wtorek, 29 grudnia 2020

Jak nie zrealizowałam żadnego celu na ten rok

Czy ten rok był beznadziejny i chciałabym o nim zapomnieć? Sama nie wiem. Bo w roku, w którym cały świat ogarnęła epidemia i strach, ja znalazłam pracę i faceta. Co nie znaczy, że lęk mi nie towarzyszył. Nie zrealizowałam żadnego z wypisanych na ten rok celów. Chyba nie mnie oceniać minione 12 miesięcy.

Lećmy po kolei.

1. Nie przeczytałam 63 książek. Przeczytałam 37, z czego aż 13 w pierwszych trzech miesiącach roku. Ewidentnie widać, że dopóki nie rozpoczęłam pracy (i dopóki nie znalazłam chłopaka!), znajdowałam więcej czasu na czytanie. Jestem w 99 proc. przekonana, że gdyby nie nowe priorytety przeczytałabym 63 książki. Bo ja nadal kocham czytać. I to ciągle dla mnie synonim relaksu. Prawda jest taka, że w tym roku często w ramach odpoczynku po prostu spotykałam się z Marcinem albo układałam puzzle. Było też sporo książek, które porzucałam po kilkunastu albo kilkudziesięciu stronach – wyjątkowy pech.

2. Nie obejrzałam 35 filmów. A to mi akurat uświadomiło, że ja tak naprawdę nie jestem żadnym kinomaniakiem i wolę robić inne rzeczy w wolnym czasie. Pomijając fakt, że bardzo często, jak już oglądam jakieś nowe tytuły, dzieje się to w kinie. A przez większą część tego roku instytucje kultury były zamknięte. Obejrzałam więc w sumie 21 filmów.

3. Nie odbyłam trzech podróży zagranicznych. Byłam tylko na Cyprze, tuż przed tym, jak epidemia zebrała żniwa w Europie. Później teoretycznie mogłam lecieć czy jechać gdzieś latem, ale najzwyczajniej w świecie bałam się. Wiem, że niektórzy siedzą teraz na Zanzibarze. Zazdroszczę im. Chociaż w sumie nie wiem czego… Odwagi?


Tęsknię za podróżami. Dobrze, że w tym roku pojeździłam chociaż trochę po Polsce. Oczywiście to nie to samo. Najzwyczajniej w świecie tęsknię za tymi nowościami, za tym uczuciem ekscytacji, za wzbijaniem się samolotu w powietrze. W czasie podróży jestem głową w innym świecie, daleko od pracy i codziennych problemów. Mam nadzieję, że będę mogła doświadczyć tej wolności w ciągu kilku miesięcy.

4. Nie odwiedziłam 20 escape roomów. Byłam w 11. To i tak niezły wynik, gdy weźmiemy pod uwagę to, że przez lwią część roku pokoje zagadek były zamknięte. Może gdyby w Toruniu było więcej nowych scenariuszy, to dobiłabym chociaż do 15. A tak wizyta w escape roomie wiązała się w koniecznością wyjazdu do innego miasta. Nie zawsze był na to czas, fundusze i chętni. Ale większość pokoi, które odwiedziłam w tym roku, było naprawdę świetnych. Nadal pałam sporą sympatią do escape roomów i nic nie wskazuje na to, by ta forma rozrywki mi się znudziła.

5. Nie dostałam stypendium naukowego, o czym napisałam cały post na blogu. O, tutaj.

6. Nie zobaczyłam "Aidy", choć bilety na musical kupiłam. Co przeszkodziło? Dam Wam podpowiedź: zaczyna się na k, a kończy na oronawirus. Wierzę, że jeszcze obejrzę „Aidę”, kiedy teatry ponownie zostaną otwarte. Choć nie ukrywam, że wolałabym nie oglądać całego spektaklu w maseczce. To jednak nie to samo.

7. Nie zdobyłam pocztówki z jednego nowego kraju, choć był to niezbyt wygórowany cel. Przyznaję, że hobby pocztówkowe w tym roku poszło w odstawkę. Nawet nie policzyłam swoich zbiorów, jak czyniłam to w poprzednich latach. Otrzymałam bardzo mało widokówek, głównie kupowałam je podczas polskich wyjazdów. Do zebrania kartek ze wszystkich krajów świata brakuje mi zaledwie garstki przesyłek. Myślę, że nie odpuszczę i prędzej czy później zbiorę całą listę. Ale może to być później. Dużo później.

8. Nie zobaczyłam "Miss Saigon". Spektakli było zaledwie kilka, na początku roku, potem przyszła epidemia i musical już nie wrócił na deski teatru. Ale mam nadzieję, że wróci. Gdy wróci normalność.

To wszystko brzmi bardzo przygnębiająco, nie wydaje Wam się? Ale ten rok nie był aż tak beznadziejny. W kolejnych postach podsumuję go, tradycyjnie już, przy pomocy literek alfabetu. Bo 2020 miał nieco więcej liter niż tylko k, o, r, n, a, w, i, u, s.

A czy wy, mimo epidemii, zrealizowaliście swoje cele? A może zrobiliście coś o wiele ważniejszego?

Sara

niedziela, 27 grudnia 2020

Jak 10 tysięcy złotych przeszło mi koło nosa


Dziś będzie post pełen goryczy. Muszę się trochę wyżalić pod koniec tego roku, aby nowy rok rozpocząć – nomen omen - bez żalu.

Ostatnio 10 tysięcy złotych przeszło mi koło nosa. Było bardzo blisko mnie. Dzieliło nas zaledwie 0,01. Czego? Inteligencji? Pracy? Mądrości? Bystrości? A może… szczęścia?

Nie jest żadną tajemnicą, jak bardzo nienawidzę moich studiów. Zawsze powtarzam, że do końca życia będę żałować, że nie rzuciłam ich po pierwszym semestrze. Teraz został mi już tylko jeden semestr do końca. Często sobie wyobrażam, jak po obronie płaczę ze szczęścia, że to już koniec. Ale do tych łez jeszcze pół roku.

A tymczasem mam za sobą inne łzy. Rozczarowania, smutku i niesprawiedliwości.

Mimo że nie cierpię swojego kierunku i tych studiów, po I roku nauki dostałam stypendium. Po II też. Po III także. Raz byłam nawet najlepsza na całym kierunku. Nie pytajcie mnie, jak to możliwe, to chyba ta nienawiść mnie napędzała. Czułam, że potrzebuję pewnego rodzaju rekompensaty. Że skoro studia nie dają mi radości, to niech dadzą mi chociaż coś innego. Coś, za co niekiedy można kupić radość. Pieniądze.

I tak oto przez ostatnie lata otrzymywałam różne kwoty. Czasami było to stypendium za średnią 4,05, czasami za 4,79. Zaczęłam wpisywać punkt „dostać stypendium naukowe” na liście moich celów na dany rok. To miało mnie motywować do nauki. Skoro zabrakło motywacji wewnętrznej, niech będzie chociaż ta zewnętrzna.

