piątek, 31 stycznia 2014

Jest co świętować



Ja, dziewczyna, która nigdy nie zostanie gwiazdą YouTube’a, uroczyście oświadczam, że najbliższe dni upłyną pod znakiem….

a)      Większej liczby postów na blogu

b)       Zmniejszającego się w zastraszającym tempie stosu z książkami

c)       Odhaczanych punktów z listy filmów, które trzeba obejrzeć

Co to oznacza? Tak, kochani, są ferie, nadszedł wreszcie ten oczekiwany przeze mnie czas. Jest co świętować.



Już myślałam, jak wspaniała będzie dla Was fotorelacja z pięknego Lwowa zimą, miałam zawitać w tym mieście, które tak długo było polskie, w drugim tygodniu ferii… Niestety, Ukraina nie jest teraz najlepszym miejscem na wycieczki. Ale nie martwcie się, zdjęcia z granicy przywiozę!

Tymczasem chciałam podziękować Wam za przemiłe słowa dotyczące filmiku. Niektórzy z Was nawet pisali do mnie na FB, aby podzielić się swoimi pozytywnymi opiniami. Dziękuję, nawet nie wyobrażacie sobie, jak ciepło robi mi się wtedy na sercu. Oczywiście moja największa fanka, którą notorycznie staram się ogrywać w karty, dostrzegła mnóstwo wad i miała ze mnie bekę (dziękuję, Mamuń! :)). Ale wyrobię się. Kiedyś na pewno. A nawet jeśli nie, to będę udawać, że każdy filmik jest tym pierwszym i prosić Was o wyrozumiałość (takie cwane!)

Czy dzisiejsza notka zmierza do bycia zwykłą zapchajdziurą? Być może, bo staram się w żadnym wypadku nie zarazić Was moim humorem, który przypomina burzę z piorunami i rzęsistym deszczem.

Postaram się za to Was dzisiaj zainspirować i poprawić WASZE HUMORY:




Piosenka wydana prawie rok temu, tymczasem ja poznałam ją w tym tygodniu. Dzięki czemu? A tylko dzięki temu, że otrzymała ona nagrodę Grammy za najlepszy utwór. Naprawdę wstyd mi się przyznawać do tego, że Michaela Jacksona zaczęłam słuchać dopiero po jego śmierci, a słynne piosenki poznaję wtedy, gdy pojawią się w jakiejś reklamie lub zostaną docenione w niecodzienny sposób… Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Royals to mój dzwonek od kilku godzin (jeszcze nie dzwonił, wiecie, moi reklamodawcy wzięli sobie akurat dzień wolny).




Jako że uwielbiam reportaże Filipa Chajzera, to wybrałam dla Was ten, który w ostatnich dniach wydawał mi się najciekawszy :) Obejrzyjcie więcej, polecam!



Dwa teksty u StyleDigger –

Jeśli rzeczywiście czytnik Kindle nie męczy wzroku tak jak monitor, tablet czy komórka, to z chęcią go przygarnę. Tylko jeszcze multum ebookowych bibliotek poproszę :)

Porządki w szafie w 10 krokach- tekst w sam raz dla mnie, gdyż remanenty w szafie to coś, co staram się robić dość często, raz z lepszym, raz z gorszym skutkiem. Jestem pewna, że nie sprawdziłaby się u mnie jedynie metoda z wiązaniem wstążeczek, gdyż część ubrań leży grzecznie na półce, więc do czego miałabym przywiązywać kokardki? Do metek? A rano w stresie i pośpiechu zapomnieć o ich zdjęciu i chodzić po szkole z uroczą wstążeczką wystającą zza koszulki? ;)

Życzę Wam, abyście byli w jak najlepszym humorze w ciągu najbliższych dni :)
Sara




 PS. Czy jest jeszcze ktoś, kto nie widział jubileuszowego filmiku?


wtorek, 28 stycznia 2014

5 rzeczy, które chcielibyście wiedzieć o Sawatce...

...ale boicie się zapytać!




