czwartek, 28 kwietnia 2016

Pa, szkoło!



Oficjalnie skończyłam szkołę. Jeszcze "tylko" matura. Odebrałam już swoje świadectwo i odetchnęłam z ulgą, że nie muszę więcej oglądać niektórych nauczycieli. 

Szłam do liceum, nie znając w tej szkole praktycznie nikogo. Pierwsza dziewczyna, z którą się przywitałam, została moją przyjaciółką i, co więcej, mieszka 1,5km ode mnie. A nigdy wcześniej się nie spotkałyśmy.

Co na pewno będę miło wspominać? Podróże! To dzięki szkolnym wycieczkom udało mi się zobaczyć po raz kolejny Berlin (i przy okazji zaznajomić się dobrze z huraganem Ksawerym), po raz pierwszy Wilno (batoniki twarogowe w czekoladzie <3), a także spełnić moje wielkie marzenie – polecieć samolotem i to do Londynu. 


Wybrałam takie a nie inne liceum ze względu na wymiany. Niestety, nie udało mi się wziąć udziału w wymianie z francuską szkołą w Angers, ale za to poleciałam do Stanów! Wcześniej co prawda musiałam przyjąć sprawiającą problemy Amerykankę, ale dzielnie to przetrwałam (no dobra, płakałam tylko kilka razy).

Znalazłam w mojej klasie kompankę, która nie czuła się zażenowana, przebierając się na takie szkolne święta jak Halloween, Frankofonia czy Dzień Języka Niemieckiego. W liceum zostałam więc piratem, wampirem, Myszką Miki i Legalną Blondynką. Nasze kreatywne przebrania pewnego dnia nagrodzono (!) - jedną koroną na spółę (niektórzy myśleli, że ten kawałek świecącego, królewskiego plastiku nas podzieli - tymczasem my już przez rok przekazujemy sobie tę koronę i żadna z nas sobie jej jeszcze nie wzięła na własność. :D)
Śmiać mi się chce, gdy przypomnę sobie, jak z dziewczynami wybrałyśmy się na okienku do kawiarni oddalonej o mniej więcej kilometr. Gdy dotarłyśmy na miejsce, zaczęło okropnie lać. Zastanawiałyśmy się, czy nie kupić parasola. W końcu wróciłyśmy do szkoły... taksówką. :D Śmieję się też, gdy pomyślę o tym, co robiłyśmy z Fanny na polskim - wypowiadałyśmy komuś wojnę (dowód na marginesie zeszytu), grałyśmy w statki, w kółko i krzyżyk albo siedziałyśmy na ławce, bo zabrakło dla nas krzeseł. 

Miło było też spędzać okienka w Cafe Perks, kawiarni wzorowanej na serialu "Przyjaciele" czy w najlepszej lodziarni w Toruniu – u Lenkiewicza (to niedozwolone, ale i tak wszyscy to robili).

Na pewno długo będę pamiętać również wizerunki nauczycieli, które A. namalował w szatni, pyszne deserki jogurtowe sprzedawane w szkolnym sklepiku i okropny zaduch panujący w sali chemicznej. Albo jak w kółko jeździłyśmy z dziewczynami szkolną windą, by zrobić sobie idealne zdjęcie a'la Dawid Woliński. Pewnie będę się kiedyś śmiać z niezwykle wysokiej frekwencji na piątkowym polskim (zaczynającym się o 7:45!) czy z tych myśli "Jak tu szybko wyjść z sali matematycznej, by nie musieć wycierać tablicy?" O, i mam nadzieję, że będę w przyszłości żartować z moich wizyt u pani dyrektor, kłótni z panią z sekretariatu albo tego, jak nasza wychowawczyni wpatrywała się we mnie przez dobrą chwilę podczas sprawdzianu, gdy ja spisywałam wszystko z telefonu. Kiedy zwróciła mi uwagę, ja na to, że właśnie próbuję wyciszyć telefon/odebrać wiadomość czy coś w ten deseń. Jedynki nie dostałam. :D

Każdy etap w życiu ma swoje dobre i złe strony. Ja zapewne nie poleciłabym nikomu mojego liceum, co nie znaczy, że nie przeżyłam w nim żadnych radosnych chwil. Poznałam mnóstwo ciekawych osób. Jak to w życiu bywa, pewnie z większością z nich stracę kontakt. Ale to, czego się dowiedziałam, czego nauczyłam, nie wyparuje z mojej głowy tak szybko. I nie chodzi mi tu tylko o funkcje trygonometryczne czy interpretację porównawczą

