Strony

środa, 29 lipca 2015

Wiedeń i Bratysława – ceny, praktyczne wskazówki i informacje



Mam nadzieję, że w poście tym uda mi się przekazać Wam to, co warto wiedzieć, wyruszając do Wiednia bądź Bratysławy.

Jak dojechałyśmy? 
Do Wiednia dojechałyśmy z Warszawy Polskim Busem za 199 złotych, czyli cena jednego biletu wynosiła 99 zł (plus złotówka za rezerwację). Przyznaję, że gdybyśmy rezerwowały bilety dużo wcześniej, udałoby nam się zapłacić dużo mniej. Kilka dni temu bilety na październikowy wypad do Wiednia kosztowały 30 zł. Już w sierpniu napiszę więcej o podróżach Polskim Busem. ;)
Z Wiednia do Bratysławy jechałyśmy autobusem Slovak Lines (bilety kupowałyśmy u kierowcy, ale można też przez Internet). Bilet normalny to koszt 7,7 euro, zaś ulgowy 6,9. Wyruszałyśmy z głównego dworca autobusowego w Wiedniu, na dworcu autobusowym w Bratysławie wysiadłyśmy.
Z Bratysławy wróciłyśmy do Warszawy za 181 złotych. Łatwo wywnioskować, że jeden bilet kosztował 90 złotych. Warto zauważyć (czego my nie zauważyłyśmy), że Polski Bus wyjeżdżający z Wiednia zatrzymuje się w Bratysławie, podobnie w drugą stronę – jeśli naszym kierunkiem jest Wiedeń, w Bratysławie mamy przystanek. 

Pandusia z wiedeńskiego zoo. W zoo natknęłyśmy się na najdroższe pocztówki w Wiedniu - kosztowały € 1
Metrem podróżowałyśmy i to dużo! W Warszawie natomiast miałyśmy przygodę, ponieważ, jak może wiecie, w metrze nie ma kasowników, bilet należy przyłożyć do skanera przy bramkach przy wejściu. My tego nie zrobiłyśmy, weszłyśmy takim swobodnym wejściem. Kilkanaście stacji siedziałam w wielkim stresie.

Komunikacja miejska 
W Wiedniu od razu, jeszcze na dworcu, kupiłyśmy dwa bilety na 48 godzin na wszystkie środki komunikacji miejskiej. 2 * 13,3 = 26,6. Po przeliczeniu ta kwota robi się horrendalna, ale te bilety dały nam ogromny spokój wewnętrzny, pozwoliły oszczędzić nogi i czas.
Dla porównania: jeden pojedynczy bilet w Wiedniu kosztuje 2,2 (można nim jechać z przesiadkami w jedną stronę). Bilet na 24 godziny – 7,60, zaś na 72 godziny 16,5.
W Bratysławie również istnieje możliwość kupienia takich biletów, jednak my z tego zrezygnowałyśmy. Dużo chodziłyśmy pieszo, poza tym bilety pojedyncze nie są bardzo drogie, nie było zatem potrzeby kupowania biletów na całą dobę. Ceny biletów: 
15 minutowe: € 0,70 normalny/€ 0,35 ulgowy (rzekomo do 15. roku życia, ale ciiicho, ja tam jeździłam na ulgowy! ;))
60 minutowe: € 0,90 normalny/ 0,45 ulgowy
Bilet dzienny to koszt ok. 4.
W Bratysławie nie można kupować biletów u kierowcy. Na niektórych przystankach znajdziecie automaty.

Do glorietty nie dotarłyśmy - to całkiem spory kawałek od pałacu.
Tak wygląda jedna z komnat. Prawda, że przepiękna?

Gdzie mieszkałyśmy?
W Wiedniu mieszkałyśmy w Alibi Hostel, hostelu z polską obsługą, który szczerze polecam. Wybrałyśmy pokój trzyosobowy, tzw. akademik mieszany (pisałam Wam, że mieszkałyśmy z Włochem ;)) Za jedną nockę zapłaciłyśmy około 30. Miałyśmy dostęp do kuchni, Internetu i przechowalni bagażu oraz łazienkę w pokoju.
W Bratysławie z kolei mieszkałyśmy w obskurnym hostelu (który szczyci się mianem hotelu!). Za jedną noc zapłaciłyśmy 20 (pokój dwuosobowy bez łazienki). Hotel Plus ten na parterze wyglądał w porządku. Ładna recepcja i prawie że królewska łazienka. Ale pokoje? Niczym w PRL-u. Wiekowe okna musiałyśmy zahaczać drucikiem, aby nie wypadły. W łazience na korytarzu, która się nie zamykała, był jeden prysznic i jedna ubikacja (również niezamykana). W kuchni chyba nie było nikogo przez rok, bo naczynia przykleiły się do blatu, lodówka była szeroko otwarta, a gąbka przyrosła do zlewu. Musiałyśmy odparzać naczynia! Ale i tak następnego dnia kisiel przygotowałyśmy w umytych dzień wcześniej plastikowych kubkach pozostałych po zjedzeniu gotowych dań… Prawdziwy survival. Recepcjonistka była nieprzychylna, nie mówiła ani po polsku, ani po angielsku.