Uczyłam się, bo chciałam mieć pieniądze na realizację moich marzeń. Na podróże, na książki, na nowe doświadczenia.

W tym roku stypendium nie dostałam. Początkowo moja szansa była całkiem niezła i według usosa wynosiła 94 procent. Później zaczęła spadać. W końcu zatrzymała się na 90,7 procent. I już nie chciała się zmienić. Byłam więc na krawędzi, nie wiedziałam tylko, czy się podniosę, czy spadnę w otchłań.

Stypendium zawsze dostawało 10 procent najlepszych studentów danego kierunku. W tym roku zauważyłam jeszcze jeden przepis: jeśli liczba przyznanych stypendiów na danym kierunku miałaby przekroczyć 10 procent, wówczas świadczenie otrzyma 8 procent studentów. No i chyba ten punkt dopadł mój kierunek.

Opublikowano progi. Na psychologii wyniosły one 4,80. Moja średnia to 4,79. Stypendium nie dostałam. A w tym roku kwota była najwyższa od wielu lat.

I niby to tylko pieniądze. Mam co jeść i w co się ubrać, nie były mi niezbędne. Oczywiście 10 tys. przydałoby się na przyszłe mieszkanie/wesele/podroż po Europie/wkład własny do kredytu (niepotrzebne skreślić). Bardziej chyba boli mnie taka niesprawiedliwość. Że uczyłam się, by dostać nagrodę, nagrody nie dostałam, więc po co się uczyłam, skoro to i tak mnie niezbyt interesuje. I że mogłam się mniej uczyć. Poświęcić czas na coś innego.

Oczywiście boli mnie też to, że tak mało zabrakło, że w zeszłych latach dostawałam stypendium, mając niższe średnie. I ktoś mógłby mi powiedzieć: trzeba było się więcej uczyć i angażować w konferencje, i robić badania naukowe, to wtedy naprawdę zasłużyłabym na stypendium.

No cóż. Nie zasłużyłam.

A w przyszłym roku stypendium już mi przysługiwać nie będzie. Bo będę magistrem. Magistrą. Oby!

I po co mi same piątki?

Sara

czwartek, 24 grudnia 2020

Święta Bożego Narodzenia inne niż wszystkie

Nie było mnie tu wieki - od ponad dwóch tygodni. Dziś przychodzę Wam złożyć życzenia. I opowiedzieć krótko, co u mnie słychać. 

Tegoroczne święta Bożego Narodzenia są inne niż wszystkie - nie tylko ze względu na pandemię, lecz także z powodu pracy. Mam dyżur w Wigilię i tuż po świętach. Mój wydawca już do mnie dzwonił: "Pani Saro, ale jakby coś się wydarzyło 25 grudnia, to musi Pani napisać". Już biegnę. 

25 i 26 grudnia nie zamierzam korzystać z Internetu. Chyba wyłączę też telefon, w obawie że mój ulubiony wydawca znów zadzwoni. 

Te święta będą więc dla mnie jakieś... krótsze. Nie trzydniowe, tylko dwudniowe. Dorosłość!

Co na pewno będzie takie samo jak w zeszłych latach? To, co uwielbiam: krokiety, pierogi, barszczyk. Będą też ciasta - w tym roku malinowa chmurka i sernik na herbatnikach. 

Choinka też jest inna niż w zeszłych latach - tak wielkiej jeszcze nie mieliśmy.


Czego chciałabym Wam życzyć na te święta? Przede wszystkim zdrowia. Niby od zawsze wszyscy wiedzieliśmy i mówiliśmy, że to zdrowie jest najważniejsze, ale dopiero w tym roku wielu z nas przekonało się o tym na własnej skórze. My na szczęście jesteśmy zdrowi, ale wiem, że wiele rodzin siedzi obecnie na kwarantannie i spędza te święta w niewielkim gronie. Przesyłam Wam uściski! 

Chciałabym Wam też życzyć jak najmniej stresu. Sama wiem po sobie, jak trudno jest się nie przejmować i nie martwić. Ale może chociaż w święta się uda? 

Życzę Wam, żebyście wypoczęli, a święta minęły bez kłótni i dram. Czasami warto schować dumę do kieszeni. 

Spokojnych i zdrowych świąt!

Sara

wtorek, 8 grudnia 2020

Top 12 moich tekstów z Nowości - listopad 2020


Minął listopad, bardzo pracowity. W listopadzie napisałam blisko 100 artykułów. Niektóre wymagały ode mnie kilkudniowej, a nawet kilkutygodniowej pracy, zbierania wypowiedzi, danych, informacji… Które uważam za najlepsze? Które nieskromnie sądzę, że po prostu powinniście przeczytać? Które na pewno wniosą coś do Waszego życia – nową wiedzę, kilka wybuchów śmiechu albo informacje niezbędne do życia (a przynajmniej całkiem przydatne!)? Przekonajcie się. Oto mój wybór top 12 najlepszych tekstów z Nowości z listopada 2020 roku.

Top 15 atrakcji wokół Torunia, które warto zobaczyć

To ogromny tekst na 12 tys. znaków. Pojawił się na "owijce" dołączonej do jednego z weekendowych wydań Nowości. W Internecie również cieszył się dużą popularnością, co mnie bardzo cieszy, bo oznacza to, że ludzie lubią odkrywać nowe miejsca, nie chcą tylko ślęczeć w domu przed ekranem, ale wybrać się na jakąś, choćby niedaleką, wycieczkę. A ja z kolei uwielbiam pisać teksty o tym, co warto zobaczyć i zwiedzić, więc stworzenie takiego zestawienia to była dla mnie duża przyjemność.

Coraz mniej dzieci rodzi się w naszym kraju

W Polsce rodzi się coraz mniej dzieci. W Toruniu również. 500 plus nie pomogło? Co może więc pomóc? Na pewno nie koronawirus. Notabene z tym tekstem wiąże się ciekawa historia, bo aby otrzymać dane na temat liczby urodzeń w ostatnich miesiącach w Toruniu, musiałam wysłać w sumie chyba 5 maili. Ale dziennikarze nigdy się nie poddają, prawda?

Masz to w domu? To znaczy, że marnujesz miejsce!

Nigdy nie sądziłam, że będę mogła pisać takie teksty do naszych lokalnych Nowości. A tu proszę! Od lat zaczytuję się w książkach na temat sprzątania, zero waste, minimalizmu, więc ucieszyłam się, gdy kierownikowi spodobał się mój pomysł na artykuł o tym, co możemy wyrzucić właściwie od zaraz i w ten sposób szybko oczyścić przestrzeń wokół siebie.

"Lubię mordować, ale tylko legalnie"

Trzeba promować lokalnych twórców! A Małgosia Falkowska to cudowna osoba, taka do rany przyłóż. Zawsze można na nią liczyć.  Pisze głównie powieści obyczajowe i romanse, ale ma także na koncie kryminał. Teraz wydała powieść świąteczną, ale tej historii daleko do cukierkowego love story. Jeśli nadal szukacie prezentów dla bliskich, może książka toruńskiej pisarki będzie dobrym pomysłem?

