Jeśli jesteś tu, a nie widziałeś poprzedniego posta, wiedz, że... musisz go zobaczyć. Dzisiejszy wpis jest bowiem częścią wczorajszego :)
Podsumowanie:
J jak… jestem blogerką. Mam bloga i nie zawaham się go użyć.
Nawet nie wiecie, jak mi się błyszczą oczy, kiedy ktoś mówi, że odwiedza moją
stronę regularnie, że czyta to, co naskrobię. Słomiany zapał uleciał wraz z
saharyjskim powietrzem, które dotarło do mnie we Włoszech – kiedy wróciłam,
pokonałam w sobie wszystkie dotychczasowe strachy, wyrzuciłam obawy i założyłam
bloga. Piszę go do teraz i nie zamierzam przestać, bo nie przeżyjecie beze mnie
tutaj wreszcie mogę w pełni zajmować się tym, co kocham. Stukaniem w klawisze.
Pisaniem.
K jak… konkursy. Nie chodzi mi tu tylko o te szkolne (choć te
też wiele mi dały – nie musiałam stresować się przed egzaminem z cudownej
fizyki, jeszcze wspanialszej chemii i damy mojego serca - biologii.) Myślę
także o konkursach internetowych. Branie w nich udziału sprawiło mi wiele
frajdy, a z każdą kolejną wygraną coraz chętniej grałam.
L jak… liceum. Inne życie. Miażdżące tłumy na korytarzach,
przedmiotów prawie tyle, ile palców u rąk. I nóg. Nagle zaczynasz rozumieć, że
nie trzeba być najlepszym ze wszystkiego.
M jak… moje miasto. Toruń niejednokrotnie wyrywał mnie ze
szponów nudy i na każdym kroku zaskakiwał. W 2013 roku poznałam moje miasto z
innej strony, a także zaczęłam się nieco bardziej orientować, co, gdzie i jak
(czas najwyższy, po 16 latach…).
N jak… Niemcy, a konkretniej Berlin. Odwiedziłam to miasto aż
dwukrotnie (na bogato!) i cieszę się, że mogę dodać kolejną europejską stolicę
do mojej listy.
O jak… optymizm. Kiedy przychodzą naprawdę trudne dni,
smutek, rozpacz, irytacja, na niebie chmury, za oknem szaro, staram się szukać
dobrych stron. Niektórzy mylą optymizm z infantylnością, naiwnością i
dziecinnością. A mnie się tak po prostu łatwiej żyje.
P jak… piosenki, które zawładnęły moim sercem w 2013 roku.
Na pewno są to taneczne przeboje, do których układy poznawałam, będąc w lipcu
we Włoszech. Do tej pory pamiętam kroki, a na poprawę nastroju puszczam sobie
właśnie te piosenki:
R jak… radość z małych rzeczy. Przez pół roku codziennie
(nie ominęłam ani jednego dnia!) zapisywałam przynajmniej 5 miłych,
zaskakujących, radosnych zdarzeń minionego dnia. Mam nadzieję, że w roku 2014
ponownie uda mi się wrócić do tego nawyku. Dokładnie opisałam go w tym poście.
S jak… stolice. Dwie kolejne dodane do listy. Jako dziecko
postanowiłam sobie, że odwiedzę wszystkie europejskie stolice. Zdaję sobie
sprawę, że to marzenie trudne do zrealizowania, ale… mogę je spełnić. Rzym i
Berlin już odhaczone.
T jak… trzynastka. Nie jestem przesądna. Tylko trochę. Jeśli
chodzi o pozytywne aspekty przesądności, to nie ukrywam, że na mojej twarzy
pojawia się uśmiech, kiedy znajdę na chodniku grosik na szczęście. Ale czarne
koty już mnie nie ruszają. Wręcz przeciwnie – gdy taki przebiegnie mi drogę,
idę dalej pewnym krokiem z wysoką podniesioną głową. Trzynastka w dacie miała
być szczęśliwa. Była tylko momentami. Chyba nigdy się do niej nie przekonam i
zawsze będę podchodzić do trzynastek z pewną rezerwą.
U jak… ubaw na całego. Tak narzekam na ten rok, ale jednak
potrafię znaleźć w nim mnóstwo momentów pełnych śmiechu, zabawy, tańca i
śpiewu.
W jak… wycieczki. Rok 2013 można porównać do worka pełnego
kilometrów. Ile ich przejechałam w minionym roku? Nie dam rady zliczyć. Ile
miast odwiedziłam? Ile zabytków sfotografowałam? Ile nowych miejsc udało mi się
zapisać na kartach pamięci?
Z jak… zmiany. Bardzo dużo zmian, we wszystkich dziedzinach
życia. Zmiany są nieuchronne i potrzebne, ale do części z nich człowiek
przyzwyczaja się miesiącami, a nawet latami. Do innych nie przywyknie nigdy.
Niektóre osoby odeszły z mojego życia, dobrowolnie lub też nie. Mam nadzieję,
że jest im teraz lepiej niż było.
Kochani, życzę Wam tego, aby rok 2014 był o wiele lepszy niż 2013! :)
Sara