piątek, 29 stycznia 2021

Z tęsknoty za kinem. Najlepsze i najgorsze filmy, które obejrzałam w 2020


Jestem specyficzną widzką. Nie oglądam zbyt wielu filmów. Czasami trudno mi się skupić przez dwie godziny. Zdarza się, że włączam żenujące, nisko oceniane filmy z czystej ciekawości. Poza tym lubię chodzić sama do kina. W ubiegłym roku nie miałam jednak ku temu zbyt wiele możliwości.

W 2020 roku 21 filmów obejrzałam po raz pierwszy. Mało – jeśli weźmiemy pod uwagę, że trwała pandemia i większość rozrywek była po prostu niedostępna. Tak jakoś wyszło, że wolałam posiedzieć trochę przy puzzlach albo poczytać książkę. No i przez prawie cały rok łączyłam pracę na cały etat ze studiami.

Jakie filmy obejrzałam w 2020 roku?

Koty, 6/10. Uwielbiam musicale, uwielbiam Taylor – byłam więc bardzo ciekawa tego filmu. Może jest nieco dziwny i momentami niezręcznie ogląda się te włochate człowieko-kociaki z palcami i futrem. Ale wydaje mi się, że jeśli ktoś lubi musicale, to ta niecodzienna forma nie powinna mu aż tak przeszkadzać.

Cicha noc, 4/10. Daję szansę polskim filmom. Temu też dałam. Ale to było po prostu żenujące, wulgarne i bez sensu.

Dwóch papieży, 9/10. Jeden z lepszych obejrzanych przez mnie w 2020 roku filmów. Właściwie to mogę zaryzykować stwierdzenie, że nawet mnie… wciągnął. Podobała mi się gra aktorska, dialogi, no i sama fabuła.

Miss Americana, 9/10. Film o Taylor Swift? Tego nie mogłam przegapić. Żałowałam, że trwał tak krótko. Była w nim i muzyka, i szczere wyznania. Wydaje mi się, że gdyby osoby, które na co dzień śmieją się z wokalistki, obejrzały ten film, diametralnie zmieniłyby o niej zdanie. To już nie jest szesnastoletnia dziewczynka śpiewająca o złamanym sercu.

Joker, 8/10. Trochę psychodeliczny, trochę mrożący krew w żyłach. Ale ta rola aktorska – cudo! Jakby co to ja nie oglądam filmów z bohaterami Marvela itp., ale „Joker” to jest coś totalnie innego. To raczej film dla tych, którzy lubią analizować czyjąś psychikę.

Kraina Lodu, 6/10. Jakaś taka… naciągana ta akcja. To już nie to samo co pierwsza część. I piosenki gorsze…

Małe kobietki, 9/10. Ojejku, jaki to był uroczy, cudowny film. Czytałam, że niektórzy na nim zasypiali. Ja uśmiechałam się od ucha do ucha. Nie czytałam książki, ale ta historia mnie zachwyciła. No a najbardziej to mnie zachwycił Timothée Chalamet. Już go dopisałam do listy przyszłych mężów.

Historia małżeńska, 5/10. A to były oscarowe nudy na pudy, cudem dotrwałam do końca. W sumie smutny film, ale też bez jakiegoś większego morału, mam wrażenie. Jednak nie zawsze kilka nominacji do Oscara = film dla każdego.  

Azyl, 7/10. Chodzi o ten „Azyl” z Jodie Foster, nie ten o warszawskim zoo. Ale tamten też polecam, choć z zupełnie innych powodów. Film z Foster trzyma bardzo w napięciu. Na co dzień nie oglądam raczej filmów sensacyjnych, gdzie co rusz strzelają itp. Taka ze mnie kinowa pacyfistka. Ale w tym filmie była pewna tajemnica, pewna zagadka i to mnie wciągnęło.

Lady Bird, 7/10. Gdy kilka miesięcy temu oglądałam ten film, przyznałam mu siedem gwiazdek, ale teraz sama nie wiem dlaczego, bo kompletnie nie zapadł mi w pamięć.

Kobieta sukcesu, 7/10. Przyznaję się bez bicia, że oglądam polskie komedie romantyczne, chociaż od początku wiadomo, jak się skończą. Ta była nawet zabawna momentami i nie tak denna jak niektóre.

365 dni, 2/10. Obejrzałam z ciekawości, przyznaję się! Ameryki nie odkryłam – to okropny, szowinistyczny film. Wiem, że autorka książki twierdzi, że większość kobiet tak naprawdę w skrytości serca chce być tak traktowana jak główna bohaterka. Nie wiem, na jakiej próbie Blanka Lipińska przeprowadzała swoje badania, ale chyba mało kto lubi być pomiatany, nie wydaje Wam się? Film jest bez sensu, bez treści, nudny, a przedstawione tam sceny łóżkowe, prysznicowe i jachtowe nawet nie są zbytnio kręcące. Strata czasu.

Śniadanie do łóżka, 5/10. Stara, polska komedia romantyczna, w której Karolak był jeszcze młody. Za mało śmiechu, za dużo ziewania. Nie polecam.

Miszmasz, czyli kogel-mogel, 6/10. Mam coś takiego, że oglądam filmy z ciekawości. Nasłucham się o nich, jakie to wspaniałe gnioty, a potem sama sprawdzam, czy faktycznie tak jest. Czasami żałuję. W przypadku Miszmaszu właściwie nie aż tak bardzo, bo trochę się pośmiałam, choć sam scenariusz wydaje się chwilami absurdalny. Oczywiście to nie to samo co kultowe filmy „Kogel-mogel” z lat 80… Na to nie liczcie. Nie ma tutaj cytatów, które będziecie przywoływać po latach przy obiedzie. To jednak coś bardziej w stylu współczesnych polskich komedii romantycznych. Ale no, przyznam się bez bicia, że jak pojawi się kolejna część, to też ją obejrzę. Ciekawość nie da mi żyć. ;)

Mit Pruitt-Igoe, 5/10. Film oglądałam w ramach zajęć na studiach i o ile sam reportaż był zrobiony dość niskobudżetowo, to historia tego osiedla jest fascynująca i warto ją poznać – jeśli nie chcecie oglądać filmu, to chociaż poczytajcie o Pruit Igoe w Internecie. Bo to opowieść o tym, jak blokowiska wpływają na ludzi i ich relacje.

