niedziela, 31 maja 2020

Top 8 moich artykułów z Nowości - kwiecień


Zaraz kończy się maj, a ja nie pokazałam Wam jeszcze moich najlepszych (najlepszych według skromnej mnie) artykułów z kwietnia, które napisałam dla Dziennika Toruńskiego Nowości. Sprawdźcie kulisy ich powstawania.

Pandemia zmieniła życie wiele ludzi – co do tego nie ma wątpliwości. Niektórzy stracili pracę, ale zyskali czas. Inni odnaleźli nowe pasje albo wspięli się na wyżyny kreatywności. W artykule znajdziecie niezwykłe historie torunian – co pandemia zmieniła w ich życiu? Jak sobie z tym poradzili? Sprawdźcie. Porozmawiałam m.in. z pastorem, nauczycielką i właścicielem kawiarni.

Napisanie tego tekstu zajęło mi długie godziny, ale mam nadzieję, że informacje o tym, gdzie legalnie obejrzeć filmy, przydadzą się wielu osobom. Chociaż kina wracają od 6 czerwca (nie wszystkie co prawda, Cinema City jeszcze się nie otwiera), to myślę, że wielu z nas nadal będzie oglądać sporo filmów w domowym zaciszu. Ma to sporo plusów – jest taniej i, co ważne, możesz zatrzymać film, gdy wychodzisz do łazienki! Tworząc ten artykuł, odkryłam sporo ciekawych stron. Warto czasami porównać oferty w kilku miejscach, bo zdarza się, że cena za obejrzenie tego samego filmu, różni się w zależności od portalu.

Przyznaję – sama byłam ciekawa, co się dzieje. Co się dzieje w centrum kultury? A w szkole? Co robią pracownicy biblioteki, gdy nikt nie wypożycza książek? Okazało się, że zajęć nie brakuje.

Muzeum Narodowe w Warszawie zaproponowało świetną akcję – odtwarzanie znanych dzieł sztuki, jednak nie za pomocą pędzla, a… samych siebie. W zabawie wzięło też udział kilka osób z Torunia, a z jedną z nich udało mi się porozmawiać. Zachęcam Was do sprawdzenia hasztagu #niebawemwmnw. Szczerze mam nadzieję, że nawet po epidemii internauci nadal będą się bawić w odwzorowywanie obrazów, bo efekty powalają na kolana.

Zastanawiałam się, które budynki w Toruniu są najwyższe i ile mają metrów. Udało mi się uzyskać takie informacje z Urzędu Miasta. Zobaczcie listę!

Dzięki pracy w Nowościach dowiedziałam się, że w Małej Nieszawce działa gabinet kosmetologiczny, który pomaga pacjentkom onkologicznym. Porozmawiałam z jego właścicielką. Cieszę się, że tekst nie jest już aktualny, bo branża kosmetyczna wróciła, a co za tym idzie – moja rozmówczyni może znów pomagać i upiększać.

Przez ten tekst prawie wyleciałam ze studiów. Niestety, nie wygląda on już tak, jak prezentował się tuż po publikacji. Musiałam go zmienić, bo komuś nie spodobały się niektóre fragmenty. Ale artykuł nadal zawiera sporo anegdotek, z których można się pośmiać lub… nad którymi można płakać.

O, a ten tekst powstał po to, abym ze studiów nie wyleciała. Gdyby wszyscy wykładowcy byli tacy wspaniali, jak chociażby pan profesor, który prowadzi zajęcia w towarzystwie pluszowej czachy, to studia na pewno byłyby mniej stresujące.

Czytajcie. Na zdrowie.
I koniecznie dajcie znać, który artykuł zaciekawił Was najbardziej.
Sara

wtorek, 26 maja 2020

Top 10 niezapomnianych przygód, które przeżyłam w podróży wraz z mamą



Pomyślałam, że zrobię tym postem niespodziankę mojej mamie i przypomnę nasze przygody podróżnicze. Niektóre fajne, niektóre mniej fajne, ale na pewno – niezapomniane. I co ważne, ze wszystkich wyszłyśmy cało!