Czy Toruń to dobre miasto dla seniorów?

Gazetę papierową czytają głównie starsze osoby. Wymyśliłam sobie więc taki oto temat, może mało internetowy – czy Toruń to miasto przyjazne seniorom? Sprawdziłam, co mówią na ten temat rankingi, ale zapytałam też samych zainteresowanych oraz osoby, które prowadzą fundację oferującą aktywności dla starszych osób. Wnioski? Nie jest źle, ale mogłoby być lepiej. Czyli jak ze wszystkim. 

Skarby znalezione w podtoruńskiej wsi

W mojej gminie mieszkają prawdziwi poszukiwacze skarbów. Z wykrywaczami metali chodzą po lesie i znajdują perełki sprzed kilkuset, a nawet kilku tysięcy lat! O ich odkryciu prawie kompletnej końskiej uprzęży pisały media z ponad 30 krajów. Ale o mniejszych, choć nie mniej ważnych znaleziskach, też warto informować. Dlatego powstał ten artykuł.

Najciekawsze, najdziwniejsze i najśmieszniejsze nazwy wsi pod Toruniem

Ile ja się namęczyłam nad tym tekstem… Ale warto było! Przeszukiwałam strony gmin, Mapy Google, przesuwałam się tym małym ludzikiem w Google Street View, by znaleźć tabliczki. Uff. Głowa mnie rozbolała od tej mozolnej roboty, ale opłaciło się. Wyszła całkiem przyjemna galeria, a liczba odsłon tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że było warto.

Toruń się wyludnia

To dla mnie ważny tekst, bo odnosi się do tematu mojej pracy magisterskiej. Która powstaje, choć bardzo powoli. Ale wierzę, że już w lipcu będę mogła powiedzieć, że jestem psycholożką. Na papierze co prawda, ale zawsze. I skończy się ta pięcioletnia męka. A jeśli chodzi o artykuł, to dotyczy on tego, dlaczego Toruń się wyludnia, kto z niego wyjeżdża i dokąd. 

Kto ma największe długi w spółdzielniach mieszkaniowych w Toruniu?

Nigdy w bloku nie mieszkałam, nigdy czynszu płacić nie musiałam, ale to nie dlatego stworzenie artykułu zajęło mi kilka tygodni. Nie wszystkie spółdzielnie chętnie dzielą się informacjami o długach. Od jednej odpowiedzi nie dostałam do dziś. Ale powiem Wam, że to było całkiem ciekawe dowiedzieć się, jakie są rekordowe długi, jeśli chodzi o czynsz. Ot, taka informacja, którą można zabłysnąć w towarzystwie. :D

Najciekawsze nazwy ulic w Toruniu. Bajkowe, filmowe i literackie

Ja chyba mam jakąś słabość do Google Maps. Przeglądałam je nie tylko w poszukiwaniu śmiesznych nazw miejscowości, lecz także by znaleźć najciekawsze nazwy ulic w Toruniu i okolicach. I tak nie uwzględniłam wszystkich, czego potem żałowałam. Nie mam zdjęcia tabliczki nazwanej ulicą Obi-Wana Kenobiego… Tyle stracić.

Najstarsze restauracje i kawiarnie w Toruniu

Wśród moich artykułów są takie, do których pałam sympatią. Czuję, że po prostu mi wyszły. Satysfakcji dodaje fakt, że aby zdobyć niektóre informacje, musiałam się trochę napocić. Jednym z takich tekstów, które po prostu napawają mnie dumą, jest artykuł o najstarszych restauracjach w Toruniu. Warto je wspierać, szczególnie w tym trudnym okresie.

Nietypowe pojazdy do kupienia w Kujawsko-Pomorskiem

I na koniec zbiór ciekawostek: jakie pojazdy ludzie sprzedają w Internecie? Może ktoś z Was ma ochotę kupić samolot albo zabytkowe sanie?

Dajcie znać, który z tekstów Was zainteresował. Jeśli macie propozycje tematów, którymi warto by się zająć, piszcie śmiało.

Sara

środa, 2 grudnia 2020

Działo się - listopad 2020


Zawsze przygotowując podsumowanie miesiąca, przeglądam Instagrama, bloga, foldery ze zdjęciami, niekiedy kalendarz i próbuję sobie po prostu przypomnieć najfajniejsze i najważniejsze wydarzenia z danego miesiąca. Tym razem nie było tak łatwo.

Listopad śmignął gdzieś niepostrzeżenie, zmęczył mnie niesamowicie i zdołował. Jak to listopad. On ma w sobie coś takiego. Na Instagramie publikowałam w minionym miesiącu głównie zdjęcia wspominkowe, chociażby z października, który też mnie zmęczył, ale jakoś mniej.

Na blogu również zebrało mi się na wspominanie i wzięłam się w końcu za napisanie relacji z podróży… sierpniowych. Kiedy to było?

A co w życiu? Co robiłam w listopadzie? Otworzyłam galerię zdjęć w komórce i przypomniało mi się, że miniony miesiąc rozpoczęłam… pracą. Tak, 1 listopada miałam dyżur. Dwa dni robiłam zdjęcia na konferencji. A potem w galerii to już głównie kot się przewija. A nie, przepraszam, są jeszcze fotografie z protestu gastronomii, na którym okropnie zmarzłam i tak długo kręciłam służbową relację, że rozładował mi się telefon.

Listopad to głównie melancholia, żal, pierwsze mrozy i kilogramy rogali marcińskich. Też moglibyście je jeść przez cały rok?

Gdybym miała wybrać jedno z najciekawszych wydarzeń w listopadzie, byłaby to niewątpliwie wycieczka do Dybowskiej Doliny Wisły. Wystarczyło pojechać kilka kilometrów od domu, zostawić samochód na stacji benzynowej (przy okazji zauważając, jak tirówka wsiada panu do kabiny), a potem udać się na krótki spacer wzdłuż DK10, by po chwili dotrzeć do Dybowa. A tam ul. Nad Potokiem prowadzi nas do… czegoś, co właściwie bardzo przypomina górski potok. Są kaskady, jest wartki nurt. A do tego stojaki na rowery i miejsce na ognisko.



Nieopodal, w środku lasu, ukryta jest wieża przeciwpożarowa. Niestety, na szczyt nie da rady wejść.

Mimo to polecam Wam Dybowską Dolinę Wisły na spacer o każdej porze roku.

Przeglądam galerię w telefonie dalej. Przebijam się przez setki zdjęć Nicolasa. I znów jakaś konferencja mi miga.  

Aż w końcu docieram do zdjęć notatek i przypomina mi się, że w listopadzie miałam dwa egzaminy i zdałam je na piątkę. Jeny. Kiedy to było. W zeszłym tygodniu.

A uczyłam się, układając puzzle. Zupełnie nie mogę się skupić na gapieniu w ekran i słuchaniu wykładów. Muszę robić coś jeszcze. Coś, co pozwoli mi skoncentrować się na wykładzie. Na drutach nie umiem, na szydełku nie umiem, padło więc na… puzzle.

