piątek, 30 marca 2018

Rimini - ruskie miasto we Włoszech


Kto jeździ do Rimini, gdy temperatura ledwo osiąga 10 stopni? No, my. 

Nie byliśmy pewni, czy będziemy zwiedzać Rimini, czy tam w ogóle jest co zwiedzać. Jednak wizyta w San Marino zajęła nam stosunkowo mało czasu, więc mogliśmy sobie pozwolić na spacer po nadmorskim kurorcie. 

Rimini położone jest nad Morzem Adriatyckim. To miasto upodobali sobie przede wszystkim… Rosjanie. Ich język można usłyszeć tam tak często jak włoski. Czy to ze względu na bliskość San Marino, a więc strefy bezcłowej? A może po prostu tamtejsze plaże wyjątkowo odpowiadają Rosjanom?

Nasze zwiedzanie Rimini zaczęliśmy od… Łuku Triumfalnego. Łuk Augusta (Arco di Augusto) został wzniesiony przed naszą erą. To niesamowite, że zachował się do naszych czasów – choć w 1672 Rimini nawiedziło trzęsienie ziemi. Architektura starożytnego Rzymu jest naprawdę zachwycająca. Do dziś pamiętam, jak nogi się pode mną ugięły, gdy po raz pierwszy zobaczyłam Koloseum.
Spacerowaliśmy po centrum Rimini, oglądając po drodze niedokończoną świątynię, Tempio Malatestiano, i coś w rodzaju rynku – Piazza Tre Martiri. Nie były to już tak rzucające na kolana budowle jak Łuk Augusta. 
Gdy teraz patrzę na zdjęcia z Piazza Cavour, mam wrażenie, że to Bolonia, a nie Rimini. Rude budynki, w tym Palazzo del Podesta z XIV wieku. Ciekawym obiektem znajdującym się na tym placu jest stary bazar rybny. 
Kolejnym punktem, który zamierzaliśmy zobaczyć w Rimini – i zobaczyliśmy – była potężna warownia – Castel Sismondo. Budowla ta powstała w XV wieku. 
W końcu doszliśmy do drugiego, starożytnego zabytku w Rimini – Mostu Tyberiusza (Ponte di Tiberio), zwanego też Mostem Augusta. Most powstał jakieś 2000 lat temu. Co ciekawe,  nie jest on ustawiony pod kątem 90 stopni do brzegów. Muszę przyznać, że to bardzo malownicze miejsce (i fotogeniczne).
Z racji tego, że komunikacja miejska w Rimini jest dość… nietypowa, postanowiliśmy pieszo dojść do dworca, aby stamtąd autobusem podjechać do kolejnego miejsca. Co mam na myśli, pisząc nietypowa? Przystanki są ponumerowane. I tak np. gdy chcieliśmy dotrzeć do hostelu, wiedzieliśmy, że musimy jechać linią nr 11 i wysiąść na przystanku nr 13. Problem jest taki, że autobus nie zatrzymuje się na każdym przystanku. Więc podróże autobusem były dla nas stanem podwyższonej gotowości. Obserwowaliśmy, jakie numery mają przystanki, na których autobus się zatrzymywał, a następnie pilnowaliśmy, by nie przegapić naszego. Uff. 

Autobusem podjechaliśmy do Parku Federica Felliniego. To jeden z moich ulubionych momentów pobytu w Rimini. Pamiętam, że po wyjściu z autobusu nie wiedzieliśmy, w którą stronę iść. Na co ja powiedziałam, że morze jest tam, czuję to. I faktycznie – było. 
Przeszliśmy więc uroczy park Federica Felliniego, w którym znajduje się między innymi ogromna rzeźba aparatu fotograficznego. Po chwili patrzyliśmy na falujące morze. 
W Rimini każdy kawałek plaży do kogoś należy, zwykle do jakiegoś hotelu. Dlatego też plaża ogrodzona jest dyktą. My znaleźliśmy dziurę, którą mogliśmy przejść i pójść w kierunku morza, ale nie chcieliśmy ryzykować. Nie dane więc było nam zamoczyć stóp w lodowatej wodzie. Ale Adriatyk zobaczyliśmy. I powiem Wam, że cudownie było ujrzeć morze po tak długiej przerwie.  Był to ostatni punkt naszego spaceru. 
Jak oceniam to miasto? Sama nie wiem. Starożytne zabytki były naprawdę piękne, wspaniale było zobaczyć morze, ale chyba nie chciałabym przyjechać do Rimini latem, aby przepychać się między tłumami plażujących Rosjan. Właściwie to obserwowanie takiego letniego kurortu w marcu było dość ciekawym doświadczeniem. ;) 
Jest jednak coś w atmosferze Rimini, co trochę nam przeszkadzało. Pierwsze wrażenie, jakie wywarło na nas to miasto, nie było zbyt pozytywne – wydawało nam się taką meliną ćpunów. Ale za dnia było trochę bardziej przyjazne. 
Rimini na pewno jest idealną bazą wypadową do San Marino. Czy jest idealnym kurortem? Nie mnie oceniać.
Sara

wtorek, 27 marca 2018

San Marino – co warto tam zobaczyć?


