piątek, 27 lipca 2018

Jedno z najlepszych muzeów, w jakich byłam - Muzeum Domków dla Lalek


Odwlekałam, odwlekałam i w końcu… udało się! Odwiedziłam miejsce, które od dawna chciałam zwiedzić. Wybrałam się do niego sama, czego trochę żałuję, bo nie mogłam podzielić się z nikim moim zachwytem. Dzielę się więc nim teraz, z Wami.
Muzeum Domków dla Lalek to muzeum niepozorne, choć wcale nie jest położone na uboczu. Znajduje się bowiem w Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie – lokalizacja wręcz idealna, blisko dworca Warszawa Centralna i metra Centrum. Chociaż warto wspomnieć, że najłatwiej dostać się do muzeum od strony ul. Emilii Plater.
Samo muzeum nie jest zbyt duże, ale ja i tak spędziłam tam blisko godzinę, przyglądając się ponad stu domkom dla lalek. Są to domki pochodzące nawet sprzed wieku. Powstawały w różnych krajach, były tworzone przez amatorów i przez profesjonalne firmy. Na wystawie znalazły się zarówno domki dla dużych, porcelanowych lal, jak i dla mniejszych laleczek. Są tam też mieszkanka dla misiów czy pluszowych szczurów.
Ekspozycja podzielona jest na kilka części. Ten właśnie podział uświadamia, jak rozmaite były domki dla lalek tworzone na przestrzeni lat. Niektóre są dość zaawansowane konstrukcyjnie i przypominają piękne kamienice, inne zamieniono w takie miejsca jak poczta, szkoła, sklep, apteka, szpital, a nawet salon sukien ślubnych.
Jedną z wydzielonych części wystawy stanowią zabawki sakralne. Przyznaję, że byłam w szoku, oglądając lalkę w trumnie, lalkę księdza czy domek dla lalek zamieniony w kaplicę. Okazuje się, że takie zabawki były bardzo popularne pod koniec XIX wieku, chociażby we Włoszech.
To, co zwróciło moją uwagę w Muzeum Domków dla Lalek, to mnogość detali. W domkach znajdowały się nie tylko mebelki i dekoracje, lecz również takie przedmioty jak np. papier toaletowy czy szufelka. Zadbano również o to, by lalki miały co jeść – na jednym z talerzy dostrzegłam… parówki!
Jestem ciekawa, czy wystawa tak samo zachwyciłaby osobników płci męskiej. Ja jako dziecko bawiłam się Barbie i innymi lalami, moje podopieczne miały oczywiście swój domek. Nie był on jednak tak gustowny jak te, które można podziwiać w muzeum.
Wspominałam już kiedyś, że lubię nietypowe instytucje kulturalne, nie tylko z obrazami i rzeźbami. Takim muzeum jest właśnie warszawskie Muzeum Domków dla Lalek. Chociaż spokojnie zaliczyłabym znajdujące się tam domki do rangi małych dzieł sztuki.
Dodatkowo w muzeum organizowane są wystawy tymczasowe. Ja akurat trafiłam na ekspozycję "Nie tylko Bazyliszek - Współczesne interpretacje legend warszawskich w miniaturze". Prezentowane były tam rozmaite prace inspirowane legendami warszawskimi. Większości z tych historii nie znałam! Na wystawie można obejrzeć prace z całej Polski, nie tylko te wykonane przez profesjonalistów. Technika – dowolna! Za szybami obserwowałam więc płaskorzeźby, skarby z materiału, a nawet… z monet. Udało mi się nawet odnaleźć pracę toruńskich twórców.
Serdecznie polecam Wam Muzeum Domków dla Lalek – gdy je zwiedzałam, przez moją głowę przemknęła myśl, że to jedno z najlepszych muzeów, w jakich byłam. To taki trochę powrót do dzieciństwa, do przeszłości, ale też okazja do zachwytu nad pomysłowością, cierpliwością i kreatywnością twórców domków dla lalek. Pomyślelibyście, aby stworzyć domek z chlebaka?
Trzymajcie się ciepło!
Sara
PS Konkurs nadal trwa!

środa, 25 lipca 2018

Neko Cafe – kocia kawiarnia w Toruniu już otwarta


Z miłości do kotów w Polsce powstają kolejne kocie kawiarnie. Niedawno takie miejsce rozpoczęło swoją działalność w Toruniu.

Co to w ogóle jest kocia kawiarnia? To kawiarnia, w której mieszkają kotki. Zwykle zwierząt jest kilka. Takie kawiarnie działają już chociażby w Warszawie, Lublinie, Gdyni, Bydgoszczy, Katowicach czy Krakowie.

