poniedziałek, 30 grudnia 2019

Jaki był dla mnie rok 2019? - podsumowanie cz. 2


Ten rok nie był dla mnie zbyt łaskawy. Uświadomił mi, że najważniejsze, co mam, to zdrowie. A jego brak potrafi wpłynąć na wszystko. Poprzednią część podsumowania znajdziecie tutaj

L jak Lizbona. Jest takie uczucie, które dopada mnie tylko w niektórych miastach. "Mogłabym tu zamieszkać" – tak pomyślałam, będąc w Lizbonie. To miasto mnie w sobie rozkochało. Był marzec, a ja siedziałam w krótkim rękawku, nad prawie-oceanem. Chwilę wcześniej zjadłam pyszne budyniowe pasteis de Belem. Czy można chcieć czegoś więcej? W tamtym momencie nie chciałam.
Ł jak łut szczęścia. Fart, pomyślność, uśmiech losu – nazwijcie to, jak chcecie. Dzięki szczęściu (a może dzięki wrodzonej kreatywności i talentowi xd?) wygrałam w tym roku w kilku konkursach. Najwspanialszą nagrodę stanowiła dla mnie wycieczka do Szwecji – była to moja pierwsza podróż tylko z bratem. W dodatku w luksusach. W tym roku wygrałam też m.in. kosmetyki, kawę, a także… kasę w programie telewizyjnym.
M jak muzea. Przygotowując to podsumowanie, przeglądałam foldery ze zdjęciami oraz mojego Instagrama. Uświadomiłam sobie, jak wiele muzeów odwiedziłam w tym roku. Były to zarówno toruńskie placówki jak chociażby Muzeum Czekolady, Muzeum Zabawek i Bajek czy Muzeum Dom PRL-u, jak i warszawskie instytucje np. Muzeum Świat Iluzji oraz Muzeum Farmacji. Lubię zwiedzać takie miejsca, muszą być jednak naprawdę wyjątkowe, by mi się spodobały. Zwykłe eksponaty za szybą nie są dla mnie. W 2019 byłam też na wyjątkowej wystawie prac Mariny Abramovic. Co więcej, miałam okazję zobaczyć artystkę na żywo. 
N jak Nicolas. Gdyby ktoś zapytał mnie o najpiękniejsze wydarzenie tego roku, bez wahania wybrałabym przygarnięcie Nicolasa. Czasami sobie myślę, że gdyby nie on, już dawno bym się załamała. Tymczasem mam kogoś do kochania i kogoś, kim mogę się opiekować. Co zresztą sprawia mi dużo radości.
O jak OtoToruń. Gdy rok temu zrezygnowałam ze Spod Kopca, czułam, że zbyt długo nie wytrzymam bez pisania. Wysłałam kilka CV i odezwał się do mnie największy toruński portal – OtoToruń. Zajmowałam się różnymi rzeczami, głównie jednak byłam odpowiedzialna za artykuły sponsorowane. Wiedziałam więc, dokąd jechać na wakacje, gdzie w Toruniu zorganizować imprezę okolicznościową i jakie koszule są modne. Na początku cieszyłam się, że mogę pisać. Z czasem poczułam, że brakuje mi motywacji – 20 zł za tekst stanowiło raczej marne pocieszenie. Kiedy praca w redakcji zaczęła mi przynosić więcej frustracji niż radości, postanowiłam zrezygnować – w ramach umowy z samą sobą, że należy eliminować zbędny stres ze swojego życia.

P jak psychoterapia. Martwiłam się od zawsze. Ale po operacji i pobycie w szpitalu zaczęłam to robić częściej. I więcej. Bałam się, że znowu zachoruję i że umrę. Nadal się boję. Psychoterapia bardzo mi pomogła, ale nie w 100%.


