czwartek, 7 maja 2020

Nauka nowej normalności



Początkowo chciałam zatytułować ten tekst "powrót do normalności". Ale my nie wracamy do normalności, tylko uczymy się zupełnie nowego funkcjonowania.

Przez ostatnie dwa miesiące prawie nie wychodziłam z domu. Zdarzało się, że przez kilka dni moja noga nie stanęła dalej niż przy śmietniku. Gdy już gdzieś wychodziłam, to jedynie w pilnych sprawach. Chociażby na pocztę, by wysłać urodzinowe prezenty dla przyjaciółek. To jednocześnie smutne, że musiałam przekazywać upominki w ten sposób i piękne, bo mogłam sprawić dziewczynom niespodziankę. Na palcach jednej ręki policzę wyjścia do apteki czy po  karmę dla Nicosia. Od czasu do czasu wybieraliśmy się na spacer do lasu. I to właściwie tyle. Nikogo nie odwiedzałam, z nikim się nie spotykałam.

Ale mam wrażenie, że czasy całkowitej izolacji i hasła #zostańwdomu już powoli mijają. Otworzyły się galerie handlowe, niektóre przedszkola, ludzie powoli wracają do firm, żegnając się z etapem pn. "praca zdalna". I chociaż wirus nie zniknął, to my uczymy się z nim żyć.

Przyznam Wam się szczerze, że ja nie sprawdzam już co godzinę, jak zwiększa się liczba zachorowań w Polsce. Wiem, że wirus nie zniknie tak szybko, a te zakażenia będą.
W końcu zdecydowałam się wyjść z domu.

Otworzyły się biblioteki, złożyłam więc zamówienie na kilka tytułów. Ale jakże inna była ta wizyta w wypożyczalni – ja w maseczce i rękawiczkach, panie w przyłbicach. Powiedziałam im, że cieszę się, że w końcu otworzyli biblioteki. One przyznały to samo. Po wejściu musiałam zdezynfekować ręce. Dozownik wyglądał jak gaśnica, więc trochę się z paniami z mojego zdziwienia i nieogaru pośmiałyśmy. Bibliotekarka nie wzięła do ręki mojej karty, tylko poprosiła o odczytanie numeru. A ja wypożyczone książki odłożyłam na 24-godzinną kwarantannę.

Dzisiaj też pierwszy raz od dwóch miesięcy spotkałam się z przyjaciółką ze studiów. Obie w maseczkach, ale pogadałyśmy i pospacerowałyśmy po starówce. Czy mogłyśmy spotkać się wcześniej? Pewnie tak, ale po co tak ryzykować?

Niebawem mam też wrócić do redakcji. Widać więc, że rzeczywistość powoli się zmienia.

Przyznaję, że nadal nie jestem gotowa, by wrócić na uczelnię i mam nadzieję, że na razie nie będzie to konieczne. Bo o ile w pracy mamy mieć zachowane 2-metrowe odstępy, o tyle na uniwersytecie nie zawsze jest to możliwe. A siedzieć 6 godzin w maseczce w ciasnej salce? To by była masakra. Podziwiam medyków i innych pracowników, którzy znoszą tę duchotę. Na uczelni na razie kontynuowane są zajęcia zdalne, ale rozporządzenie rektora sugeruje pisanie egzaminów w warunkach tradycyjnych… Już sobie wyobrażam, jak zamiast o tym, jakie są negatywne skutki suburbanizacji, myślę o tym, jak tu wydmuchać  nos w maseczce.

Nadal nie jestem też do końca gotowa na wizytę u babci, bo boję się po prostu, że ją zarażę – gdyby okazało się, że jednak jestem bezobjawowym chodzącym przypadkiem. A babcia, jako starsza osoba, może to przejść gorzej niż ja. Ale wydaje mi się, że prędzej czy później spotkam się i z babcią. Może w maseczkach, może bez przytulasa. W innej normalności.

Jestem ciekawa, jak tam Wasze odczucia. Czy też wydaje Wam się, że musimy przyzwyczajać się do nowego sposobu funkcjonowania? Życia w maseczkach i z płynem antybakteryjnym pod ręką? Ale jednak – życia – a nie izolacji? Dajcie znać!
Dużo zdrówka!
Sara

1 komentarz:

  1. Widzę, że sytuacja trochę się rozluźnia - trochę się martwię, czy to rozluźnienie nie przyniesie nam nowej fali zachorowań. Tym bardziej, że w sieci pojawiają się co chwila ruchy, że ta cała epidemia to bujda i nawołuje się do nieprzestrzegania zasad :/

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie miłe słowa, komplementy, ale także za rady i konstruktywną krytykę.
Thanks for all kind words, compliments but also for advice and constructive criticism.