Czy do kociej kawiarni można przyjść z własnym pupilem? Raczej nie. Mieszkające w lokalu kotki zwykle przechodzą długi proces adaptacji, więc obecność innego zwierzęcia mogłaby je nieźle zirytować.
Co można robić w kociej kawiarni? Oczywiście takie miejsca oferują kawę, herbatę i inne napoje, a także przekąski oraz słodkości. Waszej konsumpcji i relaksowi będą towarzyszyć kotki. Czasami spacerują sobie dostojnie po pomieszczeniu, czasami śpią. Nie zawsze są chętne do zabawy. Można je oczywiście fotografować i głaskać. Nie należy ich jednak karmić.
Toruńska kocia kawiarnia, Neko Cafe (neko to po japońsku kot), znajduje się przy ul. Prostej, nieopodal Rynku Nowomiejskiego. Mieszkają w niej cztery koty – Maciek, Jose, Keanu i Deneris. Podczas naszej wizyty kotki spały, dopiero później jeden z nich zaczął bawić się z gośćmi. Zjedliśmy więc ciacho i wypiliśmy herbatkę, obserwując mruczki. Mają one specjalne posłania i miejsca do odpoczynku.
Do kociej kawiarni może przyjść każdy miłośnik kotów. Warto jednak zaznaczyć, że jeśli ktoś planuje przyjść do toruńskiej Neko Cafe z dzieckiem poniżej 11. roku życia, musi zrobić rezerwację. Co ciekawe, do warszawskiej Miau Cafe dzieci poniżej 14. roku życia mogą przychodzić tylko w poniedziałki.  W inne dni, nawet z rodzicami, nie mogą odwiedzać kociej kawiarni. W Miau Cafe nie można rezerwować stolików – my z Maćkiem byliśmy tam kilkakrotnie i zawsze wszystkie stoliki były zajęte, musieliśmy więc poczekać. W Neko Cafe w Toruniu natomiast można dokonywać rezerwacji.
Według mnie takie kocie kawiarnie to naprawdę ciekawy pomysł. Jeśli ktoś rozważa zakup kota, może najpierw przyjść do kawiarni, zobaczyć, czy obcowanie ze zwierzęciem to coś dla niego. Również osoby, które z jakiegoś powodu nie mogą sobie pozwolić na posiadanie pupila, mogą miło spędzić czas w kociej kawiarni i pobawić się z mruczącymi pięknościami. 
W każdej kawiarni tego typu obowiązuje regulamin tak, aby kotom żyło się spokojnie i aby nie były męczone. 
Jestem ciekawa, co sądzicie o kocich kawiarniach. Byliście kiedyś w takim miejscu?
Trzymajcie się ciepło!
Sara
PS Przypominam o trwającym konkursie. Nagrody czekają!

niedziela, 22 lipca 2018

Konkurs z okazji piątych urodzin bloga


Jak najlepiej świętować urodziny bloga? Dając Wam prezenty!

9 sierpnia minie 5 lat, odkąd postanowiłam założyć bloga. Czuję się zażenowana na myśl, że miał to być blog modowy. Jakoś nie widzę siebie opisującej, że to mam z H&M, a to akurat kupiłam w Lidlu.

Za to przez te 5 lat na bloga zaglądało wielu miłośników Postcrossingu i kolekcjonerów pocztówek. To właśnie dla nich przygotowałam ten konkurs.

Zasady

Wystarczy, że pod tym postem pozostawicie komentarz z opisem miłego zdarzenia związanego z pocztówkami, jakie Was spotkało. Może to być cokolwiek – niespodziewana przesyłka, zaskakujące zachowanie listonosza, a może ciekawy, pocztówkowy łup.

Spośród opisów wybiorę ten, który wyda mi się najbarwniejszy, najciekawszy, po prostu chwyci mnie za serducho. Na zwycięzcę czeka zestaw 12 pięknych pocztówek ze sklepiku Ul Pocztówek. Słyszeliście wcześniej o tej stronie? Możecie tam znaleźć zarówno pocztówki ze zwierzętami, jak i kartki retro. Nie brakuje również pięknych pejzaży oraz widokówek przedstawiających nasz kraj. Mnie chyba najbardziej przypadły do gustu pocztówki kulinarne. Ceny są bardzo przystępne, a jakość pocztówek naprawdę wysoka. W sklepiku Ul Pocztówek możecie zakupić również ozdobne tasiemki.

Wśród 12 pocztówek, które powędrują do zwycięzcy, znalazły się i kartki z ptakami, i śliczne fotografie kulinarne, a także portrety.

