sobota, 27 kwietnia 2019

Ecolines: czy warto wybrać się w podróż busem?



Są takie miejsca, do których z Polski łatwiej lub taniej dostaniemy się busem niż samolotem. Dzisiaj przedstawiam Wam miejsca, do których dojedziecie bezpośrednio dzięki Ecolines.

Niektóre osoby boją latać się samolotem albo po prostu nie lubią tego robić. W busie łatwiej im zasnąć, nie muszą przechodzić przez kontrole bagażu ani tracić czasu na dojazd na lotnisko. Jeśli niestraszna Wam długa podróż, myślę, że warto rozważyć wycieczkę busem. Kilka stolic odwiedziłam, korzystając właśnie z tego środka transportu. Dla mnie podróże busem nie należą do najprzyjemniejszych – zwykle nie mogę spać, a czasami nawet czytać. Na pewno nie zdecydowałabym się na podróż ponad dwudziestogodzinną. Ale wycieczkę do Rygi można znieść. ;) 

Prawda jest taka, że z Polski busem można dojechać do wielu miejsc w Europie – istnieją bowiem prywatni przewoźnicy czy opcje z przesiadkami. Ja dzisiaj jednak chciałabym skupić się na firmie Ecolines i przedstawić Wam najciekawsze, bezpośrednie połączenia.

Jeśli chodzi o same autobusy, to znajdziecie w nich toalety, ekrany (a tam filmy, muzykę czy gry) oraz automat z darmową kawą i herbatą. Poza tym w każdym pojeździe jest stewardessa, od której możecie zakupić posiłki czy takie rzeczy jak koc, słuchawki bądź zatyczki do uszu.

Bilety polecam kupować bezpośrednio na stronie Ecolines. Z Polski dzięki Ecolines dojedziemy bezpośrednio do takich krajów jak: Niemcy, Czechy, Słowacja, Litwa, Łotwa, Estonia, Białoruś, Ukraina, Holandia, Rosja, Francja, Belgia, Bułgaria. Wyjazdy odbywają się z wielu miast Polski, w tym z Warszawy, Białegostoku, Wrocławia czy Krakowa. Oto wybrane kierunki:

Niemcy

Warszawa Zachodnia – Berlin (7h)
Białystok - Berlin (11h)
Gdańsk - Berlin (10h)
Augustów - Berlin (12h)
Warszawa Zachodnia - Brema (12h)
Białystok - Brema (16h)
Warszawa Zachodnia – Hamburg (10h)
Białystok - Stuttgart (23h)
Białystok – Hannover (15h)
Suwałki – Frankfurt (22h)
Suwałki – Monachium (24h)

Słowacja

Warszawa Zachodnia - Bratysława (12,5h)

Czechy
Warszawa Zachodnia – Praga (10h)
Białystok – Praga (13,5h)
Wrocław – Praga (5h)

Litwa

Warszawa Zachodnia – Wilno (9h)
Białystok - Wilno (6h)
Augustów-Wilno (5h)
Warszawa Zachodnia – Kowno (8h)
Białystok - Kowno (5h)
Białystok – Kłajpeda (7h)
Wrocław – Wilno (14,5h)

Łotwa
Białystok – Ryga (9h)
Kraków - Ryga (19h)
Wrocław – Ryga (17h)
Warszawa Zachodnia - Ryga (13h)

Estonia
Warszawa Zachodnia - Tallinn (17h)

Ukraina

Warszawa Zachodnia – Kijów (14h)


Białoruś
Warszawa Zachodnia – Mińsk (12h)
Białystok - Mińsk (9h)

Belgia

Białystok - Bruksela (22h)
Francja

Warszawa-Paryż (23h)
Holandia

Warszawa-Amsterdam (20h)

Bułgaria

Katowice - Sofia (24h)
Białystok – Sofia (32h)
Kraków - Sofia (22h)

Rosja

Olsztyn – Kaliningrad (5h)


Ceny wahają się od kilkudziesięciu złotych w przypadku Pragi do nawet 340 zł w przypadku Sofii. 

Plusy podróży busem :)
+ możliwość wzięcia większego bagażu, za który nie trzeba płacić dodatkowo jak w samolocie,
+ możliwość obserwowania świata przez okno i zobaczenia wielu miast,
+niekiedy taniej niż samolotem,
+możliwość dotarcia bezpośrednio do miejsc, do których tanimi liniami nie dolecimy z Polski

Minusy podróży busem :(

- męcząca i długa podróż,
- bus może się popsuć lub stanąć w korku i podróż się wydłuży,
- niektórzy w busie nie mogą spać ani czytać,
- ciasno, cierpną nogi


A wy lubicie jeździć busem? A może wolicie samolot?
Sara

czwartek, 25 kwietnia 2019

Zero waste – czy da się wprowadzić ten trend do codziennego życia?



Przez ostatnie miesiące, a nawet lata przeczytałam kilka książek o zero waste, czyli stylu życia bez śmieci. Jedne były bardziej radykalne, inne mniej. Śledzę również blogi i strony na Facebooku związane z ograniczeniem odpadów. Stwierdziłam, że podzielę się z Wami moim punktem widzenia.

