Po raz pierwszy zoo we
Wrocławiu odwiedziłam, gdy miałam jeszcze długie włosy i lubiłam matematykę. Druga
wizyta była o wiele bardziej udana.
Naszym
głównym celem odwiedzin we wrocławskim zoo było tym razem Afrykarium. Nie da
się jednak kupić osobnego biletu tylko do tej części ogrodu, więc oprócz
zwierząt z Czarnego Lądu obejrzałyśmy też piękne stworzenia z innych
kontynentów.
Wizyta
w zoo rozpoczęła się… dość nieprzyjemnie. W Internecie wyczytałyśmy, że można w
szafkach zostawić bagaż. Była podana cena takiej usługi oraz wymiary skrytki.
Jakie więc było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że szafek już nie ma. Nikt z
pracowników zoo nie chciał nam pomóc. Ostatecznie jednak udało się zostawić
walizkę na przechowanie. Ale pamiętajcie o tym, że we wrocławskim zoo nie ma
takiej możliwości – także w Afrykarium, w którym jest płatna szatnia (1 zł za
jedno okrycie wierzchnie).
Mimo
tego że mamy grudzień, w zoo było całkiem sporo osób. Zdziwiło mnie to, bo
wydawać by się mogło, że zimą takie miejsca zamierają. A tymczasem zarówno w
Afrykarium spotkałyśmy osoby odwiedzające, jak i poza nim. Może nie były to
tłumy, przez które trudno się przecisnąć, ale jednak nawet w grudniu chętnych
do wizyty w zoo nie brakuje.
Rozpoczęłyśmy
zwiedzanie od Afrykarium. Ogromny pawilon podzielony jest na kilka części. Po
kolei przechodzimy więc przez takie strefy jak Morze Czerwone, Afryka
Wschodnia, Kanał Mozambicki czy… dżungla. Afrykarium to połączenie oceanarium z
tradycyjnym zoo. Możemy tam podziwiać liczne gatunki ryb i morskich stworzeń.
Muszę Wam powiedzieć, że to niesamowite uczucie, gdy ogromna płaszczka
przepływa Wam nad głową.
My
jednak najchętniej podziwiałyśmy nie ryby, lecz ssaki – urocze hipopotamy,
kotiki afrykańskie będące synonimem relaksu oraz szykowne manaty. Trafiłyśmy na
karmienie hipciów. Najpierw oglądałyśmy, jak pływają w wielkim basenie,
przypominającym jezioro, a potem z uśmiechem patrzyłyśmy, jak wcinają.
Specjalnie
zaczekałyśmy też na karmienie kotików. To ssaki spokrewnione z fokami, różnią
się jednak od nich m.in. tym, że widać im uszka. Karmienie kotików było
połączone z treningiem medycznym. Chociaż część ćwiczeń i sztuczek mogła
przywodzić na myśl pokazy cyrkowe, to tak naprawdę te zabawy są po to, by bez
zbędnego stresu móc sprawdzić stan zdrowia kotików. Dzięki takim treningom nie
boją się one weterynarza i są w dobrej kondycji. Kotiki podawały płetwy,
skakały przez obręcz, biły brawo, a nawet dały całusa swojemu opiekunowi. Moje
serce skradły jednak nie wygimnastykowane samiczki, lecz 160-kilogramowy samiec
Nelson. Jeszcze przed przyjściem opiekuna kotik czekał na powierzchni, z
właściwym sobie szykiem. Karmienie kotików najlepiej podziwiać albo z tarasu,
na który wchodzi się z Afrykarium, albo z terenu zoo.
Oprócz
hipopotamów i kotików o wyznaczonych godzinach można obejrzeć karmienie manatów,
żółwi pustynnych, rekinów oraz pingwinów.
Co
jeszcze udało nam się zobaczyć we wrocławskim ogrodzie zoologicznym?
Podziwiałyśmy energiczne pingwiny, a także zdecydowanie mniej ruchliwe krokodyle
i zastanawiałyśmy się, dlaczego leżą z otwartymi pyskami. Przywitałyśmy się też
z tygrysem oraz zobaczyłyśmy śpiące miśki.
Zoo
we Wrocławiu jest ogromne, nie udało nam się więc obejść wszystkiego –
spokojnie można by tam spędzić cały dzień. Nam zależało jednak na zobaczeniu
mieszkańców Afrykarium. Bardzo Wam polecam wizytę w tym miejscu – nawet jeśli
już byliście wcześniej w zoo we Wrocławiu. Afrykarium to nowoczesny budynek, w
którym zwierzęta mają świetne warunki. Super, że zoo we Wrocławiu pozwoliło
zwiedzającym bliżej przyjrzeć się takim nieznanym zwierzętom jak kotiki czy
manaty.
Byliście
we wrocławskim zoo? Jakie jest najpiękniejsze zoo, które widzieliście? Ja na
pewno długo będę wspominać również Wiedeń – wiadomo, pandy!
Sara
Do Berlina nie jest aż tak daleko. Jak mieszkałem w Berlinie to byłem tam z dziećmi nie jeden raz.
OdpowiedzUsuńW Zoologische Garten też mają pandy.
https://www.zoo-berlin.de/en/news/panda-blog#c8412