czwartek, 27 września 2018

Stolice za grosze. Jak podróżować i nie zbankrutować


W którym momencie można się nazwać podróżnikiem? Czyżby wtedy, gdy występuje się na Wieczorze Podróżnika? :D

Czy ktokolwiek zbadał, ile emocji może powodować jedno wydarzenie? Jako studentka psychologii powinnam to wiedzieć… Moje październikowe wystąpienie podczas Wieczoru Podróżnika powoduje we mnie niesamowitą ekscytację, radość, niedowierzanie, ale też stres i przerażenie. Czuję jednocześnie dumę i presję.

Zaczynam gadać o uczuciach, jak typowa kobieta, a zabrakło konkretów! Otóż 24 października wystąpię w toruńskim klubie Od Nowa podczas Wieczoru Podróżnika. To wydarzenie, na którym podróżujące osoby opowiadają o swoich przygodach i doświadczeniach, pokazują zdjęcia, dzielą się wskazówkami dotyczącymi planowania wypraw i przede wszystkim udowadniają, że warto marzyć i warto te marzenia spełniać.

No i tak wyszło, że ja tam wystąpię. Nie przeszłam puszczy amazońskiej, nie przejechałam Azji autostopem, nie mieszkałam pół roku w Stanach ani nie byłam na wolontariacie w Afryce. Ale stanę na tej scenie i spróbuję przekonać innych, że można podróżować tanio. I wcale nie jest to trudne.

Niektórzy sądzą, że jedynym sposobem na tanie podróżowanie jest jeżdżenie autostopem i spanie w namiocie. Ja chciałabym udowodnić, że można zobaczyć nowe miejsca, docierając do nich samolotem i wydać na całą podróż 200 czy 300 zł.

O czym opowiem podczas Wieczoru Podróżnika?
Na pewno opowiem o tym, w jaki sposób ja szukam tanich lotów i noclegów. Zdradzę, czego warto unikać i jak znaleźć najtańsze połączenia. Poza tym cały czas spisuję dla Was przydatne rady dotyczące samej organizacji podróży – o czym należy pamiętać, co trzeba doliczyć do budżetu. Pokażę kosztorysy z moich wycieczek, a także opowiem, dokąd można dolecieć z Polski tanimi liniami. Na koniec z kolei krótko opiszę alternatywny sposób podróżowania, dzięki któremu zwiedziłam już 177 krajów. ;)

Chciałabym, aby po wysłuchaniu mojego wystąpienia ludzie zdali sobie sprawę z tego, że oni faktycznie mogą gdzieś lecieć za 39 zł i że wcale nie muszą korzystać z usług biur podróży, i nie muszą odwlekać swojej wymarzonej wycieczki. Organizacja wyjazdu samemu nie jest trudna, a ja postaram się jeszcze bardziej Wam to ułatwić.

Marzy mi się, żeby publiczność wyszła z Wieczoru Podróżnika z przekonaniem, że powiedziałam im coś wartościowego.  Bardzo się postaram, by tak było. Już przygotowuję swoje wystąpienie, mimo że do wydarzenia zostały jeszcze ponad 3 tygodnie. Chcę zgromadzić jak najwięcej wskazówek i porad.

Czeka mnie jeszcze selekcja zdjęć, które pokażę podczas Wieczoru Podróżnika. Oj, nie będzie to łatwe zadanie. Planuję też przygotować prezentację, w której zawrę najważniejsze informacje.

Widzę, że nadal jest wiele takich osób, które nie zdają sobie sprawy z tego, że można gdzieś polecieć bardzo tanio. W dodatku nie wiedzą, jak szukać tych tanich lotów. Podobnie z noclegami. Mam nadzieję, że moje wystąpienie będzie dla tych osób takim kopniakiem odwagi.

Ale oczywiście na Wieczór Podróżnika zapraszam również osoby, które same sporo podróżują i wiedzą, jak zorganizować tanią wyprawę. Bo oprócz tego, jak zaplanować wyjazd, opowiem o mniej znanych miejscach, do których tanio można dotrzeć z Polski.
Kochani, bardzo, bardzo serdecznie Was zapraszam 24 października do Od Nowy! Mam nadzieję, że ze mną nie będziecie się nudzić.
Sara

poniedziałek, 24 września 2018

Co w życiu osiągnęliście?



Ten tytuł brzmi tak patetycznie. Ale fakt jest taki: na co dzień nie myślę o tym, ile w życiu osiągnęłam. Nie chcę tu używać wyrażenia"udało mi się", bo to się nie udało.

Ten wpis zawdzięczacie mojej przyjaciółce, która podczas 21 urodzin postanowiła nie pisać mi życzeń na Facebooku. Na portalu umieściła za to listę moich mniejszych i większych osiągnięć poczynionych przez 21 lat. I wiecie co? Ta lista mnie wzruszyła, poruszała, wywołała uśmiech na mojej twarzy i spowodowała, że zaszkliły mi się oczy. Powinnam ją sobie wydrukować i powiesić nad biurkiem. Czytałam ją kilkakrotnie. Uświadomiłam sobie, że na co dzień nie myślę o tym, co osiągnęłam, czego dokonałam. Na co dzień mojej głowie towarzyszą raczej myśli w stylu "pewnie się ze mnie śmieją" albo "nie dam rady". Tymczasem patrząc na tę listę, widzę, że w moim dwudziestojednoletnim życiu wydarzyło się tyle wspaniałych rzeczy, tyle celów osiągnęłam, tyle razy byłam dzielna, że powinnam być z siebie dumna. Nie tylko w urodziny. Codziennie.
Oto lista przygotowana przez moją przyjaciółkę. Są na niej te poważne i te nieco mniej poważne osiągnięcia. I moje dopiski do nich. 