Mam bardzo dużo przemyśleń na temat zero waste, postaram się je przedstawić w jak najmniej chaotyczny sposób. Zacznę od tego, że jak najbardziej popieram postulat, abyśmy coś w końcu zrobili z naszym zachowaniem, ogarnęli się i zaczęli dbać o planetę. Nie uważam, że zero waste to jakieś chwilowe widzimisię czy chwilowy trend, który zaraz przeminie. Ta idea wpisała się w życie wielu z nas na dobre. Trochę późno, to prawda.

Staram się patrzeć na zero waste z perspektywy zwykłego człowieka, który nie narzeka na nadmiar pieniędzy. Co można zrobić? Co ja robię? Co jest według mnie trudne do osiągnięcia?

Są takie nawyki, które uważam, że powinniśmy wyeliminować od razu i byłoby to naprawdę łatwe. Myślę, że jednym z nich jest branie plastikowych reklamówek. Gdy robię zakupy i widzę tych ludzi, którzy kupują dwie rzeczy i może jeszcze przyjechali samochodem, i biorą okropną, plastikową reklamówkę, to mam ochotę czymś w nich rzucić. To strata kasy i głupota. Rozumiem, że każdemu może zdarzać się zapomnieć płóciennej torby. Ale jest tyle innych opcji – można wziąć kartonik z półki – TAK, KARTONIK, zupełnie za darmo. Można trzymać rzeczy w rękach, można schować je do normalnej torebki lub plecaka. Można też w koszyku zawieźć je do samochodu i włożyć luzem. Naprawdę, branie plastikowej reklamówki jest często zbędne.

Do czego nieco trudniej się przekonać, ale można? Do niepakowania warzyw i owoców w foliówki. Nigdy nie zapomnę sytuacji, gdy chciałam kupić sałatę i nie włożyłam jej do siateczki, na co pani przy kasie zapytała mnie, czy zabrakło foliówek. Już chciała zapakować moją sałatę do plastikowej torby. Na szczęście udało mi się grzecznie podziękować. Gdy kupuję sałatę czy cytrynę, to nie mam problemu z tym, aby ich nie pakować do woreczka. Gorzej, gdy kupuję np. pięć pomidorów. Zapaleni wielbiciele zero waste pakują wówczas produkty do własnych woreczków uszytych z firanek czy innych materiałów. Przyznaję, że ta praktyka jeszcze przede mną.

Mam też problem z niekupowaniem wody w plastikowych butelkach. Pamiętam, że był taki moment, gdy przestaliśmy przywozić ze sklepu zgrzewki wody i piliśmy przefiltrowaną kranówkę. Ale chyba mieliśmy jej dość, bo wróciliśmy do kupowania wody w butelkach. Wiem, że niektórzy piją wodę z kranu na co dzień. Może to tylko kwestia przekonania?

Do czego w życiu się nie przekonam? Są takie aspekty zero waste, które powodują we mnie odruch wymiotny. Tak jest chociażby z kubeczkami menstruacyjnymi. Nawet kiedy o tym piszę, to mam minę pełną obrzydzenia, gdy wyobrażam sobie, jak musiałabym wylewać to… Ble. Nie, dzięki. W tym przypadku stwierdzam, że mój komfort jest ważniejszy.

Czy zero waste jest drogie? To zależy. Dla przykładu – szampony w kostce (zamiast tych w plastikowych butelkach) potrafią kosztować kilkadziesiąt złotych. Nie każdego na to stać. Ale dzięki zero waste można też… zaoszczędzić. Niektóre produkty na wagę bywają tańsze. Wybierając je, nie tylko oszczędzamy, lecz także unikamy plastikowych opakowań.

Są takie rzeczy, które można wprowadzić do naszego życia od razu. Są i takie, które wymagają zmiany przekonań. Ale wydaje mi się, że samotne banany możecie zacząć kupować od zaraz. Inaczej trafią na śmietnik.

Dajcie znać, co Wy myślicie o zero waste! Czy nie jest za późno dla naszej planety?
Sara

poniedziałek, 22 kwietnia 2019

500 pocztówek z Polski – czas na nowy cel!



Kilka tygodni temu podzieliłam moje pocztówki z Polski na województwa, a w święta w końcu poświęciłam czas na sprawdzenie, z ilu powiatów mam kartki. Wiele jeszcze przede mną!

Mimo że skupiam się na zbieraniu pocztówek ze świata, w mojej kolekcji znajduje się również wiele widokówek z Polski. Przywożę je z wakacji, otrzymuję od rodziny, znajomych czy innych postcrosserów. W ten sposób uzbierałam ponad 500 kartek z różnych miejscowości. Mam pocztówki z szesnastu województw, jednak okazuje się, że do zebrania kartek ze wszystkich powiatów trochę brakuje. W Polsce mamy 380 powiatów – na tę liczbę składają się także miasta na prawach powiatu. Ja tymczasem posiadam kartki ze 140 powiatów, a więc szału nie ma.

Przyznam Wam się szczerze, że nigdy nie skupiałam się na zebraniu pocztówek ze wszystkich powiatów. Na jakiś czas nawet przestałam wymieniać się z polskimi kolekcjonerami. Dopiero niedawno stwierdziłam, że fajnie byłoby podjąć takie wyzwanie albo chociaż przekonać się, z jakich części Polski mam najwięcej kartek, a z jakiej brakuje mi większości miast.