Swoje zgłoszenia możecie zostawiać pod tym postem do dnia 7 sierpnia (wtorek) do godz. 20:00. 9 sierpnia, a więc w dniu urodzin bloga, ogłoszę zwycięzcę.

Uwaga! Ze względu na RODO i inne dziwne rzeczy nie będę Was prosić, byście w komentarzu zostawili swojego maila itp. Wystarczy, że się podpiszecie (może być to pseudonim, imię), a ja 9 sierpnia w poście na blogu ogłoszę, czyj komentarz zwyciężył. Wówczas bardzo proszę zwycięzcę, by odezwał się do mnie mailowo lub przez fanpage na Facebooku. Nie mogę się doczekać Waszych historii!

Sama zastanawiałam się, jaka byłaby moja pocztówkowa opowieść… Otrzymanie przeprosin od kanadyjskiej poczty? Pocztówki z egzotycznych krajów otrzymane od Maćka? A może znalezienie w skrzynce pliku czystych kartek od Madzi, która, po zakończeniu przygody z Postcrossingiem, postanowiła po prostu rozesłać swoje skarby do różnych osób?
Trzymajcie się ciepło i powodzenia w konkursie!
Sara

czwartek, 19 lipca 2018

Tylko dla pełnoletnich - Muzeum Polskiej Wódki już otwarte



W Warszawie powstało muzeum tylko dla pełnoletnich. Pierwsi goście przekroczyli progi Muzeum Polskiej Wódki w czerwcu. My wybraliśmy się tam z Maćkiem w miniony weekend.
W dawnej fabryce "Koneser", w której produkowano wódkę do roku 2007, postanowiono stworzyć muzeum poświęcone temu trunkowi.
Muzeum Polskiej Wódki zwiedza się z przewodnikiem. Oprowadzenie trwa ok. godziny. Pierwszym punktem wycieczki jest seans krótkiego filmu z wypowiedziami osób pracujących niegdyś w Warszawskiej Wytwórni Wódek "Koneser" . To naprawdę przyjemne i ciekawe wprowadzenie.
Później wraz z panią przewodnik przechodzimy przez pięć galerii, w których przedstawiono dzieje wódki, sposoby destylacji czy historię produkcji trunku na terenie naszego kraju. Po wizycie w muzeum w głowie szczególnie utkwiły mi następujące ciekawostki:
  • Niegdyś w Polsce istniało około tysiąca gorzelni – do czasów współczesnych przetrwało zaledwie 55.
  • W latach istnienia Królestwa Polskiego armia rosyjska dziennie konsumowała 100 tysięcy butelek wódki
  • Dwie skrzynki wódki czasami wystarczały, by uwolnić kogoś przetrzymywanego przez Gestapo w czasie II wojny światowej
  • Polska jest czwartym na świecie producentem wódki. Wyprzedzają nas jedynie Stany Zjednoczone, Rosja i Ukraina.
Lawinę wspomnień u starszych gości muzeum może wywołać sala zwana butelkownią, w której znalazły się różne butelki i etykiety, jakie projektowano na przestrzeni lat. Oryginalną częścią wystawy są etykiety wódek… koszernych. O tym, czy dany produkt jest koszerny, decyduje rabin. Jeśli chodzi o wódkę, to większość dobrej jakości trunków wytwarzana jest ze zboża i ziemniaków. Z kolei do tych gorszych jakościowo bywają dodawane enzymy pochodzenia zwierzęcego, barwniki, aromaty i gliceryny z tłuszczu zwierzęcego. Wówczas ortodoksyjny Żyd nie może ich spożyć. Co więcej, koszernymi nie mogą być nazywane te rzeczy, przy produkcji których pracowały kobiety.
Ostatnia sala jest w pełni interaktywna i pokazano w niej zwyczaje dotyczące picia wódki, rodzaje toastów oraz zagryzek. Znajdziecie w niej także quizy sprawdzające, jak blisko Wam do typowego Polaka. Misją Muzeum Polskiej Wódki jest propagowanie świadomej konsumpcji alkoholu, dlatego ważnym punktem jest stanowisko obalające mity na temat picia i okulary, które pokazują nam, jak w rzeczywistości wygląda nasza świadomość i widzenie po spożyciu promili.
W cenę biletu wchodzi degustacja, my jednak z niej nie skorzystaliśmy, ponieważ oboje z Maćkiem nie pijemy alkoholu. Jednak wizytę w Muzeum Polskiej Wódki zdecydowanie zaliczamy do udanych. Miejsce jest zaprojektowane w bardzo twórczy sposób, pomieszczenia przemieniono w karczmę, pracownię alchemika lub dawną rolniczą gorzelnię. Przemyślano dosłownie każdy element. Muzeum jest interaktywne i w przystępny sposób pozwala odwiedzającemu poznać dzieje wódki. Wizytę w tym miejscu polecam wszystkim – nie tylko miłośnikom historii i alkoholu. ;)
Co ważne, muzeum mogą odwiedzać jedynie osoby pełnoletnie.
Obecnie trwa przebudowa i rewitalizacja dawnej fabryki. Mają w niej powstać mieszkania, sklepy, restauracje, a także biura.
Wybralibyście się do Muzeum Polskiej Wódki?
Sara