- Zostałaś pewnie pierwszą i jedną z dwóch współkrólowych 4 LO (w jakże doborowym towarzystwie). -> To śmieszna historia. Byłyśmy z Fanny jedynymi przebranymi osobami z naszej klasy podczas Dnia Języka Niemieckiego. I tak się składa, że to my zostałyśmy wybrane jako królowe. Koronę dali nam tylko jedną, na spółę, więc od paru lat się nią wymieniamy. 

- Poznałaś naprawdę spoko kolesia przez Tindera (żeby nie było, chodzi o Maćka), a w dodatku niedawno mieliście 2 rocznicę. -> Tu chyba nie potrzeba komentarzy. Napiszę może jedynie tyle, że na Tinderze są też normalni ludzie i nie wszyscy chcą od razu "bliżej się poznać". 
- Nazbierałaś niezłą kolekcję pocztówek.  -> Przez 7 lat ponad 1400 kartek

- Jesteś coraz lepsza w planowaniu wycieczek (tak dobra, że ludzie proszą Cię o opinię jako eksperta), więc wszyscy, którzy z Tobą wyjeżdżają, nie muszą się o nic martwić. -> To mi pochlebia. Planowanie wycieczek to moje hobby i jest mi naprawdę miło, gdy ktoś prosi mnie o pomoc w organizowaniu swojej podróży. Do eksperta mi daleko, ale chyba mam jakąś tajemną wiedzę! 
- Stałaś się sławna (te występy w telewizji, wywiady, spotkania). -> Nadal trochę się wstydzę, gdy pomyślę o tym, że pani pielęgniarka w zabiegowym powiedziała, że oglądała mnie w "Milionerach". Nadal nie mogę uwierzyć, że obcy ludzie chcieli mnie mieć w znajomych na Facebooku tylko dlatego, że widzieli mnie w telewizji. Nadal się dziwię, że wywiady ze mną można było przeczytać w lokalnych gazetach. 
- Nie gubisz się w moich wielce skomplikowanych, wielowątkowych i zawierających wiele dygresji historiach. -> Staram się. 
- Twoja lista odwiedzonych miejsc jest naprawdę imponująca. -> Naprawdę? Przecież jeszcze połowa stolic europejskich przede mną!
- Burżujsko wracałaś do szkoły taksówką. -> Tę anegdotkę będę opowiadać dzieciom. Wam też opowiem. Otóż pewnego dnia wybrałyśmy się z dziewczynami z klasy na okienku na burżujską kawę. Niestety, zaczęło lać jak z cebra. Zastanawiałyśmy się, co zrobić – kupić parasole w Rossmannie? Nie wracać na lekcje? Ostatecznie postanowiłyśmy ten 1 km pojechać… taksówką. Zapłaciłyśmy za nią 10 zł, a że byłyśmy we cztery wyszło nas po 2,50 zł na głowę. Nie zmokłyśmy, a na lekcje dotarłyśmy na czas. 

- Przetrwałaś powrót z wycieczki do Berlina. -> Pamiętacie huragan Ksawery? Szalał w grudniu 2013 roku. Dokładnie wtedy, kiedy wracaliśmy z wycieczki do Berlina. Opisywałam te niezbyt przyjemne przygody na blogu. Powiem Wam, że teraz czasami jak strasznie chce mi się do łazienki, myślę sobie "przetrwałaś całą noc uwięziona w autokarze, więc teraz też wytrzymasz". Prawdopodobnie długo będę pamiętać, jak co chwila podczas tej zbyt długo trwającej podróży zapadałam w sen i budziłam się, i cały czas przez okno widziałam tę samą gałąź, nie posuwaliśmy się bowiem ani o centymetr. Ale w końcu dotarliśmy do domu. Choć i tak mówili o nas w TVN24
- Dostałaś się na oblegany kierunek studiów. -> Fakt, na psychologię było kilka osób chętnych na jedno miejsce. 

- Nigdy się nie bałaś i zawsze reagowałaś, kiedy coś Ci się nie podobało. -> Przyznaję, zawsze byłam nieco buntownicza, bardzo niezależna, momentami pyskata. Ale przy tym  szczera i bezpośrednia. To chyba jedno z moich największych osiągnięć. Gdy coś mi się nie podoba, to mówię, że mi się nie podoba, że tego nie akceptuję. Czasami ktoś inny tego nie akceptuje. Ale i tak dalej to robię. 

- Utworzyłaś szkolną gazetkę (która umarła śmiercią naturalną, ale to inna sprawa). -> Ha! Do dziś pamiętam ten post na blogu "Pani Redaktor Naczelna". Faktycznie, byłam redaktor naczelną licealnej gazetki. Niestety, nie przetrwała ona próby czasu. 

- Przeżyłaś wszystkie dramy związane z wymianą. -> A było ich całkiem sporo… Amerykanka wyjadała nam leki z apteczki, przychodziła do mnie, gdy spałam, kładła się moim rodzicom na dywanie w sypialni i robiła mnóstwo innych, dziwnych rzeczy. A ja to wszystko przetrwałam. I potem sama poleciałam do USA

W życiu trzeba być dzielnym. Cieszę się, że mam aż tyle dowodów na to, że byłam dzielna.
Kochani, stwórzcie własne listy osiągnięć. Nie czekajcie do urodzin, aż ktoś zrobi to za Was.
Sara

piątek, 21 września 2018

Nowy kraj w kolekcji: Nikaragua


Dawno nie było na blogu wpisu pocztówkowego! A ostatnio trafiło do mnie całkiem sporo widokówek… Dziś pokażę Wam dwa skarby z Ameryki Środkowej.