Po dokładnym przejrzeniu kolekcji okazało się, że najwięcej kartek mam z województwa kujawsko-pomorskiego i nie jest to dla mnie żadnym zaskoczeniem, bo w tym województwie mieszkam i z leżących tu miejscowości najłatwiej zdobywać mi kartki. Jednak nie ze wszystkich powiatów województwa kujawsko-pomorskiego pocztówki posiadam. Brakuje mi jeszcze powiatu: lipnowskiego, włocławskiego, tucholskiego oraz radziejowskiego.

Sporo kartek mam także z takich województw jak pomorskie czy małopolskie. Oczywiście związane jest to z tym, że często wyjmowałam ze skrzynki widokówki wysłane znad morza czy z Tatr. Najmniej kartek, bo zaledwie pięć, mam z województwa opolskiego.

Po podzieleniu kartek na powiaty przekonałam się także, że brakuje mi w mojej kolekcji dużych miast na prawach powiatu takich jak np. Kalisz, Konin, Legnica, Świnoujście czy Nowy Sącz.

I co teraz? Nie łudzę się, że w krótkim czasie uda mi się zebrać kartki ze wszystkich powiatów z całego kraju. Ale postaram się stopniowo te luki zapełnić. Zrealizowałam już tegoroczne wyzwanie pocztówkowe, które brzmiało: "Zdobyć pocztówki z trzech nowych krajów", więc może teraz czas na skoncentrowanie się na Polsce?

Gdy oglądałam pocztówki z rożnych województw, dotarło do mnie, jak wiele jest jeszcze przede mną. Byłam w słynnych miejscach, w tych najbardziej znanych, ale okazuje się, że jest jeszcze część Polski przeze mnie nieodkryta – myślę tu chociażby o Podlasiu.

Niebawem w górnych zakładkach bloga umieszczę listę z powiatami, które już odhaczyłam ze swojej listy oraz z tymi, których mi jeszcze brakuje.
Jestem ciekawa, jak tam Wasze pocztówkowe kolekcje! Zbieracie pocztówki z Polski? Ile ich macie w swojej kolekcji?
Uściski!
Sara

sobota, 20 kwietnia 2019

Wielkanoc w XXI wieku, czyli zajączek vs. baranek



Wielkanoc wzbudza we mnie mieszane uczucia. I chyba nie tylko we mnie. Oto moje osiem przemyśleń na temat świąt.

1. Do jednych przychodzi zajączek, do drugich Jezus, a do trzecich nikt. I to jest jak najbardziej  w porządku, każdy wierzy, w co chce. Nie ma co pisać w komentarzach na Demotywatorach "Zajączek? Myślałem, że to zmartwychwstanie pana najwyższego, najjaśniejszego, najjakiegoś".

2. Jeden przed świętami sprząta, inny nie, bo do jednego przychodzi sanepid albo teściowa, a do drugiego nie. Komentarze w stylu: "Jak ktoś nie sprząta na bieżąco, to teraz ma" są według mnie zbędne.

3. Coraz częściej spotyka się osoby, które mówią: "Wiem, że Wielkanoc to niby te ważniejsze święta, ale ja wolę Boże Narodzenie". Dlaczego mamy potępiać tych ludzi? Jeden woli morze, drugi góry. Dla jednych Boże Narodzenie ma lepszy klimat, smaczniejsze jedzenie i może wtedy są bliżej Boga. Albo może Mikołaj bardziej przemawia do nich niż zajączek (nie dziwię się!).

4. No dobra, ale co z tym sprzątaniem? Myć okna dla Jezusa czy nie? Prawda jest taka, że fajnie się siedzi w czystym mieszkaniu. Ale takie szaleństwo i gadanie, że chyba wam się z pupy sypie, nie jest ani przyjemne, ani nie wprowadza miłej atmosfery. Tak, to do wielu mam. 

5. Nawet jak ktoś nie wierzy, to może obchodzić święta, bo jest to dla niego tradycja. I nie powinniśmy mu tego zabraniać.

6. Święta dla każdego są czymś innym. Dla jednych to łaska, dla drugich powód do odpoczynku, niektórzy wpadną pod stół, inni najedzą się za wszystkie czasy. Oczywiście super jest spędzić ten czas z rodziną. Ale ja Wam życzę, byście spędzili go tak, jak chcecie.

7. Wydaje mi się, że najważniejsze w świętach to nie dać się zwariować. Choć łatwe to nie jest.

8. Życzę Wam, żebyście w tę święta odpoczęli i porobili to, na co zwykle brakuje Wam czasu. Poczytajcie książkę, pograjcie w gry planszowe, w karty, idźcie na spacer. Albo nie róbcie nic. Zjedzcie coś dobrego, ale naprawdę, to nie musi być szynka w galarecie. Naleśniki ze szpinakiem są równie w porządku.

Spokojnych świąt!
Sara

czwartek, 18 kwietnia 2019

4 rzeczy, na które czekam z niecierpliwością



To nie będzie post o tym, jak bardzo czekam na ukończenie studiów czy inne odległe wydarzenia. To tekst o tym, co ekscytującego wydarzy się w maju i pod koniec kwietnia i czego z niecierpliwością wypatruję.