1. Podczas pobytu w Wiedniu spałyśmy w jednym pokoju z… Włochem (a może Hiszpanem?), który śpiewał pod prysznicem. Trochę fałszował. W Wiedniu moja mama musiała też dobudzać mnie, gdy przysypiałam na ławce przed Hofburgiem (ale nie dlatego, że tak mi się nudziło, o nie. Po prostu dobiła mnie dwunastogodzinna podróż autokarem).
2. W Paryżu z kolei jeden pan podszedł, by zrobić sobie ze mną zdjęcie. Fotografowała moja mama. Nie wiem, czy pan sądził, że jestem sławna (może o czymś nie wiem?). Również we Francji tak długo czekałyśmy w kolejce do kontroli bezpieczeństwa na lotnisku, że prawie nie zdążyłyśmy na samolot.
3. W Finlandii z kolei utrzymywałam, że widziałam łosia. A może renifera! A mama mi nie wierzyła. Bo on leżał. Łoś w sensie. Również podczas tej podróży okazało się, że lotnisko w Turku to jest właściwie taka większa poczekalnia i cywilizacja jeszcze tam nie dotarła (chociaż fortepian mają). Kartę pokładową trzeba więc wydrukować. Udałyśmy się do biblioteki w Helsinkach i szczęśliwie udało się.
4. Na Słowacji też nie obyło się bez przygód. Zaczęło się od hotelu, który niby miał być dwugwiazdkowy, ale właściwie to on chyba nawet obok gwiazdek nie leżał. W kuchni było tak brudno, że kubki przyklejały się do blatu i… trudno było je odkleić. Poza hotelem czekała na nas masa innych przygód, tylko chyba nie wszystkie nadają się do publikacji. :D Ale domyślam się, że mama pamięta, jak to pokazywała pani w aptece, co chcemy kupić.
5. W Brukseli było pysznie: pyszne gofry, dobre frytki. I hostel tuż obok… wesołego miasteczka. Ale było też strasznie: raz ja myślałam, że zginę, a raz moja mama była pewna, że już po nas. Jechałyśmy metrem, gdy do wagonu wszedł, a raczej został wepchnięty żebrak. Niewidomy mężczyzna stanął na środku i zaczął zawodzić w niezrozumiałym mi języku. Później przeszedł się po wagonie, żebrząc. Moja mama myślała, że z nami koniec, że mężczyzna zaraz się… wysadzi. Jego śpiew przypomniał jej arabskie wzywanie muezzina i skojarzył z terrorystami-samobójcami.
6. Za to na Maltę prawie nie polecieliśmy. Bo okazało się, że mój brat ma nieważny paszport. Łzy wylewałyśmy beczkami. Ostatecznie paszportu nie udało się załatwić w dwa dni, więc polecieliśmy o wiele później. Na wycieczce moja mama spróbowała królika (nigdy więcej) i drinka z ananasa. Udałyśmy się też razem do meczetu i na spływ do grot.
7. W Budapeszcie najpierw wspięłyśmy się na górę, a potem trafiłyśmy na… protest.
8. Wspinania nie zabrakło też w Andorze. I w Barcelonie. W Hiszpanii widziałyśmy też tak długą kolejkę na koncert, że szybko sprawdziłyśmy w Internecie, co jest grane. A była grana Billie Eilish.
9. Na Cyprze z kolei mama prawie włączyła alarm w pałacu arcybiskupa.
10. A do Szwecji popłynęłyśmy jak królowe, bo rejs promem wygrałyśmy w konkursie.
Mamuń, życzę nam kolejnych wygranych podróży i jak najwięcej przygód – oczywiście tych pełnych radości!
Sara

poniedziałek, 25 maja 2020

Co zobaczyć w województwie kujawsko-pomorskim? Murale Van Gogha we wsi Brzózki czekają



W weekend wybraliśmy się na spotkanie ze sztuką. Nie sądziłam, że 60-kilometrowa podróż tak mnie ucieszy.