poniedziałek, 16 lipca 2018

Mity psychologiczne panujące w społeczeństwie


Zawód psychologa wciąż jest w Polsce owiany pewną tajemnicą. Ludzie wstydzą się chodzić do psychologa, wstydzą się o tym mówić. Co więcej, istnieje wiele mitów i sprzecznych opinii na temat dziedziny, jaką jest psychologia. 

O ile nie do końca jestem przekonana, że psychologia to coś, czym będę się zajmować do końca życia, o tyle propagowanie wiedzy psychologicznej wydaje mi się czymś niezwykle ważnym.
Dla moich znajomych z roku informacje zawarte w tym poście będą oczywiste. Ale dla większości społeczeństwa niestety nie. I myślę, że warto z tym walczyć.

Psycholog vs. psychiatra? Czy można używać tych pojęć zamiennie?
Nie, nie, nie! Nigdy. Oczywiście psychiatra może być też psychologiem, a psycholog psychiatrą. Psychiatra to osoba, która ukończyła studia medyczne. Jasne, o psychologu często mówi się, że leczy duszę, ale w rzeczywistości nie może on przepisywać żadnych leków – w przeciwieństwie do psychiatry. Psychiatra leczy np. takie zaburzenia psychiczne jak schizofrenia, Alzheimer, zaburzenia obsesyjno-kompulsywne. Natomiast psycholog często towarzyszy w leczeniu, jednak nie przepisuje leków. Jeśli czujemy się przygnębieni, wiecznie zmęczeni, nie mam chęci do życia, najpierw kierujemy się do psychologa (a najlepiej to najpierw do endokrynologa, by zbadać poziom hormonów), a nie do psychiatry.

Czy każdy psycholog jest psychoterapeutą?
Nie. Powiem Wam, że po 5 latach studiów psychologicznych wielu rzeczy psycholog robić nie może. Nie może chociażby prowadzić psychoterapii, czyli długotrwałej terapii. Aby zostać psychoterapeutą, należy ukończyć specjalną szkołę, która trwa kilka lat (a nauka tam kosztuje kilkadziesiąt tysięcy).

Czy Freud to najbardziej znany psycholog?
Coś mi się zdaje, że gdyby poprosić przeciętnego Polaka, aby wymienił znanego psychologa, większość odpowiedziałaby: Freud. To w sumie przykre – szczególnie dla psychologów, gdyż Freud… nie był psychologiem. Był lekarzem, twórcą psychoanalizy, a więc – psychoanalitykiem. A psychoanaliza to nie psychologia! Zdradzę Wam, że my uczymy się o Freudzie jedynie w kontekście historii, że ktoś taki był, stworzył psychoanalizę. Jednak korzystanie z metod wypracowanych przez Freuda nie jest mile widziane, gdyż nie są one oparte na rzetelnych badaniach empirycznych. A zatem jeżeli zauważycie gdzieś ogłoszenie o terapii psychoanalitycznej, raczej odpuśćcie.

Czy depresja to widzimisię?
Niestety w społeczeństwie nadal panuje przekonanie, że wystarczy kogoś kopnąć w tyłek, powiedzieć mu, żeby się ogarnął i to wystarczy, by pokonać zaburzenie psychiczne. Ludzie sądzą, że jak ktoś nie ma siły wstać z łóżka, nie widzi sensu w wykonaniu jakiejkolwiek czynności, chociażby umyciu się, to są jego widzimisię. Niektórzy twierdzą, że można to pokonać samemu siłą woli. Warto zapamiętać raz na zawsze, że zaburzenia psychiczne to choroby. Jeżeli ktoś ma raka, grypę, zapalenie płuc, nie mówimy mu, żeby wziął się w garść. Idziemy do lekarza, podajemy leki. Tak samo jest z zaburzeniami psychicznymi. One nie są wymysłem. To zmiany w mózgu są odpowiedzialne za zaburzenia afektywne (nastroju), neurodegenaracyjne, schizofrenię, zaburzenia odżywania czy zaburzenia lękowe.

Mitów tych jest oczywiście więcej. Jeśli temat Was zaciekawił, dajcie znać!
Sara

piątek, 13 lipca 2018

Psychologia – jak się czuję po dwóch latach studiów?