Dość ciekawa była dla mnie końcówka listopada. Wyobraźcie sobie, że budzicie się pewnego dnia i nie działa Wam telefon. Ale nie urządzenie, tylko karta SIM. Tak było ze mną. Przenosiliśmy numery z Orange do Plusa i o ile Dawid i mama nie mieli z tym żadnych problemów, o tyle mój numer gdzieś się zawieruszył w czasoprzestrzeni. Dzwoniliśmy na infolinię chyba cztery razy. Najpierw usłyszeliśmy, że numer jest aktywny, więc niebawem się zmieni. Później kazano nam włączyć i wyłączyć telefon. Potem uzbroić się w cierpliwość. W końcu, o 22:30, jakiś rezolutny pan stwierdził, że zgłosi sprawę do działu technicznego, bo coś się pewnie zawiesiło. Następnego dnia rano telefon zadziałał.

Było to jednak bardzo nietypowe uczucie, bo nikt nie mógł się do mnie dodzwonić. Co więcej, nie docierały do mnie SMS-y. I już nie dotrą. Wiem, że naczelny jakiegoś wysłał. A co, jeśli ktoś napisał mi tego dnia, że jestem piękna, a ja się tego nigdy nie dowiem?

Niby tyle osób marzy o uwolnieniu się o telefonu, ale gdy ja przez jeden dzień byłam wolna, czułam się właściwie jak w więzieniu. Niepewność, irytacja i taki stres – co ci ludzie myślą? Dlaczego nie odbieram? Dlaczego nie odpisuję?

I tak właściwie skończył się mój listopad. Po drodze poczyniłam jakieś zakupy mniej lub bardziej blackfridayowe. Czasami użalałam się nad sobą. Czasami narzekałam na pracę. A czasami byłam dumna ze swoich tekstów.

Dobrze, że wchodzimy w ostatni miesiąc tego roku.

Za miesiąc będzie lepiej, prawda?

Sara

niedziela, 29 listopada 2020

Piekło na Ziemi

Jak to było? Grzeczne dziewczynki idą do nieba, a niegrzeczne? Tam, gdzie chcą...? Czy jakoś tak. No więc ja poszłam. Do Piekła. Nie było tak strasznie i tak gorąco, jak podejrzewałam. A widoki iście… rajskie. I dzikie.

Myślałam, od czego rozpocząć opis mojej wyprawy na Kaszuby i do Borów Tucholskich, od której minęły już trzy (!) miesiące. Skoro instytucje kultury są zamknięte, stwierdziłam, że na pierwszy – nomen omen – ogień pójdzie Piekło. Bo do Piekła przyjmują bez maseczek i Piekła – o dziwo – rząd nie zamknął. Więc możecie tam jechać w każdej chwili.

Jak dotrzeć do Piekła legalną drogą i nie grzesząc po drodze?

Pewnie zawsze zastanawialiście się, gdzie znajduje się Piekło. Pod ziemią? Okazuje się, że nie trzeba jechać dalej – zaledwie kilka kilometrów za Tucholę. Kierujemy się na miejscowość Świt. Tam zostawiamy auto na jednym z leśnych parkingów i ruszamy do Piekła.

Droga nie jest zbyt wybrukowana naszymi złymi uczynkami, powiedziałabym, że idzie się lekko i przyjemnie.

W zależności od tego, który parking wybierzecie, czeka Was ok. dwu lub jednokilometrowy spacer przez las.

Samo Piekło jest dobrze oznakowane, żeby żadna zbłąkana dusza go nie przegapiła. No i co tam można oglądać? No wiecie, jak to w Piekle bywa – pełno ognia, gdzieniegdzie lawa i te sprawy…

A tak serio to powalone drzewa, liczne głazy, spiętrzona Brda. Bardzo malownicze miejsce. Tłumów brak. Warto więc wybrać się tam zarówno latem, jak i jesienią.

Skoro miejsce jest iście rajskie, to skąd ta piekielna nazwa? Podobno głazy stanowiły dużą przeszkodę dla flisaków, ciężko było im w tym miejscu przepłynąć przez rzekę.

A jeżeli szukacie prawdziwego Piekła na Ziemi, to polecam Pizzerię Milano w Tucholi. Nie wiem, czy kiedykolwiek jadłam tak okropną pizzę. Rzadko mi się to zdarza, ale musiałam zostawić pół zamówionego dania na talerzu.

Z samej Tucholi raczej nie zapamiętamy nic prócz tej obrzydliwej pizzy. W mieście nie ma właściwie za wiele do zwiedzania. W przeciwieństwie do okolic. Bory Tucholskie i sąsiednie Kaszuby to kopalnia urokliwych zakątków.

Na pewno tam wrócimy i na pewno Bory oraz Kaszuby wrócą jeszcze na bloga. :)

Sara

czwartek, 26 listopada 2020

Zielona Góra w jeden dzień: co warto tam zobaczyć?


Zielona Góra nie skradła mojego serca, ale może rozkocha w sobie kogoś z Was? Dziś więc krótka relacja z wycieczki do tego miasta.

Zielona Góra była niby głównym punktem naszej wycieczki do Lubuskiego, tymczasem spośród wszystkich odwiedzonych miejsc okazała się najmniej ciekawa. O wiele bardziej zachwyciły nas kolorowe jeziorka, świetnie bawiliśmy się też w Parku Krasnala czy Parku Mużakowskim. Zieloną Górę obeszliśmy właściwie w dwie godziny. Tego dnia były 34 stopnie (to były te piękne czasy, gdy koronawirus nie przerażał tak bardzo, nie zabijał tak często, maseczki trzymaliśmy w szufladach, a szyb w samochodzie nie trzeba było skrobać).

Zaparkowaliśmy samochód na dużym parkingu w centrum miasta i ruszyliśmy na zwiedzanie. Jednym z pierwszych punktów, które odwiedziliśmy, była Informacja Turystyczna. Otrzymaliśmy tam darmowe mapki i przewodniki. Potem ruszyliśmy na poszukiwanie bachusików. Moim zdaniem takie małe figurki, poukrywane w różnych punktach miasta, stanowią jego wielką atrakcję. Wrocław ma krasnale, a Zielona Góra ma bachusiki. Moim rodzicom poszukiwania szły o wiele lepiej niż mi. Jednego z posążków nie mogliśmy jednak wypatrzeć. W końcu ponownie zajrzałam do Informacji Turystycznej, by poprosić o pomoc. Okazało się, że ów bachusik przysparza turystom najwięcej kłopotów. Zdradzę Wam, że jest ukryty… pod ziemią. Ale my, nawet po wskazówkach przemiłego pana, nie mogliśmy go dostrzec.

Oprócz bachusików, których jest w mieście ponad 50, najwięcej oczywiście w centrum, w Zielonej Górze warto zobaczyć winnicę w środku miasta. Znajduje się ona na Winnym Wzgórzu, tuż obok palmiarni. Polecam Wam wejść do tego budynku, nawet jeśli nie chcecie podziwiać roślinności. Ze szczytu można podziwiać coś innego – widok na miasto. I to zupełnie za darmo. Nieopodal winnicy i palmiarni stoi ogromny znak „I <3 Zielona”. Przyciąga influencerki.