Dotrwaliśmy do setnego posta! Zarówno Wy, jak i ja. Jestem z nas dumna. Mam nadzieję, że jeszcze kilka (a nawet kilkanaście, jak szaleć, to szaleć) takich jubileuszy przed nami. Dzisiejszy post to dla mnie jedno wielkie szaleństwo. Nigdy jeszcze tak długo nie zajmowałam się jednym wpisem. Okazało się, że nagranie filmiku to pikuś (najdłużej zajęło mi wybranie odpowiedniego miejsca do siedzenia).  Za to montowanie go, kiedy nie ma się odpowiedniego programu, a format, w którym są zapisywane filmy na aparacie, jest powszechnie nieznany, zajęło mi pół dnia. Osiągnęłam najwyższy poziom irytacji i zdenerwowania, a kiedy udało mi się uzyskać dostęp do innego komputera (zajmowanego przez brata grającego na zmianę w World of Tanks, League of Legends i Minecrafta, zrozumcie, to nie było łatwe), okazało się, że tam… też nic nie da się zrobić. Ale moją największą zaletą (czasami będącą nie do zniesienia) jest upór. Nie poddałam się i…  jest, tort z wisienką, czyli filmik na setny wpis na blogu.

O czym w nim opowiadam? Dlaczego nazwa bloga to nie kot w  sardynkach, co jest moim największym blogowym marzeniem i co ma wspólnego moja przeszłość internetowa z syrenkami.

Serdecznie zapraszam Was do oglądania!

Dziękuję, że jesteście ze mną, dziękuję za wsparcie.

Buziaki!

Sara

Cudowna miniaturka...



niedziela, 26 stycznia 2014

Licealne sekrety



Miałam marzenie. Zrobić sesję w szkole. Taką zupełnie niegimbusiarską. Okazja była idealna – dwa okienka na WF-ie. Podczas gdy reszta mojej klasy zawzięcie grała w kosza i myślała, jakby tu dorównać Chodakowskiej (byłam z Wami duchem!), wraz z moją przyjaciółką spacerowałam po szkole w poszukiwaniu ambitnych miejsc…






Zaczęłyśmy od szatni, czyli opisywanym przeze mnie w poprzednim poście źródle inspiracji i miejscu narodzin przyszłych poetów. Jest tam naprawdę wszystko, cokolwiek zostawisz, znajdziesz za kilka godzin (a przynajmniej miej taką nadzieję). 




Później przyszedł czas na żarówiaste szafki. Biją po oczach swoim kolorem i są symbolem gimbazy. Dlaczego? Liceum nie spotkał ten zaszczyt i szafek dla nich nie starczyło… Muszę zadowolić się szatnią. Szafki zawsze kojarzyły mi się z amerykańskimi filmami. Nastolatki trzymały tam dosłownie wszystko. Znacie ten widoczek – dziewczyna niosąca kilka podręczników w ręku zamiast w torebce i chowająca je w szafce? Przynajmniej jej plecy nie cierpiały tak jak współczesnej, polskiej młodzieży…




Minus czwórki, który poznałam jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego? Wąskie korytarze. Kiedy ktoś opisywał mi tę szkołę, wspominał, jaką są one niedogodnością. Prawie 700 uczniów + mało przestrzeni = mnóstwo czasu poświęconego na przemieszczenie się z klasy do klasy. To trochę jak wyścig z przeszkodami – trzeba ominąć tych, którzy mieli to szczęście i pierwsi dopadli do ławki stojącej pod kaloryferem, potem całującą się parę, w zupełności nie zwracającą uwagi, co się dzieje wokół, następnie przecisnąć się między tłumem opierającym się o parapet a grupką dziewczyn siedzącą pod ścianą… Siedzenie na podłodze, choć nie jest ona nieskazitelnie czysta (w końcu niektórzy butów nie przebierają) nie należy do rzadkości. Ja staram się tego unikać, ale dla Was zrobiłam wyjątek!




Łącznik, czyli część gimnazjalistów, jest równia chętnie odwiedzana przez licealistów. Bo Wi-Fi, bo cicho, bo przyjemnie… Można poobserwować przez wielką szybę tych, którzy w danej chwili wylewają siódme poty na WF-ie. Bardzo chciałam zrobić zdjęcie i pokazać Wam to miejsce, ale niestety cieszy się taką popularnością, że przez bite dwie godziny było zajęte i ani na moment nikt nie chciał go opuścić. Mimo swojej sławy na łączniku brakuje mi jednego - ławek. Jest ich tam stanowczo za mało! :)




Szczęściarzami są również ci, którzy pierwsi zajmą miejsce przy kawiarnianych stolikach. Na każdym piętrze jest tylko jeden taki (więcej jedynie przy sklepiku).