Piloci, 7/10. Bardzo chciałam jechać na „Pilotów” do Teatru Roma, ale zawsze coś wyskakiwało – a to akurat Janek Traczyk nie grał głównej roli, a to nie miałam gdzie nocować… Wiadomo, że obejrzenie musicalu w swoim salonie to nie to samo – zupełnie inaczej odbiera się dźwięk, a aktorzy nie są na wyciągnięcie ręki. Podejrzewam, że gdybym zobaczyła spektakl w Romie, oceniłabym go wyżej. Ale doceniam, że wydano „Pilotów” na DVD, bo dzięki temu wiele osób, które nie mogą sobie pozwolić na wizytę w teatrze, będzie miało jego namiastkę w domu.

1800 gramów, 9/10. Mój tata nie lubi nowych, polskich filmów. A ten mu się bardzo podobał. To chyba najlepsza rekomendacja. 1800 gramów to nie jest zwykła komedia romantyczna – to piękna, obyczajowa historia, dotykająca trudnego tematu adopcji. To film z cyklu „kocyk dla serduszka”.

Mayday, 6/10. Film tak głupi, że aż śmieszny. Jeśli nie macie dość Adamczyka i Karolaka, to obejrzyjcie.

Zenek, 2/10. Nie wiem, od jakiego mankamentu tego filmu zacząć… Od tego, że jest w nim mało muzyki, a niby opowiada o muzyku? Od tego, że są w nim zmyślone wydarzenia i w końcu nie wiadomo, czy to biografia, czy science fiction? Od tego, że do połowy filmu to właściwie nie mamy pojęcia, o co chodzi? Jeśli jesteście fanami disco polo, nie oglądajcie „Zenka”, bo disco polo tam praktycznie nie ma. Jeżeli nie jesteście fanami disco polo, nie oglądajcie „Zenka”, bo ta historia nie jest ani trochę wciągająca. I mnie jakoś bardzo oburzyło to, że główne wydarzenie w filmie jest… zmyślone. Po co tak kłamać widzowi w żywe oczy?

Podatek od miłości, 7/10. Podobnie jak „Kobieta sukcesu” to po prostu miła dla oka polska komedia romantyczna z przewidywalnym zakończeniem, ale przyjemnie się ją ogląda. Bez wielkiej żenuy.

50 twarzy Greya, 5/10. Na koniec hit. Powiem tak: spodziewałam się czegoś więcej. Czuję niedosyt. :D

A Wy jakie ciekawe filmy widzieliście w 2020? Które polecacie, które odradzacie?

Sara

 

wtorek, 26 stycznia 2021

Ten dziwny wiek


23 lata. Dziwny wiek. Wchodzisz na Facebooka, a tu kolejny znajomy się zaręcza. Albo wrzuca zdjęcia z imprezy. Albo z obrony magisterki. A temu rodzi się dziecko. Drugie. Jak żyć?

Ostatnio znów miałam minikryzys egzystencjalny, gdy okazało się, że moja znajoma z gimnazjum urodziła syna. Oczywiście wcześniej zrobiła licencjat, zaręczyła się i wzięła ślub. Faceta prawicowca jej nie zazdroszczę, ale tego, że spełnia wizję mojego wymarzonego życia już tak.

Odkąd pamiętam, mówiłam sobie, że chcę być młodą mamą. Nie nastoletnią rzecz jasna, ale marzyło mi się, że zaraz po studiach rodzę dziecko. Wydawało mi się, że dobrze, gdy różnica między rodzicami a dzieckiem to nie 40 lat, a dwadzieścia kilka. Że wtedy jakoś łatwiej się dogadać. Moich marzeń, jak widać, nie zrealizowałam. I nie zanosi się na to.

Zazdroszczę tym, którzy w moim wieku mają już wyższe wykształcenie i rodzinę. Mam wrażenie, że ich życie idzie do przodu. Bo ja nie mam ani ukończonych studiów, ani narzeczonego. Mam za to świetną pracę i to akurat bardzo mnie cieszy.

Ale fakt, że 23 lata to bardzo dziwny wiek. Niektórzy w ogóle nie myślą wtedy o rodzinie. Przejmują ich egzaminy na studiach i projekty. Albo nawet nie – bardziej przejmują ich seriale. Albo właściwie to tylko weekendowe picie. Inni już robią zakupy w 3kiwi.pl i innych sklepach, kupują wózki, łóżeczka i zastanawiają się, czy noszenie niemowlęcia w chuście to grzech czy nie.

Wśród znajomych mam takie osoby, które są długo w związku i ślubu nie mają. Mam takich, którzy są parą krótko, ale już noszą obrączki. I budują dom. Oczywiście jest też pełno singli. I trochę ludzi z dziećmi. Czasami też singli.

Są tacy, co studiują trzy kierunki i myślą o doktoracie. Są tacy, co nawet licencjatu nie zrobili, bo coś nie pykło po drodze.

Znam dwudziestotrzylatków, którzy studiują i pracują. Czasami za najniższą krajową. Czasami zarabiają grubą kasę. Bywa, że są zatrudnieni w dwóch miejscach jednocześnie.

Ale znam też takich, co o pracy nie myślą i nadal mieszkają z rodzicami. Ja też mieszkam, ale nie pamiętam już, co to kieszonkowe.

Często sobie myślę, w jak dziwnym momencie życia jestem. I czy kiedyś nie było łatwiej. W wieku 23 lat wiele osób było już po ślubie, zakładało rodziny, praca się jakaś znalazła… Teraz jest trudniej. Studia, kredyt, pęd ku karierze… Wynająć mieszkanie czy kupić? Brać ślub czy nie brać? A jeśli tak, to jaki, cywilny czy kościelny? Zamieszkać razem przed ślubem? Najpierw dziecko? A może dziecko dopiero po ślubie? A może wtedy, gdy już zrobisz karierę? Albo lepiej zanim zaczniesz ją robić? 