26 kwietnia - ??? Nadal nie wiem, co dokładnie wydarzy się tego dnia, ale będzie to coś związanego z Taylor Swift. Nowy singiel? Teledysk? Zapowiedź płyty? Coś jeszcze innego? Jestem ogromnie ciekawa, odliczanie trwa. Taylor słucham od podstawówki, a jej ostatnia płyta wyszła w 2017 roku. Inni artyści wprost zapowiadają, że tego i tego dnia ukaże się ich nowy utwór, ale nie Taylor. Ona lubi bawić się z fanami. Publikuje w mediach społecznościowych zdjęcia i wskazówki, a wielbiciele jej talentu tworzą takie teorie, że głowa mała. To jeszcze bardziej podgrzewa atmosferę.  

10 maja – podróż!!! Jednym z moich ulubionych momentów jest ten, w którym kupuję bilety lotnicze. Takie wydarzenie miało miejsce w marcu, gdy kupiłyśmy z mamą bilety do… No właśnie, dokąd? Nie powiem! Lecimy tam 10 maja. Planowałyśmy Madryt, myślałyśmy o Amsterdamie, szukałyśmy biletów do Oslo, a wyszło… jak zwykle - zupełnie niespodziewany kierunek. Mam nadzieję, że uda nam się zwiedzić dwie miejscowości. Nie mogę się doczekać, bo po pierwsze, to kraj, o którym niewiele wiem, więc być może coś mnie zaskoczy, po drugie, od dawna nie byłam nigdzie z mamą, a po trzecie każda podróż niezwykle mnie ekscytuje – to chyba jasne. Będzie to dwudziesta trzecia stolica europejska!

14, 16 i 18 maja – Eurowizja!!! Mimo że Eurowizję oglądam od wielu lat, to tegoroczną ekscytuję się nadzwyczajnie, ponieważ po raz pierwszy dokładnie zapoznałam się z propozycjami jeszcze przed koncertem. Mam więc swoje typy. Jestem ciekawa, czy obstawienia bukmacherów okażą się trafne…

19 maja – koncert Studia Accantus!!! Bilety na to wydarzenie kupiłam bardzo dawno temu. Powiem Wam szczerze, że zanim Accantus ogłosił trasę koncertową, wielokrotnie myślałam o tym, że super byłoby te utwory usłyszeć na żywo. Nie spodziewałam się, że moje pragnienie tak szybko się spełni. Artyści przyjadą do Torunia. Czy jest tu ktoś, kto nie słyszał o Studiu Accantus? Mam nadzieję, że nie, ale jeśli takie rodzynki się znajdą, to wyjaśniam, że jest to grupa muzyków, którzy coverują utwory z musicali, bajek czy filmów. Tłumaczą je na język polski, co wymaga wiele pracy. Ich wykonania są często bardziej emocjonalne niż oryginały. 

A Wy czego nie możecie się doczekać?
Sara

poniedziałek, 15 kwietnia 2019

Dokąd lecieć na jeden dzień, czyli jednodniówki


Czy lecieć gdzieś na parę godzin to szaleństwo? Nie powiedziałabym... ;) Wybrałam dla Was miasta, do których możemy lecieć rano z Polski i wrócić wieczorem. Nie musicie wówczas płacić za nocleg.

Oczywiście o wiele łatwiej mają osoby, które mieszkają w pobliżu portów lotniczych, bo dojazd o wczesnej godzinie na lotnisko czy późny powrót nie stanowią wówczas problemu. Zorganizowanie jednodniówki w przypadku mieszkania chociażby w Toruniu staje się o wiele trudniejsze, ale nie niemożliwe.

To, czy do danego miasta możemy udać się na jeden dzień, czy nie, wiąże się z różnymi czynnikami. Liczy się czas trwania lotu, odległość lotniska od centrum miasta oraz oczywiście rozkład godzinowy lotów. Do Lizbony czy Reykjaviku nie da rady udać się na jeden dzień, ponieważ lot trwa dość długo. 
Może zdarzyć się też tak, że miasto znajduje się stosunkowo blisko Polski, ale godziny połączeń są tak niekorzystne, że zorganizowanie jednodniówki bez noclegu będzie niewykonalne.

Zebrałam dla Was garść przykładów takich miast, do których można polecieć na krótką, jednodniową wycieczkę. Oczywiście to nie są wszystkie opcje. :)

Londyn – do tego miasta loty odbywają się z wielu miast Polski i o bardzo zróżnicowanych godzinach. Nie ma problemu ze znalezieniem lotu chociażby z Warszawy do Londynu w godzinach porannych i powrotu tego samego dnia wieczorem. Oczywiście trzeba wziąć pod uwagę konieczność dojazdu z lotniska Stansted czy innego portu do centrum miasta. Jednak i tak Londyn pozostaje idealnym miastem na kilkugodzinny wypad.
 

