wtorek, 22 września 2020

Największy krasnal na świecie znajduje się… w Polsce!

Lubuskie idzie w rekordy. To właśnie tam znajduje się  największa statua Chrystusa i największy na świecie pomnik niedźwiedzia grizzli. Dawniej Nowa Sól mogła się poszczycić też największym na świecie pomnikiem Jana Pawła II. Figurę papieża przewieziono do Częstochowy, ale w Nowej Soli został inny, bijący rekordy bohater. Soluś.

Nowa Sól to niewielkie miasteczko w województwie lubuskim, położone 20 minut drogi od Zielonej Góry. Całe miasto wydawało się zadbane i urokliwe, ale nie zwiedzaliśmy go dokładnie. Naszym głównym celem był park. Park Krasnala. Wstęp na jego teren jest bezpłatny.

Największy krasnal świata wraz z partnerką wita nas tuż po wejściu. Figura mierzy 5,4 metra i powstała w 2009 roku. Dzięki swojemu wzrostowi krasnal trafił do Księgi Rekordów Guinnessa. W czasie, gdy my zwiedzaliśmy lubuskie, Soluś świecił wzorem i miał założoną maseczkę.

W parku znajdują się również mniejsze figurki krasnali, a także wielu zwierząt – od pandy, przez słonia, na niedźwiedziu grizzly skończywszy. Swoją drogą pomnik miśka też jest największy na świecie – ma ponad 7 metrów.

W parku natkniecie się nie tylko na figury zwierząt, lecz również na prawdziwe, żywe, urocze istotki. Działa tam bowiem darmowe mini zoo. Mieszkają w nim m.in. kozy, króliki czy lamy. Mojej mamie spodobał się pomysł z kulkami – na pewno kojarzycie maszyny, do których wrzucacie monetę, a w zamian wylatuje z nich kulka z jakimś drobiazgiem. W Parku Krasnala w ten sposób można zakupić karmę dla zwierząt. Może to sprawi, że odwiedzający nie będą dokarmiać mieszkańców zoo nieodpowiednim dla nich jedzeniem.


Część parku położona jest przy zbiorniku wodnym. Nad brzegiem spacerowały łabędzie, a wokół również ustawiono ciekawe figury. Na plaży nie zabrakło rekina, w pobliżu stanął także Fred Flinstone. Swoją drogą prawie przewróciłam jego przyjaciela Barny’ego, niefortunnie się o niego opierając. A może to on sam zachwiał się na mój widok?

W parku można też pograć w cybergraja i po prostu odprężyć się. Najmłodsi mogą pobawić się na jednym z czterech placów zabaw czy szaleć na dmuchańcach.

My z rodzicami poczuliśmy się przez chwilę jak dzieci i robiliśmy zdjęcia z wszelkimi figurkami. Myślę, że będąc w pobliżu Nowej Soli, warto zajrzeć do Parku Krasnala, nawet jeśli 18 lat skończyliście dawno temu. Polecam wpaść tam chociaż na chwilę, by zobaczyć rekordowo duże figury.

Naprzeciwko kompleksu znajduje się bezpłatny parking.

Słyszeliście o Nowej Soli?

Sara

Psycholog dziecięcy - kiedy warto do niego iść?


Dziś parę słów o psychologii dziecięcej. Jeśli tekst ten zachęci choć jedną osobę do tego, aby udać się z dzieckiem na wizytę do specjalisty, to będzie mój sukces. Psycholog dziecięcy może pomóc najmłodszym uporać się z lękiem, z brakiem koncentracji czy innymi zaburzeniami zachowania.

Chociaż często powtarzam, że swoich studiów nie lubię i jako psycholog pracować nie będę, to zawsze będę zachęcać, żeby do psychologa chodzić. Mam nadzieję, że ten mit "do psychologa idą tylko wariaci” mamy już dawno za sobą. Nie trzeba słyszeć głosów w głowie, aby wybrać się na wizytę. Coraz więcej mówi się też o psychologii dziecięcej, co mnie cieszy. Rodzice powoli zaczynają zdawać sobie sprawę, że nie muszą być alfą i omegą i jeśli z czymś sobie nie radzą, mogą znaleźć pomoc i wsparcie w gabinecie psychologicznym.