Może za kilka lat zatęsknię za szkołą. Ale na razie cieszę się, że to już się skończyło. Że nie będę więcej zerkać na zegar na polskim, angielskim i udawać na historii, że wcale nie korzystam z telefonu. Nie będę ślęczeć bezsensownie w szatni, na lekcji przyrody, chować się przed nauczycielami za słupem (a konkretnie przed jedną osobą) ani bać się, że przy wychodzeniu ze szkoły wpadnę na polonistkę wracającą z palarni. I nie będę stresować się szkołą. Jasne, przyjdą inne sprawy, które na pewno będą mnie przejmować i martwić. Ale szkolny stres, mam nadzieję, już nigdy więcej mnie nie dopadnie. 
Sara

wtorek, 26 kwietnia 2016

Założymy się, że wygrasz?



Czasami zbieramy się wszyscy rodzinnie, we czwórkę w salonie i postanawiamy zagrać w grę. I chociaż rozgrywki w Trivial Pursuit potrafią trwać godzinami, to z rodzicami i bratem lubimy rywalizować i sprawdzać naszą wiedzę. 


Jeśli lubicie oglądać "Jeden z dziesięciu” albo inne telewizyjne quizy, jeśli czujecie się na siłach, by sprawdzić, co wiecie na temat ludzi i miejsc, rozrywki i mediów, wydarzeń, kultury i sztuki, świata oraz sportu i wypoczynku, Trivial Pursuit jest dla Was! 

A jeśli nie jesteście pewni swojej wiedzy, za to dobrze znacie swoich przeciwników, możecie zaryzykować i zagrać w Trivial Pursuit: Załóż się.


Zasady w Trivial Pursuit są bardzo proste. Rzucamy kostką. W zależności od tego, na jakim polu staniemy, odpowiadamy na pytanie z jednej z 6 kategorii. Gdy trafimy na pole z trójkącikiem, wówczas, odpowiadając na pytanie, mamy szansę zdobyć nagrodę. Kiedy zbierzemy 6 nagród, tj. sześć trójkącików, każdy w innym kolorze, zmierzamy do środka planszy. 

I teraz zaczęłam się zastanawiać, czy to, co się dzieje potem, nie jest przypadkiem naszą własną, ustaloną zasadą. :D W każdym razie po dotarciu do środka, odpowiadamy na pytania z całej karty czyli na 6 pytań z różnych kategorii. Wygrywamy, gdy udzielimy sześciu poprawnych odpowiedzi.
Pytania z puli łatwych

Plusy Trivial Pursuit? Można naprawdę wiele się nauczyć i zapamiętać, przy okazji pośmiać się z przeciwników, gdy przyjdzie im odpowiedzieć na pytanie dot. "Władcy pierścieni". :D 


Minusy? Niestety, mimo że pytań jest aż 2400, z czasem zapamiętujemy poszczególne odpowiedzi i w grze nie do końca liczy się wiedza, za to istotna staje się pamięć. Poza tym po każdej poprawnie udzielonej odpowiedzi, gracz rzuca kostką jeszcze raz. Może się więc zdarzyć, że będzie on odpowiadał w kółko i w kółko, nie dając szansy swoim przeciwnikom, by ci chociaż spróbowali się z nim zmierzyć.
Pytania z puli trudnych

A na czym polega nowsza wersja Trivial Pursuit? Oprócz odpowiadania na pytania naszym zadaniem w tej grze jest obstawianie, czy przeciwnik odpowie źle, czy też udzieli poprawnej odpowiedzi. Nie ma tutaj sześciu kategorii - dziedzin jest mnóstwo, właściwie tyle, ile kart. Wygrywa ten, kto, podobnie jak w starszym wydaniu gry, uzbiera wszystkie sześć trójkącików. Jednak może je zdobyć na dwa sposoby! Odpowiadając na pytania bądź… kupując za żetony. :D Dobra, ale jak zdobywa się te żetony? 

Na początku każdy dostaje żetony o wartości 15 punktów. W czasie gry trzeba obstawiać, czy ktoś odpowie dobrze, czy też źle na pytanie z konkretnej kategorii. 

I teraz tak: jeśli odpowiadający udzieli poprawnej odpowiedzi zgarnia wszystkie żetony, które zostały postawione na to, że odpowie źle. Z kolei gracze, którzy obstawili dobrze, dostają z banku drugie tyle żetonów, ile postawili. W grze jest jeszcze kilka innych zasad, ale nie będę się w nie w tej chwili zagłębiać. :)


Zalety tej gry to możliwość poszerzenia swojej wiedzy, lepszego poznania pozostałych graczy. Zarówno plusem, jak i minusem może być fakt, że czasami szansę na wygraną ma nie ten, kto posiada większą wiedzę, ale ten, kto jest sprytniejszy i kto lepiej zna swoich przeciwników. 