San Marino ludzie odwiedzają przy okazji. Wydaje mi się, że to malutkie państwo zasługuje na coś więcej niż odwiedziny przy okazji.
Od razu napiszę, że stolica republiki San Marino, a więc  miasto San Marino, nas zachwyciło. Leżący śnieg tylko dodawał uroku temu miejscu. Jeśli zastanawiacie się, dlaczego wybraliśmy akurat ten kierunek podróży, odsyłam do poprzedniego posta.
Do San Marino dotarliśmy busem z Rimini. Podróż trwała niecałą godzinę (wliczając w to kłótnię pana kierowcy z innym kierowcą oraz jego przerwę na kawę i papierosa – Włosi! ;)). San Marino położone jest dość wysoko, przez co temperatura była tam o kilka stopni niższa niż w oddalonym o 24 km Rimini. We Włoszech oglądaliśmy palmy, a w San Marino – śnieg.
Bus ma swój przystanek na Piazzale Marino Calcigni. Już tam podziwialiśmy niesamowite widoki na Apeniny. Czuliśmy się jak w jakimś szwajcarskim kurorcie. Tylko ceny niższe. ;) I sporo osób znało język polski! W sklepach zagadywano nas w naszym ojczystym języku. 
Z przystanku udaliśmy się w kierunku kościoła San Quirino z XVI wieku. Co ciekawe w San Marino zbudowano windy pomiędzy ulicami! Dzięki temu w niektórych miejscach nie trzeba pokonywać schodów, co szczególnie zimą bywa niebezpieczne dla takich sierot jak ja.
Spacerowaliśmy wąskimi uliczkami San Marino, zaglądając do niektórych sklepów. Najmniejsza republika świata objęta jest strefą wolnocłową. Oznacza to, że burżuje (i nie tylko) mogą tam kupić alkohol, perfumy, markowe ubrania, torebki i inne produkty o wiele taniej niż chociażby we Włoszech. Nawet pamiątki były stosunkowo niedrogie – magnesy kosztowały 1,5 euro, a pocztówki 25 centów. San Marino żyje z turystyki. Wymyśla więc różne zabiegi, by tych turystów do siebie przyciągnąć. My w sklepach natknęliśmy się np. na nutellę wielkości małej mikrofalówki. ;)

W końcu dotarliśmy do Palazzo Publico, siedziby rządu San Marino. Wcześniej czytałam, że San Marino traci swój urok przez tłumy turystów. My – chyba ze względu na aurę – nie musieliśmy się przepychać. Spotkaliśmy zaledwie kilka wycieczek, w tym jedną właśnie przy Palazzo Publico.

Jednak to inne miejsce jest znakiem charakterystycznym San Marino – wieże! Udaliśmy się w ich kierunku. Oczywiście po drodze natknęliśmy się na wspaniały punkt widokowy, gdzie znów urządziliśmy małą sesję zdjęciową. Zanim dotarliśmy do słynnych wież, przenieśliśmy się też na chwilę do… Aten. A to dzięki neoklasycystycznej Bazylice świętego Maryna (Basilica di San Marino) z ośmioma kolumnami. Święty Maryn to założyciel San Marino. Jego relikwie mieszczą się w tej właśnie bazylice.
Czekał nas mały spacer pod górę. Na szczęście San Marino jest dobrze oznakowane (dla turystów wszystko!). Po chwili marszu dotarliśmy do pierwszej z wież położonych na górze Monte Titano (739 m n.p.m.). Zmylić może krzyż na jej szczycie, ale to naprawdę wieża, a raczej Zamek La Rocca o Guaita. Bywa, że nazywa się go po prostu Pierwszą Wieżą (Prima Torre). Powstała ona ponad 1000 lat temu (przebudowano ją w XVI wieku). Jedna wieża nam nie wystarczyła – musieliśmy odnaleźć kolejną. Gdy zobaczyliśmy ją z oddali, zaparło nam dech w piersiach. Widok jak z pocztówki. Ruszyliśmy w stronę drugiej wieży (Seconda Torre), oficjalnie nazwanej La Cesta. Do trzeciej, najmniej efektownej wieży - Montale Torre, już nie dotarliśmy. Podobno trudno się do niej dostać. Jest zamknięta dla turystów.
Całe miasteczko San Marino można obejść w kilka godzin. W mieście oprócz zabytków znajduje się sporo muzeów m.in. Muzeum Tortur czy Muzeum Wampirów, jednak my odpuściliśmy sobie te atrakcje. Większość z nich oceniana jest raczej negatywnie. My nie połknęliśmy więc haczyka na turystów.
Mimo że San Marino jest malutkie, uważam, że naprawdę warto je odwiedzić. Największym plusem tego miasta (jak i państwa) jest oczywiście jego położenie. Jednak podziwiać tam można nie tylko widoki z góry, lecz również piękną architekturę. Ja trochę obawiałam się wspinania na szczyt Monte Titano – z moją kondycją nie jest za dobrze. Na szczęście spacer do wież nie należał do najbardziej męczących. 
Dodam jeszcze, że w San Marino można skorzystać z darmowych, czystych, publicznych toalet. Kolejny ukłon w stronę turystów. ;)
Jeśli zastanawiacie się, gdzie wybrać się następnym razem – może do San Marino? A już na pewno musicie odwiedzić to malutkie państwo, będąc w Rimini, Bolonii lub innym mieście położonym na północy Włoch.
Sara

sobota, 24 marca 2018

Osiemnasta stolica europejska i powrót do Italii


Jak to się stało, że wylądowaliśmy w San Marino? Niedosłownie, bo nie ma tam lotniska… ;)