Kolorowy i wesoły dom Hunderwassera

Jak się dogadywałyśmy? 
W Wiedniu porozumiewałyśmy się mieszaniną angielskiego i niemieckiego. Całkiem nieźle nam szło (tym bardziej, że moja mama nie zna angielskiego, a nasz niemiecki jest na tym samym niskim poziomie). 
Natomiast w Bratysławie… Mówię do babki w kiosku po angielsku, ona nie rozumie. Mówię do kierowcy po angielsku, on mi odpowiada po słowacku. Pytam kogoś o drogę po polsku, on pyta, czy znam angielski. Kupuję bilety, pytając, czy pan zna angielski albo polski, a on że zna słowacki… No błagam! Morał: w Bratysławie się nie dogadacie.

Gdzie jadłyśmy? 
Zabrałyśmy ze sobą trochę jedzenia z Polski, a poza tym oczywiście w McDonaldzie. Na Słowacji zrobiłyśmy też zakupy w Tesco.


Orientacyjne ceny: 
Pocztówka  w Wiedniu – € 0,40 /0,50 
Pocztówka w Bratysławie – 0,30/ € 0,40 
Cheeseburger w McDonaldzie i tu, i tu – € 1 
Cappuccino w McDonaldzie i tu, i tu – € 1 
Jedzenie z budek w Wiedniu – 3/4 
Kawa w kawiarni i tu, i tu – 3/4






Za co jeszcze płaciłyśmy? 
Bilety do Schönbrunnu kupione przez Internet upoważniające do obejrzenia wszystkich atrakcji:  € 21,00 normalny / € 13,00 ulgowy 
Bilety do zoo:  16,50 normalny/ 8 ulgowy
W sumie wraz z dojazdami do i z Warszawy nasza wycieczka kosztowała około 1300 złotych.  Wydaje mi się, że to nie jakoś bardzo dużo. :) A zobaczyłyśmy naprawdę sporo! Jeśli ominął Was któryś z postów z podroży, tutaj krótkie przypomnienie:


Chciałam jeszcze raz podziękować Agacie, Krystynie i Tomaszowi za wszelkie wskazówki, spostrzeżenia, opisy i rady.
Kochani, jeśli wybieralibyście się do Wiednia bądź Bratysławy, dajcie znać! :)

Sara

wtorek, 28 lipca 2015

Dlaczego nigdy więcej nie pojadę do Bratysławy?



Pożegnałyśmy się z pięknym Wiedniem i wsiadłyśmy do autobusu do Bratysławy. To jedyna stolica granicząca z dwoma państwami (Austrią i Węgrami), oddalona zaledwie 57 kilometrów od Wiednia. Bus dociera z austriackiej stolicy do stolicy Słowacji w półtorej godziny.
Nasze pierwsze rozczarowanie – hostel i jego położenie. Okazało się, że nasze lokum jest położone niedaleko Śródmieścia, a nie Starego Miasta. Aby dostać się w okolice starówki musiałyśmy przejechać jakieś 13 przystanków trolejbusem. Podobnie aby dostać się z dworca do hostelu.
O naszym hostelu rodem z PRL-u napiszę jeszcze w kolejnym poście z praktycznymi wskazówkami. Teraz chcę Wam przybliżyć Bratysławę. Miasto smutne, szare, przygnębiające, zaniedbane, biedne… Dlaczego więc tam pojechałam? Głównie dlatego, że szkoda mi było nie odwiedzić europejskiej stolicy, będąc tak blisko niej. W Bratysławie udało mi się zobaczyć prawie wszystko, co warte zobaczenia (prócz synagogi i niektórych pomniczków, których zwyczajnie nie mogłyśmy znaleźć).
Zwiedzanie Bratysławy rozpoczęłyśmy w deszczu. Potem przez chwilę świeciło słońce, przez chwilę padało, przez chwilę świeciło słońce... i tak w kółko. Pierwszym zabytkiem, według wszelkich internetowych źródeł wartym uwagi, była Brama Michalska, jedyna zachowana brama w stolicy. Mnie dużo bardziej od bramy zainteresowało to, co znajduje się pod nią. Złote koło z nazwami miast i odległością do tychże miejsc ze słowackiej stolicy.