Nikaragua – przyznajcie się, co wiecie o tym państwie? Ja, zanim zaczęłam pisać tego posta, wiedziałam jedynie, gdzie leży Nikaragua i… to tyle. Choć może to i tak całkiem niezła wiedza geograficzna. Wiedziałam jeszcze, że długo nie mogłam zdobyć pocztówki z tego kraju.

Nikaragua to malutkie państwo w Ameryce Środkowej, mające dostęp do Oceanu Spokojnego oraz Morza Karaibskiego. Mieszka tam nieco ponad 6 milionów osób. Niestety to dość słabo rozwinięty kraj.  Jego stolicą jest Managua.

Jak zdobyłam pocztówkę z Nikaragui? Niestety, nie udało mi się jej otrzymać za pomocą oficjalnej strony Postrcrossingu. Dopiero prywatny swap z panem z Niemiec (!) pozwolił mi na cieszenie się z widokówki z nowego kraju.

Na grupie facebookowej zaproponowałam wymianę: ja wysyłam komuś kartkę przedstawiającą zwierzęta z wysp Tristan da Cunha (więcej o tym miejscu na krańcu świata pisałam tutaj), ktoś wysyła mi pocztówkę z brakującego kraju. Dodam jeszcze, że specjalnie zakupiłam nieco więcej pocztówek z Tristan da Cunha, pomyślałam, że mogą być one łakomym kąskiem dla kolekcjonerów. I faktycznie – chętny na pocztówkę z archipelagu był pewien sympatyczny Niemiec. Co więcej, okazało się, że Peter, będąc na wakacjach, kupił sobie kilka pocztówek z Nikaragui wraz ze znaczkami. Pewnie zdawał sobie sprawę, jak chodliwym towarem są kartki z tego kraju. Peter z chęcią zgodził się na wymianę. W ten oto sposób do moich rąk trafiła piękna pocztówka z Nikaragui. Przedstawia ona wyspy, które powstały po eksplozji wulkanu. Jak pisze Peter, w Nikaragui jest wiele wulkanów. Na niektóre z nich można się wspiąć.
A jak zdobyłam drugą pocztówkę z Nikaragui? W dość zaskakujący sposób. Kilka dni temu dostałam plik kartek od mojej cioci, która całkiem sporo podróżuje. Ma też znajomych w różnych częściach globu. Otrzymała niegdyś pocztówkę z Nikaragui i postanowiła mi ją podarować! Gdyby ciocia zdawała sobie, jaki to skarb dla postcrossera otrzymać kartkę z Nikaragui… Przez 6 lat mojej przygody z Postcrossingiem nie miałam żadnej kartki z tego kraju. A teraz mam aż dwie!
Jestem ciekawa, czy Wam udało się zdobyć pocztówki z Nikaragui. 
Pozdrawiam ciepło
Sara

wtorek, 18 września 2018

Malta – komunikacja miejska, ceny i przydatne informacje



To ostatni maltański post. Cieszę się, że mogłam zabrać Was w tę podróż. To była wyjątkowa wycieczka z kilku powodów.

1. Po raz pierwszy byliśmy we czwórkę na rodzinnych wakacjach za granicą.
2. Po raz pierwszy moi rodzice i brat odwiedzili ciepły kraj strefy śródziemnomorskiej.
3. Po raz pierwszy Dawid leciał samolotem.
4. Już myśleliśmy, że nasze wymarzone wczasy nie dojdą do skutku ze względu na nieważny paszport.
Ostatecznie jednak wszystko się udało i dziś chciałabym się podzielić z Wami garścią praktycznych informacji dotyczących podróży na Maltę. Bo – przyznaję – planowanie tej wycieczki wcale nie było łatwe!
Jak dostać się na Maltę? 

Na Malcie funkcjonuje tylko jedno lotnisko. Nie jest ono jednak zlokalizowane w stolicy kraju. Na wyspę lata Ryanair z Gdańska, Krakowa, Poznania i Wrocławia oraz Wizz Air z Katowic i Warszawy.

Komunikacja na Malcie

Na Malcie obowiązuje ruch lewostronny, czyli krótko mówiąc – wszyscy jeżdżą jak wariaci, a na rondzie skręcają w lewo. Był to jeden z powodów, dla których nie zdecydowaliśmy się na wypożyczenie samochodu. Okazało się to doskonałą decyzją, bowiem uliczki na Malcie są bardzo wąskie, a zaparkowanie graniczy z cudem.
W dniu przylotu kupiliśmy siedmiodniowe bilety na komunikację miejską. Jeden taki bilet kosztował 21 euro. Jak sobie pomyślę, że w Atenach bilet trzydniowy to koszt 22 euro, stwierdzam, że zrobiliśmy niezły deal.
Wyspa jest mała, ale to kłamstwo, że wszędzie jest blisko. Autobusy objeżdżają nawet najmniejsze wioseczki i zatrzymują się co chwilę. Już o tym pisałam, ale powtórzę: każdy przystanek na Malcie i Gozo jest na żądanie. Jeśli chcemy wysiąść – naciskamy przycisk. Jeśli chcemy wsiąść – machamy. Może się zdarzyć tak, że autobus się nie zatrzyma, ponieważ kierowca nas nie zauważy (pech) albo autobus będzie przepełniony (jeszcze większy pech).
Czy autobusy na Malcie jeżdżą, jak chcą? Nie do końca. Większość z nich kursuje mniej więcej według rozkładu. Ale zdarza się, że jakiś autobus po prostu nie przyjedzie.
Planując podróż na Maltę, dziwiłam się, że - na przykład - podróż z Valletty do plaży Golden Bay (odległość 20 km) zajmie nam godzinę. Tymczasem tak to wygląda na Malcie. By jeździć autobusami, trzeba mieć trochę cierpliwości. Jednak wszystkie pojazdy są klimatyzowane - chociaż takie szczęście!
Na Malcie spotykaliśmy bardzo życzliwych ludzi. Nawet niepytani chętnie wskazywali drogę.
Ile kosztuje pobyt na Malcie?