Mam wrażenie, że teraz na tyle rzeczy się czeka. Na awans i podwyżkę. Na to, aż przyznają kredyt. Aż deweloper wybuduje Twoje mieszkanie.  Na salę weselną – dwa lata. Na dziecko – kolejne dziewięć miesięcy. I nagle budzisz się i masz trzydzieści lat. A w sumie to nadal chcesz  lepić bałwana, zjeżdżać na sankach i robić dużo innych rzeczy uznawanych za dziecinne. 

Czasami sobie myślę, że nawet jeśli ktoś ma ten dar i nie porównuje się do innych, to ten dziwny wiek nadal bywa problematyczny. Bo gdy jeden ma takie priorytety, a drugi takie, ciężko się dogadać. Bo gdy ty myślisz o własnym mieszkaniu, a druga osoba o tym, by jakoś do tego mieszkania się doczołgać po całonocnej imprezie, to trudno o wzajemne zrozumienie.

Jestem ciekawa, co o tym wszystkim myślicie.

Sara

czwartek, 21 stycznia 2021

Top 10 moich tekstów z Nowości - grudzień 2020


Wrócę jeszcze na moment do zeszłego roku (chociaż większość raczej wolałoby raczej tego nie robić). Ja jednak przypomnę tylko fajne rzeczy, a właściwie najfajniejsze. Jak zawsze będzie to wybór subiektywny i okraszony odrobiną egoizmu i samouwielbienia. ;) Tak serio to do samouwielbienia mi bardzo daleko i czasami sobie myślę, że miło byłoby w końcu docenić samą siebie, żeby inni nie musieli tego robić za mnie… Ale do rzeczy. Oto top 10 moich najlepszych artykułów w Nowościach, które ukazały się w grudniu 2020. Najlepszych nie według mojego kierownika ani mojej mamy, tylko według mnie.

Najdroższe parkingi w Toruniu

Ten artykuł to coś więcej niż artykuł. Stoi za nim historia człowieka. Starszy mężczyzna, który niedawno spędził kilka tygodni pod respiratorem w szpitalu, zadzwonił do mnie i powiedział, że otrzymał mandat 95 zł za brak biletu. Co ważne, był to bilet na darmową godzinę postoju przed sklepem, w którym ten pan zrobił zakupy. Chociaż nie było go zaledwie przez kilka minut i nie zostawił samochodu, by udać się na schadzki, tylko uczciwie kupił sok dla żony, która leżała w szpitalu, mandat i tak dostał. Na początku nie sądziłam, że mogę mu pomóc. Tymczasem udało mi się uzyskać szybką odpowiedź od zarządcy parkingu. Okazało się, że pan może złożyć reklamację, bo posiadał paragon za zakupy w sklepie. Pomogłam mu, na ile dałam radę, wytłumaczyłam co i jak. Mam nadzieję, że mandat anulowano. Mocno przeżyłam tę historię, poczułam, że faktycznie jako dziennikarka coś mogę. Mogę pomóc, jeśli tylko chcę. Problem płatnych parkingów przed sklepami – z komentarzami obu stron – opisałam na łamach Nowości.

Cuda od lokalnych artystów

Już po świętach, ale lokalnych rzemieślników, artystów czy cukierników warto wspierać nie tylko od święta. Tym bardziej że robią prawdziwe cuda. Dzięki temu artykułowi miałam szansę lepiej ich poznać.

Torunianie, którzy odnieśli sukces w 2020

A ten artykuł zajął mi kupę czasu, ale warto było. Przy okazji trochę wyszłam ze swojej działki i przyjrzałam się bliżej m.in. tym przedsiębiorcom, dla których 2020 wcale nie był taki zły – wręcz przeciwnie ich firmy mogą pochwalić się niebywałymi wynikami.

Kultowa marka zniknie z rynku?

Bałam się tego artykułu, jak nie wiem, bo o Marwicie wiedziałam tylko tyle, że robi soczki, które zdarzało mi się pić. Zrobiłam spore rozeznanie, udało mi się dotrzeć do dawnych wypowiedzi i w ten sposób powstał całkiem niezły przegląd. Byłam zadowolona z tego tekstu. Lubię to uczucie, bo jednak nie zawsze mi towarzyszy. A przy okazji pisania sporo się dowiedziałam. Nie miałam pojęcia, że firma była sponsorem tylu sportowców.

Torunianie, którzy robią międzynarodową karierę

Z tego tekstu też jestem ogromnie dumna. Chciałam znaleźć torunian, którzy faktycznie robią karierę poza granicami naszego kraju. Nie było to łatwe, ale podołałam. To w sumie paradoks, że o niektórych z tych osób nie wiedzą mieszkańcy Torunia. Ale za to świat dobrze ich zna.

Park zrewitalizowany za 11,5 mln, a potem... zdewastowany

Ten tekst odbił się szerszym echem niż myślałam. Mogłoby się wydawać, że nikogo nie będzie obchodzić jakiś tam park na lewym brzegu Wisły. Tymczasem to miejsce, które torunianie odwiedzali coraz częściej, szczególnie po rewitalizacji. Niestety, nie wszyscy docenili nowy wygląd zieleńca. W parku pojawili się chuliganie. Ciekawe, ile z nich zostało ukaranych…

Kim są terytorialsi?

A ten tekst przyprawił mnie o płacz. Zdobycie informacji od żołnierzy obrony terytorialnej nie było tak łatwe, jak sądziłam. Proszenie o wypowiedzi, czekanie na nie, autoryzowanie to jeden z trudniejszych elementów tej pracy. Wiele osób się wstydzi, boi, nie chce podać nazwiska… Niektórzy myślą, że będą mieli problemy np. w pracy. Tymczasem dla mnie każda wypowiedź, każde kilka zdań komentarza jest na wagę złota. Jestem zawsze bardzo wdzięczna osobom, które godzą się poświęcić swój czas i napisać albo powiedzieć kilka słów – tym bardziej że niekiedy to zajmuje tylko dwie minuty. W większości artykułów wypowiedzi pojawić się muszą. Przyznam się Wam, że to mnie każdego ranka stresuje – że nie dam rady zdobyć wypowiedzi. Więc jeśli kiedykolwiek poproszę kogoś z Was, nie wstydźcie się, nie bójcie, nie myślcie, że sobie nie poradzicie i kim Wy jesteście, żeby się wypowiadać. To właśnie ludzkie historie czynią artykuły ciekawszymi, rzetelniejszymi. Domyślam się, że sami lubicie czytać o kimś z krwi i kości, niż tylko zapoznawać się z suchymi faktami.

