Mówią
o nim w całej Polsce. W Toruniu szczególnie głośno. Choć nie ma znaczenia, ile i
jak głośno by mówili, mieszkańcy i tak by poszli. Nieważne, że
najprawdopodobniej się zawiodą. Oto 11. Bella Skyway Festival.
Co
roku piszę Wam co nieco o toruńskim festiwalu światła i niestety za każdym
razem te moje zachwyty są coraz mniejsze. Kiedyś było to wydarzenie, na które
oczekuję z niecierpliwością, którego każdy element zwala mnie z nóg. W tym roku
niby też odliczałam do Bella Skyway Festival z nadzieją, że… będzie lepiej.
Niestety, mimo 20 (!) świetlnych atrakcji festiwal był po prostu słaby. Gdy dziennikarka z lokalnego radia podeszła do mnie z mikrofonem z prośbą o wypowiedź,
powiedziałam tylko: "Mnie pani niech lepiej nie pyta".
Prawdopodobnie
gdy zobaczycie poniższe zdjęcia, pomyślicie: "Ale na co ona w ogóle narzeka?" Faktycznie, na fotografiach
instalacje i mappingi niekiedy prezentują się wspaniale. Poza tym osoba, która
nigdy nie była na festiwalu światła, może czuć się oczarowana. Jednak dla
kogoś, kto widział już kilka edycji, tegoroczna jawi się jako pójście na ilość
zamiast na jakość. W poprzednich latach poprzeczka została podniesiona zbyt
wysoko.
Oglądanie
instalacji zaczęłyśmy od piłkarzy i dziewczynki skaczącej przez skakankę. Było
to kilka świecących punktów, które miały imitować ruch. Instalacja była jednak
tak mało efektowna, że gdy ją zobaczyłyśmy, powiedziałam do mamy: "Poczekaj,
może jeszcze nie włączyli?" Ale mojemu bratu piłkarze bardzo się podobali. Więc
może to jednak kwestia gustu?
Później
wybrałyśmy się do Chinatown i to był błąd. Nie dlatego, że uliczka obwieszona
lampionami wyglądała brzydko – wręcz przeciwnie, takie lampiony mogłyby tam
wisieć przez cały rok! Jednak chyba o tym, by na początku zwiedzania pójść do
Chinatown pomyślało zbyt wiele osób… Utknęłyśmy w tłumie jeszcze daleko przez
instalacją. Ludzka masa prawie w ogóle nie posuwała się do przodu. Dopiero
później okazało się, że przed wejściem na ulicę z lampionami jest ekran, a na
nim wyświetlana projekcja. Wszyscy zatrzymywali się, by ją obejrzeć. W ten
sposób tworzyły się ogromne korki. Nie zdziwiłabym się, gdyby ktoś tam zemdlał.
W drodze do Chinatown minęłyśmy pulsujące drzewa. Bębny dodawały im animuszu,
bo same niestety nie posiadały go zbyt wiele.
Kolejną
atrakcją, którą obejrzałyśmy, był mapping wyświetlany jednocześnie na autobusie
i budynku. I o ile pojazd miał być prawdopodobnie urozmaiceniem tej projekcji, o
tyle mnie on po prostu przeszkadzał. Moim zdaniem o wiele lepiej byłoby pokazać
mapping tylko na budynku.
Potem
weszłyśmy w miasto. Najpierw instalacja na klubie NRD – taka instalacja, że
zastanawiałyśmy się, czy ona tu przypadkiem nie wisi zawsze. Jakieś świecące
szlaczki. Nieco dalej projekcja szekspirowska. Obrazy były wyświetlane na ekranie
w kształcie głowy pisarza i to był naprawdę ciekawy pomysł. Gorzej z samą
projekcją. Były to cytaty z dzieł Szekspira, które z trudem dało się
przeczytać. Jestem ostatnią osobą, która powie Wam, że nie warto znać
Szekspira, jednak ta atrakcja nie pasowała do festiwalu. Ludzie przychodzą na
Bella Skyway Festival, by zobaczyć show, a nie czytać długie elaboraty.
Przedarłyśmy
się przez tłum i dotarłyśmy do dwóch kolejnych punktów. Jednym z nich była
prawdopodobnie najlepsza instalacja festiwalu, choć nic tego nie zapowiadało.
Na ul. Ciasnej przyczepiono kolorowe ledowe światełka i wyglądało to naprawdę
uroczo. W pobliżu można było obejrzeć wideo-instalację "Last parade". Był to
marsz zwierząt wyświetlany na murze i… nic więcej. Idea ważna, gorzej z
wykonaniem.
Jednym
z miejsc, w których często wyświetlane są mappingi podczas Bella Skyway
Festival, jest Pałac Dąmbskich. Projekcja była bardzo przyjemna dla oka, choć
momentami śmiałam się, że wygląda jak przygotowana w Paincie. Ale i tak był to
jeden z lepszych punktów tegorocznej edycji.
Bulwarem
przeszłyśmy do kolejnych atrakcji. Przy okazji podziwiałyśmy most, który po raz
pierwszy podczas trwania festiwalu był specjalnie oświetlony. Słyszałam wiele
głosów, że mógłby tak zawsze wyglądać po zmroku. Z jednej strony zgadzam się z
tym, z drugiej – gdy później szłam piechotą przez most i tradycyjne światła
były wygaszone, to ciemność dawała o sobie nieprzyjemnie znać. Na bulwarze
można było też obejrzeć projekcję na temat Torunia. Świetna reklama dla miasta,
gorzej że sponsorowana przez… piwo.
Przeszłyśmy
do kolejnej instalacji, którą okazały się wrota. Podobno były to wrota do
teleportacji. Symbolika głęboka, ale ja jej nie dostrzegłam. Później
zobaczyłyśmy świecące kółka na drzewach i myślałyśmy, że nic gorszego nam się
podczas tej edycji nie przytrafi. Nie mogłyśmy się bardziej pomylić. Na
Collegium Maximum, budynku, na którym zawsze były powalające mappingi ze
świetną muzyką, w tym roku przygotowano… grę. Można było stanąć w kolejce, by
chwilę powalczyć z joystickiem. Gdy to zobaczyłam, chciało mi się płakać. Denna
gra na budynku, który aż domagał się sztuki.
I
na tym zakończyłyśmy swoją przygodę z festiwalem. Nie widziałyśmy w sumie
czterech instalacji – jedna z nich była płatna (20 zł), więc stwierdziłam, że
jeszcze nie upadłam na głowę, by tyle płacić za kilka minut seansu. Nie
obejrzałyśmy jednego mappingu, jednej makiety i słoików, które według
niektórych były najlepszym elementem festiwalu. Czy zobaczenie tych atrakcji
zmieniłoby nasze zdanie o festiwalu? Nie sądzę.
Bella
Skyway Festival się zmienia. Królują świecące rogi, miecze świetlne i
instalacje, za którymi stoi często niezwykła historia. Tylko niekiedy trudno ją
dostrzec.
Nie warto było szaleć tak z liczbą instalacji. Uważam, że lepiej mniej a ciekawiej, lepiej, efektowniej.
Za
rok pójdę znowu. Z ludzkiej ciekawości. Może znów będę zawiedziona. A może coś
mnie zachwyci?
Kto
z Was był na tegorocznej edycji Bella Skyway Festival? Jak wrażenia?
Sara
PS Jeśli jesteście ciekawi, jak to wyglądało w poprzednich latach, odsyłam do wpisów: