Strony

sobota, 20 listopada 2021

Jak nie podtrzymywać Krzywej Wieży w Pizie? [poradnik]


Piza jest idealna na jeden dzień. Pół dnia w okolicy wieży, drugie pół dnia – na plaży. Czy w Pizie jest do zobaczenia coś poza Krzywą Wieżą? Sprawdźcie!

Od razu uprzedzam pytania – nie nocowaliśmy w Pizie. Spaliśmy we Florencji, gdzie spędziliśmy kilka dni. Do Pizy zrobiliśmy jednodniowy wypad.

Auto zostawiliśmy na parkingu, który nadal nie wiem, czy był darmowy, czy też nie. Włoskie napisy informowały o jakichś dniach handlowych, parkomat nie działał… Uznajmy więc, że tego dnia parkowanie przy Via A. Paparelii było bezpłatne. Stamtąd do Krzywej Wieży było tylko 20 minut spacerkiem urokliwymi uliczkami.

Samą Krzywą Wieżę można oglądać za darmo, natomiast jeśli ktoś chce wejść na górę, musi zapłacić aż 20 euro. Jeśli kupimy bilety przez Internet, pominiemy kolejkę, ale musimy dopłacić 6,50 euro za transakcję. My odpuściliśmy sobie tę atrakcję. Tym bardziej że ustawił się przed nią całkiem długi ogonek.

Czy Krzywa Wieża faktycznie jest krzywa? Powiem tak: jest tak krzywa, że jak patrzyłam na jej szczyt, to czułam, że na mnie leci. Serio. A chmury płynęły jakoś szybciej…

Oczywiście teren wokół wieży był pełen turystów, którzy, zatroskani, dbali o to, by wieża się nie przewróciła. Ja również do nich dołączyłam. Marcin stwierdził, że ręce nie wystarczą i do uratowania wieży przed zawaleniem użył nawet swoich nóg! Ludzie podtrzymywali wieżę nie tylko z boku. Niektórzy starali się uchwycić jej czubek, mając nadzieję, że dzięki temu nie upadnie. Inni, zaniepokojeni stanem podłoża, na którym wybudowano wieżę, dawali jej dodatkową podstawę.


Byli jednak i tacy, którzy tym wszystkim podtrzymywaczom przeszkadzali i… pchali wieżę! Oj, nieładnie tak.

Jeśli wydaje Wam się, że powyższe sposoby to jedyne pomysły na "wyjątkowe" zdjęcie z Krzywą Wieżą w Pizie, to muszę wyprowadzić Was z błędu. Wieżę można jeszcze lizać albo… włożyć ją do wafelka! Wskazówka: lody kupicie w budce nieopodal wejścia na teren kompleksu. 

No właśnie, trzeba zaznaczyć, że Krzywa Wieża nie stoi sobie na jakimś pustkowiu osamotniona. Budowla ta jest częścią kompleksu. Tuż obok wieży, która jest de facto dzwonnicą, znajduje się katedra. Można wejść do niej za darmo, trzeba jednak odebrać darmowy bilet w kasie i stanąć w kolejce.


Dlaczego krzywa wieża jest krzywa? Wszystko przez podłoże. Co ciekawe, obiekt zaczął pochylać się już ponad 850 lat temu, podczas budowy. Mimo to wieża powstała, choć na ukończenie prac trzeba było czekać blisko 200 lat…

Wieża odchylona jest od pionu o około 5 metrów.

Ciekawostką jest fakt, że wokół wieży znajduje się teren zielony, na który – jak głoszą wszechobecne tabliczki – wchodzić nie wolno. I faktycznie ludzie się do tego stosują. W konsekwencji, aby zrobić dobre zdjęcie, stają na barierkach czy słupkach, ryzykując uszczerbkiem na zdrowiu.

Na trawie można poleżeć dopiero w okolicy baptysterium.


Po obejściu kompleksu zjedliśmy włoski obiadek w jednej z pobliskich knajp, a potem pojechaliśmy nad morze – do Marina di Pisa. Tam udaliśmy się na publiczną, bezpłatną plażę. Mimo że był środek lata, bez problemu znaleźliśmy miejsce na kocyk. Woda była ciepła i czysta.