Inwestycje, których nie zrealizował prezydent

Tekst wyzwanie. Jak tu wytknąć komuś błędy, niedopatrzenia, nie będąc złośliwą i nie umniejszając pozostałych osiągnięć? 

25 pomysłów na prezenty na ostatnią chwilę

Cieszę się, że czasami także do Nowości mogę napisać tekst lifestylowy – taki, który spokojnie mógłby ukazać się również na blogu. Jeśli szukacie prezentów na urodziny, imieniny, Dzień Babci, Dzień Dziadka albo jakąkolwiek inną okazję, zerknijcie na to zestawienie. Mam nadzieję, że znajdziecie tam inspirację.

Bilety autobusowe po złotówce

W grudniu sytuacja transportu zbiorowego do gm. Wielka Nieszawka zmieniała się jak w kalejdoskopie. Raz zabrali nam wszystkie połączenia, później przywrócili. A potem nagle bilety staniały do... złotówki. A ja to wszystko dzielnie śledziłam i opisywałam. W grudniu pojawiło się kilka tekstów na ten temat, ale ja załączam ten najnowszy, już ze stycznia, z aktualnymi informacjami.

Dajcie znać, który z tematów najbardziej Was zainteresował. A może macie jakieś propozycje, czym mogłabym się zająć w przyszłości?

Sara

 

piątek, 8 stycznia 2021

Świąteczne ozdoby i iluminacje w Toruniu oraz Chełmży

 

Dziś mam dla Was kilka świątecznych ujęć z Torunia i Chełmży. Warto wyjść z domu. Oczywiście w maseczce!

Świąteczne iluminacje w Chełmży

Zacznę od Chełmży, bo być może to mniej popularny kierunek styczniowych spacerów niż popularny, turystyczny Toruń. Tymczasem również do tego niewielkiego miasteczka również warto się wybrać, by podziwiać świąteczne iluminacje. Swoją drogą, mam wrażenie, że to obecnie jeden z nielicznych dozwolonych rodzajów turystyki i podróży – gdy wszystkie muzea i instytucje kultury są zamknięte, pozostaje nam podziwiać nam budynki z zewnątrz. A te często przystrojone są malowniczymi światełkami.



W Chełmży dekoracje znajdziecie na kilku uliczkach wokół starówki. Na głównym rynku stoi choinka, bombka oraz św. Mikołaj. Gdy z Marcinem pojechaliśmy do Chełmży, padał śnieg, dzieciaki rzucały się śnieżkami (no dobra, nie tylko dzieciaki, my też), maluchy lepiły bałwana, ktoś jeździł quadem… Aura była więc iście zimowa.


Nie sądziłam, że kiedykolwiek zimą wybiorę się nad jezioro. Co prawda nie morsować (jeszcze), ale przejść pomostem. I urządzić sobie tak durną zabawę, jak  "kto dalej rzuci śnieżką w wodę". Podczas wizyty w Chełmży pospacerowaliśmy trochę po plaży – tym razem nogi nie grzęzły w piasku, lecz w śniegu. Jezioro nie było zbyt mocno zamarznięte, więc ślizgających się ludzi nie widzieliśmy. Ale pewnie i tacy szaleńcy się znajdą, jeśli faktycznie przyjdzie do nas "bestia ze Wschodu", czyli - mniej medialnie – wyż znad Syberii.

Świąteczne iluminacje w Toruniu

Z kolei w Toruniu ozdoby są w większości te same, co w zeszłych latach, ale i tak robią wrażenie. Dla moich rodziców spacer po starówce był jeszcze bardziej wyjątkowym doświadczeniem, bo nie byli tam od dawna i nie wiedzieli, jak bardzo zmieniła się ta część Torunia. Czy na dobre, czy na złe – nie mnie oceniać. Ulica Szeroka, główny deptak, z każdym miesiącem staje się o wiele bardziej turystyczna (choć turystów obecnie jak na lekarstwo, ze względu na epidemię i zamknięte hotele). Coraz mniej tam sklepów z ubraniami, coraz więcej ze słodkościami. Ale z okien smutno spoglądają też plakaty "lokal do wynajęcia". Podczas spaceru odkryłam, że zamknęła się m.in. kawiarnia i cukiernia Wiślańska, w której byłam z przyjaciółką zaledwie kilka miesięcy temu, akurat wtedy gdy lokale gastronomiczne mogły przyjmować gości.



Jeśli będziecie szukać dekoracji świątecznych w Toruniu, to polecam Wam przede wszystkim okolice Rynku Staromiejskiego, gdzie czeka na Was św. Mikołaj, aniołki, choinka czy świecąca fontanna. Na Rynku Nowomiejskim jak co roku stoi szopka, są też inne ozdoby. Choinkę i stajenkę można podziwiać również przy Urzędzie Marszałkowskim.


Oczywiście toruńskie i podtoruńskie iluminacje oraz dekoracje trudno porównać do tych we Wrocławiu, które widziałyśmy z mamą w 2019 roku, podczas jarmarku bożonarodzeniowego. Ale i tak myślę, że warto wyjść z domu i wybrać się choć na krótki spacer. Ot, takie 5000 kroków. Dla mnie to zbawienie, bo ostatnie dni spędzam w większości w domu, więc każde wyjście to dla mnie święto. I wielka radość.

A jeśli już o ozdobach świątecznych mowa, to od lat wybieramy się z rodzicami do Parku Oliwskiego, aby zobaczyć tamtejsze światełka. Może w tym roku nam się uda?

Dajcie znać, gdzie widzieliście najładniejsze ozdoby świąteczne!

Sara

środa, 6 stycznia 2021

Najlepsze i najgorsze książki, które przeczytałam w 2020


W 2020 roku przeczytałam mniej książek niż w poprzednich latach. Ale były wśród nich naprawdę dobre tytuły. Co z czystym sercem mogę Wam polecić, a które pozycje raczej odradzam?

W tym roku przeczytałam sporo reportaży, kilka książek podróżniczych, parę dotyczących kwestii ekologii. Były też oczywiście stałe punkty mojego roku, czyli powieści autorstwa Colleen Hoover, Richarda Paula Evansa i Magdaleny Kordel. Ta trójka nadal utrzymuje się w moim topie ulubionych pisarzy.

