Strony

czwartek, 26 czerwca 2014

Państwo w państwie, czyli Republika Zarzeczańska



Chciałabym wrócić do Wilna. To może zadziwiające stwierdzenie po tym, jak nazwałam to miasto najbrzydszą europejską stolicą, jaką widziałam. Chciałabym tam wrócić tylko w jednym celu, aby zobaczyć jedno miejsce, a właściwie jedno… państwo. Republikę Zarzeczańską. Już sam fakt, że w stolicy jednego państwa, znajduje się inny kraj, sprawia, że człowiek ma ochotę się tam udać.
Wyobraźcie sobie, że mieszkacie w kraju, który dopiero co wyswobodził się ze szponów Matuszki Rosiji. Uznajecie siebie za artystów i chcecie przebywać z osobami równymi sobie. Wpadacie na pomysł, aby założyć państwo. Kto ma być pomysłodawcą stworzenia nowej republiki, jak nie Wy? Pojawia się problem, mianowicie: terytorium. Gdzie znajduje się idealne miejsce, kipiące kreatywnością, pomysłowością albo wręcz przeciwnie – takie, w którym wiele jest jeszcze do zrobienia i tylko wena artystów może temu pomóc? Padło na Zarzecze – niegdyś będące przedmieściami Wilna, ostoją rzemieślników i kupców, a następnie miejscem schadzek artystów. 





1 kwietnia 1997, czyli w dzień tak poważny jak każdy inny, Republika Zarzeczańska oficjalnie zaczęła istnieć. Powstała konstytucja z iście groteskowymi prawami (ale to nadal konstytucja!). Oto kilka z nich:
  • Człowiek ma prawo mieszkać nad Wilenką, a Wilenka przepływać obok człowieka.
  • Kot nie ma obowiązku kochać swego pana, ale powinien pomóc mu w trudnej chwili.
  • Człowiek ma prawo być niekochany, ale niekoniecznie.
  • Człowiek ma prawo umrzeć, ale nie jest to jego obowiązkiem.
  • Człowiek ma prawo obchodzić swoje urodziny albo ich nie obchodzić.
  • Człowiek ma prawo uświadomić sobie swoją małość i wielkość.
I wiele innych praw, które należy wziąć pod uwagę, gdy jest się obywatelem Republiki Zarzeczańskiej. Nota bene kraj ten ma swoich ambasadorów, prezydenta, hymn… Rząd obraduje w knajpce. Przynajmniej nie stwarza pozorów jak niektóre rządy.


W czasach sowieckich Zarzecze stało się dzielnicą brudną i zaniedbaną, ale na szczęście artyści sprawili, że to miejsce odżyło. Jest tam kolorowo, przytulnie, uliczki wiją się między kamieniczkami, gdzieniegdzie można usłyszeć pianie koguta. To dzielnica zupełnie różniąca się od pobliskiej starówki – cicha, z licznymi galeriami i kawiarenkami. Obrazy oraz rzeźby znajdują się nie tylko wewnątrz budynków, ale również na zewnątrz. Można więc wybrać się na spacer, a przy okazji poobcować trochę ze sztuką.



Jeśli chcecie przytrzymać ukochaną osobę jak najdłużej przy sobie, koniecznie jedźcie do Wilna i zawieście kłódkę na Moście Zakochanych, przez który możecie dostać się do Republiki Zarzeczańskiej, a następnie wrzućcie kluczyk do Wilenki. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że Wasz związek przetrwa. W końcu komu by się chciało wracać do Wilna i rąbać kłódkę?!
W Wilnie możemy czuć się prześladowani przez Mickiewicza, na Zarzeczu natomiast znajdziemy ślady Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, poety mieszkającego tam wraz z żoną Natalią. Mam wrażenie, iż artysta ten mógłby przyczynić się do powstania jeszcze zabawniejszej i paradoksalnej konstytucji, gdyby tylko dożył tych czasów. 





Właśnie takie miejsca uwielbiam odkrywać i zwiedzać, dlatego bardzo żałuję, że nasza wycieczka nie miała w planach wędrówki ulicami Zarzecza… W chęcią poodychałabym powietrzem przepełnionym zapachami farby, wyobraźni i dystansu do świata.

Buziaki!
Sara


P.S. Oczywiście z powodu braku zdjęć pokazujących piękno Zarzecza i jednocześnie nadmiaru fotografii z pozostałych części Wilna, postanowiłam pokazać Wam, co udało mi się zobaczyć w tej stolicy oprócz kościołów i tabliczek z nazwiskami poetów z poprzednich wpisów.

1 komentarz:

  1. Ha, nawet nie wiedziałam o istnieniu takiego państwa artystów ;)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie miłe słowa, komplementy, ale także za rady i konstruktywną krytykę.
Thanks for all kind words, compliments but also for advice and constructive criticism.