Strony

niedziela, 30 listopada 2014

Pocztówki z historią cz. 3



Czyżbym powoli stawała się blogerką pocztówkową? Niee, nic z tych rzeczy, zawsze to tematyka podróży będzie mi najbliższa, ale, choć bym chciała, cały rok podróżować nie można. :) Mój dom w końcu by za mną zatęsknił, portfel i wszelkie konta z kolei miałyby mnie dość – zamiast wpłacania, tylko ciągłe wypłacanie. Poza tym obowiązki także trzeba wypełniać, a na mnie cały czas ciąży (czasami tylko trochę, czasami z całą swoją siłą) obowiązek edukacji.

Dzisiaj więc kolejny wpis pocztówkowy (mam nadzieję, że nie macie ich dość :D) i kolejny post z cyklu Pocztówki z historią. Ostatnio pojechaliśmy na północ, dzisiaj dla odmiany – południe Polski. Nie wiem, dlaczego zaczęłam od morza – w końcu wolę podróże w góry, długie piesze wędrówki, pokonywanie własnych słabości, kiedy góra wydaje się nie mieć szczytu, widoki, które zapierają dech w piersiach…

Na końcu posta czeka na Was zagadka – ja sama nie znam na nią odpowiedzi, ale może Wam uda się coś wykombinować.

Uśmiech na mojej twarzy wywołała data napisana na pocztówce z okolic Krakowa, Pieskowej Skały – rok 1989. Moja mama była wówczas młodsza niż ja teraz i z optymizmem (a może z rozpaczą? Trudno to ocenić, czytając pocztówkę) poinformowała swoich rodziców, a moich dziadków o tym, że prawie wszystkie pieniądze już wydała. Na szczęście rozrzutność nie została jej do dziś i moja mama jest wspaniałą i przedsiębiorczą osobą. 




A tutaj dla odmiany kartka, którą z koloni wysłałam do dziadków ja. Nie ukrywam, że z chęcią otrzymałabym taką pocztówkę nawet teraz – trudno uwierzyć, że ta ma już prawie 10 lat. 




Zakopane to miejscowość, którą mogłabym odwiedzać w kółko i chyba nie zmęczyłby mnie tłum na Krupówkach. :)




To ju nie górskie widoki, ale ciekawostką może być fakt, że pocztówka ta została wysłana miesiąc przed moim urodzeniem. Moja babcia przebywała wówczas w Kudowie – Zdroju, a znaczek kosztował zaledwie 50 groszy… Jako że nic nie wiedziałam o tym miasteczku, wygooglowałam i znalazłam informację o kapliczce wyłożonej czaszkami i piszczelami ludzi zmarłych w czasie wojny trzydziestoletniej oraz zarazy, a także o Muzeum Zabawek i Muzeum Żaby… Jak widzicie znajdzie się coś dla każdego, niezależnie od wieku, nastroju i poziomu wrażliwości.




A teraz obiecana zagadka. Moja ciocia, która pojawia się w cyklu Pocztówki z historią już któryś raz, mimo ze postacią historyczną nie jest, i tym razem wykazała się mistrzynią krótkiej formy jaką jest wiadomość na pocztówce, pisząc: ucałujcie Atosia i pogłaskajcie koty. Pocztówkę wysłała z Zakopanego, ale ja chciałabym Was zapytać o górala widocznego na kartce. Dlaczego ma taką minę? Czy zranił się w nogę? Jeżeli tak, to jak to się stało? A może wykonuje właśnie jedną ze znanych, góralskich pieśni i niespodziewany grymas wykrzywił jego twarz? Może to on krzyczy: Pozdrowienia z gór! A może… ma już dość gór? Czy to w ogóle możliwe? Jak myślicie: co dolega góralowi?




Pozdrawiam

Sara
PS Którą pocztówkę chętnie znaleźlibyście w swojej skrzynce? W których z tych miejsc byliście, a które chcielibyście odwiedzić?

piątek, 28 listopada 2014

Pani Redaktor Naczelna



Brzmi dumnie? Nie dajcie się zwieść, to okropna robota. Chociaż daje mnóstwo satysfakcji.