Jak wiecie, naszą wyprawę zorganizowaliśmy w całości sami, nie korzystaliśmy z usług biur podróży. Organizowaliśmy ją jednak dwukrotnie. Początkowo już w lutym kupiliśmy bilety lotnicze oraz wynajęliśmy apartament na lipiec. Wówczas bilety dla czterech osób w dwie strony kosztowały 1379 zł, natomiast tygodniowy pobyt w apartamencie miał wynieść nas 1624 zł. Jednak w kwietniu pan anulował naszą rezerwację, tłumacząc się jakimiś pracami budowlanymi w domu. Wynajęliśmy więc inny apartament. Było coraz bliżej sierpnia, więc zapłaciliśmy już nieco więcej, bo 1813 zł za tygodniowy pobyt dla czterech osób. A w lipcu nastąpiła awaria paszportowa. Nie polecieliśmy na Maltę w zaplanowanym terminie. Musieliśmy ponownie kupić bilety lotnicze i wynająć apartament. O ile bilety udało nam się dorwać w naprawdę świetnej cenie, bo za 1374 zł, o tyle apartamenty były już o wiele droższe. Za nasz zapłaciliśmy 2110 zł, jednak jego lokalizacja była idealna – w Valletcie, dwie minuty od przystanku autobusowego, blisko wszystkich zabytków, 15 minut od głównego dworca autobusowego. I tu mam dla Was niespodziankę - 100 zł zniżki na nocleg na Airbnb!
Przykładowe ceny

Rejs łódeczką po Blue Grotto8 euro
Rejs promem na Gozo i z powrotem – 4,65 euro
Rejs na Blue Lagoon i z powrotem – 10 euro
Pocztówka – 0, 25 euro
Obiad w knajpce dla czteroosobowej rodziny (np. dwie pizze i dwa makarony z piciem) – ok. 50 euro
Trzy gałki lodów – od 3,5 euro do 4,5 euro
Pisząc ten post, po raz kolejny uświadomiłam sobie, że organizowanie podróży samemu jest po prostu tańsze niż kupowanie wycieczek w biurze podróży. Dla przykładu – ostatnio rozmawiałam ze znajomą, która już zapłaciła za wczasy dla czterech osób na przyszły rok organizowane przez biuro podróży. Tygodniowy pobyt na Zakynthos bez wyżywienia wyniósł ją 4000 zł. De facto więc za loty i hotel dla czterech osób zapłaciła 4000 zł, kupując wczasy rok wcześniej. My, kupując wszystko na miesiąc przed, zapłaciliśmy 3500 zł. A mogliśmy wydać jeszcze mniej, załatwiając wszystko na kilka miesięcy przed wyjazdem. Nie muszę dodawać, że mieliśmy do dyspozycji kuchnię i całe mieszkanie. 

Jeszcze taka uwaga – hotele na Malcie są bardzo drogie, o wiele bardziej opłaca się wynająć coś na Airbnb. Jak działa ten portal, pisałam w tym poście.

Jeśli macie jakiekolwiek pytania dotyczące wyjazdu na Maltę, śmiało, piszcie! Postaram się pomóc.
Uściski!
Sara

niedziela, 16 września 2018

21 rzeczy, których nie chcieliście o mnie wiedzieć


Dziś są moje 21 urodziny. Z tej okazji zasłużyliście na to, by dowiedzieć się o mnie kilku rzeczy. Konkretnie 21. 