Zaliczyłam egzaminy, mam wakacje. W zeszłym roku pisałam Wam, jak to chciałabym zmienić kierunek, ale tego nie zrobię, bo mi szkoda, bla bla. Kierunku nie zmieniłam, ale czy coś się… zmieniło?


Drugi rok psychologii był zdecydowanie inny niż pierwszy. Wiedziałam już mniej więcej, jak to wszystko wygląda, że na niektóre zajęcia wypada chodzić, na inne nie warto. Choć powiem Wam, że nadal nie odkryłam zależności – jak można dostać 5 z wykładu, na którym było się 2 razy i 4+ z zajęć, na które chodziło się zawsze? Nie musiałam już użerać się z przedmiotami typu logika, etyka, filozofia, które czekają na studentów większości kierunków. Za to w minionych dwóch semestrach zmierzyłam się między innymi z psychosomatyką, psychiatrią i biologicznymi mechanizmami zachowania. To okropnie materialistyczne, ale w minionym roku miałam motywację do nauki w postaci stypendium naukowego. Otrzymanie go po raz drugi to jeden z moich celów na ten rok.

Co na pewno uświadomiłam sobie w tym roku to fakt, że nie chcę iść w stronę medyczną, kliniczną ani neuropsychologiczną. Już samo siedzenie na psychiatrii i słuchanie o schizofrenii było dla mnie trudne do zniesienia, wizyta w szpitalu psychiatrycznym tylko mnie w tym utwierdziła.
Ok, to w jaką stronę iść? W czerwcu musiałam choć mniej więcej się określić, ponieważ czekał mnie wybór tutora. To ktoś taki jak promotor, pod jego kierunkiem będę pisać pracę roczną (i nie jest to licencjat…). Gdy zobaczyłam ofertę promotorów i tematów, zaczęłam się zastanawiać, co ja robię na tych studiach (nie, żebym nie robiła tego średnio co kilka dni). W końcu stwierdziłam, że psychologii reklamy i marketingu najbliżej do mediów i dziennikarstwa i że to o tym będę pisać.

Na pewno drugi rok psychologii pozwolił mi wyzbyć się niektórych przekonań na temat psychologii i psychologów w ogóle. O mitach psychologicznych i innych ciekawostkach tego typu przygotuję dla Was osobny post. I mimo że odnoszę wrażenie, że nie pasuję do tych studiów, staram się propagować rzetelną, psychologiczną wiedzę i przekonywać ludzi, że wymysły Freuda to banialuki, a psychoanaliza wcale nie jest dobrym pomysłem.

Nasza anglistka pewnego dnia spytała, czy studiowanie psychologii pozwoliło nam lepiej zrozumieć ludzi. Zamyśliłam się nad odpowiedzią. Jeden ze studentów stwierdził, że ten kierunek uświadomił mu, że ludzie i ich zachowania są w rzeczywistości bardzo proste oraz schematyczne. A czy ja  wiem więcej? Lepiej rozumiem ludzi? Może trochę. Ale nie wiem, czy czuję się bardziej kompetentna w radzeniu im. Chyba jestem jedynie bardziej świadoma tego, że niektóre kłopoty może rozwiązać jedynie psychoterapia.

Znam osoby, które ciągną dwa kierunki, w tym jednym z nich jest psychologia. Ja cały czas waham się, czy próbować dostać się na dziennikarstwo lub copywriting za rok. Nie wiem, czy dam radę. I nie wiem, czy faktycznie warto. Znam też ludzi, którzy po dwóch latach zdecydowali się na zmianę kierunku. Z jednej strony ich podziwiam – odważyli się robić to, co naprawdę chcą. Z drugiej strony im współczuję – stracili dwa lata, znów muszą zaczynać wszystko od początku.

Mój brat spytał mnie, kim będę po studiach psychologicznych. Moja odpowiedź cały czas jest taka sama. Dziennikarką. Ale może będę pisać o psychologii, kto wie?
Trzymajcie się!
Sara

PS Przypominam o escape roomowym rabacie -> więcej szczegółów tutaj.

wtorek, 10 lipca 2018

Uciekłam z Pokoju Alchemika i mam niespodziankę dla czytelników



Nie sądziłam, że kiedykolwiek będę musiała wychodzić z escape roomu sama. Wyszło, jak wyszło, najważniejsze, że… wyszłam!