Chcieliśmy gdzieś lecieć. Nic nowego, mnie właściwie zawsze gdzieś ciągnie. Z racji tego, że bilety do Bolonii były stosunkowo tanie, a my sądziliśmy, że w marcu we Włoszech będzie ciepło (jasne, może na Sycylii), zdecydowaliśmy się na ten kierunek.
Postanowiliśmy lecieć do Bolonii, jednak to nie ona miała być naszym głównym celem, lecz oddalone o 130 km od tego miasta San Marino. Gdy kupowaliśmy bilety, lot do Bolonii był jednym z najlepszych rozwiązań, jeśli chodzi o dostanie się do San Marino. Niedługo potem Ryanair ogłosił nowy kierunek - loty z Warszawy do Rimini, które położone jest zaledwie 45 minut jazdy autobusem od najmniejszej republiki świata. Jednak z tego, co wiem, mają one odbywać się tylko w okresie letnim.
W planie mieliśmy więc zwiedzanie San Marino, ale też obejrzenie Bolonii i Rimini. Początkowo rozważaliśmy również wycieczkę do Florencji, jednak wiązałoby się to z dodatkowym noclegiem i kolejnymi biletami kolejowymi, które we Włoszech wcale takie tanie nie są. Wstęp do słynnej Galerii Uffizi również sporo kosztuje. Florencja musi więc zaczekać.
Właściwie nasza wycieczka była dość błyskawiczna, a godziny lotów niezbyt korzystne. Ale i tak zobaczyliśmy wszystko, co chcieliśmy. Nasz plan podróży prezentował się następująco:

Środa, 21 marca

  • 16:15 – wylot z Modlina do Bolonii
  • 18:20 – dotarcie do Bolonii, następnie przejazd na dworzec centralny w Bolonii i przesiadka do pociągu udającego się do Rimini.
  • Nocleg w Rimini
Czwartek, 22 marca

  • 9:25 – przejazd z Rimini do San Marino
  • Zwiedzanie San Marino zajęło nam kilka godzin. Później wróciliśmy do Rimini, przespacerowaliśmy się po mieście i o 16:30 byliśmy już w pociągu zmierzającym do Bolonii. 
  • Nocleg w Bolonii
Piątek, 23 marca

  • Poranne zwiedzanie Bolonii, a następnie przejazd na lotnisko.
  • 13:45 – wylot z Bolonii do Modlina
Odwiedziliśmy więc w sumie trzy miasta w dwóch państwach. ;) W kolejnych postach opowiem Wam o tym, co dokładnie zobaczyliśmy oraz oczywiście podzielę się tym, jak zorganizowaliśmy taką wyprawę i ile za nią zapłaciliśmy. Na razie zdradzę Wam, że San Marino ogromnie nam się spodobało, mimo tego że wszędzie leżał… śnieg. Bolonia z kolei troszkę mnie zawiodła. Cieszyłam się jednak, że mogę wrócić do Italii.
Dajcie znać, czy byliście w San Marino. A może odwiedziliście Bolonię lub wypoczywaliście w Rimini? Jak wrażenia?
Uściski!
Sara

wtorek, 20 marca 2018

Mój muzyczny top 5


Miałam różne fazy w życiu. Fazę na Gosię Andrzejewicz. Na Green Day. Łzy. Ale niektóre rzeczy się nie zmieniają.

Skoro chce Wam się czytać, co sądzę, co tam znowu wymyśliłam i gdzie byłam, stwierdziłam, że będzie fair, jeśli opowiem Wam o tym, czego słucham. Być może część z Was już nigdy więcej tu nie zajrzy po przeczytaniu tego posta… ;)

Zaczęłam się zastanawiać, kogo zaliczyłabym do top 5 moich ulubionych wykonawców, muzyków, zespołów. I… okazało się, że to wcale nie takie łatwe wybrać tylko i aż pięć. Początkowo myślałam, że stworzę top 10, ale wydało mi się to niewykonalne, więc ograniczyłam się do top 5. Choć i tak miałam problem z kolejnością. Słucham bardzo wielu różnych wokalistów i wokalistek, często ogromnie różniących się od siebie. Poza tym wydaje mi się, że od jakiegoś czasu trochę inaczej postrzegam bycie fanem. Kiedyś, gdy znałam kilka piosenek jakiegoś zespołu, mówiłam "Słucham Coldplay". Teraz jestem ostrożniejsza. I jednocześnie staram się lepiej poznać poszczególnych artystów. Jednym z moich tegorocznych celów jest przesłuchanie 30 nowych płyt.

No dobra, to kto jest moim top 5?

1. Taylor Swift. Z pierwszym miejscem nie miałam problemu, bo od czasów podstawówki (!) zajmuje je Taylor. Mam wszystkie albumy tej wokalistki, a jednym z moich największych marzeń jest pójście na jej koncert. Jak to się stało, że zaczęłam jej słuchać? Pamiętam, że miałam skręconą kostką (po skakaniu na molo) i siedziałam w domu, nudząc się. Wtedy przyjaciółka wysłała mi link do teledysku "Love Story". Od tamtej pory śledzę dokonania Taylor. Właściwie to przez pewien czas nawet próbowałam się do niej... upodobnić. Taka ze mnie szalona fanka. Najbardziej w muzyce Taylor cenię… teksty! Wbrew powszechnej opinii nie pisze ona wyłącznie o tym, jacy faceci są okropni i jak bardzo ją zranili. Często utożsamiam się ze słowami jej piosenek. Jeśli chodzi o samo brzmienie, przy utworach Taylor można i skakać, i płakać. 