Na samej starówce zielonogórskiej, z wyjątkiem wyglądających z różnych zakątków bachusików, warto zobaczyć pomnik dużego Bachusa, a także ratusz i Wieżę Głodową. I z ciekawszych obiektów to właściwie tyle. Filharmonia nie powaliła mnie na kolana, A, byłbym zapomniała o jednym – niedaleko Wieży Głodowej, działa Czar PRL-u, prawdopodobnie jedno z najbardziej fotogenicznych miejsc w Zielonej Górze.

Stolica województwa lubuskiego to takie miasto na jeden dzień. Chyba że chcecie zwiedzać jakieś obiekty wewnątrz – np. Planetarium albo Centrum Przyrodnicze.

Ja w Zielonej Górze oprócz zabytków skupiłam się też po prostu na ujmowaniu ciekawych kadrów. Fajny potykasz – zdjęcie. Ciekawa witryna – zdjęcie.


Z wycieczki do tego miasta na pewno zapamiętam upał, bachusiki i to, jak poszukiwaliśmy sklepu, w którym można by kupić czapkę dla taty. Na starówce wcale to nie było takie łatwe.

Dajcie znać, czy byliście w Zielonej Górze!

Sara

wtorek, 24 listopada 2020

Czy warto było szaleć tak? - wycieczka do figury Chrystusa w Świebodzinie

 

Próbuję się jakoś zmobilizować, ogarnąć, rozplanować wszystko ładnie i pięknie. Ale wychodzi różnie. Na mojej próbie połączenia studiów z pracą najbardziej cierpi właśnie blog. Stwierdziłam jednak, że mogłabym pisać jeden tekst na bloga co dwa dni. Bo czemu by nie? Samo napisanie nie zajmuje w końcu dużo czasu. Tematów też nie brakuje – mam Wam sporo do opowiedzenia. Trudne jest jedynie zebranie się w sobie, gdy człowiek napisał już 16 tys. znaków i spędził 8 godzin przed komputerem. Ale mam nadzieję, że będziecie ze mną. Przyda się dodatkowa motywacja.

Gdy pomyślę sobie, ile podróży mam Wam do opisania: Zielona Góra, Kaszuby, Bory Tucholskie, Świętokrzyskie, Lubelskie, Chełmno, robi mi się głupio. Tym bardziej głupio byłoby wracać do tego dopiero po nowym roku. Chciałabym więc, aby ten najbliższy czas był na blogu mocno podróżniczym okresem. Na początku miałam wątpliwości, czy pisać o wycieczkach, skoro nigdzie za bardzo wyjechać nie można, hotele zamknięte dla turystów. Stwierdziłam jednak, że po pierwsze – moje wskazówki będą przecież dostępne również za miesiąc, pół roku czy rok. Wtedy możecie z nich skorzystać. Po drugie – nie powinnam dłużej odwlekać napisania relacji z podróży, bo po prostu… zapomnę. Zapomnę, co widziałam, zapomnę, co robiłam, zatrą się wspomnienia, a emocje gdzieś ulecą. Po trzecie – argument słaby, ale jednak – inni blogerzy opisują swoje podróże. Więc dlaczego ja miałabym tego nie robić?

Zacznę od początku. Czyli od Jezusa.

:D

Wracając z wycieczki do Zielonej Góry, stwierdziliśmy, że skoro jesteśmy tak blisko, to wypada zobaczyć tego słynnego Jezusa. Z bliska. Bo z daleka widać go z kilku miejsc, nawet z samochodu, z trasy.

Figurę Chrystusa w Świebodzinie wzniesiono w 2010 roku. Czy to faktycznie najwyższy pomnik Jezusa na świecie? Zależy, jak na to spojrzymy. Monument w Świebodzinie ma w sumie 36 metrów – 33 metry to figura Chrystusa, a 3 metry – jego korona. Jezus stoi na kopcu, który mierzy 16,5 metra. Całość ma więc 52,5 metra. Jak te wymiary odnoszą się do słynnego Jezusa w Rio de Janeiro? Brazylijska figura jest o trzy metry niższa – mierzy "zaledwie" 30 metrów. Również w Limie postawili sobie Jezusa. Pomnik w Peru w sumie ma 37 metrów – a więc niby więcej niż ten nasz rodzimy, ale sama statua mierzy 22 metry, a podstawa – 15 metrów. Po tych skomplikowanych matematycznych wyliczeniach łatwo stwierdzić, że najwyższa statua Jezusa na świecie znajduje się nie gdzie indziej, a w Polsce, w Świebodzinie.

Skąd na to wszystko pieniądze? Na budowę złożyli się sami parafianie. Co nieco dorzuciła też polonia amerykańska (dziwi mnie to trochę, a Was?) i lokalni przedsiębiorcy. W sumie zebrano 6 mln złotych. Wydaje mi się, że te pieniądze mogłyby zostać wydane na coś innego np. na służbę zdrowia. Ale co kto lubi. Jeśli ktoś czuje potrzebę modlenia się przed 36 metrowym Chrystusem, nikt mu tego nie zabroni. Może wtedy szybciej nasze słowa dotrą do nieba? W końcu wyżej.

Nie drwię, ale powiem Wam, że nigdy nie rozumiałam tego religijnego przepychu i rozmachu. W czym on pomaga? Czy łatwiej się modlić w bogato zdobionych wnętrzach i pod pomnikami za miliony złotych? Nigdy się tego nie dowiem, bo sama jestem niewierząca.

Jeśli chodzi o informacje praktyczne, to pomnik można oczywiście oglądać za darmo. Pod figurą znajduje się parking. Spod pomnika roztacza się widok na miasto.

Czy warto zobaczyć to miejsce – zdecydujcie sami. Moim zdaniem ciekawie jest przekonać się, jak wielka naprawdę jest figura Chrystusa w Świebodzinie. Ale gdy ja stałam pod pomnikiem, nie mogłam uwolnić się od myśli: czy warto było szaleć tak?

Sara

poniedziałek, 9 listopada 2020

Moje najlepsze teksty z Nowości – październik 2020

Jak co miesiąc przychodzę do Was nie tylko z podsumowaniem mojego "zwyczajnie-nieprywatnego życia", lecz także z zestawieniem najlepszych tekstów z Nowości. Nie najlepszych według Czytelników, nie najlepszych według kierownika, naczelnego, prezesa. Tylko według mnie.

Luksusowe auta w Toruniu

Z tym tekstem mam bardzo pozytywne skojarzenia, ponieważ wiąże się z nim miła współpraca z – uwaga, uwaga! – Urzędem Miasta. Otrzymałam bardzo szybką odpowiedź z Wydziału Obsługi Mieszkańców, dzięki czemu bez stresu mogłam napisać artykuł o tym, ile luksusowych aut jeździ po Toruniu. Sama byłam tego ciekawa!