Psycholog a psychiatra

Przypomnę jeszcze krótko różnicę między psychologiem a psychiatrą. Psycholog to osoba, która ukończyła studia psychologiczne, nie jest lekarzem, nie może przepisywać leków. Pomaga rozmową, prowadzi terapię. Psychiatra natomiast to ktoś, kto ukończył studia medyczne i jest lekarzem. Może przepisywać leki. Są takie jednostki chorobowe, w których sama terapia u psychologa nie wystarczy np. schizofrenia, wówczas należy wprowadzić leki.

W czym pomoże psycholog dziecięcy?

  • przede wszystkim u psychologa zyskujemy zupełnie inne spojrzenie na problem. Zadaje on takie pytania, że czasami aż sami jesteśmy zdziwieni i mówimy: "Nigdy tak na to nie patrzyłam", "Rzeczywiście"… Niekiedy przychodzi nam to z nieco większym trudem. Ale warto wybrać się do psychologa – jakiegokolwiek, nie tylko dziecięcego, by pozwolić sobie na przybranie innej perspektywy.
  • psychologowie dziecięcy zajmują się m.in. uzależnieniami. Chociaż może się wydawać, że młody człowiek nie może się uzależnić, bo przecież papierosów nie pali, alkoholu nie pije, hazardu nie uprawia, to jednak we współczesnym świecie czekają na nas inne zagrożenia np. uzależnienie od komputera. Notabene często spowodowane nieobecnością rodziców. Prawda jest taka, że to, co najpiękniejsze rodzice mogą dać dzieciom, to nie drogie zabawki, lecz rozmowę i czas.
  • do psychologa dziecięcego często trafiają też dzieci z zaburzeniami zachowania. Te mogą być bardzo rożne: począwszy od zespołu nadpobudliwości psychoruchowej, gdzie naszą uwagę powinny zwrócić impulsywność, zaburzenia koncentracji czy zdecydowana nadruchliwość, poprzez zachowania aspołeczne, na zaburzeniach opozycjno-buntowniczych skończywszy. Warto więc obserwować swoje dziecko. I mówię Wam to nie jako mama, bo własnych pociech jeszcze nie mam, ale po prostu jako studentka psychologii.
  • sama trafiłam do psychoterapeutki z zaburzeniami lękowymi, zwanymi niekiedy nerwicą, wspomnę więc o tym, że może ona występować także u dzieci jako nerwica dziecięca. Objawy mogą być różne. Zaburzeniom wcale nie muszą towarzyszyć gwałtowne napady paniki. Głównym symptomem jest lęk, zamartwianie się, przejmowanie np. tym, że otrzymam złą ocenę. Dziecko dużo o tym myśli, co więcej stara się unikać stresującego bodźca. Nie idzie więc do szkoły. Z zaburzeniami lękowymi da się walczyć i warto to zrobić.

piątek, 18 września 2020

Niezwykłe lubuskie: kolorowe jeziorka w Łęknicy


W tym roku po raz pierwszy odwiedziłam lubuskie. Do tej pory byłam w tym województwie jedynie przejazdem. W minione wakacje, gdy trochę bałam się wyjechać za granicę, wraz z rodzicami stwierdziliśmy, że nadrobimy zaległości i zwiedzimy lubuskie. Naszym głównym celem miała być Zielona Góra. Ale to kolorowe jeziorka okazały się hitem wycieczki.

Mieliśmy je zobaczyć, gdy starczy nam czasu. Tymczasem to właśnie przy kolorowych jeziorkach zrobiliśmy najlepsze zdjęcia podczas podróży. Ale od początku…

W Łęknicy, miasteczku na granicy Polski i Niemiec, znajduje się ścieżka geoturystyczna „Dawna kopalnia Babina”. Polecamy Wam zostawić auto na parkingu 3 i udać się w niezwykłą podróż. W czasie dwugodzinnego marszu możecie przenieść się do Afryki, do Yellowstone albo… na księżyc.

Dawniej w okolicach Łęknicy wydobywano węgiel brunatny oraz iły ceramiczne. Eksploatację zakończono w latach 70. Obecnie na obszarze tym można podziwiać zbiorniki wodne. Niezwykłe są ich kolory – od szmaragdowego, poprzez barwę kawy z mlekiem, skończywszy na czerwieni. Kolor wód zależny jest od stopnia kwaśności.