2. Fleetwood Mac. Słucham ich od 19 miesięcy czyli... tak długo, jak znam Maćka. Pamiętam, że podczas jednej z naszych pierwszych rozmów na Facebooku, M. podesłał mi którąś z piosenek z albumu "Rumours". Wkrótce ta płyta stała się naszą płytą. A ja zaczęłam odkrywać inne oblicza Fleetwood Mac. To chyba najbardziej rockowi artyści w moim top 5. Jednak bardzo mało prawdopodobne jest, że kiedyś wybiorę się na ich koncert... 

3. The Beatles. To mało oryginalne, wiem. Czwórki z Liverpoolu słuchają miliony. Ja poznałam ich muzykę w gimnazjum. Jakoś często bywało tak, że danym artystą zaczęłam interesować się dzięki…. facetom. Tak było też z Beatlesami. W gimnazjum mój ówczesny chłopak puścił mi Beatlesów i… przepadłam. Pamiętam, że często puszczałam sobie ich piosenki ze słowami na YouTubie i śpiewałam. :D Zdecydowanie wolę wczesny okres zespołu niż ten w którym słychać podejrzane indyjskie rytmy. 

4. Ed Sheeran. Eda poznałam dzięki piosence "Give Me Love", dawno temu. Później sama odkryłam kilka jego utworów, jednak nie zagłębiałam się w twórczość tego wokalisty. Dopiero ostatnia płyta sprawiła, że posłuchałam również poprzednich krążków Eda. W sierpniu wybieram się na jego koncert. Eda również bardzo cenię za teksty. Najmniej podoba mi się jego oblicze raperskie. :D


5. One Direction. Na początku nie lubiłam One Direction i śmiałam się z nich. Ale z czasem ten uroczy pop mnie do siebie przekonał. Nie słuchałam ich jednak na co dzień, do niedawna nie znałam całych płyt, a jedynie single. To śmieszne, że zamiast słuchać One Direction w gimnazjum, ja bliżej przyjrzałam się ich twórczości dopiero na studiach. Ok, niektóre utwory tego zespołu nie są zbyt ambitne, ale zawsze mnie odprężają i wprawiają w dobry nastrój. 

A jaki jest Wasz muzyczny top 5?
Sara

sobota, 17 marca 2018

Najczęściej odwiedzane państwa świata


Jakiś czas temu pisałam o najrzadziej odwiedzanych państwach świata. Dziś mam dla Was listę tych najczęściej odwiedzanych w 2016 roku (według Światowej Organizacji Turystyki). 

Niestety nie udało mi się dotrzeć do najnowszych danych z 2017 roku. Szkoda, bo po przestudiowaniu statystyk z ostatnich lat zauważyłam, że między piątym a dziesiątym miejscem zmienia się kolejność lub też w pierwszej dziesiątce pojawiają się zupełnie inne kraje (np. Rosja). 

Ponownie chciałabym ubarwić ten post pocztówkami. Co ciekawe w pierwszej dziesiątce nie ma żadnego państwa afrykańskiego ani południowoamerykańskiego. Również kraje Australii i Oceanii nie należą do najczęściej odwiedzanych. To gdzie w takim razie jeździmy i latamy najczęściej?

NAJCZĘŚCIEJ ODWIEDZANE KRAJE W 2016 

10. Turcja (Europa & Azja). W 2016 roku kraj ten odwiedziło 30 milionów osób. Ja sama do Turcji jeszcze nie dotarłam, chociaż prędzej czy później pewnie to się zmieni, ponieważ Turcja zaliczana jest do państw europejskich. A z racji tego, że marzę o tym, by odwiedzić wszystkie stolice europejskie (na razie 17 odhaczonych!), i do Ankary będę musiała kiedyś zajrzeć. Chociaż, szczerze mówiąc, o wiele bardziej pociąga mnie Stambuł z majestatyczną Hagią Sophią i tysiącami kotów czy Pamukkale ze słynnymi, wapiennymi tarasami.
9. Tajlandia (Azja). Czyli Chorwacja dla burżujów. ;) A tak serio to chciałabym zobaczyć Tajlandię, ale nie ciągnie mnie nad tamtejsze morze. Bardziej intryguje mnie, jak faktycznie wygląda Bangkok, czyli królestwo burdeli, sex shopów i innych uciech, i czy kontrast między takimi spelunami a świątyniami zwala z nóg. W 2016 roku prawie 33 miliony turystów zobaczyło Tajlandię na własne oczy. Ilu skorzystało z oferowanych tam usług – nie wiem. Z Tajlandii mam dwie pocztówki, obie już publikowałam na blogu, w tym oraz w tym poście.