I tak oto spełniłam swoje marzenie i zobaczyłam Krzywą Wieżę w Pizie. Czy było warto? Moim zdaniem tak. 😊

Sara

Lubię rozmawiać z ludźmi - o sekretach pracy dziennikarki

 

W marcu miną dwa lata, odkąd pracuję w gazecie. Dziś chciałabym Wam opowiedzieć, co słychać w mojej pracy i skupić się przede wszystkim na moich rozmówcach.

Zacznijmy od tego, że w końcu nie jestem w mojej pracy "najświeższa" – nadal jestem najmłodsza, ale mamy w swoim zespole już dziennikarza, który został zatrudniony po mnie. 😉

Jak wygląda mój dzień pracy? Zaczyna się on niekiedy dzień, a bywa, że nawet i kilka dni wcześniej, gdy omawiamy tematy. Oczywiście każdego ranka podejmujemy ostateczną decyzję, którymi kwestiami się zajmę – praca dziennikarki jest bardzo elastyczna i nie wszystko da się w niej przewidzieć. Zdarza się, że z jakiegoś tematu rezygnujemy w środku dnia, bo pojawi się coś pilniejszego.

Do pisania poszczególnych artykułów staram się przygotować wcześniej, gdy rozsyłam maile albo dzwonię do rozmówców z prośbą o wypowiedzi. I dzisiaj chciałabym Wam opowiedzieć nieco więcej o tym, z kim rozmawiam.

Zacznijmy od rzeczników – to oni są jednym z głównych źródeł informacji. Gdy Czytelnik zgłosi nam jakiś problem (albo my sami go dostrzeżemy), zwykle kierujemy zapytanie do rzecznika danej instytucji. Najczęściej mam kontakt z rzecznikami Prezydenta Miasta Torunia, toruńskiej policji, straży miejskiej oraz straży pożarnej, Miejskiego Zarządu Dróg, Wojewódzkiego Szpitala Zespolonego, Miejskiego Zakładu Komunikacji oraz instytucji kultury np. Centrum Sztuki Współczesnej. Ale zdarzało mi się wielokrotnie rozmawiać także z rzecznikami Arrivy, PKP, wojewody czy Urzędu Marszałkowskiego i wielu innych instytucji. Jeśli dane miejsce nie ma swojego rzecznika, piszę do działu marketingu czy promocji.
Z kim jeszcze rozmawiam? Z radnymi i posłami – w szczególności jeśli chodzi o wywiady czy… wysyłkę zdjęcia z okazji Dnia Dziecka czy innego święta.

Poza tym regularnie kontaktuję się z osobami związanymi z kulturą – pisarzami bądź muzykami - aby poprosić ich o rekomendacje na weekend – polecajki te ukazują się regularnie w sobotnim wydaniu gazety.

Ostatnio miałam okazję rozmawiać również z lekarzami, a także prawnikami (jeśli potrzebujecie pomocy radców prawnych, odsyłam Was tutaj, gdzie otrzymacie wsparcie specjalistów. W czasie pandemii wiele firm straciło płynność finansową, więc pomoc prawników może być nieodzowna: https://www.i-kancelaria.pl/klient-biznesowy/oddluzanie-postepowanie-ukladowe/).

Oczywiście wśród moich rozmówców są także osoby związane z innymi branżami. Gdy pisałam o toruńskich szkołach tańcach, kontaktowałam się z ich właścicielami, gdy tworzyłam tekst o kwiaciarniach, o swoim fachu opowiadały mi florystki. Często rozmawiam też z właścicielami restauracji i kawiarni, bo uwielbiam pisać o gastronomii.

Trudno wymienić wszystkich moich rozmówców. Były wśród nich także modelki, naukowcy, kosmetyczki, a nawet… instruktorzy szkół jazdy. Najbardziej cieszy mnie, kiedy mogę napisać o pozornie zwyczajnej osobie, która zrobiła coś niezwykłego np. zaprojektowała etyczną markę bielizny.

Na koniec tej wyliczanki zostawiłam właściwie najważniejszych rozmówców. Naszych Czytelników, zwykłych niezwykłych mieszkańców Torunia, którzy piszą do nas z prośbą o zajęcie się danym tematem. Ktoś stał w korku z powodu zablokowanego mostu? Pisze do nas. Ktoś prosi o interwencję w sprawie nielegalnego parkowania na osiedlu? Pisze do nas. To głosy Czytelników są często cennym źródłem informacji. Za wszystkie dziękuję.
Sara

czwartek, 4 listopada 2021

Dlaczego warto odwiedzić Bergamo? Mają tam coś więcej niż lotnisko!