Można by powiedzieć – szkoła jak szkoła. Dla mnie to miejsce, w którym spędzam naprawdę dużą część dnia i cieszę się, że po kilku miesiącach czuję się tam swobodnie. Co prawda nadal nie pamiętam numerów sal i szukam ich na czuja, ale nie mam wrażenia, że w szkole tej jestem kimś obcym, intruzem. A to chyba najważniejsze.



Życzę Wam dużo zdrówka w te mrozy! 
Sara

piątek, 24 stycznia 2014

Mądrości ze szkolnych ścian



Chodzę tam, bo muszę, jak większość osób w moim wieku. To nie tylko miejsce nauki. Nie tylko idealna okazja do spotkania z przyjaciółmi. Nie tylko wybieg mody, ściskawa na korytarzach i jeden wielki cyrk. To także ogromne źródło inspiracji. Szkoła podrzuciła mi kilka pomysłów na wpisy. A zacznę od lochów.

Ciemne, mrożące krew w żyłach, ciągnące się w nieskończoność korytarze, z kratami zamiast drzwi… Tak nie wyglądają podziemia w naszej szkole. I nie jest to Hades, jak sądzą niektórzy, a jedynie piwnica ze sklepikiem, który ratuje drożdżówkami z kruszonką i bez, światowej sławy minipizzą (keczup tylko dla tych, co zasłużą), a w moim przypadku najczęściej herbatą bez cukru. Znajdują się tam także szatnie. Od razu widać, która należy do humanistów. Mówią, że tylko idiota ma porządek, a to geniusz panuje nad chaosem. W takim razie nasza szatnia należy do grona Einsteinów…




Ale w poście tym nie chciałam pisać o nadzwyczajnej liczbie worków, reklamówek i kartoników znajdujących się w naszej szatni (każda podejrzana paczka może być potencjalną bombą, pamiętajcie!). Nie miałam zamiaru opisywać vansów, conversów i szpilek, które zajmują połowę podłogi. Pomyślałam, że podzielę się z Wami mądrościami poprzednich właścicieli tej szatni (lub też osób w niej goszczących :)).

Są wyznania miłości, w szczególności kierowane do nauczycielek. W różnej formie. Jak wiadomo miłość i nienawiść dzieli niezwykle cienka granica, więc tuż obok serduszek, znajdziemy nienadające się do publikacji epitety.



Nie nauczycielki są jednak idolkami autorów złotych myśli. Jest nim… Chuck Norris.




W szkole zawsze można liczyć na pomocną dłoń i dobrą radę. Nieobca uczniom jest też szczerość. Te, jakże pożądane cnoty, wyraźnie widać na ścianie.




- Magiczne słowo? – Natychmiast! Według uczniów owianej tajemnicą czwórki jest inaczej… Słowa dziękuję i przepraszam musiały zostać wyryte.




Droga z czwórki do empiku zajmuje nie więcej niż 5 minut. A jednak, ktoś uznał, że sklep ten źle wpływa na uczniów…




Jeden z autorów miał muchy w nosie. To mało powiedziane. Ciągle mu coś cuchnęło i nie pasowało… Francuski piesek w toruńskiej szkole.




Jeśli ktoś nie potrafi wyrazić swoich uczuć słowami, próbuje w inny sposób, na przykład poprzez rysunek. Z przykrością stwierdzam, że nie mogę opublikować żadnego ze ściennych malunków. Powód? Wszystkie przedstawiają to samo. Co? A co najczęściej wstawia się za karę komuś na tablicy na FB albo rysuje w zeszycie?

Po przeczytaniu wszystkich sentencji, którymi zechcieli podzielić się uczniowie, miałam tylko jedną myśl. Najlepiej wyraża ją ten tekst:


Samych udanych tekstów Wam życzę!
Sara