Kocham pisać. OK, brzmi banalnie, pompatycznie, to trochę przesłodzone stwierdzenie. Jednak właśnie dlatego chciałam zajmować się naszą szkolną gazetką a przede wszystkim – chciałam, aby powstała. Redaktorką naczelną zostałam przez przypadek – jakimś dziwnym trafem padło na mnie, a ja, niespełna rozumu, zgodziłam się, jeszcze nie wiedząc, co mnie czeka…

Redakcję tworzy zazwyczaj mnóstwo różnych osób, o których istnieniu często zapominamy. To nie tylko piszący, ale także graficy, fotografowie, korektorzy, osoby odpowiedzialne za skład i łamanie. U nas wieloma sprawami zajmowała się redaktorka naczelna. Czyli ja. Prawie płakałam, składając przez pół niedzieli wszystkie artykuły tak, aby przynajmniej przypominały swoim wyglądem gazetę. Kiedy po kilku godzinach zaledwie 3 teksty umieszczone były w tzw. makietach, zrozpaczona rzuciłam to wszystko. Aby następnego dnia robić to samo.

Na szczęście wszystko dzieje się po coś. Już wiem, że następnym razem musimy  inaczej podzielić się obowiązkami.

Gazetka została wydana mimo wielu przeciwników. Mimo tych, którzy powtarzali, że taki element, jak gazetka szkolna, jest zbędny. W końcu mamy stronę internetową, mamy fanpage na FB, po co jeszcze gazetka? Utarliśmy nosa tym wszystkim miłym, pomocnym i wierzącym w nas osobom, tworząc gazetkę, która nie powiela wiadomości znajdujących się w innych miejscach, co najwyżej je rozszerza. Według mnie ta gazetka jest pierwszym punktem do zaspokojenia ciekawości. Wywiady, recenzje, reportaże, artykuły, ogłoszenia, a nawet kącik z poradami. Na razie Ciocia Dobra Rada czeka na listy. ;)

Sądzę, że gazetka mogłaby ukazywać się w każdej szkole. Przyznam, że nienawidzę szkół, w których nic się nie dzieje. Jeśli będziemy chcieli żyć samą nauką i fejsem, długo nie pociągniemy. Poza tym Halloween czy Dzień Irlandii wyzwalają mnóstwo pozytywnej energii i sprawiają, że nawet chce się przyjść do szkoły. Bo to coś innego, a nie kolejne, czasami żmudne i monotonne lekcje… Podobnie z gazetką – to odmiana. Rutyna nikogo nie bawi.

Mam nadzieję, że nasza gazetka będzie chętnie czytania przez uczniów (przez nauczycieli też, polecamy :)), że spełni ich oczekiwania, że sprawi, iż na moment się uśmiechną, przez chwilę pośmieją, zastanowią, że coś ich zaintryguje, zaciekawi, zachęci do dyskusji lub choćby krótkiej wymiany zdań ze znajomymi.

Chciałabym podziękować wszystkim, którzy sprawili, że gazetka stała się rzeczywistością, a nie tylko pomysłem i skrytym marzeniem. Dziękuję każdemu, kto pstryknął choć jedno zdjęcie, napisał parę słów, przeprowadził ankietę, przygotował okładkę.

A czy w Waszych szkołach, nawet jeśli już do nich nie chodzicie, były gazetki? Co sądzicie o pomyśle ich wydawania?  

Oczywiście zachęcam Was, czytelników mojego bloga, mimo iż większość z Was mieszka setki kilometrów od Torunia i mojej szkoły, do zaglądnięcia do naszej gazetki. Jeżeli jesteście ciekawi, jak czuje się Amerykanka w polskiej szkole albo jeśli potrzebujecie odrobiny humoru bądź też szukacie trzymającej w napięciu książki – zapraszam. W końcu media docierają wszędzie! Nasza gazetka nazywa się Human Times - piszemy o ludziach i dla ludzi. 


Naszą gazetkę znajdziecie TUTAJ.