 

Wiedzieliśmy, że nie chcemy – tak jak większość turystów – pomijać Bergamo. To miasto po prostu zasługuje na coś więcej niż miano „miasta obok Mediolanu, do którego latają tanie linie”. Do Bergamo udaliśmy się na kilka godzin – tyle w zupełności wystarczyło, by zachwycić się tamtejszymi widokami. Jeśli więc wybieracie się do Mediolanu i lądujecie – jak miliony turystów – na lotnisku w Bergamo, oddalonym godzinę drogi od stolicy mody, zarezerwujcie choć parę godzin na spacer po malowniczym miasteczku. Nie pożałujecie.


Monza, czyli chodźmy się ścigać!


Naszą podróż do Bergamo rozpoczęliśmy od Monzy. To miejscowość położona kilkanaście kilometrów na północ od Mediolanu. Pojechaliśmy tam tylko w jednym celu: zobaczyć słynny tor wyścigowy. Ja kojarzyłam go z gry Gran Turismo na PlayStation, Marcin – z telewizji, bo jest wielkim fanem Formuły 1. Co ciekawe, tor powstał… w parku miejskim. Choć ze strony internetowej wynikało, że obiekt jest otwarty dla zwiedzających, nam udało się go obejrzeć właściwie trochę na nielegalu. Tor jest ogromny, ma kilka kilometrów długości, w związku z czym zobaczyliśmy jedynie jego kawałki. Z zewnątrz jednak nie robił takiego wrażenia jak z trybun... Gdy zauważyliśmy, że jedna z bramek jest uchylona, skorzystaliśmy z okazji. Chyba włoska żandarmeria nie będzie nas ścigać, jak sądzicie?

Spacer pod górkę w Bergamo


Po spacerku z nutką adrenaliny pojechaliśmy do Bergamo. Zostawiliśmy auto przy Via XXIV Maggio, jeszcze w tej tańszej strefie parkowania i pieszo udaliśmy się do Citta Alta, czyli starego miasta, głównej, zabytkowej części Bergamo. Szło się pod górę i nie było łatwo. Część ludzi decyduje się przebyć tę drogą kolejką (funicolare). Wydaje mi się, że sporo tracą – w szczególności jeśli chodzi o widoki. A te są najpiękniejsze tuż przed bramą San Giacomo, prowadzącą do Citta Alta. Rozpościera się stamtąd widok na całe miasto i… samoloty! To chyba jedno z moich ulubionych miejsc w Bergamo.


Gdy już narobiliśmy mnóstwo zdjęć i zjedliśmy kanapki z pasztetem z widokiem na włoskie miasteczko, przeszliśmy przez bramę i po prostu… udaliśmy się przed siebie. Po drodze zahaczyliśmy o informację turystyczną, gdzie okazało się, że mają mapki w języku polskim. I faktycznie na ulicach co chwila spotykaliśmy turystów z naszego kraju.



Co zobaczyć w Bergamo?


W Bergamo zobaczyliśmy to, co odhaczyć wypada, czyli Bazylikę Santa Maria Maggiore, Wieżę Miejską (na którą można wejść, oczywiście za opłatą, by podziwiać miasto z góry, my jednak w planach mieliśmy inny punkt widokowy), Palazzo della Ragione i inne zabytki, wszystkie położone blisko siebie. To jednak nie one zapadły nam najbardziej w pamięć. Zabytków mieliśmy aż zanadto w Mediolanie, a później jeszcze więcej we Florencji. W Bergamo urzekło nas coś innego: klimat.

Gdy już przeszliśmy przez stare miasto wzdłuż i wszerz, skierowaliśmy się w stronę kolejki funicolare, która zawiozła nas na wzgórze San Vigilio. Za bilet 75-minutowy w dwie strony zapłaciliśmy niecałe 2 euro. Podróż kolejką trwała jakieś trzy minuty i sama w sobie była pewną atrakcją. Moim zdaniem jednak o wiele fajniej jest wjechać właśnie na wzgórze San Vigilio, skąd roztacza się niesamowity widok na Bergamo, niż wjechać z Citta Bassa do Citta Alta – tę drogą spokojnie można przebyć pieszo i zaoszczędzić.