Na razie raczej nie wybieramy się na żadną dłuższą wycieczkę, przynajmniej dopóki nie zniosą nakazu chodzenia w maseczkach. Zwiedzanie miasta, gdy oddychanie jest utrudnione, raczej nie jawi mi się jako przyjemność.
Aby jednak choć na chwilę zmienić otoczenie, wybraliśmy się do Brzózek. Wycieczkę do tej wioski planowałam od dawna, właściwie odkąd odkryłam, że namalowano w niej murale inspirowane sztuką Van Gogha. Chciałam nawet udać się tam własnym samochodem, ale brakowało mi odwagi. Uwielbiam prowadzić, ale trasy powyżej 50 km nadal budzą we mnie postrach. Ostatecznie więc do Brzózek pojechaliśmy z rodzicami i to tata kierował.

Brzózki wydają się położone na końcu świata, chociaż w rzeczywistości od Torunia dzieli je 70 km, a od Bydgoszczy ok. 20. Wieś położona jest w powiecie nakielskim, a należy do gminy Szubin. To typowa niewielka wioska z gruntową drogą. I wyobraźcie sobie, że właśnie w takim miejscu, zamieszkanym przez nieco ponad sto osób, powstały trzy murale inspirowane sztuką Van Gogha.
Pierwszy z murali powstał z 2016 roku, drugi – rok później, a w 2018 były już trzy malowidła. Niestety, brakuje ścian i pieniędzy, by stworzyć kolejne. A szkoda, bo murale robią niesamowite wrażenie i niewątpliwie rozsławiły nieznaną wcześniej wieś. Nazywana ona jest niekiedy najbardziej artystyczną wsią w Polsce.
Jak dojechać do Brzózek?
Nie ma co ukrywać, najlepiej samochodem. Do Brzózek nie dojeżdża autobus. Po minięciu tabliczki z nazwą wsi należy na skrzyżowaniu skręcić w prawo. Po przejechaniu kilkuset metrów naszym oczom ukażą się trzy murale. Oczywiście można podziwiać je bezpłatnie.

Murale stworzyli artyści z Łodzi. Malowidła są inspirowane sztuką Van Gogha. Jedno z nich przypomina "Gwiaździstą noc", drugiemu blisko do obrazu "Morwa" (choć ja bym go zatytułowała raczej "Ogniste drzewo"), natomiast trzeci mural to kopia dzieła "Pole pszenicy z cyprysami". Mnie najbardziej spodobał się mural odwzorowujący "Gwiaździstą noc", to chyba jeden z najbardziej znanych obrazów Van Gogha.
Jeśli zastanawiacie się, czy warto przyjechać do Brzózek tylko po to, by zobaczyć murale, odpowiadam – tak! Ale we wsi znajdują się również ciekawe rzeźby z drewna. Poza tym to po prostu miłe miejsce na spacer, z widokami na pola i bezdroża. I są też bociany!
Swoją drogą podoba mi się pomysł zwiedzania miasta szlakiem murali. W Toruniu większość takich nablokowych dzieł kojarzę. W innych miastach, gdy tylko mam taką okazją, z przyjemnością oglądam. W Warszawie podobno odbywają się specjalne spacery, podczas których podziwia się właśnie murale. Może latem, gdy będziemy skazani głównie na podróże po Polsce, uda się zaplanować taki wypad?
Dajcie znać, czy słyszeliście wcześniej o Brzózkach i jakie są Wasze ulubione murale.
Sara
PS Do zdjęć maseczka zdjęta. Ale tłumów w Brzózkach raczej nie było. ;)

piątek, 15 maja 2020

Escape roomy, czyli branża, która może zniknąć po epidemii



Odmrażanie gospodarki trwa. Otwierają się kolejne miejsca, a ludzie wracają do pracy. Jest jednak taka branża, która wcale nie musiała zostać zamknięta i… nie wiadomo, czy zostanie otwarta.

Wraz z pojawieniem się koronawirusa w Polsce i zamknięciem szkół, wiele innych miejsc dobrowolnie zdecydowało o zawieszeniu działalności. Chociaż rząd wcale im nie kazał, one, w trosce o zdrowie i życie gości, a także pracowników, postanowiły na jakiś czas się zamknąć (pewnie nikt nie spodziewał się, że na aż tak długo). Tak było chociażby z escape roomami. W Toruniu mamy obecnie tylko cztery firmy – dwie z nich zamknęły się w okolicach 14 marca, jeden – w ogóle nie poinformował o zamknięciu (być może dlatego że nie aktualizuje swojego fanpage’a, od 2019 roku), ostatni z kolei znajduje się w centrum rozrywkowym z laser areną i też postanowił 14 marca zawiesić działalność. Każda z toruńskich firm inaczej podeszła do czasu epidemii.