8. Meksyk (Ameryka Północna). Przyznaję – do Meksyku w ogóle mnie nie ciągnie. Turyści zapewne przybywają do Meksyku, by zobaczyć słynne budowle cywilizacji Majów. Albo żeby po prostu poleżeć na plaży. ;) Ja mam inne priorytety. Ale warto zauważyć, że w 2016 roku Meksyk odwiedziło więcej turystów niż wszystkie pozostałe kraje na Karaibach – 35 milionów. Moją jedyną pocztówkę z Meksyku - za to jakże oryginalną - pokazywałam Wam tutaj

7. Niemcy (Europa). U naszych zachodnich sąsiadów byłam kilkakrotnie. Myślę, że trudno byłoby wymienić wszystkie miejsca warte zobaczenia w tym państwie - począwszy od Berlina, poprzez zamek Neuschwanstein, skończywszy na katedrze w Kolonii. Na pewno mnóstwo osób odwiedza Niemcy przy okazji Oktoberfest czy bożonarodzeniowych jarmarków. Ja sama miałam okazję być dwa razy w stolicy kraju, a także na Tropical Island pod Berlinem. Do naszych zachodnich sąsiadów w 2016 roku wybrało się nieco ponad 35 milionów podróżujących.
6. Wielka Brytania (Europa). Okazuje się, że do Wielkiej Brytanii przyjeżdżają nie tylko ludzie szukający pracy, lecz także... estetycznych wrażeń ;) Londyn to cel wielu turystów (w 2016 roku blisko 36 milionów – to prawie tyle, ile mieszkańców liczy Polska), a także…  osób chętnych na zakupowe szaleństwo. Jednak Wielka Brytania to oczywiście nie sam Big Ben i królowa. Kraj ten słynie ze szkockich zamków, Stonehenge (podobno przereklamowane!) i mnóstwa innych atrakcji takich jak łaźnie w Bath. Ja odwiedziłam ten wyspiarki kraj kilka lat temu – spędziłam wówczas parę dni w Londynie. Ale marzy mi się jeszcze Liverpool!
5. Włochy (Europa). Sądziłam, że cudowna Italia znajdzie się na pierwszym miejscu, ale w 2016 roku odwiedziły ją "zaledwie" 52 miliony turystów. Ja sama zakochałam się w tym kraju pięć lat temu, spędzając czas na Sycylii, zwiedzając Pompeje oraz stolicę kraju. Do dziś pamiętam, jak nogi się pode mną ugięły, gdy zobaczyłam Koloseum po raz pierwszy. Po Włoszech można by podróżować przez miesiące, a może i lata. Zachwyt wielu turystów budzą miasta na północy kraju takie jak Wenecja, Mediolan, Werona czy Bolonia. Leniuchy mogą oczywiście odpocząć nad morzem w Rimini. ;)
4. Chiny (Azja). Chcielibyście odwiedzić ten kraj? Chiny nie są moim marzeniem, ale w 2016 odwiedziło je niecałe 60 milionów osób. Założę się, że spora część miała okazję przespacerować się po Wielkim Murze Chińskim, zobaczyć drapacze chmur w Pekinie, Zakazane Miasto czy Terakotową Armię.
3. Hiszpania (Europa). Gorąca Hiszpania cały czas przede mną. Do tej pory miałam okazję zobaczyć tylko piłkarzy z tego kraju. ;) Podróż do Hiszpanii jest dla mnie dość… problematyczna, bowiem chciałabym zwiedzić i Barcelonę, i Madryt – trudno mi wyobrazić sobie sytuację, gdy podczas jednej wycieczki nie odwiedzam któregoś z tych miast. A niestety wyprawa do obu za jednym zamachem jest dość kosztowana. Jednak Barcelona i Madryt to nie jedyne miejsca, które zachęcają turystów do odwiedzenia Hiszpanii. Do tego kraju przybywają również liczni pielgrzymi, chcący przejść Szlakiem Świętego Jakuba. Nie mogę też zapomnieć o Polakach wylegujących się na plażach Lloret de Mar i innych znanych kurortów. Hiszpanię w 2016 roku odwiedziło nieco ponad 75 milionów turystów.
2. Stany Zjednoczone (Ameryka Północna). Jak w kilku zdaniach opisać, co warto zobaczyć w tym ogromnym państwie? To niemożliwe. Ja po dwóch tygodniach spędzonych w USA czuję niedosyt. Chciałabym powrócić do Nowego Jorku. Ale Stany przyciągają nie tylko miłośników ogromnych metropolii, lecz także cudów natury takich jak Wielki Kanion Kolorado czy wodospad Niagara. Po USA można by podróżować przez miesiące i tak nie zobaczyć wszystkiego, co warte zobaczenia. W 2016 roku Stany Zjednoczone przywitały 75,6 milionów turystów.
1. Francja (Europa). Statystyki wskazują na to, że Wieża Eiffla fascynuje największą liczbę turystów (w 2016 do Francji przybyło 82,6 milionów ludzi). I nic dziwnego. Ale Francja to coś więcej niż Paryż – to urokliwe miasteczka w Prowansji czy Lazurowe Wybrzeże. Ja we Francji spędziłam zaledwie trzy dni i nie zdołałam nawet zobaczyć słynnego na cały świat Luwru... Na to muzeum trzeba zdecydowanie zarezerwować osobny dzień.
Czy coś jest dla Was zaskoczeniem? W których z tych krajach byliście, a które są na Waszej liście marzeń?
Sara
PS Pisząc tego posta, korzystałam z tej strony.

środa, 14 marca 2018

Airbnb – co to takiego i jak tego używać?



W zeszłym roku miałam okazję po raz pierwszy skorzystać z Airbnb. Teraz gdy chcę znaleźć tani nocleg, poszukiwania zaczynam nie od Hostelbookers, ale właśnie od tej strony.

Airbnb – co to takiego?

To portal, który pozwala wynajmować przestrzeń – pokoje czy całe apartamenty. Możecie tam zarówno wynająć komuś swoje mieszkanie, jak i znaleźć nocleg w czyimś lokum.

Airbnb – jak to działa?