San Vigilio - "must see" w Bergamo


Na San Vigilio zabytków zbyt wiele nie ma. Znajduje się tam zamek i kilka restauracji. 75 minut spokojnie wystarczyło, by odbyć podróż w obie strony i przespacerować się po wzgórzu.
Gdy znaleźliśmy się z powrotem na starym mieście, stwierdziliśmy, że czas w końcu zjeść coś włoskiego. To właśnie w Bergamo jadłam najlepszą carbonarę i margaritę. Na tym jednak nie skończyły się nasze jedzeniowe uciechy. W Bergamo kupiliśmy jeszcze lokalny smakołyk - polenta e osei, czyli supersłodkie ciastko biszkoptowe z dodatkiem orzechów i rumu. Słodyczy dodaje marcepan i cukier… Nie mogłam sobie odmówić tej przyjemności. Przyznam jednak, że za granicą jadłam o wiele lepsze lokalne przysmaki (pasteis de nata w Lizbonie <3). W ciachu w Bergamo moim zdaniem za bardzo było czuć rum, a ja do miłośniczek alkoholu nie należę. Ale zjadłam je i nawet poczęstowałam Marcina. Swoją drogą tuż po zakupie polenty, patrzyłam na ciastko z taką czułością i dumą, że Marcin aż musiał zrobić mi zdjęcie.



Jeśli zastanawiacie się, czy odwiedzić Bergamo – zdecydowanie tak! To miasto idealne na spacer.
Sara

Jak mi się żyje po przeprowadzce?


Czasami jest trudno. Czasami bardzo trudno. Wyprowadzka od rodziców i zamieszkanie z facetem to twardy orzech do zgryzienia. Czasami jakaś łupinka utkwi w gardle na dłużej.


Jak zauważyliście, ostatnio miałam dwumiesięczną przerwę w pisaniu na blogu. Na początku tłumaczyłam sobie to tym, że ja po prostu nie mam czasu. Że po pracy, która polega na pisaniu, chce odpocząć, robiąc coś innego, a nie znowu pisząc. Teraz gdy o tym myślę, to uświadamiam sobie, że nie wiem, czy to był właściwy powód. Co gorsza – nadal nie wiem, jaka jest główna przyczyna. Czyżby zmiana priorytetów? Ta strona była przez lata moim oczkiem w głowie. Prowadzę ją od ośmiu lat. Często wyobrażałam sobie, że nawet będąc już mamą, będę opisywać otaczającą mnie rzeczywistość. Tymczasem zaniechałam, zanim w ogóle zaczęłam myśleć o zajściu w ciążę. Zaniechałam, gdy się wyprowadziłam.

Nie wiem, dlaczego tak mało mówi się o tym, jak trudnym doświadczeniem jest wyprowadzka od rodziców. Nie na studia, tylko już po studiach, gdy chcemy zamieszkać ze swoim partnerem i stworzyć nową komórkę społeczną. Nie dość, że nie wiemy, jak prowadzi się dom, to jeszcze musimy nagle nauczyć się żyć z osobą, z którą do tej pory się tylko spotykaliśmy. Ok, były wspólne podróże, nawet dłuższe, tygodniowe czy dwutygodniowe. Ale to nic w porównaniu do szarej rzeczywistości. Gdy jedno ma nocki, a drugie musi wstać rano. Gdy jedno jest chore, a drugie zmęczone. Gdy jedno chce jeść masło, a drugie chce oszczędzać. Gdy jedno chce postawić mopa tu, a drugie tam. Gdy jedno woli psy, drugie koty, gdy jedno chce jeść mięso, drugie nie. I tak dalej, i tak dalej.

Mało się mówi o tym, że wyprowadzając się, powielamy często schematy, które znamy z domu, niekiedy szkodliwe. Niektóre z nich stosujemy nieświadomie, bo tak po prostu łatwiej, bo to jedyne, co znamy. 
Mało mówi się o tym, jak właściwie się dogadać, gdy chcemy się dogadać, a nie zawsze możemy. A ze wszystkich stron słyszymy milion "dobrych" rad...

Od ponad dwóch miesięcy nie jest mi łatwo. Znalazłam się w zupełnie nowej rzeczywistości. Chodzę do pracy, opiekuję się kotem, domem, robię zakupy, czasami sprzątam, czasami coś ugotuję. Jestem w nowej roli – narzeczonej, partnerki. Wszystko tak się na mnie.. zwaliło. A do tego dochodzą problemy ze zdrowiem, anemia, która nie chce się leczyć i inne infekcje (gdy już planowałam przyjęcie trzeciej dawki szczepionki przeciwko COVID-19, przypałętało się do mnie inne choróbsko. Na szczęście to nie koronawirus.)