Dom Kłódek zachęca do zakupu voucherów. W czasie epidemii właściciele dopracowali nowy pokój, który już czeka na swoje otwarcie. Z kolei Open The Door codziennie publikował albo listy polecanych filmów i książek, albo zagadki. Firma postanowiła też stworzyć własną grę karcianą. Można ją zakupić w cenie 35 zł. Do gry dołączane są również scenariusze potrzebne do stworzenia własnego, domowego escape roomu. Bunkier 51 z kolei zapewniał, że trwają pracę nad nowym pokojem.

Mamy drugą połowę maja, a nadal nie wiadomo, kiedy escape roomy się otworzą. Prawdopodobnie nastąpi to w ostatnim etapie odmrażania gospodarki, gdy zostanie otwarte już wszystko – kina, kluby czy teatry.

Powiem Wam szczerze, że mam wiele obaw dotyczących otwarcia escape roomów. Pierwsza dotyczy oczywiście tego, czy wszystkie firmy się otworzą. W końcu przez dwa miesiące nie zarobiły najczęściej ani grosza, a musiały płacić czynsz. Możliwe, że tak jak niektóre lokale gastronomiczne, sklepiki czy salony kosmetyczne część escape roomów po prostu zamknie się na amen.

Druga sprawa – czy w escape roomach będzie obowiązywał reżim sanitarny? Maseczki, rękawiczki? O utrzymaniu odległości nie ma mowy, w końcu wiele zadań trzeba wykonywać przy ścisłej i bliskiej współpracy. Maseczki również wydają się trochę kłopotliwe – możecie się śmiać, ale ja często z pokoi zagadek wychodzę zmęczona. Wizyta w escape roomie to co prawda nie trening sportowy, ale przynosi dużo emocji, a czasami trzeba wysilić nie tylko szare komórki.

Kolejna sprawa, która bardzo mnie nurtuje, to dezynfekcja. Nie wiem, czy jest inne miejsce, w którym tyle się namacamy i nadotykamy. W escape roomach nie wystarczyłoby przetrzeć przycisków albo klamek – należałoby zdezynfekować dosłownie wszystko. Czy to będzie możliwe? Szczerze w to wątpię. Firmy prawdopodobnie nie będą miały na to pieniędzy. Taka dezynfekcja musiałaby prawdopodobnie odbywać się za pomocą specjalnych urządzeń, którymi czyści się chociażby przystanki.

Pytanie też, czy ludzie w ogóle będą chcieli chodzić do escape roomów. W końcu w ostatnim czasie byli przymusowo zamknięci w domach. Czy dobrowolne zamknięcie w pomieszczeniu nadal będzie takie fajne? Może wybiegam trochę za daleko, ale coś mi się wydaje, że branża escape roomowa szybko nie wróci do czasów przed epidemii.

Przyznaję, że brakuje mi escape roomów. W styczniu i lutym tego roku odwiedziłam zaledwie cztery pokoje, a planowałam w tym roku zagrać w minimum 20. To jedna z moich ulubionych form rozrywki. Byłoby mi bardzo przykro, jeśli zniknęłaby całkowicie. Ale jednocześnie nawet gdy pokoje się otworzą, nie wiem, czy nie bałabym się do nich iść. Głównie chyba ze względu na te miliony potencjalnych zarazków. Pewnie, że do tej pory one też były, w niektórych pokojach panował drobny nieporządek. Tyle że do tej pory nie było covid 19.