1. Jestem straszną sztywniarą. Nie piję alkoholu i nie palę papierosów.
2. Jedną z rzeczy, która najbardziej mnie irytuje, są spadające zakładki do książek. Zwykle czytam książkę na łóżku i nie ma opcji, bym trzymała zakładkę przy sobie. Ona zawsze ucieka. A potem znajduję ją za łóżkiem/w otchłani kołdry albo nie znajduję wcale.
3. Nie umiem otwierać serków homogenizowanych. Bardzo je lubię, ale one mnie trochę mniej. Zwykle nie udaje mi się oderwać wieczka w całości, tylko muszę to robić po kawałku. W konsekwencji jestem później upaćkana serkiem.
4. Uwielbiam sprzedawać rzeczy. Do tego stopnia, że mój brat śmieje się, że kiedyś sprzedam lodówkę, bo uznam, że nie jest nam potrzebna.
5. Niektórzy twierdzą, że grzywka to nierozerwalna część mnie. Tymczasem w domu zawsze chodzę bez grzywki. Przypinam ją tylko na wyjście. W opasce. Zdejmuję ją, gdy muszę wyjść do ludzi. Listonosz się nie liczy.
6. Wszystko muszę mieć zaplanowane i zorganizowane. Gdy czegoś nie wiem  - na przykład, o której odbywa się egzamin albo czy będę mogła coś załatwić, niezmiernie mnie to irytuje. 
7. Mam fioła na punkcie kota sąsiadów. Lubię go obserwować, wiem, kiedy pojawia się na zewnątrz. Nadałam mu nawet imię.
8. W ogóle mam bzika na punkcie kotów. Chciałabym mieć własnego. Na razie mam tylko na tapecie.
9. Wkurza mnie, gdy niektórzy uważają, że z Maćkiem jesteśmy jak herbata z cukrem. Nie chodzi bynajmniej o to, że on jest gorzki, a ja słodka. Dla niektórych jestem tylko dodatkiem do Maćka. 
10. Czasami chodzę do różnych miejsc za darmo. Bo jestem sławną blogerką.
11. Nienawidzę błędów językowych. Ostatnio przeczytałam pierwszy post na nowo powstałym blogu. Znalazłam dwa błędy językowe i jeden ortograficzny. A w newsletterze natknęłam się na wyrażenie półtorej roku. Moje serce krwawi.
12. W tegorocznej ankiecie Orange Warsaw Festival wpisałam, że na scenie chciałabym zobaczyć Taylor Swift, Anne-Marie, HAIM i Hurts. Chyba organizatorzy mocno się zdziwią.
13. Kiedyś bardzo lubiłam czytać "Chwilę dla ciebie".
14. W gimnazjum, w ferworze fascynacji językiem niemieckim, ponazywałam foldery na komputerze właśnie w tym języku. Do dziś mam katalog "Witzig&Wichtig".
15. Tak bardzo lubię zieloną herbatę, że kiedy jej zabraknie, potrafię wsiąść w samochód i pojechać 2 km do sklepu tylko po nią.
16. Moją fobią są dżdżownice i wszelkie glizdopodobne robaki. Jeny. Na samą myśl mam ciarki.
17. Kiedyś miałam takiego bzika na punkcie mody, że nosiłam na głowie nie tylko kwiatki, lecz także kocie i mysie uszy. Efekty możecie zobaczyć w czeluściach bloga.
18. Gdy ćwiczę z Chodakowską, to chudnę. A gdy nie ćwiczę, to tyję. A mój chłopak i tak nie widzi różnicy.
19. Bardzo często śpiewam sobie w aucie. Nawet wtedy gdy z naprzeciwka jadą inne pojazdy.
20. Mogłabym nie mieć telewizora w domu. Serio. 
21. Jestem szczera i bezpośrednia. Ale to już chyba wiedzieliście?



Sara

piątek, 14 września 2018

Najpiękniejsze miejsce na Malcie - wyspa Gozo


Najpiękniejsza na Malcie wcale nie jest Malta. Tylko Gozo. Gdyby ktoś mnie spytał, czy chcę wrócić na Maltę, odparłabym: Tak, na Gozo.

Gozo to druga co do wielkości wyspa Archipelagu Maltańskiego. Jest o wiele bardziej sielska, wiejska i spokojniejsza niż Malta.

Jak dostać się na Gozo?
Na Gozo pływają promy z portu w miejscowości Cirkewwa. Odpływają co 45 minut (w nocy nieco rzadziej). Co bardzo ważne, wsiadając na prom na Malcie nic nie płacimy, nie kupujemy żadnych biletów, po prostu wsiadamy na prom. Dopiero wracając z Gozo na Maltę, kupujemy bilet za 4,65 euro. Brzmi to może dziwnie, ale tak to działa.
Jak zwiedzać Gozo?
Zaplanowaliśmy sobie, jak będzie wyglądała nasza trasa zwiedzania Gozo. Mieliśmy poruszać się autobusami. Jednak Gozo jest o wiele gorzej skomunikowana niż Malta, często żeby gdzieś dojechać, trzeba przejechać przez stolicę kraju, Victorię. Koleżanka mojej mamy doradziła jej, by kupić bilety na czerwone, piętrowe autobusy firmy Hop On Hop Off. Na pewno widzieliście nieraz takie pojazdy w różnych miastach. Jednak w Internecie natknęłam się na informację, że bilet dla jednej osoby powyżej 10 roku życia na taki autobus to koszt aż 18 euro (dla dzieci – 10 euro). Stwierdziliśmy, że to znacznie przekracza nasz budżet. Jednak w porcie pan naganiacz zaproponował nam cenę 10 euro za każdą osobę. Do tej pory wydawało mi się, że taki sposób zwiedzania jest po prostu płytki i że nie warto korzystać z usług Hop On Hop Off czy innych tego typu firm. Tymczasem po zwiedzeniu Gozo stwierdziliśmy, że to była świetna decyzja.
W praktyce wyglądało to tak, że poruszaliśmy się po wyspie czerwonym, piętrowym autobusem, jednak na każdym przystanku mogliśmy wysiąść, by następnie wsiąść do innego autobusu tej samej firmy. Jeździły one co 45 minut, a zatem można było spędzić w danym miejscu 45 minut, półtorej godziny czy dłużej i spokojnie sobie zwiedzać. W cenie biletu każdy z nas otrzymał słuchawki, przez które słuchaliśmy audioprzewodnika w języku polskim. Gdyby jazda takim autobusem wyglądała tak, że jeździmy po wyspie i tylko podziwiamy ją, siedząc w pojeździe, na pewno nie zdecydowałabym się na taką atrakcję. Ale możliwość swobodnego wsiadania i wysiadania bardzo przypadła nam do gustu.