R jak rozstania. Ten rok mi dowalił. Znaczy, trochę sama sobie dowaliłam. Rozstałam się z Maćkiem. Według wielu osób stanowiliśmy parę idealną. I pewnie w wielu kwestiach tak było. Maciek był moją bratnią duszą – i nadal nią jest. Nadal rozmawiamy. Nadal się wspieramy. Ale nie jesteśmy razem.
S jak szpital. To takie dziwne miejsce, w którym człowiek czuje się jakiś bardziej osłabiony, bardziej samotny. Bez życia. A niby szpital powinien przywracać ludzi do życia. Ale powiem Wam, że mimo iż szpitalne jedzenie wygląda fatalnie, bywa całkiem smaczne.
T jak tarczyca. Nie spodziewałam się, że tarczyca tak bardzo zaważy na moim życiu. Że głupi zabieg tak bardzo wpłynie na to, jak się czuję. I rozumiem to dwojako – z jednej strony czuję się lepiej, bo pozbyłam się Gravesa-Basedowa, pozbyłam się choroby, pozbyłam się tego głupiego gruczołu, który zamiast mi pomagać, tylko przeszkadzał. Jednak z drugiej strony to właśnie przez to okropne choróbsko, przez konieczność operacji, zrodził się we mnie ten straszliwy lęk. Lęk przed śmiercią. Bałam się przed zabiegiem i, niestety, boję się nadal. Nigdy nie sądziłam, że operacja tak wpłynie na moją psychikę. Wcześniej obawiałam się, że mnie nie wybudzą. Teraz wymyślam sobie choroby i myślę, czy mam guza mózgu, czy może jednak tętniaka. Średni sposób na życie, co nie?
U jak udało się. Podobno nie należy używać tego zwrotu. Nie powinno się mówić "udało się", a "zrobiliśmy", "zrobiłam". W moim przypadku udało się przeprowadzić operację bez komplikacji, udało się dostać stypendium naukowe, udało się przeczytać 62 książki, udało się obejrzeć 30 filmów, udało się zwiedzić cztery stolice, udało się zdobyć pocztówki z nowych krajów, a nawet udało się dostać na wystawę najlepszych fotografów w kujawsko-pomorskim. A co najważniejsze - udało się przeżyć.


W jak Wschód. A dokładniej wschód Polski. Inny świat. Nie wiem, czy jest w naszym kraju jeszcze jeden tak odmienny region. Podlasie było tym, czego w tamtym momencie potrzebowałam – spokój, natura, cisza.
Z jak zwierzęta. Powtarzam, że wielu rzeczy w tym roku się nie spodziewałam. Nie sądziłam np. jak obecność Nicolasa zmieni moje podejście do zwierząt. Sytuację tygrysów śledziłam ze łzami w oczach. Czułam się tak, jakby to byli krewni Nicolasa.
Taki był ten rok. Proszę, oby kolejny przyniósł mi mniej lęku, mniej stresu, mniej samotności i więcej radości.
A Wam życzę mniej smogu, dużo tęczy i jeszcze więcej słońca. 
Sara

sobota, 28 grudnia 2019

Jaki był dla mnie rok 2019? - podsumowanie cz. 1


Nie ma co ukrywać. Rok 2019 był do kitu. Może nie cały. Ale pewne wydarzenia źle na mnie wpłynęły.

W tradycyjnym alfabetycznym podsumowaniu zebrałam wszystkie ważne chwile, te radosne i te bolesne. Te, które sprawiły, że płakałam ze wzruszenia, ale i z bezradności.

Najsmutniejsze jest chyba to, że mimo iż sporo było miłych, zaskakujących, przyjemnych i ekscytujących chwil, to często te złe kładły się na nich cieniem. Dlatego tym bardziej muszę sobie przypomnieć te momenty, które sprawiły mi radość. 

A jak Andora. Jedna z najbardziej oryginalnych stolic europejskich, jakie odwiedziłam. Niewielka, ale otoczona wielkimi szczytami. Malownicza, urocza i idealna na jeden dzień. Pojechałam tam we wrześniu z mamą. Z Andory przywiozłam wyłącznie dobre wspomnienia.
B jak Barcelona. Odkąd wróciłam z Barcelony, powtarzam, że szkoda, iż nie jest ona stolicą kraju. Byłaby na pewno wysoko w moim rankingu stolic. To miasto ma tyle do zaoferowania! Gaudi, gotyk, plaże… I da się stamtąd dojechać do Andory. ;)
C jak cele. W 2019 roku zrealizowałam 7 z 9 celów. Wydaje mi się, że to świetny wynik. Niestety, nie udało mi się odhaczyć tego tajemniczego punktu, o którym nie chciałam Wam powiedzieć na początku roku. Ale myślę, że prędzej czy później go zrealizuję. To jedno z moich marzeń.