Tak się zastanawiam – może dezynfekcja rąk przed wejściem do pokoju byłaby dobrym rozwiązaniem? Może to by wystarczyło? W końcu w środku raczej nikt rekwizytów nie liże…
Dajcie znać, co o tym sądzicie!
Sara

czwartek, 14 maja 2020

Marzec w Nowościach: moje najlepsze teksty



O wiele więcej mnie teraz w Nowościach niż tutaj. Miesięcznie w ramach mojej pracy piszę kilkadziesiąt tekstów. Niektóre są mocne i nieco kontrowersyjne, inne bardziej lajtowe. Wiem, że część z Was nie śledzi Nowości na bieżąco, część moich czytelników pochodzi z drugiego końca Polski. Dlatego co jakiś czas będę robić na blogu zestawienie moich najlepszych artykułów.


Trochę chcę się pochwalić, ale bardziej chcę Wam pokazać, jakie tematy poruszam i jak wygląda moja praca. O czym piszę w Nowościach? Na razie nie mam sprecyzowanej niszy – zdarza mi się i pisać o polityce, i o uniwersytecie, a także o remoncie mostu czy. Ale moje teksty często pojawiają się też w sobotnim wydaniu magazynu – to tematy weekendowe, przyjemne, life stylowe – i takie lubię realizować najbardziej.

Nie będę tutaj linkować newsów, lecz raczej artykuły dość uniwersalne, reportaże i zestawienia, z których jestem po prostu dumna. Chcę Wam też w skrócie opisać to, jak powstaje konkretny tekst. Na pierwszy ogień idą moje teksty z marca – te wybrane, te najlepsze.


Pomysł o tym, by napisać o opuszczonych miejscach w Toruniu i regionie wziął się z mojej pracy zaliczeniowej na jedne z zajęć na studiach. Pamiętam, że bardzo długo myślałam, jaki problem środowiskowy mogłabym w niej poruszyć. W końcu stwierdziłam, że warto przyjrzeć się opuszczonym miejscom w Toruniu – pustostanom, zniszczonym budynkom, które obecnie nie pełnią żadnej funkcji, tylko zabierają tak cenną przestrzeń. Za wypracowanie dostałam piątkę. Przychodząc do redakcji, pomyślałam, że mogę wykorzystać kontakty zdobyte podczas zbierania danych do eseju. Napisałam więc do Sandry i jej przyjaciół, których pasjonuje urbex, czyli odwiedzanie opuszczonych miejsc. W tekście znajdziecie nie tylko wypowiedzi całej grupy Made My Urbex, lecz także mnóstwo zdjęć. Wiem, że artykuł zanotował całkiem pokaźną liczbę wyświetleń. Możliwość pisania o pasjach innych ludzi to coś, co chyba najbardziej mnie fascynuje w tej pracy. Wychodzę z założenia, że każdy ma coś ciekawego do powiedzenia (no, może oprócz antyszczepionkowców).



W marcu skontaktowałam się z kilkorgiem rodziców, którzy, z powodu epidemii, pracują zdalnie i jednocześnie zajmują się dziećmi. Chciałam zapytać, jak dają sobie radę i jak wyglądają ich dni. Bardzo miło wspominam tworzenie tego materiału. Wszystkie rozmowy i opowieści były ujmujące, a przede wszystkim pozytywne. Rodzice nie narzekali, tylko robili wszystko, by okres kwarantanny przetrwać w jak najmniejszym stresie i jednocześnie spędzić ze swoimi dziećmi jak najwięcej czasu. Myślę, że nieraz się uśmiechniecie, czytając ten artykuł.


Na początku mojej przygody z Nowościami napisałam też o aplikacji Too Good To Go, która w marcu dotarła do Torunia. Co ciekawe, kilka tygodni wcześniej właśnie o tej aplikacji przygotowywałam prezentację, również na zaliczenie przedmiotu na studiach. Wówczas nie było jeszcze żadnego lokalu w Toruniu, który zdecydowałby się na oferowanie klientom niesprzedanego jedzenia w niższej cenie, właśnie za pośrednictwem Too Good To Go. Pojawił się on na początku marca i uznałam, że to bardzo ważny temat - w końcu do Torunia dotarło coś, co może zredukować ilości marnowanego jedzenia. Kilka tygodni po ukazaniu się mojego tekstu do akcji dołączyły kolejne lokale gastronomiczne (czy mój artykuł był tego przyczyną? :)), a ja zostałam doceniona przez samą menadżerkę Too Good To Go.