Opowiem Wam, jak ja zwykle używam Airbnb:

- wybieram kierunek podróży,
- zaznaczam datę,
- określam liczbę osób, które potrzebują noclegu, 
- następnie wybieram rodzaj miejsca. Są trzy opcje:
  • Całe miejsce
  • Pokój prywatny
  • Pokój współdzielony


Do tej pory spaliśmy z Maćkiem w pokoju prywatnym – oznacza to, że mamy cały pokój dla siebie, ale w mieszkaniu przebywają jeszcze właściciele lub inne osoby. Więc zwykle dzielimy z nimi łazienkę, kuchnię, salon. Całe miejsce to apartament tylko dla nas – nikogo innego w nim nie będzie. Natomiast pokój współdzielony to – jak sama nazwa mówi – pomieszczenie, w którym śpimy z kimś innym (ale chyba nie w tym samym łóżku :D)

Następnie określamy, jaki zakres cenowy nas interesuje. Najlepiej zacząć od jak najmniejszych kwot i dopiero, gdy nic nie uda nam się znaleźć, zwiększyć limit.
Jeśli chcemy możemy zaznaczyć również opcję "rezerwacja natychmiastowa". Co to oznacza? Po rezerwacji domu nie musimy czekać na akceptację właściciela. Niektórzy właściciele wymyślili sobie, że osoba poszukująca noclegu może im się po prostu nie spodobać. Gdy widzę więc, że opcja "rezerwacja natychmiastowa" nie jest możliwa, a o rezerwację musimy p r o s i ć, wówczas odpuszczam. Nikogo prosić nie będę. :D Do wyboru jest jeszcze więcej filtrów, ale przyznaję, że ja ich jeszcze nie używałam.

Gdy zaznaczymy wszystkie interesujące nas opcje, na ekranie wyskakują nam miejsca dostępne w wybranym przez nas terminie. Po najechaniu myszką na daną miniaturkę, na mapce z prawej strony możemy zobaczyć przybliżoną lokalizację obiektu.

Ja sprawdzam każdą z miniaturek. Część z nich zamykam od razu po otwarciu, gdy widzę, że lokal wcale nie znajduje się w mieście, które wybrałam. Niestety, to jest minus Airbnb – mimo że w polu wyszukiwania wpisaliśmy "Rzym", mogą nam wyskoczyć miejsca, które są oddalone nawet 40 km od tego miasta.

Oferta na Airbnb – na co zwrócić uwagę?

Warto przeczytać całą ofertę. Często można w niej znaleźć takie smaczki jak:

- rachunki za wodę i elektryczność niewliczone w cenę,
- brak łazienki,
- mieszkanie na czwartym piętrze bez windy,
- zakwaterowanie w niedzielę płatne dodatkowo.

Co więcej warto zerknąć na recenzje. Są one naprawdę dużą wskazówką przy wyborze mieszkania. Apartament może wyglądać super, ale jeśli kilka osób wspomina o tym, że do łazienki nie ma drzwi, a materace są tak niewygodne, że nie sposób się wyspać, lepiej odpuśćmy. Chociaż komentarze mogą też… zmylić. Dla przykładu – w jednej z ofert, która mnie zainteresowała, nie było mowy o kuchni. Tymczasem ktoś w komentarzu napisał o tym, że kuchnia była dobrze wyposażona. Warto wówczas dopytać o to właściciela. Co ważne - możemy to zrobić przed rezerwacją. Nie musimy rezerwować pokoju w ciemno, a dopiero potem pytać o istotne dla nas rzeczy.

Jaki jest jeszcze haczyk Airbnb? 

Sposób naliczania opłat. Widzicie apartament za 150 zł za osobę za noc. Skoro we dwójkę zostajecie na jedną noc, pomyślicie: "Zapłacimy 300 zł". Nic bardziej mylnego! Do każdej rezerwacji doliczana jest opłata serwisowa oraz opłata za sprzątanie. Nie jest to z góry ustalona stawka. Dlatego może się zdarzyć, że w rzeczywistości zapłacicie np. o 80 zł więcej niż przewidywaliście.

Jednak… Airbnb to nadal bardzo opłacalna opcja. Szczególnie, gdy podróżujecie np. całą rodziną. Apartament czteroosobowy wyniesie Was mniej niż hotel. Airbnb opłaca się również w drogich miastach czy państwach.

Chociaż znalezienie najlepszego lokum na Airbnb może nam zająć więcej czasu niż wybór hotelu, myślę, że warto. Możecie sporo zaoszczędzić. Poza tym zasady anulowania rezerwacji są często elastyczne – otrzymujecie pełny zwrot kosztów. Pamiętajcie o tym:

- by rezerwować odpowiednio wcześniej,
- by dokładnie czytać ofertę (w tym recenzje),
- by dopytać o lokalizację i inne istotne fakty.

I na koniec największa wada Airbnb. Właściciel mieszkania może odwołać Waszą rezerwację w każdej chwili. Brzmi przerażająco. Ale mnie to jakoś nie odstrasza.
Jeśli macie jakieś pytania dotyczące Airbnb, pytajcie śmiało!
Sara
PS Niestety portal Airbnb nie zapłacił mi za ten post. :( Ale za to mam dla Was niespodziankę - 100 zł zniżki na nocleg na Airbnb!

sobota, 10 marca 2018

Najrzadziej odwiedzane państwa świata


Zastanawialiście się kiedyś, jakie są najrzadziej odwiedzane państwa świata? Gdzie docierają tylko nieliczni? Czy konflikty zbrojne to jedyny czynnik, który powoduje, że dany kraj nie cieszy się zbyt dużą popularnością wśród turystów? Sprawdźmy!