Dostaliśmy z Maćkiem zaproszenie do Pokoju Alchemika. Najpierw Czarodziejka, teraz Alchemik! Ciekawe, kiedy posiądziemy tajniki magii?
Pokój Czarodziejki w Praskim Pokoju Zagadek opisywałam tutaj. Alchemik to pokój trudniejszy, ale też z jeszcze bardziej zaskakującymi zagadkami. Przygoda nie zaczyna się w pokoju. Już sama droga do niego jest wyzwaniem. Nie znajduje się on bowiem w tym samym budynku, w którym stanowisko recepcji. To był naprawdę ekscytujący akcent na początek i za to duży plus.
Są escape roomy, do których wchodzisz i znajdujesz kilka przedmiotów na krzyż. Widzisz jednak, że nadal przebywasz w zwykłym pomieszczeniu, w którym równie dobrze mogłaby stać kanapa i telewizor. Jednak są i takie escape roomy, które wyglądają jak scenografia do niezwykłego filmu fantastycznego, przygodowego bądź horroru. Pokoje, w których natykasz się na takie przedmioty, że zaczynasz się zastanawiać, gdzie coś takiego można kupić. Alchemik zdecydowanie należał do tego drugiego rodzaju escape roomów. Wyglądał jak stara pracownia alchemiczna, z mnóstwem naczyń, podejrzanych przedmiotów i stworzeń… W dodatku najsłynniejszy polski Alchemik sam do nas przemówił! Widać, że w przygotowanie pokoju włożono sporo pracy i czasu.
Co jeszcze jest super w pokoju Alchemika w Praskim Pokoju Zagadek, to fakt, że ma on trzy poziomy trudności. Nie wybieracie poziomu przed rozpoczęciem gry, lecz właściwie w jej trakcie. Pierwszy poziom kończy się odnalezieniem kamienia filozoficznego, drugi panaceum, trzeci zaś sekretnej receptury. To bardzo fajne rozwiązanie, bo człowiek czuje satysfakcję już po znalezieniu kamienia filozoficznego. Nie ma wrażenia, że nic nie zrobił w pokoju, że do niczego nie dotarł.
Pokój jest przeznaczony zarówno dla par, jak i dla większych grup. Jest dość spory – ma 30 metrów kwadratowych.
Co mogę Wam powiedzieć o typach zagadek w Alchemiku? Nie musicie znać magicznych zaklęć. Za to przyda się sprawny zmysł powonienia, spostrzegawczość, spryt i… umiejętność korzystania z wagi. Niektóre z mechanizmów w pokoju są całkiem zaawansowane i zaskakujące.
Trzeba było nieźle się nagłówkować, aby znaleźć rozwiązania do części zadań i połączyć niektóre rzeczy ze sobą. Gdyby nie podpowiedzi, pewnie nie dalibyśmy rady. Za to obsługa była przemiła!
Niestety pod koniec rozgrywki Maciek bardzo źle się poczuł i musiał opuścić tajemnicze lochy. Więc pokój kończyłam sama. Było to dla mnie trochę dziwne – w końcu do escape roomów rzadko kiedy chodzi się samemu, a co dwie głowy, to nie jedna. Z pomocą pani z obsługi udało mi się jednak ukończyć pokój.
Ten pokój to wyzwanie. Podejmiecie je? 
Mam dla Was niespodziankę – na hasło Sawatka za grę w pokoju Alchemik zapłacicie o połowę mniej! Promocja ta jest ważna do końca lipca. To jak? Rezerwować możecie tutaj
Samych udanych ucieczek!
Sara

piątek, 6 lipca 2018

Ile pocztówek liczy moja kolekcja?


Doroczne liczenie pocztówek już za mną. Mimo że w ostatnim roku nie otrzymałam żadnej kartki z Postcrossingu, do mojej kolekcji przybyło całkiem sporo pocztówek. Jak to się stało?

Jak powiększała się moja kolekcja przez ostatnie lata?