Kłopotliwe prawobrzeże

Z tym tekstem też mam pozytywne skojarzenia. Jednym z najbardziej stresujących elementów w pracy dziennikarskiej jest lęk przed tym, że nie zdobędę wypowiedzi. Jakie więc było moje zaskoczenie, gdy Urząd Miasta udostępnił mi – oczywiście za zgodą – numer do autorów projektu na zagospodarowanie prawobrzeża Wisły. Następnie jeden z architektów szczegółowo opowiedział mi o ich pomyśle. I takie coś wywołało we mnie po prostu radość. Kolejna sprawa, że sam koncept na zagospodarowanie prawobrzeża w Toruniu jest bardzo ciekawy i mam nadzieję, że zostanie zrealizowany. Tym bardziej że w budżecie obywatelskim mieszkańcy zdecydowali, że chcą, aby Port Drzewny zyskał drugie życie. Ciekawą historią, która wiąże się z tym artykułem, jest także samo słowo "prawobrzeże".  W Toruniu rzadko się używa takiego pojęcia. Jak to powiedział mój chłopak, jest "Toruń" i jest "lewobrzeże". O prawym brzegu mówi się rzadko. Szykując więc artykuł, odebrałam dokładnie trzy telefony od fotografa i wydawców z pytaniem "Sara, a o co chodzi z tym lewobrzeżem?" :D - zamiast "prawobrzeżem".

Skarb sprzed tysięcy lat znaleziony pod Toruniem

O tym skarbie napisały media z kilkudziesięciu krajów. I ja. W mojej gminie znaleziono uprząż końską sprzed ponad 2500 lat. A opowiedział mi o tym mój sąsiad!

Czego brakuje na starówce w Toruniu?

Czasami napiszę dobry tekst. Czuję to. To jest jeden z takich artykułów. Rzetelny – bo są wypowiedzi różnych stron. Uroczy – bo przywołane są w nim wspaniałe historie i anegdotki.

Wesel nie ma, ale są śluby! Dużo ślubów!

Wiecie, ile razy wykręcałam numer do Urzędu Stanu Cywilnego, zanim się dodzwoniłam? Nie skłamię, gdy napiszę, że jakieś sto razy. I gdy już straciłam nadzieję, nagle ktoś odebrał. I wtedy dowiedziałam się, że torunianie garną się do ślubów! Mimo że nie można organizować wesel, to mieszkańcy chętnie się pobierają. Trochę im się nie dziwię – w tych niepewnych czasach też chciałabym być czegokolwiek pewna. Do tego artykułu odbyłam też przemiłą rozmowę z konsultantką ślubną i dowiedziałam się nieco więcej o jej pracy.

Najbardziej kontrowersyjne inwestycje w Toruniu

Niełatwy to był tekst, oj niełatwy. Bo to że coś budzi kontrowersje, nie oznacza, że jest totalnie zbędne. No, może oprócz wieży w Kaszczorku. Nie chciałam nikogo urazić, ale jednocześnie zależało mi, by pokazać, że pewne inwestycje nie są warte wydanych milionów. Czy mi się to udało? Oceńcie sami.

Punkty widokowe w Toruniu i Kujawsko-Pomorskiem

W październiku napisałam dwa teksty o punktach widokowych. Bardzo lubię odwiedzać takie miejsca podczas swoich podróży. Myślę, że nie tylko ja. Więc śmiało, korzystajcie!

Rzeźby na toruńskiej starówce

Zmarzłam, czekając, aż rzeźby w końcu pojawią się nad głowami torunian. Ale cieszę się, że akurat ja mogłam o tym napisać. W końcu nie co dzień sztuka zerka na nas z góry.

Zarobki na UMK

Oczywiście nie mogło zabraknąć w zestawieniu tekstu kontrowersyjnego, tekstu, który wywołał burzę na Facebooku i zapchał moją skrzynkę mailową. No, może przesadzam z tym ostatnim, ale po publikacji otrzymałam kilka wiadomości z zarzutami, że pracownicy UMK wcale tyle nie zarabiają. Ja jednak nie wzięłam tych stawek z powietrza – dostałam je z Biura Prasowego UMK, co wyraźnie podkreśliłam w tekście. Tak jak i to, że są to zarobki średnie, co oznacza, że niektórzy zarabiają mniej, niektórzy więcej. Ale bez oskarżeń się nie obeszło…

Dajcie znać, który tekst najbardziej Wam się podoba. Może macie jakieś propozycje tematów na kolejne artykuły?

Sara

sobota, 7 listopada 2020

Działo się - październik 2020


Nie było mnie. Milczałam. A w środku krzyczałam.

Październik był dla mnie bardzo trudnym miesiącem. Po pierwsze, protesty. Po drugie, epidemia. Po trzecie, magisterka. Po czwarte, jesień. O tej porze roku zawsze mam spadek nastroju - gdy dni robią się coraz krótsze, szybciej zapada zmrok, a pogoda za oknem nie zachęca do wyjścia spod kołdry. Tym razem do jesiennego przygnębienia doszło wiele innych czynników. Ale kiedyś trzeba wrócić do życia, prawda? I to szybciej niż wiosną.

Kilka dni temu napisałam dla Was post. Był jednak zbyt kontrowersyjny, być może zbyt osobisty i prawdopodobnie niepotrzebny. Mógłby mi przynieść więcej problemów – chociażby w pracy – niż pożytku. Stwierdziłam, że ja wcale nie muszę się tłumaczyć ze swoich decyzji. Odczekałam kilka dni, trochę się uspokoiłam i dziś przychodzę do Was z podsumowaniem miesiąca. Postaram się skupić na tym, co pozytywne.

A zdecydowanie pozytywnym, radosnym i wspaniałym akcentem w październiku był nasz wypad do Lublina. Udało mi się wziąć kilka dni urlopu – ostatnie dni w tym roku – i pojechaliśmy. Wynajęliśmy na bookingu (tak, tym znienawidzonym przeze mnie bookingu, który zawsze odradzałam, a teraz się do niego przekonuję. Dobrze czasami zmienić przekonania) urocze mieszkanko. Jeśli kiedykolwiek będziecie w Lublinie, serdecznie Wam je polecam. Niczego nie brakowało, było czysto, schludnie i po prostu ładnie. Za dwie osoby, cztery noce zapłaciliśmy 460 zł. Apartament możecie zobaczyć tutaj.

Podróż do Lublina była moją pierwszą tak daleką podróżą samochodową, podczas której to ja byłam kierowcą. Prowadziłam do z Torunia do Warszawy – nigdy wcześniej nie przejechałam za jednym zamachem więcej niż 100 km. A tu proszę, dwa razy więcej. To pozwoliło mi uwierzyć, że mogę jeździć w dalsze trasy autem. Tym bardziej że ja lubię prowadzić, ale po prostu paraliżował mnie strach, w tym lęk przed ekspresówkami i autostradami. No cóż, autostrada jeszcze przede mną, ale eska już trochę udobruchana.