D jak dolnośląskie. W drugim półroczu byłam we Wrocławiu dwukrotnie – raz na nagraniu odcinka teleturnieju "Gra słów. Krzyżówka", który udało mi się wygrać! Z kolei druga wizyta była czysto turystyczna – z mamą wybrałyśmy się na słynny jarmark bożonarodzeniowy, a także oglądałyśmy klaszczące kotiki w Afrykarium.
E jak escape roomy. Planowałam w tym roku odwiedzić ich 12, wyszło… 19. To hobby zupełnie mi się nie nudzi. Fajnie by było znaleźć kolejnych towarzyszy do ucieczek z pokojów zagadek. W tym roku odwiedziłam nie tylko toruńskie escape roomy, lecz również pokoje w Bydgoszczy, Białymstoku i Gdyni.
F jak Finlandia. To kraj wyjątkowy. Widziałam w nim łosia (tyle że leżał). Finlandia dała nam się poznać jako spokojna, niezatłoczona, zielona. Bardzo leśna. Niestety, pogoda średnio dopisała. Ale co chciałyśmy, to zobaczyłyśmy – oprócz kościoła w skale, w którym akurat odbywała się jakaś uroczystość.
G jak gazeta. Pracę w OtoToruń zaczęłam w 2019 roku i w tym samym roku ją również rzuciłam, bo czułam się w tej redakcji po prostu źle. Nieszanowana, niedoceniana i olewana. Ale nie zmienia to faktu, że sporo się tam nauczyłam (zajmowałam się głównie tekstami sponsorowanymi, więc nagle stałam się ekspertką od wszystkiego!), a moje artykuły ukazywały się nie tylko na portalu internetowym, lecz także w gazecie.
H jak hasanie. W moim domku zamieszkała puchata kulka, zwana również Nicolasem, Nicosiem, Niko, Prezesem, Puciem, Pysiem. Kotek nie biega po domu – on hasa. Skradł moje serce i zasłużył na dwie literki w tym zestawieniu.
I jak irytacja. To uczucie towarzyszyło mi dość często. Gdy TSH nie chciało wzrosnąć. A potem gdy nie chciało spaść. Kiedy szef dzwonił do mnie w niedzielę o 9 rano. Gdy czekałam na autoryzację wywiadu przez miesiąc. A także w wielu innych momentach. Irytowałam się z powodu polityków i ludzi w Biedronce. I wyglądałam wtedy mniej więcej tak.
J jak Jordanki. Gdy sobie przypomnę, jak skomplikowana i wieloetapowa była rekrutacja do Centrum Kulturalno-Kongresowego Jordanki, zdaje sobie sprawę, jaką szczęściarą (a może i zdolniachą?) jestem, że mam tę pracę. Dzięki niej rozwijam się, zarówno pod względem kulturalnym, jak i redakcyjnym i kreatywnym.
K jak koncerty. Ten punkt bezpośrednio łączy się z poprzednim, bo to dzięki pracy w Jordankach miałam szansę uczestniczyć w świetnych koncertach. Widziałam na żywo mnóstwo gwiazd polskiej muzyki. Ale w tym roku brałam też udział w wielu świetnych koncertach poza CKK Jordanki. Wreszcie usłyszałam na żywo największe przeboje z musicali i bajek w wykonaniu Studia Accantus. Bawiłam się świetnie także na koncercie Sorry Boys i show z przebojami Italo Disco. Ale powiem Wam coś jeszcze – przyszły rok zapowiada się o wiele bardziej koncertowo. We wrześniu moja największa idolka, Taylor Swift, ogłosiła, że przyjedzie do Polski na Openera. Gdy się o tym dowiedziałam, najzwyczajniej w świecie się popłakałam. W czerwcu spełni się moje wielkie marzenie – będę na koncercie Taylor!
Dalszy ciąg podsumowania już niebawem. 
A jaki był dla Was rok 2019?
Sara

wtorek, 24 grudnia 2019

Jak wygląda Boże Narodzenie w naszym domu?