W Bratysławie na wielu budynkach wisiały tabliczki świadczące o tym, że niegdyś w tym miejscu mieszkał ktoś ważny albo sama budowla była czymś ważnym. My z mamą czytałyśmy tabliczki, patrzyłyśmy na budynek i… szłyśmy dalej, często nawet nie fotografując tych rzekomych zabytków. Nie były warte uwagi.
To, co mojej mamie najbardziej podobało się w Bratysławie, to zamek z czterema wieżyczkami. Wstęp do skarbca czy muzeum zamkowego jest płatny, ale już na dziedziniec czy do lochów można wejść zupełnie za darmo. Ze wzgórza zamkowego roztacza się panorama. To właśnie wracając z zamku, krzywo stanęłam i skręciłam sobie nogę. Zaczęłam płakać, nie zwracając uwagi na innych ludzi. Po dłuższej chwili powoli kontynuowałyśmy spacer, bo kostka mi nie spuchła. Dopiero wieczorem wyglądała jak balon. Oszczędzałam ją przez kilka kolejnych dni.


Mnie w Bratysławie najbardziej spodobał się Niebieski Kościółek, który na długo zapamiętam. Oglądanie kościołów nie jest dla mnie, ale ta świątynia wyglądała wyjątkowo urokliwie i oryginalnie.


Piękny teatr

W Bratysławie znaleźć można różne figurki. My, po zasięgnięciu rady miejscowych, dotarłyśmy do trzech z nich.
Przyznaję, to ja go wrzuciłam do tego kanału.


Na tej ławce siedziały jakieś babki i rozmawiały. Siedzą, siedzą, a my z mamą zachowujemy się tak, aby zrozumiały, że chcemy zrobić zdjęcie. Nie podziałało. Gdy poprosiłam kobiety po angielsku, aby wstały, zrobiły minę w stylu "znaj łaskę pana" i zwolniły ławkę.

Udało nam się zdobyć, zupełnie za darmo, mapkę starówki, która pokierowała nas także do innych miejsc. Jednym z nich był… wieżowiec. Taki, jakich nie brakuje w Warszawie. Śmiałam się, że gdyby pokazać ten budynek nowojorczykowi, za nic nie wymyśliłby, dlaczego ma to oglądać. My też nie wymyśliłyśmy. Takich miejsc było więcej. Do większości dotarłyśmy, stwierdziłyśmy, że jak już jesteśmy, to pstrykniemy zdjęcie. Ale żeby się zachwycać?
Obok wieżowca – budynek zwany piramidą. 




Podczas naszego jednodniowego zwiedzania Bratysławy dotarłyśmy też pod Pałac Prezydencki i akurat trafiłyśmy na zmianę warty. Przez pałacem – efektowna fontanna. 



W Bratysławie nachodziłyśmy się co nie miara, a wcale nie zobaczyłyśmy jakoś bardzo dużo. Poszczególne miejsca mogące uchodzić za interesujące były od siebie oddalone. Żal mi Bratysławy i jej  mieszkańców. Zdaję sobie sprawę, że to młoda stolica. Ale nie zamierzam tam wrócić. 
Ten kościół mógłby być naprawdę okazały, gdyby o niego zadbano, odnowiono, odrestaurowano...