W marcu w Nowościach ukazał się także mój osobisty ranking toruńskich escape roomów. Odwiedziłam wszystkie, mogłam więc o każdym napisać kilka zdań. Nie był to top ułożony według lockme, a według moich osobistych doświadczeń. Cieszę się, że mogłam poruszyć na łamach Nowości temat, który jest mi bliski. Swoją drogą zastanawiam się, czy branża escape roomowa wróci po epidemii, ale to temat na kolejny post.

Wszystkie powyższe artykuły ukazały się także w papierowym wydaniu gazety.
I teraz mam do Was poważne pytanie – o czym Wy lubicie czytać w Internecie? Jakie artykuły chcielibyście znaleźć na stronach lokalnych, w tym na stronie Nowości? Może macie jakieś propozycje ważnych tematów albo ciekawych historii, które warto by opisać?
Uściski!
Sara

czwartek, 7 maja 2020

Nauka nowej normalności



Początkowo chciałam zatytułować ten tekst "powrót do normalności". Ale my nie wracamy do normalności, tylko uczymy się zupełnie nowego funkcjonowania.

Przez ostatnie dwa miesiące prawie nie wychodziłam z domu. Zdarzało się, że przez kilka dni moja noga nie stanęła dalej niż przy śmietniku. Gdy już gdzieś wychodziłam, to jedynie w pilnych sprawach. Chociażby na pocztę, by wysłać urodzinowe prezenty dla przyjaciółek. To jednocześnie smutne, że musiałam przekazywać upominki w ten sposób i piękne, bo mogłam sprawić dziewczynom niespodziankę. Na palcach jednej ręki policzę wyjścia do apteki czy po  karmę dla Nicosia. Od czasu do czasu wybieraliśmy się na spacer do lasu. I to właściwie tyle. Nikogo nie odwiedzałam, z nikim się nie spotykałam.

Ale mam wrażenie, że czasy całkowitej izolacji i hasła #zostańwdomu już powoli mijają. Otworzyły się galerie handlowe, niektóre przedszkola, ludzie powoli wracają do firm, żegnając się z etapem pn. "praca zdalna". I chociaż wirus nie zniknął, to my uczymy się z nim żyć.

Przyznam Wam się szczerze, że ja nie sprawdzam już co godzinę, jak zwiększa się liczba zachorowań w Polsce. Wiem, że wirus nie zniknie tak szybko, a te zakażenia będą.
W końcu zdecydowałam się wyjść z domu.

Otworzyły się biblioteki, złożyłam więc zamówienie na kilka tytułów. Ale jakże inna była ta wizyta w wypożyczalni – ja w maseczce i rękawiczkach, panie w przyłbicach. Powiedziałam im, że cieszę się, że w końcu otworzyli biblioteki. One przyznały to samo. Po wejściu musiałam zdezynfekować ręce. Dozownik wyglądał jak gaśnica, więc trochę się z paniami z mojego zdziwienia i nieogaru pośmiałyśmy. Bibliotekarka nie wzięła do ręki mojej karty, tylko poprosiła o odczytanie numeru. A ja wypożyczone książki odłożyłam na 24-godzinną kwarantannę.

Dzisiaj też pierwszy raz od dwóch miesięcy spotkałam się z przyjaciółką ze studiów. Obie w maseczkach, ale pogadałyśmy i pospacerowałyśmy po starówce. Czy mogłyśmy spotkać się wcześniej? Pewnie tak, ale po co tak ryzykować?

Niebawem mam też wrócić do redakcji. Widać więc, że rzeczywistość powoli się zmienia.

Przyznaję, że nadal nie jestem gotowa, by wrócić na uczelnię i mam nadzieję, że na razie nie będzie to konieczne. Bo o ile w pracy mamy mieć zachowane 2-metrowe odstępy, o tyle na uniwersytecie nie zawsze jest to możliwe. A siedzieć 6 godzin w maseczce w ciasnej salce? To by była masakra. Podziwiam medyków i innych pracowników, którzy znoszą tę duchotę. Na uczelni na razie kontynuowane są zajęcia zdalne, ale rozporządzenie rektora sugeruje pisanie egzaminów w warunkach tradycyjnych… Już sobie wyobrażam, jak zamiast o tym, jakie są negatywne skutki suburbanizacji, myślę o tym, jak tu wydmuchać  nos w maseczce.