Gry wymagające wiedzy należą do moich ulubionych. Od zawsze lubiłam wszelkiego rodzaju quizy i teleturnieje… A jak jest u Was? :)

Trzymajcie się!

Sara

sobota, 23 kwietnia 2016

Zamek w Mosznej vs. zamek w Mosznej



Prawdopodobnie na świecie są setki, a może i tysiące zapierających dech w piersiach zamków, których nigdy nie widziałam nawet na zdjęciu czy pocztówce i o których być może nigdy się nie dowiem. 


Znacie moje zafascynowanie wszelkiego rodzaju zamkami i pałacami. Marzę o wycieczce do położonego w Bawarii Zamku Neuschwanstein. Ale moim marzeniem jest również odwiedzenie zamku, o którym wielu nie słyszało. Który położony jest w niewielkiej mieścinie, w dodatku o dwuznacznie brzmiącej nazwie. Przypomina zamek nad Loarą, pałac disneyowskich księżniczek, a znajduje się w… Polsce! I to niecałe 400km od Torunia. :)


Do tej pory udało mi się otrzymać 2 kartki przedstawiające zamek w Mosznej (województwo opolskie). Przez kilkadziesiąt lat mieścił się w tym budynku… szpital! Obecnie zamek można zwiedzać za drobną opłatą 6zł (normalny) /4zł (ulgowy), a od listopada do marca – za darmo. Zamkowe pokoje można wynająć – fajny taki klimatyczny hotel z historią, prawda? ;) Tylko cena mniej fajna. :D


Jeśli chodzi o kartki, to pierwszą z nich otrzymałam od Izabeli. Powiem Wam, że, umawiając się na wymianę, nie wiedziałam, że to kartka z Easy Print. Niby nie mam nic przeciwko temu sposobowi drukowania pocztówek, ale… po otrzymaniu przesyłki, mimo że widokówka jest piękna, czułam leciutki niedosyt. Papier nie jest zbyt gruby, przez co kartka jest giętka, poza tym mam pewne zastrzeżenia, jeśli chodzi o drukowanie widokówek ze zdjęciem cudzego autorstwa. 

Tym bardziej ucieszyłam się, gdy przeglądając swap album Natalii, natknęłam się na inną kartkę z zamkiem w Mosznej. :) Pochodzi ona ze sklepiku Postallove, który pewnie większość z Was dobrze zna. Jak to określiła nadawczyni, ów zamek wygląda strasznie magicznie, jak z jakiegoś filmu grozy. Zgadzam się z Natalią! Chociaż jednocześnie zamek wydaje mi się piękny i majestatyczny. Gdybym miała dopatrywać się jakichś minusów w tej kartce, to mogłabym jedynie narzekać na to, że zamek nie został umieszczony nieco bliżej, abym mogła dokładniej mu się przyjrzeć. ;) Ale pewnie taki był zamysł autora zdjęcia. A to nierealistyczne niebo wcale mi nie przeszkadza, wręcz przeciwnie – pasuje do tego zamku!

W sumie to tak sobie myślę, że nawet nie musiałabym zwiedzać tego zabytku wewnątrz. Wystarczyłoby mi podziwianie go z zewnątrz, możliwość przekonania się na własne oczy, jaki jest wielki.
Może ktoś Was był w Mosznej? Macie w swojej kolekcji inne pocztówki z tym zamkiem?
Pozdrawiam!
Sara

środa, 20 kwietnia 2016

"Nie spodziewałam się, że w Japonii jest aż tak wspaniale" - wywiad z Moniką

Bezpośrednia, trochę szalona (szczególnie, jeśli chodzi o fryzury), wesoła, zakochana w Japonii. Dziewczyna z Torunia, której udało się spełnić ogromne marzenie!

Sara: Jak to się stało, że zafascynowała Cię akurat Japonia?