Pozdrawiam Was ciepło, życzę słonecznego weekendu! 
Sara 
PS Jesteśmy także na Facebooku!

środa, 26 listopada 2014

Lecę do Ameryki!



Współtwórcami dzisiejszego wpisu jesteście po części Wy, bo odpowiem dzisiaj na Wasze pytania. A właściwie to na jedno, bo wiecie, że nie umiem ograniczyć się do kilku zdań. Prosząc Was o zadawanie mi pytań, zdawałam sobie sprawę, że piszę na blogu o naprawdę wielu sprawach z mojego życia, znacie mnie prawie tak dobrze jak moja własna mama, więc… czy istnieją jeszcze rzeczy, o które moglibyście mnie zapytać? Okazało się, że tak. :)



„Wymiana do USA? :o Może opowiesz o tym coś więcej np. w tym poście z odpowiedziami na pytania? ;)”


Nie wiem, czy nie jest jeszcze za wcześnie, aby wspominać Wam o tej podróży, w końcu to dopiero w październiku, w przyszłym roku… Ale co tam! Skoro ktoś o to zapytał, to znaczy, że nie jest za wcześnie. :) Sama, prędzej czy później, musiałabym się z Wami tym podzielić.

Dostałam się na wymianę do Stanów Zjednoczonych. To jedno zdanie brzmi dla mnie jak zaklęcie. Nie pamiętam momentu, w którym zapragnęłam odwiedzić Nowy Jork. Będąc w gimnazjum, nie brałam w ogóle pod uwagę tego, że to marzenie naprawdę może się spełnić. Na ziemię ściągała mnie jedna literka i to w podwójnym wydaniu – DD (niee, nie TVN) = Daleko i Drogo. Tymczasem wraz z rozpoczęciem nauki w IV LO w Toruniu to marzenie stało się realne. Nawet kiedy złożyłam podanie i wiedziałam, że mam spore szanse na to, aby być w gronie szczęśliwców, nie sądziłam, że to faktycznie może się udać. To mnie po prostu przerastało, wydawało mi się niemożliwe. A jednak! W przyszłym roku lecę więc do Filadelfii, będę mieszkać przez niecałe dwa tygodnie u amerykańskiej rodziny i zwiedzać inne amerykańskie miasta (prawdopodobnie Waszyngton i Nowy Jork). Przedtem jednak muszę przyjąć Amerykankę w swoim domu. Miała przylecieć już w październiku, ale z powodu sytuacji na Ukrainie, Amerykanie przesunęli wizytę na kwiecień. Gdy powiadomiła nas o tym nauczycielka, ja bez zastanowienia wypaliłam: a w kwietniu będzie lepiej? Pytam serio, będzie? Może być gorzej, lepiej, może być wojna, nikt tego nie wie, Rosja jest nieobliczalna (ok., to zabrzmiało trochę jakbym była jakąś fanatyczką obwiniającą za wszystko wschód. A do tej mi w rzeczywistości daleko :)). W głębi ducha w ogóle nie biorę pod uwagę tego, że Amerykanie nie przylecą. Po prostu wypieram to z mojej podświadomości.

Czy to, że lecę na wymianę, oznacza, że nie muszę za nią płacić? No, niestety nie. Muszę ponieść koszty biletów i wizy. Dlatego też na moim biurku stoi puszeczka z Beatlesami, którą pokazywałam Wam tu. I zbieram, zbieram… Pracuję, odkładam, nie piję kaw za kilkanaście złotych… Za kilka też nie. Czasami wyślę jedną pocztówkę mniej… Zrezygnowałam także z podróży do Toskanii, wszystko po to, aby polecieć za ocean.
 


Możecie się zastanawiać, jakie wymagania trzeba spełnić, aby polecieć na taką wymianę. W naszej szkole niektórzy traktują to jako nagrodę. Nie lecą bowiem wszyscy, nawet nie wszyscy, którzy chcą. Im lepiej sobie radzisz w szkole, tym lepiej. Średnia powyżej 5.0, co najmniej bardzo dobra ocena z angielskiego, jak najlepsze zachowanie… Jednak jeśli ktoś nie spełni tych warunków, nie znaczy, że to koniec jego marzeń o USA. Wszystko zależy od liczby chętnych i od kilku innych czynników. Kurde, wypadłam na kujonkę, ale powiem Wam, iż możliwość lotu do Stanów bardzo zmotywowała mnie do nauki w zeszłym roku.