Co zobaczyliśmy na Gozo?
Nasza podróż wyglądała tak: wsiedliśmy do autobusu w Mgarr, a więc w mieście portowym. Pierwszym przystankiem na trasie była Xewkija, w której znajduje się kościół z trzecią największą kopułą w Europie. Z racji tego że była to jedyna atrakcja w Xewkiji, nie zdecydowaliśmy się na opuszczenie autobusu, a jedynie pstryknęliśmy kilka zdjęć z pojazdu.
Kolejnym przystankiem była ogromna przetwórnia pomidorów, którą można zwiedzić za opłatą. My jednak zdecydowaliśmy się wysiąść dopiero na następnym postoju, jakim była Victoria, stolica Gozo, zwana także Rabatem. W miasteczku tym obejrzeliśmy Cytadelę, z której roztacza się wspaniały widok na miasto. Widzieliśmy również kilka innych zabytków, w tym Plac it-Tokk (Independence Square) oraz Bazylikę św. Jerzego. Przyznam Wam, że Victoria nie będzie tym, co najbardziej zapamiętamy z Gozo. W stolicy wyspy wsiedliśmy do autobusu i ruszyliśmy w dalszą podróż. 
Po drodze minęliśmy wioskę Ta’Dbiegi, znaną z różnych zakładów rzemieślniczych. My zdecydowaliśmy się wysiąść na kolejnym przystanku - w Dwejrze. To miejsce, które skradło moje serce. Byliśmy bardzo głodni, więc nasze kroki najpierw skierowaliśmy do knajpki. Z okien restauracji widać było Inland Sea. Nie mogłam się doczekać, aż zjemy i będę mogła podziwiać to miejsce z bliska! Inland Sea to zatoczka, która powstała w wyniku zapadnięcia się jaskiń. Jest płytka, można się tam spokojnie kąpać. Woda jest krystalicznie czysta, z łatwością mogliśmy dostrzec pływające w niej rybki. To miejsce stało się moim zdecydowanie ulubionym miejscem na Gozo (a może i na całej Malcie!). Jednak Dwejra to nie tylko zatoka Inland Sea, lecz również… krajobrazy jak na Marsie! Naprawdę, tamtejsze skały i podłoże wyglądały jak na pustyni albo na planecie Mars (nie, żebym była na Marsie :D!). To właśnie w Dwejrze znajdowało się niegdyś Azure Window, symbol Malty, zdobiący okładki przewodników. Niestety, słynny łuk zawalił się w 2017 roku. Jednak nadal można go znaleźć na pocztówkach czy magnesach. Jedną z atrakcji Dwejry jest również Fungus Rock, skała wapienna o wysokości 60 metrów. Nazwę swą zawdzięcza wartościowej roślinie, grzybkowi maltańskiemu. Żal było mi opuszczać Dwejrę, jednak chcieliśmy zobaczyć jeszcze kilka miejsc na Gozo.
Kolejnym punktem trasy była świątynia Ta’Pinu. To cel wielu pielgrzymek, miały tam bowiem miejsce wydarzenia, które uznano za cuda. Przy Ta’Pinu kierowca zrobił krótką przerwę na zdjęcia.
Przejeżdżaliśmy przez bardzo malownicze wioski, w których można zjeść świeżą rybę. Myślę, że jeśli wrócę na Gozo, na pewno wybiorę się na spacer plażą w Xlendi lub Marsalforn. W tej drugiej miejscowości znajduje się pomnik Chrystusa, podobny do tego w Rio de Janeiro.
My wysiedliśmy dopiero w Ramli, znanej z plaży z pomarańczowym piaskiem. To miejsce troszkę nas zawiodło, mieliśmy nadzieję, że plaża będzie wyglądać bardziej spektakularnie. Ale powiem Wam, że cały klimat Gozo i tamtejsze krajobrazy sprawiły, że ani na moment nie zrzedła nam mina. Autobusem wróciliśmy do portu w Mgarr, skąd odpływał prom na Maltę.
Dodam jeszcze, że na Gozo można zwiedzać słynną świątynię Ggantija, jednak, jak już wspominałam, my odpuściliśmy sobie oglądanie megalitycznych budowli.
Muszę przyznać, że chciałabym wrócić na Gozo. Ta wyspa ma w sobie coś, co kojarzy się z relaksem i sielanką. Mam nadzieję, że moje zdjęcia chociaż odrobinę oddają piękno Gozo. Kupienie biletów na autobus Hop On HopOoff było dobrą decyzją z kilku powodów. Po pierwsze nie musieliśmy się martwić tym, ze nie znajdziemy przystanku komunikacji miejskiej, że będziemy musieli długo czekać na autobus. Po drugie mogliśmy dowiedzieć się całkiem sporo zarówno o Malcie, jak i o Gozo z audioprzewodnika. A widoki oglądane z piętra autobusu były naprawdę wspaniałe.
Jeśli wybierzecie się kiedyś na Maltę, koniecznie odwiedźcie Gozo!
Sara

środa, 12 września 2018

6 atrakcji na Malcie. Czy warto je zobaczyć?


Chciałabym pokazać Wam dzisiaj sześć miejsc na Malcie, o których nie wspominałam wcześniej, a które czymś nas zaskoczyły – tym, jakie były super albo wręcz przeciwnie. Sprawdźcie, które z nich warto odwiedzić.