Cała ścieżka ma długość 5 km, my przeszliśmy jej część, docierając do kilku zbiorników. Trasa przebiega przez las, jest bardzo prosta i w ogóle niezatłoczona. My spotkaliśmy jedynie kilka osób, które postanowiły przebyć ją rowerami.

Pierwsze jeziorko ujrzeliśmy już po kilku minutach spaceru. Najpierw nieśmiało wyglądało zza drzew, by tuż za zakrętem wyłonić się w całej okazałości. Zbiornik miał szmaragdowy kolor i pięknie prezentował się w promieniach słońca. Odkrywka ta pochodzi z lat 1949-1953. Głębokość zbiornika wynosi 16 metrów, a jego kwasowość 3,8 pH, czyli jest podobna do soku pomarańczowego. Swój szmaragdowy kolor woda zawdzięcza skałom ilastym oraz kwarcowym piaskom, które występują w otoczeniu zbiornika.

Drugi zbiornik można było oglądać na pewno z mniej dzikiej perspektywy, ale my chcieliśmy już, teraz, zaraz, więc przeszliśmy przez krzaki i naszym oczom ukazało się… zielone jeziorko, a w nim pozostałości po drzewach. Krajobraz niczym z kosmosu. Ta odkrywka jest płytsza, ma 9 metrów głębokości i pH 3,3.

Niedługo potem przyszła kolej na postapokaliptyczny krajobraz. Naszym oczom ukazały się zapadliska podziemnej kopalni. Woda miała kolor rdzy – wszystko przez niskie pH (kwaśniejsze od octu!) i dużą ilość żelaza. Wystawały z niej kikuty obumarłych drzew. Wszystko tworzyło razem jednocześnie przerażający i zachwycający widok. Zapadliska znajdowały się po obu stronach ścieżki – jedno miało kolor kawy z mlekiem, drugie bardziej rdzawy odcień.

Po obejrzeniu kilku kolorowych zbiorników musieliśmy przejść nieco dłuższy odcinek, aby dotrzeć do… Afryki. Tak właśnie nazywa się zbiornik stanowiący największą atrakcję ścieżki geoturystycznej. Trudno opisać jego kolor – momentami czerwony, chwilami pomarańczowy, przy brzegach przechodzący w bordowy, a nawet czarny. Wszystko przez związki żelaza. Odkrywka jest ogromna, ma ponad 20 ha powierzchni i 23 metry głębokości. pH wody wynosi ok. 3, czyli mniej więcej tyle, ile pH octu. Skąd taki odczyn? Wszystko przez rozkład pokładów węgla pirytu i powstanie kwasu siarkowego. Przy Afryce zbudowano wieżę widokową (niestety była nieczynna w momencie gdy my zwiedzaliśmy lubuskie), postawiono także ławeczki i wiaty. Spacerowanie przy samym brzegu zbiornika jest dość ryzykowne, o czym ostrzegają tabliczki. Można się nieźle zapaść i stracić buty (jeden znaleźliśmy). My nie chcieliśmy ryzykować, do samej wody więc nie podeszliśmy.

Afryka była naszym ostatnim przystankiem na trasie. Wróciliśmy do auta tą samą drogą.

Ogromnie polecam Wam to miejsce – wydaje mi się, że nadal niezbyt znane, niezbyt zatłoczone. Samo przejście geoturystyczną ścieżką w lesie jest bardzo przyjemne, a kolorowe jeziorka sprawiają, że spacer wśród drzew staje się niezwykłą przygodą. Pamiętajcie, że w zbiornikach nie wolno się kąpać. Wstęp na ścieżkę jest bezpłatny.

Sara

środa, 16 września 2020

23 życzenia na 23 urodziny



Skończyłam 23 lata. Nastoletnie życie dawno za mną. Teraz nic tylko dzieci rodzić, co nie?

A tak serio to najpierw magisterka.

Czego mogłabym sobie życzyć z okazji 23. urodzin? No, mam kilka pomysłów. A konkretnie to 23.

1. Zacznę górnolotnie. Chciałabym, aby skończyła się epidemia. Abyśmy znaleźli szczepionkę i skuteczne lekarstwo na koronawirusa. Jak najszybciej.