Miłego dnia! 
Sara

niedziela, 26 lipca 2015

Widziałam pandę na żywo



Niektóre ze zdarzeń od razu z góry przypisujemy do kategorii "na pewno nigdy w życiu mnie to nie spotka". Niestety, jest w tej grupie sporo wydarzeń, które znajdują się na liście naszych marzeń. Jesteśmy wręcz pewni, że nigdy się nie ziszczą, ale… marzymy nadal.
Po tym jak panda mieszkająca w berlińskim zoo odeszła z tego świata, oswoiłam się z myślą, że nigdy w życiu nie zobaczę czarno-białego niedźwiadka na żywo. Jako że daleko mi do racjonalistki i realistki nawet nie sprawdziłam, w jakich zoo w Europie można zobaczyć pandę. Ta z Berlina zmarła, więc koniec, nie ma o czym marzyć. 
Pandy jedzą.
Panda idzie, panda je.
Tymczasem, zupełnie przypadkiem, przeszukując Internet z zamiarem znalezienia fantastycznych miejsc wartych zobaczenia w Wiedniu, natknęłam się na informację o tamtejszym zoo. I pandzie. A właściwie pandach, które w nim mieszkają. Rozentuzjazmowana, zszokowana, przeszczęśliwa zbiegłam na dół (zawsze tak robię, gdy przepełniają mnie różne emocje) i poinformowałam rodziców o tym, że w stolicy Austrii jest zoo, a w tym zoo panda i że nieważne, co zobaczymy w Wiedniu, pandę musimy zobaczyć. Oczywiście dopiero potem zorientowałam się, jakie są ceny biletów… Ale jakoś nadal wierzyłam, że mama zgodzi się na wejście do zoo. Nie myliłam się. Miałam tylko nadzieję, że akurat nigdzie nie wysłano uroczych pandusi. Po wymianie wiadomości z Agatą dowiedziałam się, że małe misie zostały wysłane do Chin, natomiast ich rodzice pozostali w Wiedniu. 
W zoo były też oczywiście inne zwierzęta między innymi ten groźny tygrys bawiący się w swoim bajorku.
Renifer z imponującym porożem. Chociaż wydawało nam się, że bardzo mu ciążą te rogi...
Pewnie dobrze wiecie, że panda jest zwierzęciem zagrożonym. Dlaczego pand jest tak mało? Z kilku powodów:
  • Zwierzęta te żywią się pędami bambusa, a roślina ta jest notorycznie wycinana pod pola uprawne.
  • Powodem wymierania pand jest również kłusownictwo. Istoty, którym miano człowieka w zupełności się nie należy, zabijają pandy np. dla ich cennego, wyjątkowego, czarno-białego futra.
  • Także sam bambus jest dość kłopotliwą rośliną – jego kwitnięcie poprzedza obumieranie pędów.
  • Współczynnik przyrostu naturalnego pand jest ujemny, a to znaczy, że więcej pand umiera niż się rodzi. Zwierzęta te mają problem z rozmnażaniem się – nawet gdy samica urodzi kilka niedźwiadków, nie wszystkie z nich przeżyją.
Niedźwiedzia polarnego, podobnie jak pandę, zobaczyłam po raz pierwszy w życiu.
Pan foka, lew morski, mors?
Gdzie w Europie można spotkać pandy?
W 5 ogrodach zoologicznych. W Szkocji, w Edynburgu; w Belgii, w Brugelette; we Francji, w Saint-Aignan; w Hiszpanii, w Madrycie oraz oczywiście w Austrii, w Wiedniu. W Wiedniu są jednak dwa ogrody zoologiczne, zapamiętajcie, że pandę spotkacie w Tiergarten Schönbrunn, czyli w najstarszym zoo świata, wpisanym na listę UNESCO (tak, tak!).   
Ten hipcio wyglądał na bardzo ciężkiego...
Parę słów o samym zoo: jest ogromne, z mamą nie dałyśmy rady zobaczyć wszystkich zwierząt, wybrałyśmy te największe i najbardziej egzotyczne oraz te, których np. nie ma w toruńskim zoo. Wybiegi są naprawdę spore, pracownicy postarali się, aby jak najbardziej przypominały naturalne warunki, w jakich żyją zwierzęta, wiele z nich ma własne stawy, mogą się w nich ochłodzić. My trafiłyśmy akurat na porę karmienia słoni i pand. :)
Wyobrażacie sobie mnie przy klatce z pandami? Stałam tam dobre kilkanaście minut, próbując przecisnąć się przez tłum. Nie wiem, jakie uczucie najlepiej opisałoby mój ówczesny stan. Radość, euforia, szczęście? Po prostu cieszyłam się, że po pierwsze udało mi się zobaczyć zwierzątko pochodzące z daleka, bo aż z Chin, po drugie dotarłam do jednego z nielicznych europejskich miast, w których mieszkają pandy, po trzecie zobaczyłam gatunek zwierzęcia, który, jeśli niektórzy nie zmądrzeją i nie znajdą sumienia, może wyginąć.

Pozdrawiam Was serdecznie kochani!
Sara                                    
PS Ten post miał pierwotnie zawierać około 20 zdjęć pand. Oszczędziłam Wam. Po więcej pand, a także w sprawie zakupu pocztówek po 50 groszy piszcie na sara.watrak@wp.pl