Pocztówki zaczęłam zbierać w grudniu w 2011 roku. Tradycję corocznego liczenia mojej kolekcji rozpoczęłam w wakacje, w 2014 roku. Wówczas okazało się, że mam jakieś… 14 metrów kwadratowych pocztówek. :D A dokładniej - 475 pocztówek z 63 krajów.
Rok później moja kolekcja liczyła już 785 pocztówek z 86 krajów.
Zbiory cały czas się powiększały. W 2016 roku doliczyłam się 1102 kartek z 98 krajów. A zatem przyrost nowych krajów był nieco mniejszy.
Później stopniowo zaczęłam odchodzić od Postcrossingu na rzecz prywatnych wymian. W zeszłym roku, w lipcu, okazało się, że mam 1243 pocztówki ze 114 państw.
Przez ostatni rok nie otrzymałam ani jednej kartki z Postcrossingu. Pocztówki zdobywałam, przede wszystkim wymieniając się z innymi osobami znalezionymi np. na Facebooku. Kupowałam również widokówki w krajach, które odwiedziłam. Całkiem sporo kartek dostałam od Maćka, który opanował Allegro. Skupiłam się przede wszystkim na zdobywaniu nowych krajów. Jednym z moich celów na tek rok było zdobyć pocztówki z 10 nowych krajów. Zrealizowałam ten punkt już w maju.
Panie i panowie, 5 lipca policzyłam po raz kolejny moje pocztówki (za pomoc w liczeniu dziękuję mamie i Excelowi!). 5 lipca 2018 moja kolekcja liczyła 1405 kartek ze 177 państw! A zatem przez rok przybyły 162 kartki z aż 63 krajów! Okazuje się, że brakuje mi widokówek z mniej niż 30 krajów świata.
Przez miniony rok moja kolekcja powiększyła się między innymi o kartki z takich miejsc jak Syria, Jemen, Mikronezja, Liban, Honduras. Jednak nie wszystkimi pocztówkami pochwaliłam się na blogu. Postaram się choć trochę to nadrobić. 
Prawda jest taka, że gdybym chciała, mogłabym jeszcze powiększyć tę kolekcję o nowe kraje, kupując kartki na Allegro. Ale nie chcę już tego robić. To odbiera magię temu hobby.
Przyznaję, że trochę brakuje mi Postcrossingu. W końcu od tego portalu zaczynałam. Ale znaczki w Polsce są tak drogie, że nie wiem, czy chce mi się wydawać pieniądze po to, by otrzymać pięćdziesiątą pocztówkę z Rosji albo pięćdziesiątą szóstą kartkę z Niemiec.

Jak widzę przyszłość mojej kolekcji?

Sama nie wiem. Wśród brakujących mi państw są zarówno takie kraje jak Botwsana, Wyspy Salomona czy Mauretania, a zatem takie, z których zdobycie pocztówki graniczy z cudem, jak i Katar czy Paragwaj, z których – mam nadzieję – prędzej czy później widokówkę otrzymam. Poza tym chciałabym zebrać kartki ze wszystkich stanów USA.
Ale wiecie co, czasami mam takie myśli, że zamiast wydawać pieniądze na znaczki, wolę oszczędzać je na prawdziwe podróże. :)
Kochani, a jak tam Wasze kolekcje?
Uściski!
Sara
PS Swoją kolekcję przechowuję w dwóch kartonowych pudłach. Każdy kraj to osobna koperta. 

środa, 4 lipca 2018

Nieważny paszport i odwołana podróż



W lutym kupiliśmy bilety na Maltę. Miały to być nasze pierwsze, rodzinne wakacje za granicą. Takie, o których marzyliśmy od lat. Na które oszczędzaliśmy. Już nie mogliśmy się doczekać.

Nie lecimy.

Wyobraźcie sobie, jak nogi się pode mną ugięły, gdy wyciągnęłam paszport mojego brata, aby dokonać odprawy. Paszport okazał się nieważny.

Przeczytaliśmy cały Internet. Dokopaliśmy się do historii o paszporcie tymczasowym wydanym w pół godziny - wystarczyło zaświadczenie o konieczności leczenia za granicą.

Co mogę Wam powiedzieć teraz? Paszportu tymczasowego nie da się załatwić na piękne oczy. Trzeba mieć bardzo konkretny powód i to niestety świetnie udowodniony i udokumentowany. I powodem tym nie może być wycieczka. Musi to być śmierć kogoś z rodziny albo jakaś pilna delegacja. Nie wystarczy nawet skierowanie od lekarza na leczenie zagraniczne. Niestety pani w urzędzie nie była zbyt przystępna (delikatnie mówiąc).

Oczywiście nie da się załatwić ani dowodu osobistego, ani paszportu zwykłego w trzy dni. Tym sposobem musieliśmy zrezygnować z naszej wymarzonej wycieczki. Nie załatwialiśmy jej przez biuro podróży, lecz zorganizowaliśmy ją sami

Udało nam się odzyskać pieniądze za apartament rezerwowany na Airbnb (oprócz opłaty serwisowej, która wyniosła 11% całej kwoty). A to wszystko dzięki temu, że właścicielka mieszkania miała ustalone elastyczne zasady anulowania – mogliśmy więc uzyskać pełen zwrot kosztów do 24h przed zameldowaniem. Gdyby np. wybrała średnio rygorystyczne zasady anulowania, odzyskalibyśmy połowę kwoty. 