W 2020 sięgnęłam też po kilka głośnych książek m.in. "Tatuażysta z Auschiwtz" – wiem, że ma ona tyle samo wielbicieli, co przeciwników. Mnie wciągnęła i postanowiłam nie doszukiwać się jakichś błędów merytorycznych.

Przeczytałam też hit Internetu, czyli książkę Janiny Bąk. Fajnie było przypomnieć sobie co nieco ze statystyki, tym bardziej że informacje były podane w bardzo przystępny sposób. Ale ten sposób pisania Janiny, te zdania na pół strony, anegdoty, dygresje i heheszki momentami jednak wytrącały mnie z równowagi. Wydaje mi się, że to kwestia przyzwyczajenia i tego, czy ktoś lubi taki styl, czy nie. Mnie zastanawiało, czy Janina, gdy coś opowiada swoim znajomym, to też tak mówi?

Niżej znajdziecie wszystkie przeczytane przeze mnie w 2020 roku książki, wraz z ocenami. Przy niektórych postanowiłam zamieścić krótki komentarz. Może komuś pozwoli to uchronić się przed zmarnowanym czasem.

Książki, które przeczytałam w 2020

1. Seksuolożki. Nowe rozmowyMarta Szarejko, 9/10

2. Pypcie na językuMichał Rusinek, 9/10 – czytajcie dużo Rusinka! Ból policzków ze śmiechu gwarantowany. Uwielbiam językoznawcze książki.

3. Tajemnice pielęgniarek. Prawda i uprzedzeniaMarianna Fijewska, 9/10

4. Nieświęty Mikołaj, Magdalena Kordel, 9/10 – ciepła, bajkowo-życiowa, pozytywna, dająca nadzieję. Cała Kordel. Polecam, jeśli potrzebujecie literackiego kocyka.

5. 100 śmiesznych rysunków i kilka faktów na ich temat, Andrzej Milewski, 9/10 – do przejrzenia i pośmiania się.

6. Chłopiec, kret, lis i końCharlie Mackesy, 8/10 – książka na pół godziny, ale jednocześnie na całe życie. Podnosi na duchu.

7. Dobra zmiana. Czyli jak się rządzi światem za pomocą słów, Michał Rusinek, Katarzyna Mosiołek-Kłosińska, 8/10

8. Jak zorganizować własną podróż do USA, Aleksandra Lewandowska, Karol Lewandowski, 8/10

9. Seksuolożki. Sekrety gabinetów, 8/10

10. LiteraTOURaPaulina Mikuła, 8/10 – takiej pozycji na rynku jeszcze nie było. To lista 150 utworów literackich. Książka zawiera ich fragmenty, a niekiedy całość, i opatrzona jest błyskotliwym komentarzem Pauliny Mikuły z kanału "Mówiąc inaczej". Bardzo inspirująca pozycja, która pozwala dodać kolejne pozycje do naszej półki pn. "chcę przeczytać".

11. Prostytutki. Tajemnice płatnej miłości, Piotr Mieśnik, Magda Mieśnik, 8/10

12. Pieśń sercaRichard Paul Evans, 8/10

13. Okno z widokiem, Magdalena Kordel, 8/10

14. Sztuka tworzenia wspomnień. Jak kreować i zapamiętywać szczęśliwe chwile, Meik Wiking, 8/10 – jeden z lepszych poradników na temat tego, jak być naprawdę szczęśliwym. Poparty badaniami i naukowymi dowodami. Większość z tych rzeczy wiedziałam ze studiów, ale dobrze czasami sobie przypomnieć, co robić, by życie nie tylko przewegetować, ale naprawdę je przeżyć.

15. Ginekolodzy. Tajemnice gabinetów, Iza Komendołowicz, 8/10

16. Gdyby nie tyColleen Hoover, 8/10

17. Wychodząc z mody - praktyczny przewodnik po slow fashionJoanna Glogaza, 8/10 – jedna z nielicznych książek, do których wracam, a zwykle rzadko to robię. Niesamowita skarbnica wiedzy na temat tkanin i materiałów. To może brzmi nudno, ale bywa naprawdę ciekawe i przede wszystkim przydatne w codziennym życiu.

18. Tatuażysta z AuschwitzHeather Morris, 8/10

19. ZwierzokracjaAleksandra Woldańska-Płocińska, 8/10

20. Nie zdążęOlga Gitkiewicz, 7/10

21. Statystycznie rzecz biorąc, czyli ile trzeba zjeść czekolady, żeby dostać Nobla?Janina Bąk, 7/10

22. Dziennik NoelRichard Paul Evans, 7/10

23. #kursoksiążka Cele i planowanie, Ola Budzyńska, 7/10

24. Maybe Now, Colleen Hoover, 7/10

25. Niesamowita PolskaKarol LewandowskiAleksandra Lewandowska, 7/10

26. Śmieciogród, Aleksandra Woldańska-Płocińska, 7/10

27. Wielki Wóz, Katarzyna Gawlas, 7/10 – miło było pod koniec roku przenieść się do innych, europejskich krajów i trochę "pozwiedzać". Jedyne, co mi przeszkadzało w tej książce, to jej bardzo kościołowy wydźwięk.

28. Maybe Not, Colleen Hoover, 7/10

29. Niebo nad pustynią, Anna Zgierun-Łacina, 6/10

30. Jak uratować świat? Czyli co dobrego możesz zrobić dla planety, Areta Szpura, 6/10

31. Idealny rodzic nie istniejeKamil Nowak 6/10 – w sumie to też bym chciała stworzyć książkę składającą się w głównej mierze ze złotych myśli… Niezły sposób na zarobek i na to by zaistnieć. Cenię Kamila Nowaka i jego stronę Blog Ojciec, ale po przeczytaniu tej książki czułam niedosyt. Może wrócę do niej, gdy będę miała dzieci.

32. Dwie siostry Åsne Seierstad, 6/10 – bardzo trudno czytało się tę książkę ze względu na sporo nawiązań do historii, religii, polityki… Ale przebrnęłam, bo byłam ciekawa losów sióstr, które wyjechały do Syrii. Tak się nimi przejęłam, że później szukałam informacji o dziewczynach w Internecie. Zabolało mnie zakończenie. Nie dało nadziei.