Monika: Nie jest to łatwe pytanie ;) Trudno jest mi bowiem przypomnieć sobie ten konkretny moment w moim życiu, kiedy powiedziałam: "To jest to". Sądzę jednak, iż w znacznym stopniu to zainteresowanie jest zasługą mojej koleżanki z gimnazjum. Podziwiałam ją, ponieważ przepięknie rysowała. Pytałam wtedy, co rysuje, a ona opowiedziała mi o mandze i anime. Zainteresowało mnie to. Poszperałam w Internecie i natknęłam się na anime, które zawładnęło moim sercem ("Vampire Knight" – polecam ;)), a potem na kolejne i kolejne. Kiedy oglądałam anime, zafascynowały mnie także openingi i endingi, a stąd prosta droga do zakochania się w japońskiej muzyce. I tak stopniowo, stopniowo zaczęłam zgłębiać japońską kulturę. Chciałam poznać ją jak najlepiej, gdyż zawsze wydawała mi się unikatowa, dziwna i intrygująca.
Najwyższy szczyt Japonii - Fudżi

S: Jaka była Twoja reakcja, gdy dowiedziałaś się, że Twoje wielkie marzenie wreszcie się spełni?

M: Odkąd tylko pokochałam Japonię, moim największym marzeniem w życiu było zobaczenie tego kraju na własne oczy. Nie przestawałam o tym myśleć. Przedsięwzięłam nawet pewne kroki zmierzające do realizacji tego marzenia - zaczęłam zbierać fundusze. Nie szło mi jednak najlepiej. Próbowałam namówić rodziców, aby pomogli sfinansować mi taką wycieczkę jako prezent na 18. urodziny. Oni jednak bali się mnie puścić w nieznane i sami nie podzielali fascynacji Japonią. Jednak pewnego dnia zmienili zdanie. Widzieli bowiem, że jest to poważna sprawa, gdyż mam w planach studiowanie japonistyki. Usłyszałam wtedy: "Monika, pojedziesz do tej Japonii, aby się przekonać, że może nie jest ona taka, jaka Ci się wydaje." Kiedy dotarły do mnie te słowa, zamurowało mnie. Moja późniejsza radość jest wręcz niemożliwa do opisania. W pewnym momencie zaczął towarzyszyć jej jednak także i lęk i pytanie: "Jak będę się czuła, kiedy moje największe marzenie się ziści?"
Kobiety w tradycyjnych japońskich strojach przy
tabliczkach (ema)

S: Co trzeba załatwić przed podróżą do Japonii? Wizy, szczepienia?

M: Lecąc do Japonii, nie trzeba się szczepić na jakieś specjalne choroby. Nie ma również problemu z wizami. Do 90 dni pobytu nie są one wymagane. Spotka nas jednak trochę formalności na miejscu (na przykład wypełnianie deklaracji celnych na lotnisku czy karty informacyjnej w samolocie). Nie ma się jednak czym przejmować – wystarczy podstawowa znajomość języka angielskiego, aby sobie ze wszystkim poradzić. Przed wyjazdem warto się także zapoznać z informacjami o rzeczach, których nie wolno nam wwozić do Japonii. Wszystkiego można z łatwością dowiedzieć się, szperając w Internecie. Zwracam uwagę, że lepiej wymienić wcześniej pieniądze, chociażby na dolary, bo na miejscu z wymianą złotówek może być problem (w Japonii mamy jeny; 100 JPY to ok. 3,5 zł). Nie wiem jak z kartami, ponieważ nie korzystałam z tej formy obrotu pieniędzmi podczas pobytu.      
Najbardziej ruchliwe przejście dla pieszych na świecie - Shibuya, Tokio

S: Kraj Kwitnącej Wiśni większości z nas kojarzy się z zupełnie inną kulturą. Czy miałaś okazję zgłębić jej tajniki? Jakich specjałów kuchni dalekowschodniej spróbowałaś?

M: Jest to faktycznie odmienna kultura od naszej. Miałam okazję zgłębić wiele jej tajników, jednak uważam, że dla  gaijina (obcego, cudzoziemca) zawsze będzie to kraj pełen tajemnic ;). Japonia jest krajem ludzi bardzo przywiązanych do tradycji, pracowitych, w sposób absolutny przestrzegających zasad współżycia społecznego. Każde działanie jest tam przemyślane. Ludzie idą dokładnie tą stroną chodnika, co trzeba; przed metrem ustawiają się w idealnej kolejce, a kiedy już do niego wsiądą – nie rozmawiają głośno lub wcale nie rozmawiają; nie wydmuchują nosa w miejscu publicznym itd. Ich naczelną zasadą jest to, aby żyć tak, by nie przeszkadzać innym. Jest to kraj pełen konwenansów. Ma on jednak swoje mroczne strony, które przez osoby zafascynowane Japonią są niestety często pomijane. Intensywne życie zawodowe i tłumienie emocji skutkuje rozpadem rodziny, ujemnym przyrostem naturalnym, bardzo licznymi samobójstwami czy dziwactwami (np. popularność pornografii). Z miłością jest jednak tak, że kocha się nie za coś, a pomimo wszystko :). A ja ten kraj niewątpliwie wielbię.
Monika w tradycyjnym kimono

