąg dalszy święcących postów :) Jeśli ktoś nadal nie orientuje się, o co chodzi w niecodziennie oświetlonej starówce Torunia, zapraszam do zerknięcia na poprzedni post.CLICK
Na Skyway wybrałam się po raz drugi w moim życiu. Był piątek, a przez starówkę cudem można było się przepchnąć – zupełnie, jakby przy ratuszu miał miejsce koncert jakiejś międzynarodowej gwiazdy. W sumie… To było coś w tym rodzaju. Muzyki nie zabrakło, międzynarodowych akcentów także, a toruńskie kamienicy świeciły niczym gwiazdy na niebie.
Nasza podróż zaczęła się od parku w pobliżu Starego Miasta. Projekt zatytułowany Drzewa przedstawiał tytułowe rośliny w zupełnie innym… świetle. Kolorowe wstążki rozwieszone między pniami były oświetlone w specjalny sposób, tworząc prawie że fosforyzujący efekt. Kiedy wychodziłam z parku i na moment się odwróciłam, moim oczom ukazał się niezwykły widok – ciemność rozświetlona wstążkami.




W drodze do kolejnego obiektu (kilkaset metrów) zaczepiło  nas około pięć osób rozdających ulotki informacyjne o festiwalu i mapki (co w sumie nie było aż tak bardzo irytujące, jakby mogło się wydawać, bo jeśli pomyślimy sobie, że ktoś przyjechał na festiwal kompletnie zielony, dzięki takim biuletynom stawał się doskonale poinformowany. Zatem plus za reklamę i organizację.) Około 20.00 stanęliśmy przed Collegium Maximum, w którym na co dzień przebywają zwykle informatycy. Genialną rzeczą był czas wyświetlany na budynkach – można było łatwo zorientować się, za ile minut pojawi się kolejna iluminacja. Zwykle jeden pokaz trwał kilka minut, przerwy również były krótkie – zazwyczaj 3-4 minuty. Ale starczyło na to, aby tłum przeniósł cię do następnego obiektu.



 
Zaczęło się. Liczyłam na to, że na Collegium Maximum będzie jedną z najlepszych iluminacji i nie zawiodłam się. Efekty 3D, wrażenie, że budynek się rozwali, a do tego specjalna muzyka. Efekt wspaniały. 

  
Kolejną iluminacją, która cieszyła nasze oczy był mapping na kościele. Jak stwierdził mój brat: Drugie zawsze najlepsze. Nie wiem, czy to jakaś nowa reguła, nie umiem też stwierdzić, czy ten projekt był najlepszy, bo wszystkie miały w sobie to coś. Iluminacja na kościele ukazywała dżunglę, a następnie tętniące życiem miasto.  







Po przepchnięciu się przez megatłum znaleźliśmy się przy kolejnym budynku, wcześniej nieznanym mi Pałacu Dąmbskich. Najśmieszniejsze jest to, że normalnie człowiek nie zwróciłby uwagi na tę kamienicę – dopiero gdy była oświetlona, w pełni ujawniało się jej piękno i śliczne zdobienia. Tutaj znaczącą rolę odgrywała muzyka - nie twierdzę, że przy innych budynkach była ona nieistotna, jednak w tym miejscu z głośników płynęły znane większości uwertury z różnych oper. Projekcja wykorzystywała także elementy chińskiego teatru cieni. Całość natomiast było jedną spójną opowieścią, gdyż prezentowała jeden dzień z życia pałacu. Cudowne jak za pomocą światła, muzyki i obrazów można przedstawić ciekawą i barwną historię.


Następna instalacja została nazwana przez organizatorów artystycznym cudem. Tym bardziej żałuję, że była jedynym obiektem, jaki minęłam bez większego zainteresowania. Dopiero później zostałam brutalnie uświadomiona, jak niezwykła była to rzecz – kikut drzewka, którego cień, dzięki pomalowaniu specjalną farbą, prezentował drzewo z bujną koroną… Niestety nie mam dla Was żadnego zdjęcia tej instalacji, ale możecie sobie wyobrazić, jak nietypowo i niesamowicie musiało to wyglądać.
Narzekałam już na tłumy, ale nie wspomniałam słowem o… kolejkach. Nie, nie martwcie się, nie było ich przed prawie żadnym budynkiem. Jedynym wyjątkiem okazał się sznureczek do magicznego ogrodu znajdującego się w pobliżu teatru. Kolejka spowodowana była czarodziejskimi różdżkami (tak, tak, można się było poczuć jak w Hogwarcie, haha), które każdy musiał otrzymać, a nigdzie nie widziałam sterty różdżek. Trzeba więc było czekać. Nie były to jednak godziny, więc po kilkunastu minutach cierpliwego stania w kolejce, otrzymaliśmy swoje pałeczki i weszliśmy do bajkowego ogrodu, w którym musieliśmy znaleźć sześć skrzatów. W sumie niezły bajer, dla małych dzieci była to na pewno świetna zabawa. Należało machać różdżką na wszystkie strony i szukać krasnala, który, po bliskim kontakcie z różdżką świecił swoimi oczkami. Muszę się pochwalić, że udało nam się znaleźć wszystkie skrzaty. Mistrzowie magii.





Przedstawiłam Wam już 6 spośród 11 instalacji i mappingów. Już niebawem kolejna część tego, mieniącego się wszystkim barwami, festiwalu. Trzymajcie się :)
Polub Sawatkę na FB CLICK

6 komentarzy:

  1. Wspaniały wpis! Zapraszam do udziału w pewnym Konkursie. Szczegóły: http://najlepszy-wpis.blogspot.com/
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. wow, ale przepiękne efekty! śliczne zdjęcia :)

    OdpowiedzUsuń
  3. wow oswietlenie pierwsza klasa!

    OdpowiedzUsuń
  4. Miałam kiedyś przyjemność zupełnie przypadkiem trafić na taki pokaz wyświetlany na kamienicach, bardzo mi się podobały efekty dźwiękowe, świetlne i "filmowe". I gratuluję zdania testu na maga;> Super pomysł z tymi krasnalami i różdżkami, pozytywnie zaskoczyłaś mnie wiadomością o braku kolejek, bo to znaczy, że wszystko sprawnie się odbywało:)
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie miłe słowa, komplementy, ale także za rady i konstruktywną krytykę.
Thanks for all kind words, compliments but also for advice and constructive criticism.