Co rodzina, to obyczaj. Choć tradycje mogą wydawać się ogólnopolskie i powszechne, niektóre są przestrzegane surowo, inne zupełnie odchodzą w odstawkę. A jak to jest w naszym domu? Jemy karpia? A może… tańczymy wokół choinki?
Przygotowania do świąt
Sprzątanie, gotowanie i kupowanie prezentów zaczyna się u nas na długo przed Gwiazdką. Jeszcze w listopadzie zaczynamy rozmowy o upominkach i potrawach wigilijnych. Moja mama myje okna, choć Jezus zapewniał, że niezależnie od tego, czy je wypucuje, czy nie, święta i tak się odbędą. Przyrządzamy również potrawy, które mogą zostać zrobione wcześniej i zamrożone np. pierogi czy paszteciki. Pieczemy także pierniczki. Nie mamy foremek, więc kształty są zwykle dość nowatorskie. Zresztą nie tylko kształty – także zdobienia nadawałyby się do Muzeum Sztuki Współczesnej.
Coraz bliżej święta
Ostatnie dni przed świętami poświęcamy na zakupy oraz porządki. Jak się domyślacie, wyjazd z parkingu przed supermarketem na dzień przed Wigilią zajmuje nam 20 minut. Zwykle 22 grudnia moi rodzice kupują choinkę. W Toruniu mieliśmy zawsze niewielkie, sztuczne drzewko, które stało na stole i nie zmieściłby się pod nim prawdopodobnie żaden prezent. Odkąd mieszkamy w Małej Nieszawce, zawsze stroimy żywą choinkę sięgającą aż do sufitu. Nie ozdabiamy jej według jakiegoś schematu w stylu "w tym roku czerwona" albo "srebro i odcienie niebieskiego". Wieszamy takie lampki, łańcuchy i bombki, jakie mamy. Na dzień przed wigilią pieczemy ciasta.
Wigilia
Napisałabym, że już od rana gotujemy, ale nie zawsze tak jest. Czasami moja mama w Wigilię pracuje – na szczęście niezbyt długo, bo sklepy zamykane są tego dnia ok. 13. W tym roku jednak ma wolne. Do posiłku zasiadamy dość wcześnie – między 16 a 17. Najpierw jednak dzielimy się opłatkiem.
A co znajduje się na naszym wigilijnym stole? Nie ma tam karpia, bo nikt z nas go nie lubi. Są inne ryby, zwykle łosoś i dorsz. Poza tym na stole pojawiają się moje ulubione dania z kapustą i grzybami, czyli pierogi oraz krokiety. Zwykle gotujemy dwie zupy – barszcz oraz grzybową. Każdy wybiera tę, na którą ma ochotę. Na Wigilię przyrządzamy śledzie, których ja akurat nie lubię. Jeśli chodzi o ciasta, co roku są inne. Raczej nie tradycyjne, nie pieczemy makowców ani piernika. W tym roku zrobiłyśmy ciasto brazylijskie kokosowe, sernik oraz malinową chmurkę. 
Gdy każdy się naje, otwieramy prezenty. Jesteśmy z bratem już za duzi na Mikołaja, więc paczuszki po prostu leżą pod choinką. Ale kiedy są tam układane? Tego nikt nie wie.
Boże Narodzenie
Święta są u nas dość leniwe. Jemy, leżymy, gramy, słuchamy świątecznych piosenek i oglądamy filmy. Cieszymy się czasem spędzonym razem i otrzymanymi prezentami. Czasami odejdziemy od stołu i pójdziemy na spacer. Czy śpiewamy kolędy? Raczej pozwalamy, by gwiazdy z telewizora zaśpiewały je za nas.
A jak u Was wygląda Boże Narodzenie? Macie jakieś nietypowe rodzinne zwyczaje?
Życzę Wam spokojnych świąt! Odpocznijcie. 
Sara
PS Nie tańczymy wokół choinki, ale Szwedzi tak! A jeśli już o choince mowa… Zastanawiałam się, czy nasze tegoroczne drzewko przetrwa kocią inwazję. Na razie jest nieźle. Nicoś zaprzyjaźnia się z choinką, ale niezbyt gwałtownie. 