33. Dzieci i czas. Jak zorganizować życie w rodzinie?, Ola Budzyńska, 6/10

34. F**k plastik. 101 sposobów jak uwolnić się od plastiku i uratować świat, praca zbiorowa, 5/10

35. Kalsarikänni. Sztuka relaksu po fińsku, Miska Rantanen, 4/10 – jedna z gorszych książek, jakie przeczytałam w tym roku. Książka o piciu alkoholu. Serio? Strata czasu, nie sięgajcie, nie warto.

36. Nigdy więcej, Anna Zamojska, 4/10

37. W stylu lagom. 250 kroków do zrównoważonego i szczęśliwszego życia, Oliver Johansson, 4/10

Na koniec chciałam jeszcze zachęcić Was do czytania reportażów i wywiadów. Mam wrażenie, że w tym roku to właśnie ten typ książek był mi najbliższy. To skarbnica wiedzy, podana w przystępny sposób. Książki o seksuolożkach, ginekologach, pielęgniarkach i prostytutkach połknęłam w kilka dni. Spróbujcie. Nawet jeśli na co dzień zupełnie się tym nie interesujecie. Te ludzkie historie zapadną Wam w pamięć.

Czekam na Wasze polecenia! Jakie były najlepsze książki, jakie przeczytaliście w tym roku? Ile ich było?

Uściski!

Sara

sobota, 2 stycznia 2021

Moje cele na 2021 rok


Od kilku dni do mojej głowy powraca cyklicznie jedno słowo: cele. Co z nimi? Ostatni rok dość mocno pokazał nam wszystkim, że nie ma co planować, bo nasze życie może wywrócić się do góry nogami w kilka chwil. I po kilku tygodniach, po wprowadzeniu nowych obostrzeń, znów obrócić się o 180 stopni. Rollercoaster to mało powiedziane. 

Wydawało mi się, że w zeszłym roku nie zrealizowałam żadnego celu. Dopiero 1 stycznia okazało się, że na UMK jednak ktoś się nade mną zlitował i przyznał mi stypendium naukowe.  Pewnie zrobili to po przeczytaniu tego posta. Tuż przed spaleniem kartki z wypisanymi celami mogłam więc skreślić jeden z punktów. Juhu.

Ostatnio jednak sporo zastanawiam się nad tym, co mi właściwie dają te cele. Dla kogo je robię i dlaczego je robię. Refleksja goni refleksję, a ja spisuję nowe pomysły, by już po chwili je zmienić.

Musiałam w końcu podjąć jakąś decyzję. Dopiero za rok okaże się, czy była ona trafna. Cele zostają. To znaczy, kartka z wypisanymi punktami ponownie zawiśnie nad moim biurkiem. Zeszły rok to zeszły rok. To, że wtedy nie spełniłam swoich postanowień, nie oznacza, że tym razem będzie tak samo. Oczywiście nadal trwa epidemia, a ja w dalszym ciągu mam pracę. Uznałam jednak, że to nie powinno powstrzymywać mnie przed celami. Trzeba je tylko trochę zmodyfikować, przynajmniej niektóre.

Jakie są więc moje cele na 2021 rok?

Najważniejszym jest zdecydowanie obrona pracy magisterskiej. Oczywiście, aby ją obronić, muszę ją najpierw napisać. Mam na to pół roku.

Zastanawiam się, czy gdybym nie zanotowanie sobie tego celu, czy to byś coś zmieniło? Zapewne nie, bo ja wiem, że muszę tę magisterkę po prostu skończyć i że gdy tego nie zrobię, będę cierpieć. Rzecz jasna, pisząc pracę, też będę cierpieć, ale krócej.

Uznałam jednak, że zapisanie tego celu w jakiś sposób mnie zmotywuje. Bardzo będę chciała go skreślić. Czemu by więc nie powiesić go sobie nad biurkiem, aby w lipcu móc z pełną satysfakcją odhaczyć ten punkt?

To jest cel najważniejszy. A co z pozostałymi? Głęboko się nad nimi zastanawiałam. Czy jest sens zapisywać w celach coś, co ja właściwie robię dla przyjemności? Podróże, książki, escape roomy, musicale – przecież to wszystko robię dla siebie, dla relaksu, dla rozrywki. Czy muszę więc to zapisywać na liście celów? Przecież puzzle też układam w ramach odpoczynku, lubię to robić, a wcale nie mam tego na liście celów. O, takie właśnie miałam rozkminy przez ostatnie dni.

Stwierdziłam: ale co mi szkodzi zapisać to na liście celów? Wychodzę z założenia, że te punkty wiszące nad moim biurkiem przypominają mi w jakiś sposób o tym, co sprawia mi przyjemność. Łudzę się, że może będę rzadziej przeglądać bezsensownie Facebooka, a w zamian za to wyjdę z domu albo poczytam.

Zastanawiałam się tylko: co z liczbą książek? W minionym roku przeczytałam ich 37, dla porównania w 2019 były ich aż 62. Niezła przepaść, prawda? Pomyślałam, że trzeba to wypośrodkować. Wiem, że mogłabym czytać więcej i chcę czytać więcej, jednocześnie zdaję sobie sprawę, że praca i studia zajmują mi trochę czasu. I możliwe, że po prostu nie wyrobię się z przeczytaniem ponad 60 książek, nieważne, jak bardzo bym chciała. Uznałam, że warto zatem powrócić do starego, dobrego wyzwania 52 książek. Jedna książka na tydzień.

Do listy celów dodałam też dwie podróży zagraniczne. Wchodzę w ten rok z nadzieją, że już niebawem wyjazdy znowu będą możliwe, bez strachu, że później trafię na kwarantannę.

A co z resztą celów? Czy dopisywać escape roomy, musicale? A może spróbować oddać krew? Albo zapisać się na kurs tańca? Nadal myślę. Ostatnio jakoś dużo czasu poświęcam na zastanawianie się nad życiem. Trochę ze względu na końcówkę roku, trochę z powodu tego, jak dziwne były ostatnie miesiące. Gdy je podsumowałam, dostrzegłam, co tak naprawdę dawało mi radość. I chciałabym tych rzeczy robić, jak najwięcej.