W czasie czterodniowego pobytu zwiedziliśmy Lublin, Sandomierz, Nałęczów i Kazimierz Dolny. Byliśmy w escape roomie, rozegraliśmy kilka partyjek w Blokusa, trafiliśmy na strajk rolników i nadrobiliśmy zaległości w filmowych arcydziełach, patrz. "50 twarzy Greya". Gotowaliśmy sobie domowe obiadki, tzn. Marcin gotował, ja zmywałam. I naprawdę odpoczęliśmy psychicznie. Chociaż nie miałam wolnego od studiów, miałam wolne od pracy (praca upomniała się o mnie tylko dwukrotnie) i to pozwoliło mi serio wyczyścić głowę. W najbliższych dniach napiszę Wam więcej o zwiedzaniu lubelskiego i świętokrzyskiego. Hotele zamknięte, ale może ktoś z Was skusi się na jednodniowy wypad albo po prostu skorzysta z moich wskazówek, gdy świat w końcu zmieni pozycję i przestanie stać na głowie. Powiem Wam, że zwiedzanie w maseczkach wcale nie jest takie złe (ja ściągałam je do zdjęć). To samo mogę powiedzieć o podróżach w październiku. Wręcz cieszyłam się, że Kazimierz oglądaliśmy o tej porze roku – prezentował się bardzo malowniczo, a i tłumów nie było jakichś strasznych.




Co jeszcze robiłam w październiku? Poza urlopem oczywiście… pracowałam. A w ramach wykonywania obowiązków służbowych widziałam na żywo m.in. marszałka senatu. Poznałam też Jerzego Kędziorę, autora niezwykłych rzeźb, które zawisły nad toruńską starówką (choć jak mówi sam artysta, jego dzieł się nie wiesza, lecz stawia. Nie zmienia to faktu, że znajdują się nad głowami przechodniów). Dla mnie spokojnie mogłyby zostać w Toruniu na zawsze, bo prezentują się wspaniale i na pewno byłyby dodatkową atrakcją turystyczną. Niestety, można je oglądać tylko do 15 listopada.


W październiku świętowałam też swoje imieniny w Widelcu. Polecam Wam wegetariańskie quesadillas. Gdy jem na mieście, zawsze staram się zamawiać potrawy bezmięsne. Co ciekawe, w moje imieniny poznałam też zupełnie nowe miejsce w Toruniu. A raczej – poznałam na nowo. Wiedziałam niby o jego istnieniu, ale nie miałam pojęcia, że to właśnie miejsce – tereny zielone w okolicy Bema w Toruniu - zwane są Rudelką. Nie połączyłam faktów. A to pięknie zrewitalizowany lasek-parczek.

Koniec października to był totalny zjazd nastroju. I o tym już pisać nie będę.

Wracam do żywych.

Sara

PS Niby co dzień w pracy piszę min. 12 tys. znaków, ale to stworzenie tego posta przypomniało mi, jak ja kocham pisać.

sobota, 17 października 2020

Co słychać? - magisterka i wyjazd w czasach koronawirusa


Chciałam Wam dać znać, co u mnie. Na szybko, przed wyjazdem – bo jestem z tych szalonych osób, które zdecydowały się na wyjazd w czasach epidemii. Co prawda nie aż tak szalonych, by jechać do innego kraju, ale "zaledwie" 400 km od domu. Ale od początku.

Jeszcze we wrześniu wymyśliliśmy sobie z moim chłopakiem, że pojedziemy gdzieś w październiku. Najlepiej na dłużej, min. 5 dni. Kilka tygodni temu zarezerwowaliśmy nocleg w Lublinie. Niedługo potem przyszła nie tyle druga fala epidemii, co całe tsunami. Ostatnie dni spędziłam w strachu. Kolejne klasy w szkole mojego brata przechodziły na kwarantannę, czułam, że wyjazd nie wypali. Ostatecznie jednak sanepid nie zadzwonił, w liceach ogłoszono nauczanie zdalne (o co najmniej tydzień za późno moim zdaniem, ale lepiej późno niż wcale…), a my ruszamy do Lublina. Chcemy zobaczyć Sandomierz, Kazimierz Dolny, może Nałęczów? Wszystko zależy od pogody i od tego, jak bardzo nieprzyjemne będzie zwiedzanie w maseczkach. Przede wszystkim zależy nam jednak na zmianie otoczenia i odpoczynku od służbowych obowiązków. W pracy wzięłam urlop – ostatnie cztery dni w tym roku, zajęcia na studiach mam wszystkie zdalne, więc będę mogła łączyć się z Lublina.

O studiach

A skoro tak płynnie przeszłam do mojego ulubionego tematu, czyli studiów, zdradzę Wam, jak łączę pracę na pełen etat ze studiami. Gdyby nie to, że zarówno moja praca, jak i zajęcia są obecnie zdalnie, pewnie nie dałabym rady. A teraz odpalam dwa komputery (a na początku nawet trzy!) i działam. Jest ciężko i pracuję dłużej, ale nie jest też tak okropnie trudno, jak myślałam. Do końca listopada dwa dni w tygodniu mam wolne od studiów. Później dojdą mi kolejne zajęcia, inne z kolei już się skończą. Wśród wielu zajęć są i takie wykłady, które profesorowie nagrywają na YouTubie, można więc je obejrzeć w dowolnej chwili. Nie jest więc źle, podejrzewam, że gorzej będzie w czasie sesji. Na szczęście po V roku stypendium już nie przysługuje, mogę więc lecieć na samych trójkach.

O magisterce

Spędzająca mi sen z powiek magisterka wkroczyła na nowy etap. Niezbyt szczęśliwy, bo prawdopodobnie całe 12 stron teorii, które napisałam we wrześniu, nadaje się do kosza. A za tydzień muszę oddać coś zupełnie nowego. Jeszcze nie wiem, jak to zrobię, ale chyba podtrzymuje mnie na duchu jakaś nadzieja. Wierzę w to, że niezależnie, co będzie teraz, oddam te magisterkę w czerwcu. Co więcej, wydaje mi się, że samo pisanie (gdy będę już miała wszystkie dane, zrobione badanie, podstawy teoretyczne) nie będzie takie trudne. Teraz jest najgorszy moment, gdy muszę udowodnić mojej promotorce, dlaczego chcę badać torunian. Bo to, że myślę, iż po prostu warto, to niestety niewystarczający argument.

O blogu

Jeszcze kilka słów o blogu. Ostatnio jak widzicie, trochę leży, mniej kwiczy. Mimo że tematów nie brakuje – zamierzam opisać jeszcze zwiedzanie Zielonej Góry, podróż do Borów Tucholskich i na Kaszuby, wizytę w Chełmnie… Z jednej strony chciałabym to zrobić szybko, aby nie zapomnieć tych wrażeń zupełnie, z drugiej – dziwnie pisać o podróżach, gdy wielu z nas musi siedzieć w domach. Dziwnie publikować zdjęcia bez maseczek i na ramiączkach, kiedy za oknem chodzą zamaskowani ludzie w puchowych kurtkach. Nie mogę jednak pozostawić Was bez relacji – prędzej czy później na blogu ukażą się więc posty podróżnicze. Mam nadzieję, że przydadzą się Wam w przyszłości. Śmieszy mnie fakt, że zawsze narzekałam na to, że jesienią i zimą nie mam o czym pisać, bo zwykle wtedy nie wyjeżdżam. A tu proszę, tematy są, tylko czasu brak.

