Siusiający chłopiec z
czekolady. Tego nie możecie przegapić!
Drugi
dzień pobytu w Brukseli rozpoczęłyśmy z mamą od zobaczenia symbolu miasta.
Manneken Pis to siusiający chłopiec. Ten najbardziej znany jest bardzo mały i
gdyby nie kilka osób fotografujących rzeźbę, można by ją przeoczyć. Uliczka,
przy której znajduje się Manneken Pis, poprowadziła nas do Wielkiego Placu.
Był
rześki poranek, a Grand Place wyglądał pięknie skąpany w promieniach rannego
słońca. Wszystkie budynki otaczające plac są eleganckie i wytworne. Ogromnie
spodobał mi się ten rodzaj architektury. Wielki Plac był tym miejscem w
Brukseli, w którym spotkałyśmy najwięcej turystów.
Kolejnym
punktem naszej wycieczki była fontanna Charlesa Bulsa. Okazała się nieczynna, ale i tak musiałam mieć z nią zdjęcie. :D Po fontannie
przyszła kolej na… błądzenie. Bardzo długo szukałyśmy Zinneke Pis czyli
siusiającego pieska. Pytałyśmy o niego kilka osób. Wszystkie były zaskoczone i
nie potrafiły nam pomóc. Tak długo się kręciłyśmy, że w pewnym momencie
wylądowałyśmy naprzeciwko katedry, którą zamierzałyśmy zobaczyć dopiero za
kilka godzin. Katedra Świętego Michała i Świętej Guduli to piękna, gotycka świątynia. Czy czegoś Wam nie przypomina? :)
W
końcu odnalazłyśmy się zarówno na mapie, jak i na uliczkach belgijskiej
stolicy, i dotarłyśmy do kolejnego kościoła - kościoła św. Katarzyny (Eglise Sainte-Catherine). O tym, że była to naprawdę
efektowna budowla, świadczy chociażby fakt, że bok świątyni uznałam za jej
przód… Niedługo potem odnalazłyśmy pieska. Nie było przy nim tłumu turystów.
W
poszukiwaniu kolejnego zabytku trafiłyśmy z mamą na teatr. Zauważyłam, że
teatry i opery to – obok zamków – coś, co zwykle w innych miastach przykuwa mój
wzrok.
Zdjęcia
z tego placu wykonała moja mama, bo ja w tym czasie trzęsłam się i płakałam po
cudownym uniknięciu śmierci. Ale nawet przez łzy plac ten nie zachwycał.
Gdy
już się uspokoiłam, wróciłyśmy w okolice Wielkiego Placu, by kupić pamiątki i
zjeść w końcu coś belgijskiego. Padło na gofry. Tamtejsze gofry są pyszne –
podawane z wieloma dodatkami takimi jak owoce, nutella, bita śmietana. Samo
ciasto zaś jest inne niż w Polsce. Lepsze. Gofry je się jak wykwintny deser –
widelczykiem.
Najedzone
skierowałyśmy się w okolice Pałacu Królewskiego. Yhym, czy dziwnie zabrzmi, jak
stwierdzę, że nie mogłyśmy go znaleźć? Czy zaskoczeniem będzie, gdy napiszę,
że, kiedy w końcu go znalazłyśmy, okazało się, iż jest ogrodzony i ledwo można
zrobić mu zdjęcie?
Ostatnim
punktem "must see" w Brukseli był dla nas Kościół Notre-Dame du Sablon. Tak jak nie przepadam za
oglądaniem kościołów, tak wszystkie podziwiane w Belgii wywarły na mnie niemałe
wrażenie. Muszę jednak przyznać, że paryską katedrę Notre-Dame o wiele bardziej przypomina brukselska Katedra Świętego Michała i Świętej Guduli.
Nasz
pobyt w Brukseli zakończyłyśmy frytkami RZEKOMO belgijskimi. Szału nie było.
Zwiedzanie
piętnastej stolicy zaliczam do udanych. Odwiedzone miejsca były piękne,
efektowne, robiły wrażenie.
To
jednak nie ostatni brukselski post. Stay tuned!
Sara
Kościół katolicki był w średniowieczu potęgą ekonomiczną i budował bardzo dużo obiektów kultu religijnego. Ze względu na rozmach inwestycyjny już wtedy stosowano coś co dziś nazywamy ''projektem typowym''. Stosowano rozwiązania sprawdzone już na innych obiektach. Podobieństwo do kościoła Opactwa Westminsterskiego jest wyraźnie widoczne. Jakoś mnie to nie dziwi, tym bardziej że Henryk I, książę Brabancji jeździł do Londynu.
OdpowiedzUsuń