Trochę też mam wrażenie, że to taki wiek, że człowiek zaczyna się zastanawiać nad tym, co dalej będzie. To ten dziwny czas, kiedy jedna twoja znajoma się zaręcza, druga ma już dziecko, trzecia myśli o doktoracie, czwarta imprezuje, a piąta nie robi nic, oprócz oglądania seriali.

Prawda jest taka, że za pół roku moje życie się zmieni, tylko jeszcze nie do końca wiadomo, w którą stronę. Może będę już zaszczepiona, skończę studia, zobaczę, czy przedłużą mi umowę w pracy… I będę zastanawiać się, co dalej z tym życiem.

Ale na razie postaram się robić dużo tego, co lubię.

Sara

piątek, 1 stycznia 2021

2020. Dobrze, że się skończył? Podsumujmy ten rok!



Wiecie co? Dopiero po zrobieniu tego podsumowania uświadomiłam sobie, że ten rok wcale nie był taki zły. Był strach, niepewność, samotność. Ale były też chwile radości. I to ich uczepiłam się najmocniej. 

A jak autko.
Moja Nancy całkiem dobrze się sprawowała w tym roku. Na weselu, pięknie przystrojona, walnęła w słup. Po raz pierwszy przejechała 400 km za jednym zamachem. Pewnie w 2021 roku będziemy musiały się pożegnać, bo to już najwyższy czas. Mam nadzieję, że znajdę coś, co godnie zastąpi mój samochodzik.

B jak Bory Tucholskie. I Kaszuby. Miało padać i w ogóle nie mieliśmy jechać. Ostatecznie na wycieczkę się wybraliśmy, a z nieba nie spadła ani kropla deszczu. Zobaczyliśmy prawdziwie odludne miejsca, miejsca przesycone tajemnicą, niektóre – zakazane (albo raczej "wchodzisz na własną odpowiedzialność"). Na pewno wrócimy w te rejony, bo jeszcze wiele jest do odkrycia.

C jak Cypr. Jedyna zagraniczna podróż w tym roku. Cypr nie skradł mojego serca, ale teraz myślę o tamtejszym słońcu z dużym sentymentem. Pewnie kiedyś wrócę na tę wyspę, bo kilku miejsc nie udało nam się zobaczyć – skupiłyśmy się na Larnace i Nikozji, nie zobaczyłyśmy natomiast zachodniego wybrzeża i słynnej plaży, w której możesz dotknąć samolotu – tak nisko przelatują.

D jak dziennikarka. 18 lutego zapisałam w swoim kalendarzu następujące słowa: „Chcą mnie do Nowości”. To wywróciło moje życie do góry nogami. Najpierw pracowałam na pół etatu, od wakacji – na pełen etat. Bywało ciężko, był stres, łzy bezradności, ale było też mnóstwo satysfakcji i radości. Od dziecka marzyłam o byciu dziennikarką i choć wyobrażałam sobie tę pracę momentami nieco inaczej, to pisanie nadal jest tym, co kocham najbardziej na świecie.

E jak epidemia. Wszystko już zostało na ten temat powiedziane. Ja dodam jedynie dwie rzeczy: mimo epidemii w tym roku było też życie. Ograniczone, inne, niekiedy przepełnione strachem. Ale gdy przeglądam zdjęcia w telefonie, wiem, że nie umarłam. A po drugie: szczepcie się. Jak przeczytałam na jednej ze stron, że pani woli jeść owoce i warzywa zamiast się szczepić, to miałam ochotę rzucić w nią pomidorem i rozgnieść brukselkę na czole.

F jak foka. W tym roku adoptowałam aż dwie foki – najpierw Christmas Cactusika, potem Eukaliptusika. Płakałam, jak foka bóbr, gdy wypuszczali je na wolność. To było piękne doświadczenie i z chęcią zostanę foczą mamą ponownie w przyszłości.

G jak gimnazjum. Stwierdziłam, że nie ma co umieszczać Marcina pod M., bo po pierwsze M. to bardzo rozchwytywana literka, a po drugie – nasza historia sięga czasów gimnazjum. Wtedy się poznaliśmy. 10 lat później zostaliśmy parą. A ja nadal mam zrzut ekranu z czasów gimnazjalnych i żywię nadzieję, że ówczesne obietnice się spełnią.


H jak Haim. Dziewczyny z Haim wydały w tym roku nową, świetną płytę. Bardzo liczę na to, że będę mogła kiedyś wybrać się na ich koncert. Jeśli chodzi o muzyczne podsumowanie tego roku, to bardzo podobały mi się też płyty Dua Lipy, Lanberry, Sanah. W tym roku słuchałam też sporo Shawna Mendesa, 5 Seconds of Summer – kupiłam nawet bilety na ich koncert. Rzecz jasna w minionych miesiącach towarzyszyła mi też Taylor, o czym poniżej. Oraz… sporo disco polo.

I jak Instagram. Stwierdziłam, że wypada umieścić aplikację w tym podsumowaniu, bo pozwoliła mi przypomnieć sobie miłe chwile z tego roku. Na Instagramie publikowałam dość nieregularnie – czasami kilka dni z rzędu, czasami robiłam sobie parę tygodni przerwy. Instagram zyskał też dla mnie drugą funkcję – edukacyjną i inspiracyjną. Znajdowałam tam sporo pomysłów na tematy do pracy (oczywiście nie tej magisterskiej) i wiele się dowiedziałam. Jeśli ciekawi Was, jakie profile śledzę regularnie, moje top3 to: @kasia_coztymseksem, @szafasztywniary, @joannaglogaza.

J jak Jordanki. Co prawda wydarzeń w tym roku w Jordankach była garstka – przez większą część roku instytucje kultury były zamknięte albo nie działały w pełnym zakresie – to w styczniu i w marcu udało mi się jeszcze uczestniczyć w kilku koncertach, a nawet w balu. Był taki moment w roku, że zastanawiałam się, czy podpisywać umowę na kolejne 12 miesięcy. Czy dam radę połączyć to z pracą na pełen etat? Ale stwierdziłam, że za bardzo lubię CKK Jordanki.