2. Chciałabym już skończyć studia. Napisać tę przeklętą magisterkę i powiedzieć „żegnaj, psychologio!”. Na szczęście wszystko, co złe, kiedyś się kończy. A mnie został już tylko rok. I 50 stron pracy magisterskiej. I badania. I praktyki.


3. Chciałabym, aby moja praca była jak najmniej stresująca. Aby nie brakowało mi pomysłów na tematy, aby literówki nie wkradały się tam, gdzie nie powinny, a gdy poproszę rzeczników, aby odpisali do 16, nie odpowiadali tydzień później. I żebym nie dostawała SMS-ów o 21.


4. Chciałabym, aby mój związek nadal wyglądał tak super, jak wygląda. Aby podstawą była komunikacja. I heheszki. Abyśmy dalej odkrywali nowe miejsca, przeżywali super przygody i tak świetnie się dogadywali, chociaż jesteśmy kompletnie różni. I najlepiej, żeby to sobie już tak trwało zawsze.


5. Chciałabym, aby mój brat zdał maturę i przede wszystkim dobrze wybrał kierunek studiów. Na pewno podejmie lepszą decyzję niż jego siostra.


6. Chciałabym, aby moja mama jak najmniej stresowała się w pracy. No i żeby jej nie bolały plecy.


7. W sumie to mnie też mogłyby nie boleć.


8. Chciałabym być zdrowa. Od wycięcia tarczycy czuję się o wiele lepiej. Gdyby nie stres i przejmowanie się, to może nawet byłabym okazem zdrowia. A więc chciałabym mniej się zamartwiać. Idę w dobrym kierunku.


9. Chciałabym dobrze wyznaczać priorytety. Mniej fejsa i Insta, więcej czytania i rozmów z ludźmi.


10. Chciałabym być czasami mniej dumna, mniej w gorącej wodzie kąpana i mniej złośliwa.


11. Chciałabym, aby ubrania z Riska były tańsze i nie trzeba było ich przerabiać.


12. Chciałabym, aby Taylor Swift przyjechała na koncert do Polski.


13. Chciałabym odkrywać jak najwięcej nowych rzecz. Nowych miejsc nad Wisłą, nowych fantastycznych pisarzy, wspaniałych muzyków, przepyszne smaki herbaty.


14. Chciałabym, aby ktoś mi zbudował dom.


15. Chciałabym, aby niektórzy ludzie byli mniejszymi debilami i zaczęli wierzyć w szczepionki, a przestali w maszty 5G.


16. Chciałabym znów móc normalnie podróżować. I odwiedzić te stolice. Już mniej niż połowa została.


17. Chciałabym, aby mój samochód nie robił mi dziwnych numerów i odpalał, kiedy ja tego chcę.


18. Chciałabym, aby Nicolas był zdrowy i szczęśliwy, i rzadziej sobie brudził futro przy wychodzeniu z kuwety.


19. Chciałabym rzadziej mieć zakwasy. Wiedzieliście, że można je mieć nawet w szyi?



20. Chciałabym zawsze znajdować miejsca parkingowe.

21. Chciałabym, aby ruch na stałe wpisał się w mój plan dnia. I żeby nachosy jedzone o 23 jednak nie szły w tyłek.

22. No i wiadomo, że chciałabym, aby mi trochę pieniędzy spadło z nieba, ale coś czuję, że szybciej zarobię je sama.


23. Chciałabym być szczęśliwa. Tak po prostu. Dzięki, że tu jesteście! Sara

niedziela, 13 września 2020

Jak wygląda lot motoparalotnią?


Urlop to dobry czas, by oderwać się na chwilę od ziemi. W pracy nie narzekam na brak adrenaliny. Ale ta, którą poczułam w powietrzu, była zdecydowanie bardziej przyjemna.