Ogrody Buskett i Pałac Verdala
Wyczytaliśmy w przewodniku, że to piękne ogrody posadzone ręką człowieka. I że nieopodal Ogrodów Buskett znajduje się Pałac Verdala, letnia rezydencja prezydenta na Malcie. Wszystko się zgadza, tylko że według nas wycieczka do ogrodów była stratą czasu. Okazało się, że to coś w rodzaju parku/lasu. Szliśmy i szliśmy, bo myśleliśmy, że dokądś dojdziemy (np. do pałacu). No i w pewnym momencie dotarliśmy do bramy, której pilnowali strażnicy. Oznajmili nam, że w Pałacu Verdala mieszka pani prezydent i że dalej już nie pójdziemy. Zawróciliśmy więc, pstrykając po drodze kilka zdjęć rezydencji widzianej z oddali. Wyobrażałam sobie, że Ogrody Buskett będą przypominać przystrzyżone, eleganckie tereny zielone, z drzewkami pomarańczowymi i innymi okazami charakterystycznymi dla flory śródziemnomorskiej. Tymczasem odniosłam wrażenie, że taki las to ja mam za oknem. Jednak mieszkańcy Malty nie mogą się cieszyć zbyt wieloma zielonymi obszarami, więc może dla nich Ogrody Buskett są takim miejscem relaksu i odskoczni? Choć przebywając w tych okolicach, nie spotkaliśmy żadnych spacerowiczów. 
Okolice klifów Dingli
Dość ciekawy jest sposób dotarcia do Ogrodów Buskett z Valletty. Okazuje się, że w drodze ze stolicy kraju na południe autobusem nr 56 nie ma przystanku Buskett. Znajduje się on dopiero w drodze powrotnej. Musieliśmy więc przejechać całą trasę, a później jeszcze parę przystanków w przeciwnym kierunku. Nie wiem, czy kierowca podejrzewał, że będziemy zawiedzeni Ogrodami Buskett, wysadził nas bowiem dwa przystanki przed pętlą, bo musiał zrobić dwudziestominutową przerwę. Powiedział, że możemy wysiąść i porobić zdjęcia. Kierowca wiedział, co mówi! To było jedno z najpiękniejszych miejsc na Malcie. Przystanek znajdował się nieopodal słynnych klifów Dingli (to te same klify, do których chcieliśmy jechać kilka dni wcześniej, ale autobus postanowił nie przyjechać). Z ulicy roztaczał się widok na morze, widać było chociażby tajemniczą wyspę Filflę. Coś cudownego!
Plaża Golden Bay
Nie polecieliśmy na Maltę po to, by plażować, chcieliśmy jednak chociaż raz wykąpać się w Morzu Śródziemnym. Wybraliśmy plażę Golden Bay, drugą co do wielkości piaszczystą plażę na Malcie. Chyba nieco inaczej wyobrażaliśmy sobie kąpiel w Morzu Śródziemnym. Woda była cieplutka - jak oczekiwaliśmy, ale za to nie krystalicznie czysta (choć nadal czystsza niż w Bałtyku). Piasek parzył w stopy. Ale otoczenie plaży było wyjątkowo malownicze. 
Meczet na Malcie
Na wyspie znajduje się tylko jeden meczet, w miejscowości Paola. W Internecie trudno było natknąć się na jakiekolwiek informacje na temat tego miejsca, przydatne dla turystów. Do meczetu trafiłyśmy z mamą z pewnymi trudnościami. Zastanawiałyśmy się, jak zostaniemy przyjęte – czy będziemy mogły wejść do środka? Czy każą nam zakryć włosy? Czy wpuszczą nas wejściem dla mężczyzn? Przed świątynią siedziało kilku muzułmanów. Bez problemu pozwolili nam wejść do środka, nie musiałyśmy nic płacić. Nakazali nam jedynie zdjąć buty. Meczet wewnątrz wyglądał dość skromnie – tak teoretycznie powinna prezentować się świątynia muzułmańska. Brak obrazów, na ścianach tylko wersety z Koranu i księgi. Na podłodze zaś obowiązkowo puszysty, miękki dywan. Była to moja druga wizyta w meczecie - po raz pierwszy wnętrze muzułmańskiej świątyni miałam okazję zobaczyć podczas warszawskiej Nocy Muzeów.
Trójmiasto
Tak, na Malcie też powstało nieformalne Trójmiasto. Chodzi o Birgu (zwane także Vittoriosą), Sengleę (zwaną również Islą) oraz Cospicuę (zwaną też Bormlą). Miasteczka te położone są naprzeciwko Valletty. Z naszego okna mieliśmy na nie świetny widok. Można do nich popłynąć stateczkiem z Valletty, można też pojechać autobusem. Miejscowości te położone są bardzo blisko siebie. My jednak zdecydowaliśmy się na leniwy spacer tylko po Birgu. Chyba byliśmy już znużeni wszędobylską, piaskową architekturą, bo Birgu nie powaliło nas na kolana. A może po prostu wystarczyły nam widoki na Trójmiasto z apartamentu i Ogrodów Barrakka? Tym, co najbardziej zapamiętamy z naszej wycieczki do Vittoriosy, było... święto religijne. Trafiliśmy bowiem na obchody święta - prawdopodobnie - ku czci św. Wawrzyńca. Jak ci ludzie się bawili, jak się cieszyli! To było niesamowite. Odnoszę wrażenie, że u nas w Polsce religia katolicka kojarzy się bardziej smutno, poważnie. W Birgu natomiast wesoło grała orkiestra i wszyscy ekscytowali się odsłonięciem... no właśnie, figurki? Lampy? Nie wiem. Ulice było przystrojone kolorowymi płachtami. Wychodzi na to, że często to, co niespodziewane, podobało nam się na Malcie najbardziej. 
Rotunda w Moście
Nie chciałam przygotowywać osobnego postu o Rotundzie w Moście, jednak koniecznie muszę o niej wspomnieć. Świątynia ta posiada bowiem czwartą największą kopułę w Europie! Zaraz za Bazyliką św. Piotra w Watykanie, Katedrze św. Pawła w Londynie i Kościele Farnym na Gozo. Do Mosty przyjechaliśmy tylko po to, by zobaczyć z bliska tę kopułę o średnicy 54 m. Chociaż wcześniej kilkakrotnie widzieliśmy ją z okien autobusu. Podczas II wojny światowej bomba niemiecka przebiła się przez kopułę, jednak nie eksplodowała, dzięki czemu nikt nie zginął. Będąc na Malcie, zdecydowanie warto zobaczyć ten potężny kościół. 
Które z tych miejsc podoba Wam się najbardziej?
Uściski!
Sara