Kto w ogóle zajmuje się mierzeniem ruchu turystycznego? Robi to World Tourism Organization (UNWTO) czyli Światowa Organizacja Turystyki. Z ich danych opublikowanych w 2017 roku (a biorących pod uwagę ruch turystyczny w 2016 roku) stworzyłam listę najrzadziej odwiedzanych państw świata. Oto pierwsza dziesiątka:

10. Turkmenistan (Azja) – jedyne azjatyckie państwo w tym rankingu. W 2016 roku odwiedziło je 8697 turystów. To intrygujący i – podobno – jeden z najdziwniejszych krajów na świecie. 80% lądu zajmuje pustynia Kara-kum. To właśnie w Turkmenistanie znajduje się Brama do Piekieł, znana również jako Ognista Dziura czy Wrota Piekieł. W kraterze od 40 lat pali się gaz ziemny. Ale dlaczego, mimo atrakcji turystycznych, Turkmenistan rzadko jest odwiedzany przez osoby z zagranicy? Być może przez panującą tam dyktaturę. 
9. Wyspa Świętego Tomasza i Książęca (Afryka) - to państwo położone w Zatoce Gwinejskiej, na Oceanie Atlantyckim. Co ciekawe w skład tego kraju wchodzą dwie wyspy, jednak są one oddalone o… 150 km od siebie. W 2016 roku Wyspę Świętego Tomasza i Książęcą odwiedziło 8000 osób. Założę się, że byli to głównie bogaci miłośnicy nurkowania. ;)

8. Libia (Afryka) – ogromny kraj, czemu więc tak rzadko odwiedzany (w 2016 roku jedynie 6250 turystów)? Od wizyty w Libii odstrasza wojna domowa. Nic dziwnego, że turyści boją się tam jeździć, skoro nawet oni bywają atakowani przez armię. Co więcej klimat Libii jest dość… ekstremalny. Około 90% kraju to pustynie. Jednak atrakcji dla turystów w Libii nie brakuje – mogą oni nie tylko zwiedzić starożytne ruiny czy stolicę kraju, Trypolis, lecz także przejechać Saharę w poprzek.
7. Wyspy Marshalla (Australia i Oceania) – o tym kraju pisałam dokładniej w jednym z poprzednich postów. Dziś dodam jedynie, że Wyspy Marshalla mogą niebawem… zniknąć. A to w związku z globalnym ociepleniem. Więc jeśli niestraszna Wam radioaktywność (na Wyspach Marshalla Amerykanie przeprowadzali swoje próby broni nuklearnej), spieszcie się, by odwiedzić to państwo. W 2016 roku śmiałków było 6000.

6. Gwinea Równikowa (Afryka) – co jest nie tak z tym krajem? Dlaczego w 2016 roku odwiedziło go zaledwie 5700 osób? Nie brakuje tam piaszczystych plaż, majestatycznych wulkanów, żółwi morskich i gęstych lasów deszczowych. Na stronie Ministerstwa Spraw Zagranicznych nie znalazłam ostrzeżeń dotyczących wyjazdu do Gwinei Równikowej, a jedynie informacje, iż zagrożenie przestępczością jest niewielkie, jednak swobodne przemieszczanie się po terytorium kraju może być utrudnione przez służby porządkowe, które zatrzymują podróżnych i żądają bezpodstawnych opłat. Odradzane są więc samotne wycieczki. Jak sądzicie, co może być powodem nieczęstych wyjazdów do Gwinei Równikowej? Czy panujący tam reżim? A może to, że - mimo iż z pozoru Gwinea Równikowa wygląda jak naturalny raj na ziemi - w rzeczywistości nagminnie łamane są tam prawa człowieka?