Leciałam już samolotem ultralekkim, przyszedł czas na… motoparalotnię, czyli paralotnię z silnikiem. Jakiś czas temu otrzymałam voucher od Prezentu Marzeń na to niezwykłe przeżycie. Chyba jednak trochę się stresowałam, bo odwlekałam lot. Gdy zaczęłam wrześniowy urlop, stwierdziłam: raz kozie śmierć! Zaraz koniec sezonu, szkoda odkładać to doświadczenie do następnego lata. Nie czekałam zbyt długo na wolny termin. Oddzwoniono do mnie kilka dni po moim pierwszym telefonie i zaproponowano lot na następny dzień. Oczywiście loty są zależne od warunków pogodowych. Może się zdarzyć tak, że przygoda nie dojdzie do skutku z powodu chociażby silnego wiatru. Ale co się odwlecze, to nie uciecze.


Gdzie można polecieć motoparalotnią?

Lądowisko pod Toruniem znajduje się w Grabowcu. To niewielka miejscowość za Złotorią. Od organizatorów otrzymałam dokładny opis dojazdu do lądowiska, więc z mamą, moim nadwornym fotografem, uniknęłyśmy kręcenia się w kółko. Jadąc od strony Torunia, w Grabowcu miniecie kościół, a następnie tuż za sklepem spożywczym wystarczy, że skręcicie w prawo, w leśną drogę. Lądowisko znajduje się na łące. Jak jednak udało mi się dowiedzieć, już niebawem ma tam powstać kompleks z prawdziwego zdarzenia. Będą nawet domki na drzewie. ;) 

Tego dnia pogoda wydawała się idealna, świeciło słonko, nie było zbyt gorąco. Wiał jednak wiatr i właśnie on spowodował, że musieliśmy poczekać. W sumie mój lot opóźnił się o pół godziny, ale cieszę się, że, po pierwsze, ostatecznie wzbiłam się tego dnia w powietrze, a po drugie, że doświadczeni piloci umieli ocenić, kiedy lot będzie bezpieczny, a kiedy jeszcze mógłby stanowić zagrożenie. Instruktorzy obserwowali chmury, słońce i wiatr. Widać było, że mają ogromną wiedzę na temat meteorologii.

Przed samym lotem czułam lekki stres, ale nie był on paraliżujący, raczej ekscytujący. Początkowo nie planowałam brać ze sobą telefonu, bo sądziłam, że w ogóle nie będę w stanie robić zdjęć, poza tym wydawało mi się to zbyt ryzykowne. Ale instruktorzy sami przypięli mi smartfon do smyczy, dzięki czemu mam teraz nie tylko piękne wspomnienia, lecz także fajne zdjęcia.


Jak wygląda lot?

Motoparalotnią leci się w tandemie. Ja z przodu, instruktor z tyłu. Byliśmy przypięci pasami z kilku stron, poza tym każdy z nas miał na sobie kask oraz słuchawki z mikrofonem. Dzięki temu mogliśmy swobodnie porozumiewać się podczas pobytu w niebie. ;)

Najbardziej bałam się w czasie startu. Czuć było wiatr, nieźle nas zakręciło i potrzebna była chwila na to, abyśmy wzbili się wyżej, gdzie pogoda jest już zdecydowanie bardziej stabilna. Podczas startu kurczowo zaciskałam ręce, a z tych emocji gdzieś nawet zakręciła się jedna łza. Ale później było już tylko lepiej. Na górze poczułam się ogromnie podekscytowana, szczęśliwa, a potem nawet… zrelaksowana. Pstrykałam zdjęcia, co w sumie dodawało ryzyka całej sytuacji, bo wiatr wiał i bałam się, że nie utrzymam telefonu w dłoniach. Chociaż i tak miałam go na smyczy, więc nic strasznego raczej by się nie wydarzyło. Podziwiałam widoki i rozmawiałam z instruktorem. W Toruniu motoparalotnią możecie polecieć z Grupą FALCO, która ma na koncie niebywałe sukcesy, w tym zdjęcia lotnicze do filmów m.in. "Dywizjonu 303". Moją motoparalotnią kierował sam Jarosław Balcerzewski, wielokrotny medalista Mistrzostw Świata i przy okazji sympatyczny i bardzo ciepły człowiek.


Ile trwa lot?

Lot trwał 15 minut, które bardzo szybko - nomen omen - zleciało. Nim się obejrzałam, już musieliśmy wracać. Chętnie zostałabym w powietrzu jeszcze dłużej, chociaż trochę wiało, i podziwiała widoki: Drwęcę, Kaszczorek, most autostradowy. Pamiętajcie, aby zabrać ze sobą kurtkę czy bluzę. Podczas mojego lotu wzbiliśmy się na wysokość blisko 500 metrów i lecieliśmy ok. 60 km/h. 



