Strony

piątek, 4 listopada 2016

400 zdjęć romansu



Ciągle obchodzę jakieś rocznice. Miesięcznice. Urodziny. Obchodzę coś. I to jest fajne, bo znaczy, że ktoś/coś trwa. Może nawet trwa z kimś.

Ja tak sobie trwam z Instagramem już od 400 zdjęć. Od 138 tygodni. Długo ze sobą wytrzymaliśmy. I ten romans – jak mniemam – będzie dalej kwitł.

Naprawdę musi się coś wydarzyć, żebym dodała zdjęcie na Facebooka. Na przykład muszę zdać prawko albo wybitnie ładnie wyjść na jakimś zdjęciu. A żeby fotka trafiła na Instagrama… Wystarczy, że zrobię coś po raz pierwszy, odwiedzę kawiarnię, złapię ładny widok. Czasami chcę się czymś pochwalić, przyznaję! (albo kimś, chłopakiem na przykład, ale ciii). Bywa, że po prostu muszę podzielić się z kimś moim szczęściem.


Lubię wracać do fotografii z Instagrama. Są zapisem takich radosnych, ulotnych chwil. Pomagają mi podsumowywać miesiące. I jasne, bywa, że mówię Instagramowi: "Hej, potrzebuję trochę przestrzeni!" I znikam na tygodnie. Nie jestem jak te słynne blogerki, które co tydzień mogłyby świętować kolejne 100 zdjęć w aplikacji. Raczej nie zamęczam ludzi zdjęciami moich bransoletek/butów/połowy twarzy.


Czasami tak mnie nachodzi ochota, aby przeglądać instagramowe kadry. Znajduję siebie z za krótką grzywką, zbyt mocno przerobione zdjęcie… I tony jedzenia. Ja nie wiem, dlaczego żarcie jest aż tak fotogeniczne. To niesprawiedliwe. Zdarza mi się też powspominać, jaka to byłam w danym momencie szczęśliwa, szczupła, podekscytowana, opalona.


Instagram jest nie tylko zapisem tego, co jadłam (pomijam tylko schabowe, kluski ziemniaczane i kanapki z salami), ale też moich wojaży, fryzur, przeczytanych książek i po prostu przeżytych momentów.

W poście, w którym zdradzałam tajniki mojego Instagrama, opublikowałam drobną wyliczankę dotyczącą ilości zdjęć kulinarnych, odbitych w lustrze i innych, wyróżniających się fotek. Nie będę się więc powtarzać, ale, jeśli chcecie mnie lepiej poznać (o rany, to brzmi banalnie!) albo się pośmiać, to odsyłam tu.

300 zdjęć na Instagramie celebrowałam w lutym. Przez minione miesiące przybyło na nim zdjęć… tak, tak, jedzenia oczywiście. Ale nie tylko tego restauracyjnego, lecz także przyrządzonego przeze mnie. Pojawiły się także kadry z Budapesztu, Paryża, Olsztyna, Torunia, Łodzi, Moszny, Hrubieszowa, Gór Stołowych… Przy okazji fotografia przedstawiająca zamek w Budapeszcie stała się hitem mojego instagramowego profilu. Przybyło też obserwujących, co mnie cieszy, nie ukrywam, ale jakoś bardzo o nich nie zabiegam. Wymyślanie hasztagów mnie śmieszy, a dodawanie zdjęć staje się i chwilą relaksu, i przyjemności, i swego rodzaju pamiątką.

Wiecie co? Uwielbiam zdawać relację z podróży na Instagramie. I zawsze chichram się z moich tekstów: "Najpierw zdjęcie, potem jemy."

Instagram. Fajnie, że jesteś.

Macie swoje konta w tej aplikacji? Lubicie?

Pozdrawiam ciepło

Sara vel @kotwsardynkach

3 komentarze:

  1. schabowe są fajne, nie pomijaj ich! :) też lubię wspominać moje instagramowe historie, zdjęcia na nim są takim szybkim przeglądem i przypomnieniem tego co robiłam. trochę się przed nim wzbraniałam, a teraz bardzo go lubię i stanowi część mojej obecności w internecie. :)
    pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pozdrawiam i zapraszam na https://www.instagram.com/konwicki1980/

    OdpowiedzUsuń
  3. "Najpierw zdjęcie, potem jemy." Zdecydowanie powinnam zacząć wyznawać tę zasadę.
    Instagram lubię, dodaję zdjęć chyba całkiem sporo, choć zazwyczaj są to jakieś wspomnienia, a nie zdjęcia z bieżącej chwili. Nie przykładam jednak zbyt wielkiej uwagi do tego, aby wszystko ze sobą tam dobrze współgrało. Kolorystycznie, tematycznie czy pod innymi względami. Myślę, że to niezła forma uzupełnienia bloga lub "czasoumilacz" ;)

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie miłe słowa, komplementy, ale także za rady i konstruktywną krytykę.
Thanks for all kind words, compliments but also for advice and constructive criticism.