K jak kotek. Moje Słońce skończyło w marcu rok. Teraz waży 5 kg. I choć często bywa francuskim kotkiem, zamiast brytyjskim, to kocham go nad życie. Wiem, że czasami, zaaferowana pracą, nie poświęcam mu tyle czasu, ile powinnam. Ale mam nadzieję, że jest szczęśliwy w naszym domu. Rodzice twierdzą, że tak – inaczej nie spałby w tak wymyślnych pozycjach.

L jak Lubuskie. To była wspaniała podróż. Miałam dwa dni wolnego w pracy, więc pojechaliśmy z rodzicami do oddalonego o 400 km Parku Mużakowskiego. Zwiedziliśmy też Park Krasnala, Zieloną Górę, a przede wszystkim zobaczyliśmy kolorowe jeziorka. Dlaczego tam jeszcze nie ma tłumów?

Ł jak łono natury. Wydaje mi się, że nie tylko ja doceniłam w tym roku bliskość przyrody. W czasie wiosennego lockdownu chodziliśmy do lasu, a gdy tylko pojawiła się możliwość wyjazdu, szukaliśmy miejsc, w których nie będzie tłumów. Nie ciągnęło nas do miast. Gdy myślę o podróżach zagranicznych, bardziej uśmiecha mi się teraz Norwegia i Islandia niż wielkie metropolie.

M jak magisterka. Spędzała mi sen z powiek. A potem pod tymi samymi powiekami pojawiały się łzy. Czułam bezsilność na myśl o tym, że muszę napisać magisterkę. Nie wiedziałam, jak zabrać się za tak długą formę i to jeszcze naukową. Nie jestem naukową dziewczyną. Ufam nauce, wierzę w nią, ale przeglądanie prac badawczych nigdy nie stanie się pasją. Miałam też sporo problemów i niedomówień z promotorką. 30 grudnia w końcu wysłałam część teoretyczną. W przyszłym roku zamierzam się obronić. Serio. I zamknąć ten okropny rozdział pt. Studia.

N jak niezrealizowane cele. Napisałam na ich temat cały post. Ale wiecie co? Nie narzekam. Patrzę na to podsumowanie i widzę, że ten rok nie był tak straszny, jak mi się wydawało.  I przede wszystkim już po zakończeniu 2020 roku okazało się, że jeden cel udało mi się spełnić. Dostałam stypendium! Mimo że próg wynosił 4,80, a moja średnia 4,79. 

O jak opakowanie na wynos. Gdy przejrzałam swój kalendarz, znalazłam w nim pełno notatek w stylu "kupiłam pączki", "przywiozłam ciasto", „zamówiliśmy jedzenie w Widelcu”. Prawdopodobnie nigdy nie jedliśmy tak często dań restauracyjnych w zaciszu naszego domu. I nie tylko domu. W tym roku, przez zamknięcie restauracji, zdarzyło mi się jeść pizzę w samochodzie i w parku. Smakowała wybornie. Tęsknię bardzo za wizytami w kawiarni, choć kasztanowa latte na wynos również jest niczego sobie.


P jak puzzle. Pomogły mi odpocząć, zrelaksować się i nie zasnąć podczas nudnych wykładów. Ale nadal nie odważyłam się na więcej niż 1000 kawałków.

R jak rzeka. Wisła i Drwęca. W rytmie tych rzek płynął mój miniony rok. Sekretnych miejscówek nad Wisłą odkryłam w tym roku więcej niż przez całe moje życie. Po wielu latach wybrałam się na spływ kajakowy Drwęcą. Chciałabym to powtórzyć w przyszłym roku.

S jak Stawy Przysieckie. Piękne miejsce, które poznałam dzięki Weronice. Opisałam je w Nowościach, dzięki czemu dowiedziały się o nim kolejne osoby, za co otrzymałam później podziękowania. To właśnie na Stawach Marcin zapytał mnie, czy pójdę z nim na wesele. A wiecie, jak ja nienawidziłam wesel. Teraz zastanawiam się, czy przypadkiem własnego nie urządzać.

T jak Taylor. Dwie płyty w jednym roku. Taylor ratowała ten epidemiczny czas, jak mogła. Gdybym miała wybrać, to wolę Evermore od Folklore, ale obie płyty są czymś kompletnie nowym, a jednocześnie mam wrażenie, jakbym słyszała na nich starą, country Taylor.

U jak urodziny. Czy to nie dziwne dawać urodziny do podsumowania roku? Ale tegoroczne były wyjątkowe. Zorganizowane w czasie pandemii – na szczęście żadne z nas nie było chore ani się nie zaraziło. Wszyscy dobrze się bawili, choć część towarzystwa wcześniej się nie znała. Brzuchy bolały nas ze śmiechu. A ja miałam na sobie tego dnia moją pierwszą i jak dotąd jedyną rzecz z Riska.

W jak wycieczki. Stwierdziłam, że nie mogę każdej podróży dawać osobnej literki, bo powstałoby z tego wycieczkowe podsumowanie roku. O dziwo, choć wyprawa zagraniczna była tylko jedna, to moje okolice zwiedziłam prawie że wzdłuż i wszerz. Z Marcinem byliśmy w Inowrocławiu, w Pakości, w Chełmnie, Golubiu-Dobrzyniu, Gniewie, Kwidzynie, Okoninie, na Kaszubach i w Lubelskiem (z małym wypadem do Świętokrzyskiego – po drodze widzieliśmy protest rolników. I jednego pana na traktorze, który się na strajk spóźnił). Z rodzicami wybraliśmy się do wsi Brzózki obejrzeć murale inspirowane dziełami Van Gogha, do zoo w Borysewie zobaczyć białe lwy i do parków w Arkadii i Nieborowie, aby po prostu odpocząć od siedzenia w domu.

Ząb. A na koniec czarny humor. Od kilku lat (no dobra, od gimnazjum, to trochę więcej niż kilka – przeraża mnie to) zapisuję miłe rzeczy, które dzieją się danego dnia. W tym roku byłam w tym wyjątkowo nieregularna, ale jednak trochę notatek się w kalendarzu pojawiło. Jedną z najśmieszniejszych jest zdecydowanie "dentystka wypełniła mój ząb białą plombą". Kurtyna.

 

Życzę Wam, żebyście w nowym roku czerpali radość nawet z najmniejszych rzeczy. 

Sara