Ile kosztuje lot motoparalotnią?

Za lot 15-minutowy zapłacimy 249 zł, za 30-minutowy – 349 zł. I ja radziłabym Wam wybrać tę drugą opcję, bo kwadrans mija zdecydowanie za szybko. Sama chętnie poleciałabym znowu i podyndała nogami w powietrzu.


To kto ma ochotę na lot motoparalotnią?

Sara

wtorek, 8 września 2020

Dwa tygodnie urlopu. Co będę robić?


Zaczęłam długo wyczekiwany urlop. Ostatnie tygodnie dały mi w kość. Nie miałam więcej niż trzy dni wolnego z rzędu przez całe wakacje. Teraz czekają mnie dwa tygodnie laby. Co z nimi zrobię?

Przede wszystkim nie wyjadę za granicę. Planując urlop w czerwcu, miałam nadzieję, że sytuacja z wirusem we wrześniu będzie dość stabilna. Trochę się przeliczyłam. Gdy zaczęłyśmy szukać z mamą możliwych kierunków wyjazdowych, okazywało się, że albo dany kraj zamknął granice, albo obowiązywać nas będzie kwarantanna, albo dopiero co odnotowano tam rekord zakażeń. Bardziej niż samej infekcji zaczęłam się bać tego, że odwołają nam lot powrotny albo skażą na przymusową izolację. Ze smutkiem więc wyjazd zagraniczny odpuściłam. Tym większy był mój żal, że nie byłam w innym kraju od lutego i wydawało mi się, że nie opuszczając domu, po prostu nie odpocznę. Staram się jednak przekonać mój mózg, że da się to zrobić.

Natomiast jeśli chodzi o Polskę, to trochę się po niej najeździłam w sierpniu, teraz więc jedynie zaliczę może jakiś dwudniowy wypad. Moi kompani, w przeciwieństwie do mnie, ciężko pracują i się nie urlopują.

Na co więc nastawiam się na urlopie?

Przede wszystkim na niewchodzenie na pocztę służbową. Co prawda odkąd rozpoczęłam urlop, praca złapała mnie już na fejsie i smsowo (wszyscy tak bardzo ubolewają, że mnie nie ma!), więc nie sprawdzając maili, mogę choć trochę się od tego odciąć. Ustawiłam sobie piękną, automatyczną odpowiedź, niech wszyscy wiedzą, że wypoczywam.

Chcę też poukładać trochę puzzle. Niby robię to w miarę regularnie, w ramach relaksu, ale teraz zamierzam poświęcić na to po prostu więcej czasu, wyłączyć się i oderwać myśli.

Mam również nadzieję nadrobić czytanie. Przygotowałam się do tego słabo, bo książki z biblioteki zamówiłam dopiero w weekend. Ale udało mi się za to skończyć jedną zaległą pozycję, którą czytałam od dłuższego czasu. W tym roku niestety książki zeszły na nieco dalszy plan. Nie jakiś bardzo odległy, bo jednak udało mi się ukończyć 30 tytułów w tym roku. Ale to słabo w perspektywie 63, które planowałam do końca grudnia przeczytać.

Chcę też zrobić trochę rzeczy, które odwlekałam. Już zaliczyłam masaż. Cały czas odkładam też jedno ekstremalne przeżycie, na które otrzymałam voucher, ale mam nadzieję, że zrealizuję je w przyszłym tygodniu.

Poza tym chcę po prostu robić fajne rzeczy. Za mną już jeden escape room, tym razem w klimacie Harry’ego Pottera. Przede mną prawdopodobnie Mroczne Zamczysko.

Odpoczywam też od Facebooka. Urlop zaczęłam dwudniowym odwykiem. Liczę na więcej. Ma się wtedy jakoś więcej czasu i mniej sieczki w głowie. Umysł jest po prostu czystszy. Coś mi się wydaje, że detoks informacyjny w pracy dziennikarki bardzo się przyda.

