Przez kilka
miesięcy nie kupiłam żadnych biletów lotniczych. Dramat, co nie? Dzisiaj czas
na historię "od miłości do nienawiści", czyli moje perypetie z tanimi liniami.
Bardzo
chciałam gdzieś lecieć w lutym. Pojawiły się jednak pewne problemy…
Zacznijmy
od tego, że niestety wybór miast, do których można dolecieć z Polski, się
kurczy. Niby tanie linie otwierają co rusz nowe kierunki, ale... zamykają inne. A jak już uruchamiają nowe destynacje to albo są to
miejsca, w których już byłam, albo takie, które niezbyt mnie interesują. 24
stolice europejskie za mną i naprawdę trudno jest znaleźć bezpośredni lot
Ryanairem i Wizz Airem z Polski do miejsca, w którym nie byłam, w którym w
lutym jest powyżej 10 stopni i do którego chciałabym polecieć. Co więcej, wiele
tras jest nieczynnych zimą – w szczególności te, które akurat mogłyby mnie zaciekawić...
Kolejny
problem to godziny lotów. Mieszkam pod Toruniem, do najbliższego lotniska mam więc
minimum 2-3 godziny drogi. Na lotnisku wypada być choć godzinę wcześniej.
Niestety, jestem cieniasem i nie jeżdżę samochodem na tak dalekie dystanse.
Pozostaje więc jedynie autobus i pociąg. Rozkłady nie są zbyt przyjazne. Dla
przykładu – jeśli lot z Modlina jest o 12, muszę wyjechać o 2 z Torunia, by
zdążyć. Zabawne, prawda? Tylko jakoś nie chce mi się śmiać. A tym bardziej zarywać
nocki. Godziny lotów potrafią być sporym utrudnieniem. Np. do Kopenhagi z
Gdańska można dolecieć za 19 zł. Samolot startuje jednak o 6:50… Nawet gdybym
wynajęła nocleg niedaleko lotniska, co wcale nie jest takie łatwe, musiałabym
wstać pewnie po 4.
Podobnie
godziny lądowań - zarówno te za granicą,
jak i w Polsce, potrafią nieźle dać w kość i zniechęcić do zakupu biletów.
Kiedy widzę, że samolot dociera do innego kraju w środku nocy, od razu zadaję
sobie pytanie, czy będzie możliwość dojechania do hotelu czy apartamentu – najczęściej
jedyną (i drogą) opcją pozostaje taksówka. Niektórzy wynajmujący żądają
dodatkowej opłaty za późne zameldowanie.
Z
przylotem do Polski w nocy również są problemy, bo zwykle nie ma już jak wrócić
do Torunia. Musiałybyśmy więc zapłacić za nocleg w innym mieście.
Kolejnym
kłopotem, który pojawił się, gdy już-już wydawało mi się, że oto znalazłam
bilety w dobrej cenie, był wzrost ceny za bagaż podręczny. Pamiętam, gdy za
walizeczkę nie płaciło się nic (to były czasy!), później opłata w Ryanairze i
Wizz Airze wynosiła symboliczne kilkanaście złotych. Teraz trzeba zapłacić nawet 100 zł! Często więc cena jest wyższa niż… koszt samego bilet. A powiem
Wam, że nie wyobrażam sobie podróży wyłącznie z małym plecakiem (który można zabrać
za darmo). Zwykle staram się ograniczyć rzeczy, które biorę ze sobą na
wycieczkę, ale są takie, których po prostu nie mogę nie wziąć jak klapki pod
prysznic czy aparat. Poza tym z mamą zwykle pakujemy jedzenie,
lekarstwa, jakieś kosmetyki, ubrania na zmianę. Zmieszczenie się w mały plecak
nie wchodzi w grę. Podziwiam osoby, którym się to udaje, coś mi się zdaje, że mają
one nieco inne osobowości. ;)
Po
tym wszystkim stwierdziłam, że obrażam się na tanie linie i biletów nie
kupiłam. Jednak nie mogłam gniewać się zbyt długo, bo tanie linie – nawet z
okropnie drogimi walizkami – nadal pozostają tańsze od tych tradycyjnych.
Uznałam, że kupię te bilety.
I
wtedy ogłoszono wojnę. No, prawie. Upatrzyłam sobie bowiem bilety do Izraela.
Znalazła je moja dzielna mama, która nie denerwuje się na tanie linie tak jak
ja. Cena bardzo spoko, godziny lotów – również. Wszystko grało, tylko że nagle zabito
Sulejmaniego i zaczęto grozić Izraelowi. I my wtedy trochę zwątpiłyśmy.
Najpierw tłumaczyłyśmy sobie, że to pewnie tylko takie słowa rzucane na wiatr, że
w Izraelu jest bezpiecznie. Ale gdy "przez przypadek" zestrzelono samolot, a ja
w Internecie natykałam się na nagłówki ze słowami "zbombardujemy Hajfę",
odpuściłyśmy podróż do Izraela.
Wróciłam
więc do mojego pomysłu sprzed kilku miesięcy. Pomysłu, który nie chciał dać mi
spokoju. Tak bardzo pragnę ciepła i słonka w lutym i tak bardzo nie mogę
usiedzieć w jednym miejscu, że przełknęłam lot o 6 rano, przełknęłam także powrót
do Krakowa – będziemy przebijać się przez całą Polską. Bilety kupiłam. Jak
myślicie – dokąd?
Koniec
tego narzekania.
Sara
Tanie bilety są tanie zwłaszcza ze względu na pory odlotów. U mnie nie ma problemu z podróżą tylko z plecakiem. Niewiele mi trzeba na kilka dni.
OdpowiedzUsuńWłaśnie wróciłem z Izraela i jest spokojnie. Nawet w Autonomii Palestyńskiej. Zarówno Izraelczycy i Palestyńczycy zrozumieli, że jeśli się dogadają na pokojową koegzystencję to mogą liczyć na zwiększony napływ turystów i sporo zarobić. Tym bardziej, że ceny w Izraelu są trochę wyższe niż w większości krajów zachodnioeuropejskich.
OdpowiedzUsuńTel Aviv poza plażami to nic specjalnego. Za to Jerozolima jest naprawdę warta zobaczenia i jeden dzień to za mało na to miasto. Z lotniska są dobre połączenia autobusowe.
Co do pogody o tej porze roku - tam wcale nie jest tak ciepło. W ubiegum tygodniu temperatury były w okolicy +10 stopni i sporo padało.
Generalnie poza lokalnymi szekelami to najlepiej mieć ze sobą dolary amerykańskie. W wielu miejscach dla turystów ceny podawane są w dolarach.
Zaskoczyła mnie ilość imigrantów żydowskich z byłego ZSSR (ponad 1.2 mln). W wielu miejscach szybciej dogadałem się po rosyjsku niz po angielsku, bo pracują oni głównie w handlu i hotelach.
"Tanie Linie Lotnicze" to marketingowy mit. Liczą na to że większość ludzi ni epotrafi dobrze liczyć i łapie przynętę "bilet za 19 zł". A tak naprawdę jest wążny całkowity koszt wycieczki z domu i z powrotem. Od dwóch lat wyjazd na tydzień z jedną walizką całkiem często w normalnych liniach jest podobny do całkowitego kosztu w Ryanairze czy Wizzairze.
OdpowiedzUsuńNa przykład w listopadzie wyjazd na tydzień z Londynu (LHR) do Goeteborga (GOT) kosztował mnie 112 funtów.
Ryanair chciał w sumie 130 funtów - ze Stansted, które położone jest na tyle daleko że potrzeba godzinę więcej na dojazd.