poniedziałek, 10 września 2018

Marsaxlokk – malownicza wioska rybacka na Malcie


Miejscem, które najbardziej chciałam zobaczyć na Malcie, był Marsaxlokk. To niewielka wioska słynąca z malowniczych krajobrazów. Gdy wpiszecie w Google "Marsaxlokk", Waszym oczom ukażą się rzędy kołyszących się łódeczek luzzu.

Marsaxlokk – tylko w niedzielę?
Zarówno w przewodnikach papierowych, jak i w Internecie, można było natknąć się na informację, że do miejscowości Marsaxlokk najlepiej udać się w niedzielę. Wtedy bowiem odbywa się tam największy w tygodniu targ, na którym można kupić nie tylko świeże ryby, lecz także lokalne wyroby. Nastawiłam się więc, że skoro nie ma tam zbyt wielu zabytków, a największą atrakcją wioski są łódeczki i targ, to musimy jechać tam w niedzielę.
Przygody z komunikacją na Malcie
I teraz dochodzimy do najlepszego. O autobusach na Malcie już wspominałam i będę pewnie jeszcze nawiązywać do nich niejednokrotnie. Jedną z cech komunikacji miejskiej na Malcie jest to, że wszystkie przystanki są na żądanie, tzn. gdy podróżujesz autobusem i chcesz wysiąść, musisz nacisnąć przycisk, a gdy stoisz na przystanku, musisz zamachać. Zdarza się jednak (i to wcale nierzadko!), że autobusy się nie zatrzymują. Czasami jest to spowodowane nieuwagą kierowcy (po prostu nie zauważył machającego), jednak częściej tym, że autobus jest przepełniony. I tak było też w niedzielę, podczas naszego pobytu na Malcie. Wszelkie autobusy jadące w stronę Marsaxlokk były przepełnione. Gdy któryś z kolei się nie zatrzymał, stwierdziliśmy, że nie będziemy dłużej czekać. Robiło się późno, a targ i tak nie działa do wieczora. Do wioski Marsaxlokk udaliśmy się więc kolejnego dnia. Ważne, byście nie pomylili miejscowości Marsaskala z Marsaxlokk – nawet kierowca autobusu informował o tym, że autobus jedzie do Marsaskali, a nie do Marsaxlokk, bo zdawał sobie sprawę, że większość turystów chce jechać do tej drugiej miejscowości.
Marsaxlokk – targ, łódeczki i…
Marsaxlokk położony jest na wschodzie Malty. Po wyjściu z autobusu wystarczy kierować się w stronę morza tzn. iść za tłumem. Nad brzegiem – mimo tego że był poniedziałek – działał targ, chociaż niezbyt wielki. Kupiliśmy jednak na nim lokalne dżemy (z granatu, pigwy i opuncji), a także likiery. Można było degustować! Brakowało jedynie świeżych ryb.
A co ze słynnymi, kolorowymi łódeczkami luzzu? Owszem, były, jednak oprócz nich w porcie znajdowały się też inny łódki rybackie, co nieco psuło malowniczość tego miejsca. Liczyłam na bardziej zjawiskowy widok. Czy w takim razie Marsaxlokk jest warty odwiedzenia? Według mnie tak, bo to naprawdę urocza wioska rybacka, jednak nie ma tam zbyt wiele do roboty. Jak w każdej wsi znajduje się tam kościół (na całej Malcie jest blisko 360 kościołów). Jeśli chodzi o atrakcje, z którymi fotografują się turyści, na wybrzeżu postawiono figurkę kotka. Mnie udało się jeszcze znaleźć ciekawy mural. I to właściwie tyle. A łódeczki luzzu można podziwiać też w innych portach, nie tylko w miasteczku Marsaxlokk.
Podsumowanie:
Marsaxlokk to niewielka wioska na Malcie.
Słynie z malowniczych łódeczek luzzu.
Najbardziej tłoczno jest tam w niedzielę, ze względu na odbywający się targ. Jednak w inne dni tygodnia również możecie zakupić w wiosce lokalne specjały.
Jeśli nie zdecydujecie się na podróż do Marsaxlokku, luzzu i tak będziecie mogli podziwiać w innych miejscowościach.

Wolicie się kąpać niż zwiedzać? Odsyłam Was do posta o Błękitnej Lagunie. Wygląda jak na srebrnym ekranie!
Sara