Oslo – lot do tej stolicy nie trwa zbyt długo, poza tym można dotrzeć tam z wielu polskich miast. Jeśli nie przeszkadza Wam wylot z innego lotniska i powrót na inne (jeżeli nie zostawiacie samochodu na parkingu, sądzę, że warto rozważyć taką opcję), to do Oslo spokojnie można polecieć na jeden dzień. Tym bardziej że noclegi w tym mieście są okropnie drogie (za łóżko w pokoju wieloosobowym przyjdzie nam zapłacić ok. 200 zł za noc!).
Bruksela – tutaj również loty odbywają się nawet dwa razy dziennie, możemy więc wybrać podróż porannym samolotem i powrót wieczornym. Chociaż bilety lotnicze do Belgii są bardzo tanie, to niestety dojazd z lotniska Charleroi potrafi kosztować nawet 14 euro – im szybciej zarezerwujecie bilet, tym większa szansa na dorwanie go w cenie 5 euro.
Kijów – lot do tego miasta nie trwa zbyt długo, dojazd z obu lotnisk (zarówno Kijów-Boryspol, jak i Kijów-Żuliany) jest bardzo łatwy i tani, więc jeśli macie ochotę gdzieś wyskoczyć na chwilę, stolica Ukrainy może być dobrym pomysłem.
Malmo + Kopenhaga – od niedawna do stolicy Danii można dostać się bezpośrednio Ryanairem, ale niestety na razie tylko z Krakowa (od zimy 2019 będą też loty z Gdańska). Kopenhaga jest jednak oddalona o zaledwie godzinę drogi od Malmo, do którego loty można znaleźć w świetnych cenach, a podróż samolotem z Gdańska trwa mniej niż godzinę.
To oczywiście nie jedyne miasta, do których możecie polecieć na jeden dzień. Jeśli dobrze pokombinujecie, znajdziecie na pewno inne świetne kierunki!

Pamiętajcie tylko o tym, że:
- należy dojechać na lotnisko w Polsce, niekiedy o bardzo wczesnej godzinie,
- na lotnisku powinniście być godzinę przed odlotem, 
- w kraju docelowym należy dostać się z lotniska do centrum, co niekiedy zajmuje nawet półtorej godziny, gdyż tanie linie często docierają na porty lotnicze oddalone od miasta,
- wieczorem ponownie musicie dojechać na lotnisko,
- a po powrocie do Polski musicie jakoś dostać się do swojego domu. Czasami niezbędny będzie nocleg już w naszym kraju, bo może okazać się, że o tej porze nie ma jak dojechać z lotniska do Waszej miejscowości.

Bądźcie uważni i… korzystajcie z dobrodziejstw lotnictwa!
Sara

piątek, 12 kwietnia 2019

10 rzeczy, które mnie odprężają


Pisałam Wam już kiedyś, że bardzo się stresuję. Wszystkim. No, prawie wszystkim. Więc dziś, dla odmiany, wybrałam dla Was rzeczy, które mnie nie stresują (one nie zamknęłyby się w dziesięciu punktach…), lecz te, które najbardziej mnie odprężają.


1. Czytanie. Obowiązkowo na pierwszym miejscu. Gdy czytam, zapominam o całym świecie. Czytanie to dla mnie synonim relaksu. Rocznie pochłaniam kilkadziesiąt książek. Najbardziej lubię czytać powieści obyczajowe, poradniki i książki dla młodzieży (choć nie wiem, czy nadal zaliczam się do tej grupy).

2. Picie herbaty. Dziennie wypijam kilka kubków herbaty. Wychodzi na to, że powinnam być odprężona przez cały czas. Tak niestety nie jest, co nie znaczy, że kubek herbaty nie kojarzy mi się z czymś bardzo przyjemnym. Gdy robię coś okropnego, lubię umilić sobie tę czynność piciem herbaty. Czasami myślę, że jestem uzależniona od teiny, bo gdy nie piję przez dłuższy czas, nie mówię: "Chce mi się pić", tylko "Chce mi się herbaty".

3. Wizyty w kawiarni. Jestem kawiarnianym zwierzęciem. Lubię chodzić do kawiarni z kimś, ale równie mocno lubię odwiedzać je sama. Być może dlatego, że jedzenie to bardzo szanowana przeze mnie czynność. Kawy w domu nie piję w ogóle – jak już, to w kawiarniach. Ale burżuj ze mnie, prawda?

4. Szukanie biletów lotniczych. Zawsze powtarzam, że nie muszę wcale od razu gdzieś lecieć – wystarczy mi samo przeglądanie ofert. Wiem, że niektórych ta czynność bardzo irytuje albo w ogóle nie wiedzą, jak zabrać się do poszukiwania najtańszych biletów. Dla mnie to chleb powszedni. Gdy znajdę jakąś ciekawą ofertę, towarzyszy mi radość, podekscytowanie i satysfakcja.

5. Układanie i przeglądanie rzeczy w szafkach. Niektórych uspokaja sprzątanie, odkurzanie, ścieranie kurzu. Ja tymczasem mogłabym zostać drugą Marie Kondo, bo lubię odgruzowywać szuflady, szafki z lekami, komody, pudełka i wszystkie inne miejsca, które kryją jakieś rzeczy. Przeglądam je, wyrzucam, układam, robię remanent.. I bardzo to lubię. Jeśli potrzebujecie remanentu w swoim domu, możecie się do mnie zgłosić. Tylko liczcie się z tym, że połowy z tych przedmiotów już nie zobaczycie.

