środa, 18 grudnia 2013

Park Jurajski: edycja limitowana



Co prawda od mikołajek już trochę minęło, ale dzisiaj właśnie je zamierzam powspominać. Mikołajki w pięknie oświetlonym Berlinie z mnóstwem jarmarków bożonarodzeniowych…  Brzmi naprawdę kusząco. Tylko wiecie, nasze marzenia często mijają się z faktami. Jak powiedział Szekspir: Życie nie jest lepsze ani gorsze od naszych marzeń, jest tylko zupełnie inne. Takie też były te mikołajki. Pogoda robiła nam na złość – niby padał śnieg, ale za moment już nie było po nim śladu, za to wiatr nie przestawał wiać. 




Po pysznym śniadaniu w hotelu z wi-fi (już za to był uwielbiany przez większość wycieczkowiczów :D), udaliśmy się do Muzeum Historii Naturalnej. Czyli dinozaury i te sprawy. Wiązałam wielkie nadzieje z tym muzeum i nie zawiodłam się. Pracownicy dobrze wiedzieli, jak ważne jest pierwsze wrażenie, dlatego już w pierwszej sali ustawione zostały szkielety dinozaurów, prawdopodobnie największe skarby muzeum. Chciałam mieć zdjęcie, na którym będę jednocześnie i ja, i dinuś, ale niestety jego rozmiary na to nie pozwoliły… 
 





Muzeum niewątpliwie spodobałoby się dzieciom. Może niekoniecznie wszystkie pomieszczenia, bo te ze skałami czy jedzeniem organicznym (przez które nota bene ja prawie że przebiegłam) nie wydawałyby im się tak atrakcyjne jak te ze zwierzętami. Oj, nie brakowało ich. Małe, duże, groźne, spokojne, domowe pupile i żyjące na wolności bestie – wypchane kukły zajmowały kilka sal. 





Całą halę przeznaczono także na, hm, coś nadal nie do końca przeze mnie zidentyfikowanego. Na wielu półkach sięgających aż po sam sufit stały naczynia z pływającymi… zwłokami? Oczywiście zwłokami zwierząt, w większości były to chyba ryby. Trochę jak śledzie w zalewie octowej. Nie wyglądało to jednak tak apetycznie jak niektóre z potraw wigilijnych, więc czym prędzej stamtąd wyszłam. 
 




Uwielbiam elektroniczne akcenty w muzeach. Myślę, że dobrym pomysłem jest odejście od tradycyjnych technik – po muzeach już nie tylko się spaceruje, oglądając eksponaty z bezpiecznej odległości. Teraz mamy możliwość dotykania, sprawdzania, zabawy, klikania – a tu coś zapiszczy, tutaj coś się poruszy. Wydaje mi się, iż jest to sprytny pomysł na zachęcenie najmłodszych do poznawania świata, również poprzez zwiedzanie muzeów. W Muzeum Historii Naturalnej jednym z takich akcentów była możliwość dopasowania swojego ciała do lustra. W międzyczasie można było przeczytać co nieco o genetyce. 






Muzeum polecam – wcale nie jestem miłośniczką biologii, skaczę z radości, gdy piątkowe lekcje przepadają – to jedyny dzień tygodnia, kiedy muszę znosić czterdziestopięciominutową katorgę w towarzystwie chromosomów i innych gadów. Jednak berlińskie muzeum zostało stworzone w taki sposób, aby nie nużyło, lecz intrygowało. Uwaga, teraz oklepany tekst, każdy znajdzie tam coś dla siebie. Serio. Dorośli, dzieci, zapaleni zoolodzy i sceptyczni fani Parku Jurajskiego. 

Ściskam!
Sara

4 komentarze:

  1. Widze ze wycieczka sie udala :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawa wystawa zupełnie inna niż Zoo. Ale fajna:)

    OdpowiedzUsuń
  3. moje ulubione berlińskie muzeum ♥ a ta sala ze stworami w formalinie podobała mi się właśnie najbardziej! tego typu muzea zawsze budzą we mnie pięciolatkę :D

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie miłe słowa, komplementy, ale także za rady i konstruktywną krytykę.
Thanks for all kind words, compliments but also for advice and constructive criticism.