Nadal nie jestem też do końca gotowa na wizytę u babci, bo boję się po prostu, że ją zarażę – gdyby okazało się, że jednak jestem bezobjawowym chodzącym przypadkiem. A babcia, jako starsza osoba, może to przejść gorzej niż ja. Ale wydaje mi się, że prędzej czy później spotkam się i z babcią. Może w maseczkach, może bez przytulasa. W innej normalności.

Jestem ciekawa, jak tam Wasze odczucia. Czy też wydaje Wam się, że musimy przyzwyczajać się do nowego sposobu funkcjonowania? Życia w maseczkach i z płynem antybakteryjnym pod ręką? Ale jednak – życia – a nie izolacji? Dajcie znać!
Dużo zdrówka!
Sara

niedziela, 3 maja 2020

Oj, (nie) działo się… - kwiecień 2020



Z tego wszystkiego (czyli właściwie z czego?) zapomniałam o podsumowaniu miesiąca. Z tego wszystkiego, czyli z powodu epidemii, pracy i tego, że każdy dzień wygląda dość… podobnie. To zaczyna być niebezpieczne.

Ale oto jestem i opowiem Wam o tym, czego nie robiłam w kwietniu.
Nie byłam na żadnym koncercie. Ani wystawie. Nie wyjechałam za granicę, nie kupiłam też żadnych biletów lotniczych. Ba, nawet ich nie przeglądałam. Nie jadłam na mieście, nie odwiedziłam żadnego escape roomu ani nie widziałam żadnego filmu w kinie. Nie wypożyczyłam książek z biblioteki, nie spacerowałam po starówce ani nie spotkałam się z dawno niewidzianymi przyjaciółmi i babcią. Nie spędziłam ani jednego dnia na uczelni ani w redakcji. Nie obcięłam grzywki u fryzjera, nie byłam na masażu ani nie zarezerwowałam biletów na musical.
To co właściwie robiłam?

To, co wszyscy. Siedziałam w domu. Dużo pracowałam, trochę udawałam, że się uczę (napisałam nawet jeden egzamin online!). Czytałam książki zamówione naprędce z Empiku i oglądałam filmy, czasami bardzo ZŁE filmy z laptopa (podłączonego do telewizora, bo ja jednak z tych).
Aby nie oszaleć, czasami wyszłam do lasu albo chociaż przejść się po chodniku, ewentualnie wokół domu. Wyrzucałam śmieci, aby mieć okazję do przewietrzenia się. Jeździłam po ciasto na wynos do kawiarni, aby pozwolić jej przetrwać. A skoro o cieście mowa, to codziennie (no, prawie) ćwiczyłam na orbitreku. Ale to chyba nadal za mało. I nie ma to związku z ciastem.
Układałam puzzle, żeby się uspokoić i czytałam dużo Internetu, żeby się denerwować. Przerwę zrobiłam sobie w święta. Trzydniową, chyba najdłuższą od czasów gadu-gadu i naszej klasy. Gdy po kilku dniach nieobecności w sieci włączyłam Facebooka, okazało się, że… nic mnie nie ominęło. Takie detoksy zawsze dają mi do myślenia.
Co jeszcze robiłam w kwietniu? Grałam w gry planszowe i czasami wygrywałam. Dusiłam się w maseczce i pociłam w rękawiczkach. Adoptowałam fokę, bo poprzednia już na wolności.
Ale mój kalendarz na kwiecień jest prawie pusty. Zapisuję w nim, co miłego się wydarzyło. W kwietniu zapisałam tylko "sprzedaliśmy garnki" i "sprzedaliśmy mikrofalówkę".

A co Wy robiliście w kwietniu?
Sara
PS Ale tak właściwie to jedną ważną rzecz zrobiłam w kwietniu: ustaliłam pytanie badawcze mojej pracy magisterskiej. Listów gratulacyjnych proszę nie przysyłać pocztą – listonoszom i tak szykuje się dodatkowa robota…