6. Rozmowy z mamą. Każdego dnia, gdy przychodzę do domu, gadam z mamą. Leci "Koło fortuny", później "Familiada", a my rozmawiamy. I bardzo lubię ten element dnia. Chociaż często poruszamy nieprzyjemne tematy i obgadujemy denerwujących nas ludzi (to głównie ja), to te rozmowy są taką okazją do wyrzucenia z siebie całej irytacji mijającego dnia.

7. Oglądanie list przebojów na Stars TV. Inne kanały muzyczne też mogą być. Uwielbiam listy przebojów. Co śmieszne, czasami nawet nie wysłuchuję piosenek do końca. Liczy się świadomość tego, co znalazło się na której pozycji. Tak, wiem, to brzmi dziwnie. Ja jednak powtarzam, że gdy oglądam kanały muzyczne, to znak, że nie muszę nic robić. I czuję się wtedy w pełni zrelaksowana.


8. Wygłupy z bratem. Tylko ten, kto ma rodzeństwo, zrozumie inne rodzeństwo. Chociaż… nie zawsze. Dlaczego na pożegnanie mówimy sobie państwa Afryki? Dlaczego zabieramy sobie nawzajem pluszaki, mimo że żadne z nas nie ma już pięciu lat? Z Dawidem robimy dużo dziwnych rzeczy. I nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej.

9. Pisanie. Tu jeszcze zależy, co piszę. Pisanie sponsorek potrafi mnie zmęczyć. Ale tworzenie tekstów na bloga to sama przyjemność. Do pisania pracy rocznej nie mogę się zabrać. Ale generalnie czynność stukania w klawisze bardzo lubię. Czasami robię to zbyt głośno.

10. Oglądanie filmików eurowizyjnych. Uwielbiam Eurowizję. Pierwszy konkurs obejrzałam, mając 9 lat. Piosenek eurowizyjnych słucham przez cały rok. Lubię wyszukiwać na YouTubie kompilacje w stylu "utwory, które zajęły trzy pierwsze miejsce w latach 2000-2018". Muzyka eurowizyjna raczej nie należy do zbyt ciężkich i przyjemnie się jej słucha.


A co Was odpręża? Czekam na najdziwniejsze pomysły!
Sara

środa, 10 kwietnia 2019

Zrealizowałam pierwszy tegoroczny cel!



Gdy ponad siedem lat temu rozpoczynałam swoją przygodę z Postcrossingiem, nie myślałam, że kiedyś dojdę do tego momentu. Do punktu, w którym będę miała pocztówki z prawie wszystkich państw świata.


Moim jednym z tegorocznych celów było zdobycie pocztówek z trzech nowych krajów. Ktoś mógłby powiedzieć: "Skromnie!" czy "Bez szału!". Ja tymczasem w ostatnich latach zorientowałam się, jak trudne jest zdobywanie kartek z krajów, w których nie ma żadnego postcrossera… Z państw biednych i oddalonych od Polski o ponad dobę w samolocie. Jednak w marcu udało mi się zrealizować to postanowienie.
Z jakich krajów zdobyłam pocztówki?
W swojej skrzynce znalazłam najpierw kartkę z Konga wysłaną z Austrii, później dwie pocztówki prosto z Malawi, aż w końcu widokówkę z Wysp Salomona, która podróżowała do mnie przez blisko trzy miesiące.

Jak zdobyłam pocztówki z tych krajów?
Kongo oraz Malawi zdobyłam dzięki postowi na grupie Postcrossingu na Facebooku. Z kolei Wyspy Salomona otrzymałam po wysłaniu wiadomości przez oficjalną stronę postcrossing.com z zapytaniem o swap.

Co oferowałam za pocztówki z tak trudnych do zdobycia krajów?
Oczywiście nie była to kasa ani kremy NIVEA. Wiem, że niektórzy są skłonni wysłać w kopercie do Afryki banknot 50 zł, ale według mnie nie o to chodzi w Postcrossingu. W zamian za kartki proponowałam oczywiście pocztówki, nie były to jednak kartki z Polski, lecz widokówka z Tristan da Cunha czy korkowe kartki z Portugalii. Jedna pani natomiast zażyczyła sobie pocztówkę z owcą.
Co przedstawiają kartki?
Pocztówka z Konga jest dość stara. Pochodzi jeszcze z czasów Ludowej Republiki Konga. Przedstawia ona hotel Mbamoue Palace w mieście Brazzaville. Kartka może nie powala na kolana, ale dla mnie jest jak skarb – w końcu nie mogłam zdobyć nic z Konga przez 7 lat!