piątek, 20 grudnia 2019

Moje wymarzone prace i zawody


Na studiach nie mogę podjąć każdej pracy, jaka mi się marzy. A po obronie pracy magisterskiej? Będę psychologiem. Ale tylko na papierze. Raczej nie chciałabym pracować w tym zawodzie. Co więc planuję robić? Przynajmniej w marzeniach…

Dziennikarka

Chciałabym pracować w mediach. Lokalne portale są mi bliskie, chociaż odnoszę wrażenie, że ten etap w moim życiu już się zakończył. Zawsze powtarzałam, że chciałabym połączyć dwie pasje – pisanie i podróżowanie. Super byłoby pracować zdalnie, móc jeździć po całym świecie i pisać. Najlepiej o moich wyprawach. Jednak jeśli to nie będzie możliwe, to bardzo bym chciała pisać o rzeczach ważnych. Ważnych społecznie, ważnych dla kobiet. O, takie Wysokie Obcasy na przykład!

Blogerka

Kiedyś nie było takiego zawodu, ale czy teraz jest? Chciałabym zarabiać na blogu tak, by móc się utrzymać. To zadanie trudne pod różnymi względami , jeśli chce się żyć w zgodzie z samą sobą. Zarabiać na blogu można oczywiście w różny sposób – począwszy od reklam, poprzez sponsorki, skończywszy na współpracach. Trzeba mieć do tego odpowiednie zasięgi – Ryanair jakoś nadal nie chce mi płacić, choć przecież go tu reklamuję. :D Ale jeśli chodzi o blogowanie, to wydaje mi się, że po ponad sześciu latach pisania nie mogłabym tego rzucić ot tak. Niezależnie od tego, czy mam z tego kasę, chcę tworzyć Sawatkę. Bo to coś więcej niż blog. To moja pasja, mój pamiętnik, a dla wielu osób coś w rodzaju… poradnika.

Specjalistka ds. marketingu

Nie wiem, jak to wyszło, ale zarówno pisząc dla Spod Kopca, jak i pracując w Oto Toruń, zajmowałam się reklamodawcami. Dzwoniłam do nich, wymieniałam maile, pisałam artykuły sponsorowane. Czy to dlatego, że nikt inny nie chciał się tym zajmować, a może po prostu się do tego nadawałam? W Toruniu w ciągu ostatnich lat widziałam kilka ogłoszeń na specjalistę ds. marketingu i to w instytucjach kulturalnych – coś dla mnie! Nie mogłam jednak kandydować ze względu na nieukończone jeszcze studia. Widzę się jednak w takiej pracy. Wyobrażam sobie, że do moich obowiązków należałoby promowanie wydarzeń w mediach społecznościowych, ale nie tylko. Tradycyjne formy reklamy również są istotne. To ja musiałabym załatwić plakat, baner czy efektywny, przyciągający wzrok pylon reklamowy.  Najlepsze są takie, które nie odstraszają przechodniów, lecz ich ciekawią i intrygują. Chyba wystarczy mi kreatywności. Poza tym jestem dość ambitna i jak sobie coś postanowię, do tego dążę. Ups. To zabrzmiało trochę jak wycinek z listu motywacyjnego. 
:D
Stewardessa

Mam pewien problem z tym zawodem. Chciałabym go wykonywać, ale jednocześnie czuję, że byłoby bardzo ciężko. Nie jestem zbyt wytrzymała. Jednak praca stewardessy fascynuje mnie nie tylko ze względu na możliwość podróżowania. Wydaje mi się ona po prostu ciekawą pracą. Ciągle zmieniający się pasażerowie, nowa załoga, inne kierunki. Stewardessa to nie tylko kelnerka. To wymagający zawód. Czy jednak wytrzymałabym zarówno psychicznie, jak i fizycznie, zdrowotnie? A tak swoją drogą czy ktoś pamięta ten cudowny post o tym, jak zostałam stewardessą

Wydaje mi się, że to by było na tyle.