Niestety w tanich liniach lotniczych, w tym w Ryanairze, nie zwracają opłaty za bilety. Można bilet przepisać na kogoś innego, kosztuje to 130 euro, można zmienić kierunek, co również kosztuje (w sezonie wysokim 65 euro), więc jest to po prostu nieopłacalne.

Sporo się naczytałam o zwrocie podatku rządowego wchodzącego w skład ceny biletu lotniczego. Jednak opłata administracyjna za zwrot tegoż podatku to 96 zł – jeśli więc podatek wynosi tyle lub mniej, co jest bardzo prawdopodobne, znów niestety nic nie odzyskamy. 

Możecie się zastanawiać, jak to się stało, że nie sprawdziliśmy ważności paszportu mojego brata. Nie wiem. To było dla nas oczywiste, że paszport jest ważny. Cała nasza trójka sporo lata, nawet nie pomyśleliśmy o tym, by sprawdzić datę ważności paszportu mojego brata.

Piszę ten post ku przestrodze. Pamiętajcie, by zawsze sprawdzać ważność dokumentów, najlepiej jeszcze zanim kupicie bilety.

Sprawdźcie też, jakie zasady anulowania ma gospodarz, u którego rezerwujecie nocleg na Airbnb.

I przede wszystkim bądźcie świadomi tego, że paszport tymczasowy nie jest w Polsce wydawany każdemu, kto nagle potrzebuje paszportu.

W lipcu raczej nigdzie nie polecę. Co dalej? Okaże się. 
Sara

niedziela, 1 lipca 2018

Oj, działo się... - czerwiec 2018


Siedziałam lekko zmulona i robiłam notatki z neuropsychologii, kiedy uświadomiłam sobie, że nie napisałam dla Was jeszcze podsumowania czerwca. Tylko czy w ogóle jest co podsumowywać?

Czerwiec to sesja. Rozciągnięta na pół miesiąca, co więcej – jeden egzamin mam jeszcze w lipcu (trzymajcie kciuki!). Do tej pory wszystko szło mi bardzo dobrze, ale pisanie pięciu egzaminów w ciągu jednego tygodnia trochę mnie wykończyło.

Czy w czerwcu działo się coś poza sesją? Byłam na genialnym koncercie odbywającym się w ramach Toruńskiego Festiwalu Książki. Był to koncert… czytany. Sam opis wydarzenia może nie brzmiał zbyt zachęcająco, ale wystarczyło, by Mariusz Szczygieł przemówił – już wiedziałam, że mi się spodoba. Dziennikarz czytał swoje felietony w akompaniamencie zespołu. Wierzcie mi, policzki bolały mnie od śmiechu. To było niezwykłe doświadczenie, coś zupełnie nowatorskiego. Nie przepadam za słuchaniem audiobooków, wydawało mi się więc, że słuchanie, jak ktoś czyta swoją książkę, będzie dość… nudne. Tymczasem w ogóle nie miałam dość – chciałam więcej! Ten koncert zachęcił mnie do sięgnięcia po twórczość Mariusza Szczygła. Jego felietony idealnie opisują rzeczywistość – nie tylko tę polską.

W czerwcu uczestniczyłam w kolejnym spotkaniu autorskim Maćka, tym razem w Łodzi. Zostaliśmy przyjęci bardzo miło. 30 czerwca z kolei Maciek opowiadał o swojej książce "The Smiths. Piosenki o twoim życiu" w Lublinie. Niestety ze względu na natłok nauki nie mogłam mu towarzyszyć. Spotkanie organizowane było w ramach festiwalu muzycznego Inne Brzmienia. W czerwcu mieliśmy z Maćkiem też trochę powodów do dumy – jego biografię The Smiths można była kupić w stacjonarnym Empiku, a recenzja, która ukazała się w magazynie Teraz Rock, nie zawierała ani jednego krytycznego słowa na temat książki. 
Pozostańmy w temacie muzycznym – w minionym miesiącu poznałam zespół idealny. Maciek dostał bilet na koncert HAIM. Stwierdziłam, że też sobie posłucham (co prawda nie w Stodole). Przepadłam! Grupa porównywana jest do Fleetwood Mac, ale też do… Taylor! To genialny pop z Los Angeles. Siostry nagrały do tej pory dwie płyty. Możecie kojarzyć ich utwór "Forever" ze spotu TVN-u z 2014 roku.

Co jeszcze wydarzyło się w czerwcu? Jak zwykle ułożyłam trochę puzzli i przeczytałam trochę książek. Stan na 1 lipca to 28 przeczytanych w tym roku pozycji.
Jaki był Wasz czerwiec? Jakie plany na wakacje?
Mam nadzieję, że w lipcu będzie mnie na blogu trochę więcej niż ostatnio.
Ściskam!
Sara