Z Malawi otrzymałam dwie kartki – nadawczyni postanowiła zrobić mi niespodziankę. Pierwsza przesyłka przedstawia kadr z wioski Chintheche nad jeziorem Malawi. Druga natomiast to typowa, turystyczna kartka. Co ciekawe, jezioro Malawi było niegdyś nazywane Jeziorem Gwiazd. Obie pocztówki bardzo mi się podobają. Zdobywanie kartek z Afryki do łatwych nie należy, tym bardziej się cieszę, że mam dwie widokówki z Malawi w mojej kolekcji.
Przesyłkę z Wysp Salomona jeszcze kilka tygodni temu spisywałam na straty. Na wymianę umówiłam się na początku roku, kartka została wysłana 3 stycznia, ale nie dotarła do mnie przez dwa miesiące. Sądziłam, że pewnie zaginęła gdzieś nad oceanem. Tymczasem pod koniec marca wyjęłam kartkę ze skrzynki! Widokówka pochodzi z prowincji Ysabel, z miasteczka Sigana, które zamieszkuje nieco ponad 2000 osób. Wyspy Salomona nie są zbyt często odwiedzanym krajem – może dlatego, że  niełatwo się tam dostać – z Polski niezbędne byłyby dwie albo trzy przesiadki.
Jak widzicie, nie warto tracić nadziei na to, że zdobędziemy kartki ze wszystkich krajów świata. Mnie pozostało mniej niż 20 państw.
Życzę Wam wielu wspaniałych, pocztówkowych niespodzianek!
Sara

poniedziałek, 8 kwietnia 2019

Wielkie zmiany, czyli podsumowanie marca


Tydzień temu nie było podsumowania miesiąca, bo musiałam Was wkręcić, co notabene nieźle mi się udało. Chciałabym jednak opowiedzieć Wam, co się wydarzyło w marcu.

W marcu miały miejsce zarówno wspaniałe wydarzenia, jak i te, które spowodowały wiele łez i bólu. Marzec mogę więc nazwać miesiącem zmian.

W minionym miesiącu odwiedziłam Lizbonę, dwudziestą drugą stolicę europejską. Byłam zachwycona miastem i tamtejszą pogodą. Jednak moim ulubionym elementem wycieczki do Portugalii było zwiedzanie Sintry, magicznego, górzystego miasteczka z bajkowymi pałacami i parkami.

Mimo pięciodniowego wyjazdu marzec był dla mnie dość pracowitym miesiącem. Wspominałam Wam już, że piszę dla portalu OtoToruń. To zupełnie inna praca niż w redakcji Spod Kopca. Mam wrażenie, że wcześniej mogłam sobie pisać, kiedy chcę, o czym chcę i nikt tego nie sprawdzał. Zwykle pisanie artykułów polegało na parafrazowaniu innych treści. Spod Kopca zawdzięczam naprawdę wiele, podszkoliłam tam swój warsztat, jednak to w OtoToruń zaczęło się prawdziwe dziennikarstwo. Co chwila gdzieś dzwonię, wysyłam maile, spisuję wywiady, jeżdżę na rozmowy i wymyślam tematy na kolejne artykuły. I to jest to, co uwielbiam robić. Praca ze słowami to tak naprawdę moje przeznaczenie. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego nie dostrzegałam tego wcześniej i wybrałam psychologię jako kierunek studiów. W marcu przeprowadziłam wywiad m.in. z Klaudią Halejcio, Kasią Ogórek czy Joanną Scheuring-Wielgus

W minionym miesiącu zaszła w moim życiu też inna zmiana. Zastanawiałam się, czy powinnam pisać o tym na blogu. Ktoś mógłby powiedzieć, że to PRYWATNA SPRAWA. Bla bla. Skoro prowadzę bloga i pokazuję Wam tu moje życie, to związek nie jest prywatną sprawą. Tym bardziej że wiele razy pisałam o mojej relacji na blogu. A Wy wszyscy znaliście Maćka z moich postów i zdjęć. Już nie jesteśmy razem. Z Maćkiem zwiedziliśmy razem Dublin, Rygę, Tallinn, Luksemburg, San Marino, Bolonię, Rimini, Sintrę, Lizbonę, Ateny i Sofię. Kawał Europy. Ja nauczyłam Maćka podróżować, on nauczył mnie słuchać The Smiths.


Nadal rozmawiamy. Nadal wysyłamy sobie koty. Nie gniewamy się na siebie. Nie rozstaliśmy się w nienawiści ani złości. Powiem Wam, że trochę mnie zaskoczyło… choć to może złe słowo… jak trudne są rozstania. Nie sądziłam, że mam taki zapas łez w organizmie. O większości zmian w moim życiu piszę na blogu. Więc uznałam, że o tej też powinnam. To było wspaniałe 2,5 roku. Niczego nie żałuję. Przeżyliśmy sporo przygód i chwil radości. Byliśmy ze sobą w tak trudnych i ważnych momentach, jak mój egzamin na prawo jazdy, zmiana pracy przez Maćka, wyprowadzka Maćka, moja choroba, wydanie książki Maćka – którą zadedykował właśnie mi. Odwiedziliśmy razem mnóstwo escape roomow, zjedliśmy dużo pizzy, jeszcze więcej makaronu i spędziliśmy godziny na słuchaniu Fleetwood Mac, Taylor, Beatlesów, Mecano i stu innych wykonawców.

Mam nadzieję, że kwiecień będzie dla mnie dobry.
Sara

sobota, 6 kwietnia 2019

Na granicy życia i śmierci - Marina Abramović. Do czysta/The Cleaner


Czy jakakolwiek wystawa wzbudziła tyle kontrowersji? Czy jakakolwiek wystawa była obiektem tylu dyskusji?