Jeżeli chodzi o kuchnię japońską, to muszę powiedzieć, że jest znakomita. Nie tylko zresztą kuchnia , ale i cała filozofia jedzenia. W Japonii jadłam oczywiście sushi (bez porównania z tym u nas), takoyaki (kulki z ciasta i ośmiornicy), yakitori (szaszłyk drobiowy), ramen (zupa), udon i sobę (makarony), tempurę, dango (kluski), taiyaki ("ciastko" z czerwoną fasolą – azuki - lub kremem), okonomiyaki (placek/omlet - to najbardziej polubiłam), kultowe Pocky, lody i czekoladę o smaku zielonej herbaty, crepes (naleśniki popularne na Harajuku), bento, onigiri (ryż z nadzieniem owinięty glonem) i jeszcze pewnie wiele innych rzeczy, o których niestety już nie pamiętam ;). Piłam także prawdziwą zieloną herbatę przygotowywaną na ceremonii parzenia herbaty. Spróbowałam również nieznanych napojów z automatów oraz sake. 
Ramen

Soba i tempura
S: Co przywiozłaś ze sobą do Polski? Co polecasz kupić polskim turystom w Japonii?

M: Niestety, tak jak się spodziewałam, wszelkie plany o zachowaniu zdrowego rozsądku wzięło w łeb. :) Wydałam, co miałam. Kupiłam sobie pamiątkowe koszulki, wachlarz, pałeczki, torbę, japońską mangę i gazetę, różne amulety ze świątyń, kota z uniesioną łapką do postawienia (maneki neko), kolczyki, zabawną książkę o Japonii (po angielsku, bo to już nabytek z lotniska), krem bb, spinkę do włosów. To są rzeczy, które polecam kupić (ewentualnie jeszcze kimono lub katanę – miecz samurajski, jak ktoś ma za dużo pieniędzy i chce się ich łatwo pozbyć :P). Ja jednak zaszalałam i z sentymentu, jako pamiątkę, kupiłam jeszcze Tamagotchi 4U+ (dostępne, z tego co mi wiadomo, tylko w Japonii, z kolorowym wyświetlaczem!). Po prostu obudziło się we mnie dziecko, kiedy je zobaczyłam ;)
Popularne ciasteczka Koara no Machi

S: Japonia nie zawiodła Twoich oczekiwań, prawda? Co zachwyciło Cię najbardziej?

M: Kolejne trudne pytanie. :) Było tam tyle wspaniałych miejsc, rzeczy, ludzi, że nie tak łatwo wybrać coś najbardziej zachwycającego. Moje oczekiwania absolutnie nie zostały zawiedzione, a wręcz przeciwnie! Nie spodziewałam się, że w Japonii jest aż tak wspaniale. Bardzo zaskoczyło mnie Tokio, które jest po prostu przecudne. To miasto ma tak niesamowitą zabudowę! Wysokościowiec stoi np. obok skromnej świątyni. I to ze sobą współgra, tak jak i w samych Japończykach - poszanowanie tradycji współistnieje w symbiozie z nowoczesnością. Świątynie japońskie są przepiękne. Zarówno te w Kioto i Narze, jak i w innych miastach, w których byłam. Bardzo podobał mi się Złoty Pawilon, przejażdżka Shinkansenem, czy wizyta w parku z danielami. Zachwyciło mnie również to, ile osób odwiedzających świątynie ubranych było w yukaty. Niesamowitym doświadczeniem było także ubranie prawdziwego kimona. Japończycy byli bardzo życzliwi i chętni do pomocy. Bardzo miło wspominam ten wyjazd! :)

Kompleks świątynny w Nikko

S: Czy w ogóle coś Cię zawiodło? Czy Twoje nastawienie do tego kraju zmieniło się po powrocie do Polski?

M: Nic mnie nie zawiodło, a uwierz mi, że nawet snułam wcześniej takie rozważania! Nie znalazłam nic, co by mogło mnie rozczarować. Moje nastawienie do tego kraju zmieniło się, ale na lepsze! :) Jeszcze bardziej kocham Japonię, bo stała się ona dla mnie bardziej realna. Moje plany na przyszłe życie są z nią mocno związane i mam ogromną nadzieję, że uda mi się je realizować. Trzymajcie za mnie kciuki! ;)

Nic dodać, nic ująć. Trzymajmy kciuki za Monię i za jej kolejne marzenia związane z Japonią! Swoją drogą mamy następny dowód, że marzenia są do spełnienia. :)
Sara