W czasie urlopu wyprawiam też moje urodziny. Już nie mogę się doczekać, planuję ciasta, gry i zabawy, balony i playlistę. Nie jestem miłośniczką imprez, wręcz przeciwnie – stronię od nich, wolę kameralne spotkania np. sam na sam z kołderką. Ale gdy organizuję przyjęcie u siebie, zapraszam ludzi, których lubię, czuję się bezpiecznie i zrobię wtedy wszystko, aby wszyscy się dobrze bawili.

Czym jeszcze jest dla mnie urlop? Tańczeniem do disco polo w piżamie, oglądaniem list przebojów w telewizji i wstawaniem bez budzika.

Ale na koniec muszę też dodać straszną, okropną rzecz. Podczas urlopu zamierzam również… pisać magisterkę. Wiem, że to brzmi jak czcze gadanie, ale już dziś spod moich palców wyszły kolejne dwie strony. Więc nie jest źle. Muszę coś odesłać, by zaliczyć semestr. Nie wiem, jak to działa, że dziennie w pracy piszę nawet 25 tys. znaków, a dwie strony pracy magisterskiej to dla mnie ogromny wysiłek. Chyba nie jestem naukową dziewczyną.

A Wy jak spędzacie urlop, kiedy nie wyjeżdżacie?

Sara

 

poniedziałek, 7 września 2020

Pakość: co warto tam zwiedzić?



Słyszeliście o Pakości? Ja też nie. Tymczasem miasteczko to okazało się świetną bazą wypadową do tak pięknych miejsc jak chociażby szmaragdowe jeziorko w Piechcinie. Warto więc przyjrzeć się Pakości nieco bliżej.

Pakość położona jest w powiecie inowrocławskim, a w mieście tym żyje niecałe 6000 mieszkańców. Miasteczko stanowi ważny ośrodek kultu dla katolików. Znajduje się tam Kalwaria Pakoska, czyli zespół 25 kaplic. Być może słyszeliście o Kalwarii Zebrzydowskiej – ta w Pakości jest zaraz po niej w kolejce na liście najważniejszych miejsc dla wyznawców katolicyzmu w Polsce. Co więc taka bezbożnica jak ja robiła w Pakości?

Pakość była miasteczkiem, w którym znaleźliśmy bardzo przyjemny nocleg i to od razu w Pałacyku (!). Hotel był czysty i zadbany, a za dobę  ze śniadaniem zapłaciliśmy 170 zł.

Jednocześnie Pakość okazała się świetnym miejscem wypadowym, zarówno do Piechcina, w którym znajduje się zbiornik wodny w kamieniołomie, jak i nad mniej ekstremalne jeziora, chociażby nad czyste i ciepłe Jezioro Pakoskie.


W samej Pakości zobaczyliśmy ryneczek z ratuszem. Była niedziela rano i pod Urzędem Miejskim kręcił się jedynie jakiś pijaczyna. Sam ratusz – bardzo efektowny. Ale to niestety jedyna atrakcja rynku.

Chociaż ja kościoły omijam szerokim łukiem, to będąc w Pakości, nie wypadało choćby rzucić okiem na słynną kalwarię. Kapliczki znajdują się na terenie parku, co zdecydowanie dodaje im uroku. Ale wiecie, co kto lubi.


Dla mnie jedną z największych atrakcji Pakości była… śluza. Nie jest to raczej tłumnie odwiedzany punkt, tym bardziej  że dojechać tam można jedynie szutrowymi, piaszczystymi i polnymi drogami. Ale warto. Miejsce jest bardzo malownicze, ciche i sielankowe. A ja chyba coraz bardziej cenię właśnie takie scenerie, w których nawet Google Maps się gubi, a nie głośny zgiełk miast (ale za Nowym Jorkiem nadal tęsknię).


I to tyle, jeśli chodzi o Pakość. Nie warto jechać tam specjalnie. Ale przejazdem czy w ramach wycieczki do okolicznych miejscowości – jak najbardziej. Na zobaczenie kapliczek, rynku i śluzy wystarczy Wam zaledwie parę godzin.

A na koniec ciekawostka: gdy będziecie jechać przez Pakość, Waszym oczom ukaże się… coś jakby kolejka linowa. Gór tam jednak nie uświadczycie. To kolejka przemysłowa, którą transportuje się wapień.

Dajcie znać, czy słyszeliście o Pakości!

Sara