Pomińmy już inflację i inne troski życia codziennego takie jak szarpiące auto.

I tak oto sobie żyję. Chodzę na terapię raz w tygodniu. Bardzo mi pomaga.

W życiu po wyprowadzce są super momenty i są mniej super. Ale wierzę w to, że w kolejnych miesiącach będzie więcej tych super. Jak to się mówi: trzeba dać czasowi trochę czasu.
Mimo że blog ostatnio ucierpiał, cały czas muszę wywiązać się ze współprac, które kiedyś podjęłam.

Jeśli planowaliście akurat kupić do swojej firmy albo do sklepu, stojak reklamowy, odsyłam Was tutaj: https://stojakitekturowe.pl/ekspozytory-reklamowe/. Na stronie znajdziecie szeroki wybór tego typu produktów. W końcu reklama dźwignią handlu, prawda? W dobie szalejącej inflacji na działania marketingowe nie trzeba jednak wydać wcale aż tak wiele…

Trochę się wyżaliłam, teraz idę kurować się dalej.
Sara

środa, 3 listopada 2021

Mediolan w jeden dzień. Co warto tam zobaczyć? cz. 2

 

Gdy wszystkim wydawało się, że bloga porzuciłam już na zawsze, oto wjeżdża nowy post. Nie będę ukrywać, że wstydzę się tych przerw, ale jednocześnie staram się aż tak bardzo nie samobiczować. Po prostu dopadła mnie dorosłość. W gąszczu chorób, problemów, kłótni, dziennikarzenia, mycia garów i promocji w sklepach wyłuskałam chwilę, by napisać Wam, co robiliśmy w Mediolanie – gdy już zobaczyliśmy główną atrakcję miasta. Mediolan to coś więcej niż Duomo! Sprawdźcie, co jeszcze warto zwiedzić w stolicy mody.


Co zobaczyć w Mediolanie oprócz katedry? Zamek!

Słońce dość mocno przygrzewało, gdy opuściliśmy dach katedry w Mediolanie (o tym w poprzednim wpisie). Naszym kolejnym celem był zamek. Najpierw jednak zahaczyliśmy o Palazzo di Brera. Budynek nie wywarł na nas jednak dużego wrażenia – właściwie to nawet pisząc tego posta, musiałam sprawdzić, jak się nazywał. Być może nie utkwił nam w pamięci z tego powodu, że to, co najbardziej zachwycające, czyli potężna kolekcja włoskiego malarstwa, znajduje się we wnętrzu obiektu. W muzeum mieszczącym się w pałacu możemy oglądać dzieła Canaletta, Caravaggia czy Rafaela. Nas jednak obrazy nie bardzo interesowały, więc do środka nie weszliśmy. 
Za to Zamek Sforzów zyskał naszą zdecydowaną aprobatę. Jego dziedziniec można zwiedzać bezpłatnie. Rozsiedliśmy się więc i podziwialiśmy majestatyczną warownię. Podczas podróży lubię oglądać zamki – zdecydowanie bardziej niż kościoły. Marcin zresztą podobnie, więc oboje byliśmy zadowoleni.




Gdzie odpocząć w Mediolanie?

To, co wydarzyło się w kolejnej części dnia, było dość spontaniczne i może przez to właśnie tak fajne. Marcin zauważył na Google Maps, że tuż obok zamku znajduje się rozległy park. A że my lubimy parki, lasy, brzegi rzeki i inne miejsca, w których można obcować z naturą, nie zastanawialiśmy się długo i stwierdziliśmy: czas na spacer. Jak by nam było mało spaceru tego dnia… Jedną z głównych atrakcji parku był Łuk Pokoju, który ja porównałam do Bramy Brandenburskiej. Dopiero później skapnęliśmy się, że Park Sempione i Łuk Pokoju mieliśmy na swojej liście rzeczy "do zobaczenia". Ale znaleźliśmy je, zupełnie ich nie szukając. Swoją drogą mediolański park wyglądał trochę inaczej niż zieleńce, które znam z Polski. Więcej było tam wypoczywających, niektórzy opalali się, inni piknikowali. W toruńskich parkach raczej trudno spotkać kogoś, kto w samym stroju kąpielowym wygrzewa się w słońcu.


Ostatnim punktem, który zobaczyliśmy przed obiadem była fontanna przed wejściem do zamku– niestety, ze względu na epidemię, nieczynna.