Najlepiej tak naprawdę, gdyby ktoś płacił mi za podróżowanie i pisanie. Albo czytanie książek i jedzenie czekolady.
Dajcie znać, jak to jest u Was! Jaki zawód Wam się marzy? Może pracujecie w nim? Czy jest zgodny z Waszym wykształceniem?
Sara

wtorek, 17 grudnia 2019

Toruń w grudniu - jarmark bożonarodzeniowy i świąteczne dekoracje



Ostatnio pokazywałam Wam bajkowy jarmark świąteczny we Wrocławiu. Toruń nie może poszczycić się aż tak dużą liczbą stoisk jak stolica Dolnego Śląska. Za to dekoracje świąteczne są w naszym mieście wyjątkowo urocze. Dziś więc mam dla Was trochę ujęć z zimowego Torunia.
Toruński jarmark bożonarodzeniowy to kilkanaście stoisk. Można na nich znaleźć ciepłe kapcie, wełniane czapki, ozdoby choinkowe, a także jedzenie. Wybór jest jednak zdecydowanie mniejszy niż we Wrocławiu. Królują oscypki i gorąca czekolada. Można również spróbować potraw z grilla.
Na Rynku Staromiejskim znajdują się także stoiska z domowymi wyrobami, perfumami oraz biżuterią. Można więc zakupić wisiorki, naszyjniki czy kolczyki w przystępnych cenach. Jednak jeśli nie będziecie mieli okazji odwiedzić jarmarku świątecznego, a nie za bardzo macie czas na szwendanie się po sklepach, biżuterię na każdą okazję znajdziecie w sklepie internetowym Markiza. Oferuje on m.in. złote kolczyki koła, bransoletki, a także zawieszki i inne ozdoby.
Co jeszcze znajduje się na jarmarku w Toruniu? Dzieciaki mogą pojeździć na karuzeli. Starsi wypić grzańca. Za to wszyscy są mile widziani w bramie świątecznych życzeń.
Jednym z najciekawszych straganów na toruńskim jarmarku bożonarodzeniowym jest ten, na którym można wylosować torbę z upominkiem. Płacimy 20 zł i otrzymujemy prezent – nie wiadomo jednak, co jest w środku.
Mnie jarmark w Toruniu nie zachwycił tak jak ten we Wrocławiu, za to dekoracje, które można oglądać na całej starówce, są zdecydowanie warte zobaczenia. Wzdłuż najważniejszego deptaku w mieście, ulicy Szerokiej, rozwieszono świąteczne ozdoby. Przy pomniku Kopernika stoi ogromna choinka oraz św. Mikołaj. Również w bocznych uliczkach jest co oglądać.
Według mnie najładniejsze są subtelne ozdoby na latarniach. To one tworzą ten przyjemny, świąteczny klimat.
O ile sam jarmark nie rzuca na kolana, o tyle moim zdaniem warto się wybrać na krótki, wieczorny spacer po Toruniu, by zobaczyć, jak w tym roku udekorowano miasto na Boże Narodzenie. Część ozdób pochodzi jeszcze z zeszłych lat, jednak niektóre są zupełnie nowe.
Zostawiam Was ze zdjęciami świątecznego Torunia. 
Sara

sobota, 14 grudnia 2019

Afrykarium w zoo we Wrocławiu - kotiki, manaty i inne cuda natury


Po raz pierwszy zoo we Wrocławiu odwiedziłam, gdy miałam jeszcze długie włosy i lubiłam matematykę. Druga wizyta była o wiele bardziej udana.

Naszym głównym celem odwiedzin we wrocławskim zoo było tym razem Afrykarium. Nie da się jednak kupić osobnego biletu tylko do tej części ogrodu, więc oprócz zwierząt z Czarnego Lądu obejrzałyśmy też piękne stworzenia z innych kontynentów.
Wizyta w zoo rozpoczęła się… dość nieprzyjemnie. W Internecie wyczytałyśmy, że można w szafkach zostawić bagaż. Była podana cena takiej usługi oraz wymiary skrytki. Jakie więc było nasze zdziwienie, gdy okazało się, że szafek już nie ma. Nikt z pracowników zoo nie chciał nam pomóc. Ostatecznie jednak udało się zostawić walizkę na przechowanie. Ale pamiętajcie o tym, że we wrocławskim zoo nie ma takiej możliwości – także w Afrykarium, w którym jest płatna szatnia (1 zł za jedno okrycie wierzchnie).