5. Sudan Południowy (Afryka) – najmłodsze państwo świata, powstałe w 2011 roku, boryka się z ogromną biedą. Niestety nie jest tam do końca bezpiecznie, gdyż echa wojny domowej nadal są widoczne. Sudan Południowy zamieszkują muzułmanie, chrześcijanie oraz wyznawcy animizmu, co również jest powodem konfliktów. Dlatego w 2016 do najmłodszego państwa globu przyjechało tylko 5500 turystów. 
4. Kiribati (Australia i Oceania) – kraniec świata. Wyobrażacie sobie, że w skład tego państwa wchodzą wyspy rozrzucone (dosłownie!) po oceanie na przestrzeni 38000 km kwadratowych? Może rozmowy mieszkańców wyglądają tak: 
- Mieszkam w Kiribati. 
- Ja też. Kilka godzin samolotem od Ciebie.
 Kiribati jest tak rzadko odwiedzane przez turystów być może dlatego, że naprawdę trudno tam dotrzeć! Musielibyście lecieć samolotem z Nauru lub Wysp Marshalla… A tam też niełatwo się dostać. Co więcej znalazłam informacje, że loty te odbywają się raz na dwa tygodnie. Jednak jeśli jesteście bardzo zdeterminowani, by zobaczyć uroki wysp, możecie spróbować złapać jeden z lotów z Fidżi. W 2016  do Kiribati dotarły 4000 turystów. 
3. Tuvalu (Australia i Oceania) – być może część z Was zadała sobie pytanie, gdzie w ogóle jest to państwo? To kraj na Pacyfiku, na północ od Fidżi, zamieszkany przez nieco ponad… 10 tys. osób. Przyznam Wam się, że gdy zaczęłam czytać o tym państwie, nie mogłam przestać. Edukacja jest tam darmowa. Mieszkańcy poruszają się głównie na rowerach, bo utwardzanych dróg jest zaledwie… 22 km. W 2012 roku tylko 1300 mieszkańców miało tam telefony komórkowe. Niezwykłe. Za to turystów w 2016 roku było w Tuvalu 2000.
2. Somalia (Afryka) – spodziewałam się, że to (prawie) upadłe państwo znajdzie się na pierwszym miejscu. O Somalii sporo dowiedziałam się z książki "Kwiat pustyni". W ostatnich latach kraj ten kojarzy się ludziom przede wszystkim z piractwem. Wojna domowa w tym kraju trwa od 1991 roku. W 2016 roku do Somalii dotarło zaledwie… 400 turystów. Mam nadzieję, ze taka sama liczba stamtąd wyjechała. Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych zaleca natychmiastowe opuszczenie Somalii.
1. Nauru (Australia i Oceania) – zaskoczeni? Nie będzie zbyt dużo niedopowiedzeniem określenie, że tam prawie nikt nie dociera (160 osób w 2016 roku). To najmniejsza republika na świecie oraz trzecie najmniejsze państwo świata (zaraz po Watykanie i Monako). Środowisko w Nauru jest skażone – wyspa to właściwie kopalnia fosforytów. Uwaga! Nauru nie posiada oficjalnej stolicy. Nie ma tam też zbyt wielu hoteli, utwardzanych dróg i niestety zbyt wielu miejsc do pracy.  
A zatem, jak widzicie różne są powody małego ruchu turystycznego. Nie tylko wojny, lecz także problemy z komunikacją i transportem.
Czy chcielibyście odwiedzić któreś z tych państw? Może coś Was wyjątkowo zaskoczyło?
Sara
PS Pisząc tego posta, korzystałam również z informacji zawartych na tej stronie.

środa, 7 marca 2018

Dyplom się należy



Czasami nie mam zbyt wiele do powiedzenia. Ale mam za to wiele do pokazania. Te grafiki to przyszłość naszego narodu. I – przy okazji – jego genialny portret.

Nie wiedziałam, czego spodziewać się po wystawie Dyplom 2018. Wiedziałam jedynie, że wyeksponowano na niej najlepsze prace dyplomowe studentów Wydziału Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika. Chyba nie sądziłam, że te dzieła sztuki będą tak… użytkowe.
Zaczęło się naprawdę uroczo i przezabawnie od plakatów na różne okazje. Szczerze? Chętnie powiesiłabym sobie którąś z tych grafik w domu albo podarowała komuś w prezencie. Nie było na nich zbędnych ozdobników. W dodatku wszystkie trafiały w punkt. Dzień spódnicy? Ogolę nogi tylko do kolan. Boże Narodzenie? Skarpety pod choinką! A spokojnego Nowego Roku powinno się życzyć przede wszystkim zwierzętom, którym nie w łebkach świętowanie sylwestra.
Później było tylko lepiej. Wspaniała kolekcja związana z Toruniem – pocztówki, kubki, przypinki, poduszki. Ja oczywiście najchętniej przygarnęłabym te widokówki. Miasto Kopernika zostało przedstawione przez studentkę z najlepszej strony i w bardzo przyjemny dla oka sposób.
Moją uwagę przykuły również projekty ubrań oraz ilustracje do książki o kotach. Z chęcią przygarnęłabym tak pięknie ilustrowany przewodnik po kocim świecie, napisany z przymrużeniem oka. Nie dość, że prezentuje się efektownie, to jeszcze można w nim znaleźć wartościowe informacje. Co więcej to nie jedyna książka, która znalazła się na wystawie. Studenci Wydziału Sztuk Pięknych stworzyli również ilustracje do książki kucharskiej.
Długo nie mogłam oderwać oczu od grafik związanych z emigracją. To wszystko było tak szczere i prawdziwe – bilety Ryanaira, ogłoszenia o pracę, rozmowy z rodziną… Rzeczywistość. Bez żadnych upiększeń.
Na wystawie znalazły się również projekty Kasi, której pocztówki prezentowałam Wam w tym poście. Praca dyplomowa Kasi nawiązuje do studiów i Usosa. Wykonana została w satyrycznym stylu vaporwave, którego charakteryzuje fascynacja kulturą retro. Widać w nim nawiązania do lat 80., 90. i początków XXI wieku. Jednocześnie twórcy inspirują się starożytnością – umieszczają na swoich pracach symbole i rzeźby antyczne.  Kasia przedstawiła studencką rzeczywistość w tym cudownym, satyrycznym stylu – a to wszystko bez owijania w bawełnę.
Dyplom 2018 to jednak nie tylko oryginalne grafiki, lecz także nietypowe instalacje, jak chociażby ta z butelek.
Ta wystawa to jedna z lepszych, jakie miałam okazję oglądać w toruńskim Centrum Sztuki Współczesnej. Ludzie często zachwycają się napisami na kubkach czy uroczymi grafikami znalezionymi w Internecie. A takie właśnie prace tworzą studenci.
Co ogromnie spodobało mi się w tej wystawie, to świeże spojrzenie na otaczający nas świat. Studenci nie tylko dostrzegają uroki i braki współczesnego życia, lecz także potrafią je – bez ogródek – pokazać w swoich pracach.
Która z części wystawy podoba Wam się najbardziej?
Sara