O koronawirusie

Na koniec jeszcze kilka zdań o koronawirusie ode mnie. Chociaż myślę, że nieprzekonanych i tak nie przekonam, że covid19 to nie grypa, że to nie spisek naukowców ani branży farmaceutycznej i to, że nie znacie nikogo, kto zmarł na koronawirusa, wcale nie znaczy, że go nie ma. Jeśli tak myślicie, to macie dość ograniczone umysły. Niestety, z psychologicznego punktu widzenia lubimy tłumaczyć sobie to, co trudne i nieznane, w sposób uproszczony. Dlatego jest niestety tylu antycovidowców (choć można by już ich nazwać bezmózgowcami albo terrorystami). Oni wierzą w teorie spiskowe, bo tak jest im łatwiej uporać się z emocjami.

Kochani, ja Was mogę tylko grzecznie prosić. Noście maseczki (i pierzcie je czasami). I dbajcie o siebie! My w Lublinie na pewno będziemy unikać tłumów, zakładać maseczki i trzymać dystans od innych. 

Dużo zdrówka!

Sara

sobota, 10 października 2020

Park Mużakowski: dlaczego warto go odwiedzić?


Muszę nadrobić zaległości. Cały czas nie opowiedziałam Wam o naszej podróży na Kaszuby, do Borów Tucholskich i innych pobliskich rejonów. Ale zanim o tym, czas na powrót do lubuskiego.

Zapewne słyszeliście o tym, że na liście UNESCO znajduje się toruńska starówka czy Puszcza Białowieska. Może obiło Wam się o uszy, że w tym samym zestawieniu umieszczono Wieliczkę, Stare Miasto w Warszawie, Krakowie czy Zamościu. Ale mało kto słyszał o Parku Mużakowskim. Gdzie to w ogóle jest? I przede wszystkim – czy warto odwiedzić to miejsce?

Park Mużakowski: informacje praktyczne

Przygotowując się do naszej podróży do lubuskiego, miałam niemały problem z Parkiem Mużakowskim. Nie znalazłam żadnych naprawdę rzetelnych źródeł na temat zwiedzania tego miejsca. Niby natknęłam się na jakieś wpisy na blogach, na jakieś niemiecki strony, ale cały czas czułam się niepewnie. Ostatecznie stwierdziliśmy – co ma być, to będzie. Pojechaliśmy do Łęknicy w województwie lubuskim, gdzie znajduje się wejście do parku. Od razu dodam, że kompleks położony jest po dwóch stronach granicy, można wejść do niego od strony niemieckiej lub polskiej. W Łęknicy na szczęście nie brakuje drogowskazów do parku. Samochód zostawiliśmy na parkingu na końcu ul. Hutniczej, nieopodal wejścia. Niestety, postój jest płatny i kosztuje 13 zł za cały dzień. Tuż obok znajdują się toalety (również płatne, przydadzą się dwuzłotówki) oraz kiosk, w którym można otrzymać darmowe mapki. Są one jednak dość ogólne i polecam Wam zakupić dokładniejszy plan parku, tym bardziej że na terenie zielonego kompleksu nie ma zbyt wielu drogowskazów ani tym bardziej map.

Park Mużakowski: co zobaczyć?

Wejście do parku od strony polskiej jest bezpłatne. My zaczęliśmy zwiedzanie od Ławki Hermanna, by już po chwili przejść przez Nysę Łużycką Mostem Podwójnym. I już byliśmy w Niemczech. To właśnie ta zagraniczna część parku jest zdaniem wielu osób ciekawsza, chociaż mniejsza (zajmuje ok. 200 ha) to właśnie tam można oglądać prawdopodobnie największą atrakcję na tym obszarze, czyli zamek. Polski fragment, o powierzchni 500 ha, jest bardziej rozległy i chaotyczny. Mniej w nim obiektów do podziwiania, więcej dzikiej przyrody.  


Zanim udaliśmy się w stronę zamku, obejrzeliśmy pobliskie obiekty, czyli Folwark Zamkowy i Oranżerię. W ich okolicy można złapać kilka uroczych, sielankowych kadrów, chociażby ze wspinającym się po ścianie bluszczem.

To jednak zamek i otaczające go ogrody skradły nasze serca. Chociaż budowla powstała w XVI wieku, to swój obecny wygląd zawdzięcza księciu Pücklerowi, który delikatnie mówiąc, lubił się zabawić. Zamek jest piękny, zadbany, wytworny, szalony i elegancki jednocześnie. Równie zachwycające są ogrody ze stawami i bujną roślinnością. Gdy byliśmy w Parku Mużakowskim, temperatura sięgała 30 stopni (kiedy to było…), więc co chwila przysiadaliśmy na ławeczce, by odpocząć i podziwiać kunszt budowli.



Dużą atrakcją parku są też mosty oraz Ogród Rododendronów. To właściwie dżungla, do której można wejść i się schować. Niestety, rododendrony kwitną od maja do czerwca, więc w sierpniu kolorowych, silnie pachnących kwiatów nie było, zostały jedynie same liście.


Spacerowaliśmy po Parku Mużakowskim, po drodze mijając kolejne atrakcje: kilkusetletnie, ogromne dęby, Most Owczarza, aż w końcu Most Angielski. Nie trafilibyśmy do tych miejsc, gdyby nie mapka. Zaznaczone są na niej również ciekawsze punkty widokowe.

W końcu, po ponad dwugodzinnym spacerze, dróżką wzdłuż rzeki wróciliśmy do informacji turystycznej.

Park Mużakowski można zwiedzać na wiele sposobów. Niektórzy jeżdżą po kompleksie bryczką, inni wybierają rowery (widzieliśmy ich całkiem sporo!). Można podzielić spacer na kilka etapów, można też, tak jak my, wybrać najciekawsze punkty i zobaczyć je w jeden dzień.

Na pewno wizytę w parku polecam. To miejsce bardzo zadbane, niezbyt zatłoczone, więc idealne na obecny, pandemiczny czas. Bezpłatnie można odpocząć na łonie natury z widokiem na bajkowy zamek. Jesienią, gdy z drzew spadają żółto-czerwone liście park również musi prezentować się pięknie.

Gdybym miała jednak wybrać, czy bardziej podobało mi się we wpisanym w 2004 roku na listę UNESCO Parku Mużakowskim czy na trasie do kolorowych jeziorek, postawiłabym na to drugie. Plusem jest jednak to, że oba te miejsca można zobaczyć w jeden dzień.

Dajcie znać, czy słyszeliście o Parku Mużakowskim!

Sara