Strony

sobota, 16 listopada 2019

Dlaczego poszłam na psychoterapię?


Odpowiedź na to pytanie mogłabym zawrzeć w jednym zdaniu: myślałam, że oszalałam. I chyba potrzebowałam psychoterapii, by uświadomić sobie, że to nieprawda.

Odkąd pamiętam, martwiłam się. To normalne – w końcu każdy się martwi. Tylko że ja martwiłam się i przejmowałam nie tak, jak powinnam. Większość moich zmartwień była jałowa, wyolbrzymiona albo katastroficzna. Co najgorsze, powodowało to u mnie różne objawy psychosomatyczne. Nie mogłam np. nabrać oddechu.

Jakoś sobie żyłam. Jednak czerwcowa operacja usunięcia tarczycy i ogólnie cała choroba mocno wpłynęła na moją psychikę. Zaczęłam się bać, że znowu zachoruję. W każdym tygodniu wymyślałam różne choroby. Wydawało mi się, że mam stwardnienie rozsiane, AIDS, tężyczkę, chore oczy, uszy i co najgorsze – schizofrenię. To pewnie brzmi dla Was absurdalnie . Dla mnie też. Ale tak było.

Gdy poczułam, że już dłużej nie dam rady, że zaraz zwariuję, poszłam do psychologa. Tak naprawdę wybrałam panią, która po prostu miała wolny termin na kolejny dzień. Ale to była świetna decyzja, bo okazała się ona świetną terapeutką i udało nam się zbudować dobrą relację.

Na pierwszym spotkaniu opowiedziałam, z czym przychodzę i dowiedziałam się, że to jak najbardziej nadaje się na terapię. Już ta informacja była dla mnie ważne. Przyznam Wam się, że ja niestety żyłam w przekonaniu, że taka już jestem, że się martwię, bo w teście osobowości mi wyszło, że mam wysoki neurotyzm i nic nie mogę z tym zrobić. Tak, studia psychologiczne upadły mi na głowę. To była jedna z najgorszych, jak nie najgorsza decyzja w moim życiu, by wybrać ten kierunek. To nie są studia dla osób delikatnych, dla osób słabych psychicznie. To, czego dowiadywałam się na zajęciach, brałam bardzo do siebie – w kółko się diagnozowałam i widziałam w sobie tylko to, co najgorsze. Na szczęście zostały już niecałe dwa lata.

Tak jak pisałam w poprzednim poście, po pierwszej wizycie pojawiły się oczywiście wątpliwości – czy ja tego na pewno potrzebuję? A może jednak dam radę sama? Ile to potrwa? Ile w sumie na to wydam? Czy mam na to pieniądze?

Pieniądze się znalazły, a ja potem dziękowałam sobie, że podjęłam tę decyzję.

Można powiedzieć, że poświęciłam wakacje na to, by poprawić swoje zdrowie psychiczne.
Czy to oznacza, że teraz nie martwię się w ogóle? Nie. Wiem jednak, jak sobie ze zmartwieniami radzić i przede wszystkim wiem, że mogę to zrobić. To nie jest tak, że jestem skazana na martwienie się, bo jakiś test osobowości tak pokazał. Wiem, że to jest tylko w mojej głowie. A ja nie muszę się temu poddawać. Mogę przejąć kierownicę.
W kolejnym poście opowiem Wam o tym, czego nauczyłam się na terapii – co okazało się przydatne, a co zupełnie mi nie pomogło.
Sara

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za wszystkie miłe słowa, komplementy, ale także za rady i konstruktywną krytykę.
Thanks for all kind words, compliments but also for advice and constructive criticism.