 


Październik to odległy termin. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, jak wysoko będę skakać ze szczęścia przed wylotem. Chociaż mam pewne podejrzenia, że w Nowym Jorku popłaczę się ze szczęścia. Ale do tego czasu jeszcze czeka mnie mnóstwo innych przygód… Mam nadzieję. 

I kto powiedział, że marzenia się nie spełniają?

Sara

PS Na pozostałe pytania odpowiem w następnych postach. Cały czas możecie pytać, kto pyta, nie błądzi, a ciekawość to pierwszy stopień nie tylko do piekła. :)

poniedziałek, 24 listopada 2014

Pocztówki z historią cz. 2



Ten post miał dodać się sam jakieś 8 godzin temu. Tylko coś nie wyszło. W każdym razie nie co poniedziałek mam możliwość pisania posta w samo południe ;) Tym razem umożliwiła mi to choroba, chociaż tak naprawdę choroba daje niewiele możliwości i z przykrością stwierdzam, że dla mnie możliwość całodziennego, bezcelowego leżenia w łóżku jednak nie jest pocieszająca… Bo przymusowa! Dziękuję za wszystkie słowa otuchy pod poprzednim postem, wychodzi na to, że nie tylko ja z chęcią wykreśliłabym listopad ze swojego życia. Jedynymi sprzymierzeńcami mogącymi nas wesprzeć w tym ponurym okresie są ciepła herbata, miękki koc lub kołdra, książka, film z palmami w roli głównej i spotkania z przyjaciółmi. Na to ostatnie niewątpliwie nie mogę sobie teraz pozwolić, bo niestety nikt nie jest w stanie mnie usłyszeć, z rodzicami i bratem porozumiewam się na migi bądź też wysyłam smsy czy piszę wiadomości na kartkach. Brzmi niedorzecznie? Tak działa zapalenie krtani.

Brak głosu nie odbiera mi jednak umiejętności naciskania klawiszy, dzisiaj więc czas na kolejny post z cyklu pocztówki z historią. Jeśli nie widzieliście pierwszego wpisu, w którymwyjaśniam co, jak i dlaczego, to serdecznie zapraszam. Tym razem – kartki znad morza!



 


Pocztówka może nie sprzed wieków ;) ale sprzed 8 lat. Wysłana do dziadków z pobytu w Trójmieście. Z daty na pieczątce wnioskuję, iż została nadana w 2006 roku, na co wskazywałoby też moje urocze, koślawe pismo i wiadomość pełna emocji (i znaków przestankowych!): POGODA SUPER KĄPIEMY SIĘ W MORZU DZISIAJ ROBIMY OGNISKO. I wszystko jasne.


Wiem, że niektórzy kolekcjonerzy pocztówek narzekają na tzw. multi views, czyli pocztówki z więcej niż jednym zdjęciem. Do niedawna również podkreślałam, że wolę pojedyncze widoczki.  Tymczasem ostatnio zauważyłam, że coraz bardziej podobają mi się kartki z wieloma fotografiami ze względu na swój walor... edukacyjny! W końcu pokazują o wiele więcej, często, jak na tej widokówce,  są to zdjęcia z różnych miejscowości. Czyli 6 w jednym :D A Wy co sądzicie o multi views?



Za nic nie mogę rozszyfrować liczb na pieczątce, znaczka brak, więc trudno mi stwierdzić, kiedy pocztówka została wysłana. Zawiera ona jednak wiadomość, która zawsze przywołuje uśmiech na mojej twarzy: "Wracam w piątek albo w sobotę, a może w niedzielę." Doskonały przykład damskiego rozumowania. 
Która pocztówka podoba Wam się najbardziej? Czy według Was widać, iż nie są to kartki sprzed roku czy dwóch lat? 
Udanego tygodnia!
Sara