Mimo tego że mamy grudzień, w zoo było całkiem sporo osób. Zdziwiło mnie to, bo wydawać by się mogło, że zimą takie miejsca zamierają. A tymczasem zarówno w Afrykarium spotkałyśmy osoby odwiedzające, jak i poza nim. Może nie były to tłumy, przez które trudno się przecisnąć, ale jednak nawet w grudniu chętnych do wizyty w zoo nie brakuje.

Rozpoczęłyśmy zwiedzanie od Afrykarium. Ogromny pawilon podzielony jest na kilka części. Po kolei przechodzimy więc przez takie strefy jak Morze Czerwone, Afryka Wschodnia, Kanał Mozambicki czy… dżungla. Afrykarium to połączenie oceanarium z tradycyjnym zoo. Możemy tam podziwiać liczne gatunki ryb i morskich stworzeń. Muszę Wam powiedzieć, że to niesamowite uczucie, gdy ogromna płaszczka przepływa Wam nad głową.
My jednak najchętniej podziwiałyśmy nie ryby, lecz ssaki – urocze hipopotamy, kotiki afrykańskie będące synonimem relaksu oraz szykowne manaty. Trafiłyśmy na karmienie hipciów. Najpierw oglądałyśmy, jak pływają w wielkim basenie, przypominającym jezioro, a potem z uśmiechem patrzyłyśmy, jak wcinają.
Specjalnie zaczekałyśmy też na karmienie kotików. To ssaki spokrewnione z fokami, różnią się jednak od nich m.in. tym, że widać im uszka. Karmienie kotików było połączone z treningiem medycznym. Chociaż część ćwiczeń i sztuczek mogła przywodzić na myśl pokazy cyrkowe, to tak naprawdę te zabawy są po to, by bez zbędnego stresu móc sprawdzić stan zdrowia kotików. Dzięki takim treningom nie boją się one weterynarza i są w dobrej kondycji. Kotiki podawały płetwy, skakały przez obręcz, biły brawo, a nawet dały całusa swojemu opiekunowi. Moje serce skradły jednak nie wygimnastykowane samiczki, lecz 160-kilogramowy samiec Nelson. Jeszcze przed przyjściem opiekuna kotik czekał na powierzchni, z właściwym sobie szykiem. Karmienie kotików najlepiej podziwiać albo z tarasu, na który wchodzi się z Afrykarium, albo z terenu zoo.
Oprócz hipopotamów i kotików o wyznaczonych godzinach można obejrzeć karmienie manatów, żółwi pustynnych, rekinów oraz pingwinów.
Co jeszcze udało nam się zobaczyć we wrocławskim ogrodzie zoologicznym? Podziwiałyśmy energiczne pingwiny, a także zdecydowanie mniej ruchliwe krokodyle i zastanawiałyśmy się, dlaczego leżą z otwartymi pyskami. Przywitałyśmy się też z tygrysem oraz zobaczyłyśmy śpiące miśki.
Zoo we Wrocławiu jest ogromne, nie udało nam się więc obejść wszystkiego – spokojnie można by tam spędzić cały dzień. Nam zależało jednak na zobaczeniu mieszkańców Afrykarium. Bardzo Wam polecam wizytę w tym miejscu – nawet jeśli już byliście wcześniej w zoo we Wrocławiu. Afrykarium to nowoczesny budynek, w którym zwierzęta mają świetne warunki. Super, że zoo we Wrocławiu pozwoliło zwiedzającym bliżej przyjrzeć się takim nieznanym zwierzętom jak kotiki czy manaty.

Byliście we wrocławskim zoo? Jakie jest najpiękniejsze zoo, które widzieliście? Ja na pewno długo będę wspominać również Wiedeń – wiadomo, pandy!
Sara