Romantyczna randka w Mediolanie. Poznajcie dzielnicę Navigli

Wróciliśmy do wynajmowanego pokoju. Gdy Marcin drzemał, ja zaczęłam się zastanawiać, co jeszcze moglibyśmy zobaczyć. Nie chciałam ciągać nas po kościołach, ale jednocześnie nie chciałam też zostawać w pokoju. Wymyśliłam, że zrobię Marcinowi niespodziankę. Po przebudzeniu powiedziałam: "Zbieraj się", ale nie wyjawiłam, dokąd. Po dość długiej podróży metrem, a następnie kilkuminutowym spacerze dotarliśmy do Navigli. W swojej rozpisce oznaczyłam ją jako "dzielnica z kanałami". I faktycznie – w tej części miasta można poczuć się prawie jak w Wenecji. Mnóstwo kafejek, kanały… Choć nie jest to typowa dzielnica z zabytkami, to zdecydowanie polecam Wam odwiedzić ją podczas pobytu w Mediolanie, najlepiej wieczorem, gdy lokale będą pełne rodowitych Włochów, popijających spritza. Nas Navigli zachwyciło. Niespodzianka się udała! Poczuliśmy się trochę jak nad naszą ukochaną Wisłą, nad którą pocałowaliśmy się po raz pierwszy, zostaliśmy parą, a także zaręczyliśmy się.


W Navigli trafiliśmy akurat na "złotą godzinę", czyli porę na godzinę przed zachodem słońca. To tylko dodawało tej dzielnicy romantyzmu.





"Ostatnia Wieczerza": bilety i inne przydatne informacje

To był pełen emocji dzień w Mediolanie. Zobaczyliśmy większość rzeczy, które chcieliśmy, a nawet więcej. Nie był to jednak koniec naszego pobytu w tym mieście. Kolejnego dnia pojechaliśmy do pobliskiego Bergamo (o czym w osobnym poście, jak już się go doczekacie). A jeszcze kolejnego rozdzieliliśmy się, bo każde z nas chciało zobaczyć, co innego. Choć do tej kilkugodzinnej rozłąki przyczyniły się nie tylko chęci, lecz także… brak biletów. Początkowo myśleliśmy, by razem zobaczyć "Ostatnią Wieczerzę", czyli jedno z najsłynniejszych dzieł Leonarda da Vinci, które znajduje się właśnie w Mediolanie. Jednak gdy chcieliśmy kupić wejściówki, okazało się, że na pasującą nam godzinę został dokładnie… jeden bilet. Stwierdziliśmy więc, że ja zobaczę "Ostatnią Wieczerzę", a Marcin w tym czasie pojedzie na San Siro obejrzeć słynny stadion AC Milanu i Interu.


Jeśli chodzi o dzieło Leonarda da Vinci, w rzeczywistości nie jest to obraz, lecz malowidło ścienne, które można podziwiać w refektarzu, czyli jadalni klasztoru dominikanów przy kościele Santa Maria delle Grazie. Do samej świątyni wejdziemy bez opłat, natomiast by zobaczyć dzieło Leonarda, musimy zapłacić. Ceny w listopadzie 2021 to:
  • 15 euro – bilet normalny,
  • 2 euro – bilet ulgowy dla osób od 18 do 25 roku życia.
  • Młodsze osoby wchodzą za darmo.
Wizyta przebiega według dość restrykcyjnych reguł. Wszystkie rzeczy, łącznie z małą torebką, należy zostawić w szafkach. Do pomieszczenia, w którym znajduje się malowidło, wchodzi tylko określona liczba osób. Wizyta trwa 15 minut. Można robić zdjęcia, lecz bez użycia lampy. W tym samym pomieszczeniu znajduje się także inne dzieło - "Ukrzyżowanie Chrystusa".


Nie będę pisać o tym, czy warto zobaczyć "Ostatnią Wieczerzę", czy też nie – o tym musicie zdecydować sami. Wszystko zależy od Waszej osobowości, zainteresowań i potrzeb. Ja, gdybym miała zapłacić 15 euro za możliwość oglądania malowidła przez kwadrans, zapewne bym się nie zdecydowała – co innego 2 euro. Nie znaczy to, że dzieło mi się nie podoba albo w jakikolwiek sposób mnie zawiodło.

To tyle jeśli chodzi o Mediolan. Jeśli złapiecie tanie loty do tego miasta, śmiało, bierzcie!
Sara