Gdy kilka miesięcy temu ogłoszono, że w Toruniu, w Centrum Sztuki Współczesnej, zostanie zaprezentowana wystawa Mariny Abramović, pisały i mówiły o tym wszystkie media, począwszy od naszych lokalnych, poprzez Vogue, na TVN-ie skończywszy. Ja tymczasem zastanawiałam się, kim jest Marina Abramović i dlaczego wcześniej o niej nie słyszałam. Później zaczęłam coraz więcej czytać o tym, czym jest performance i czym zasłynęła pochodząca z Jugosławii artystka. Wydawało mi się to niezwykłe i właściwie z każdym dniem coraz bardziej nie mogłam doczekać się, aż obejrzę wystawę w toruńskim Centrum Sztuki Współczesnej.
Zanim jednak zobaczyłam wystawę, miałam okazję uczestniczyć w spotkaniu z Mariną Abramowic w Centrum Kulturalno-Kongresowym Jordanki. To, co mówiła artystka, jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że muszę zobaczyć jej wystawę. Marina nie sprawiała wrażenia szalonej kobiety, która ma nie po kolei w głowie. Wręcz przeciwnie – wydawała się bardzo świadoma i twardo stąpająca po ziemi. Najbardziej zapadły mi w pamięć jej słowa dotyczące depresji. Niektórzy sądzą, że to stan produktywny dla twórców. Nie, depresja to choroba, którą trzeba leczyć - mówi Marina. Już wtedy wiedziałam, że to ktoś, kogo chciałabym bliżej poznać. A jak to zrobić, jeśli nie przez obejrzenie jej prac?
Na wystawę The Cleaner wybrałam się z mamą, która wcześniej Marinę znała jedynie z tego, co ja jej opowiedziałam. Ekspozycja zajmuje właściwie trzy piętra Centrum Sztuki Współczesnej.
Na parterze możemy oddzielić ryż od soczewicy i policzyć ziarenka. Nie żartuję. W wygłuszających słuchawkach ćwiczyłyśmy z mamą swoją cierpliwość. Ja poddałam się bardzo szybko. Moja mama z kolei stwierdziła, że ona mogłaby tu siedzieć, liczyć i odprężać się…
Zanim napiszę więcej o samej wystawie, muszę napisać o tym, że Marina Abramović jest najsłynniejszą performerką na świecie. No własnie, ale co to jest ten performance? Marina nie maluje obrazów, nie rzeźbi, ale prezentuje sztukę za pomocą swojego ciała i działań. Performance nie ma dobrego tłumaczenia na język polski. Pokaz? Spektakl? To coś więcej.
Fantastyczne w wystawie The Cleaner jest to, że nie chodzimy po centrum i nie podziwiamy obrazów czy rzeźb, lecz zdjęcia, nagrania czy rekwizyty z występów Mariny. Ta wystawa po prostu żyje. Tym bardziej że w niektóre dni część z performance'ów jest odtwarzana na żywo przez innych artystów. My wybrałyśmy się do CSW w dniu, w którym przedstawiano "Freeing the Memory" oraz "Cleaning the Mirror". Ten pierwszy polega na tym, że artysta wypowiada słowa w ojczystym języku, jakie przyszły mu na myśl. Myślałyśmy, że będzie to polegało na szybkim wyrzucaniu z siebie słów. Tymczasem między wypowiadanymi wyrazami były króciutkie przerwy. Wydawało nam się, że słowa są ze sobą w jakiś sposób powiązane. Drugi performance z kolei polegał na "czyszczeniu", a raczej brudzeniu szkieletu. Artysta szorował kości okropnie brudną wodą. Robił to z niezwykłą dokładnością.
I o i ile te z pomysłów Mariny nie budzą zbytniego przerażenia czy nie powodują ogromnych emocji, o tyle inne z pokazów Abramović balansują na granicy życia i śmierci. Przytoczę kilka przykładów:

- na nagraniu mogliśmy podziwiać performance, który przedstawiał Marinę i jej byłego partnera Ulaya. Ulay trzymał łuk z jednej strony, Marina z drugiej. Strzała była wymierzona prosto w serce kobiety. Gdyby Ulay puścił łuk, zabiłby swoją ukochaną.

- na wystawie zaprezentowano też zdjęcia z performance'u, podczas którego Marina przyjęła leki stosowane przez pacjentów mających zaburzenia psychiczne

- mogłyśmy obejrzeć też zdjęcia i nagrania,  na których Marina kładzie się na ziemi, a otaczają ją świece ułożone w kształt gwiazdy. Podczas tego pokazu artystka straciła przytomność, bo ogień pochłonął cały tlen.
To zaledwie kilka przykładów. Na wystawie można obejrzeć też nagrania z performance'ów, w których ważną rolę odgrywał głos, krzyk czy śpiew.
Niektóre z pokazów mrożą krew w żyłach. Inne szokują. Część z nich przeraża. Większość wywołuje skrajne emocje. Zastanawiałam się, co musiały czuć osoby, które obserwowały działania Mariny na żywo. Mogły bowiem być świadkiem czyjejś śmierci.
I mimo że na usta nasuwa się pytanie: po co?, to nikt nie zada go na głos. Bo sztuka nie jest po coś.
Wystawę można oglądać do 11 sierpnia.
Sara