Wróciłam, wróciłam! Przez najbliższe tygodnie nie zamierzam
Was opuszczać na dłużej. Byłam pewna, że dodam post już wczoraj, ale orkan
Ksawery skutecznie pokrzyżował mi plany. Co to za różnica – wrócić z Berlina o 14:00
zamiast 15 godzin wcześniej… Niedługo wszystko Wam opowiem, ale dzisiaj czas na
comiesięczne podsumowanie. Nie mogę
darować sobie powspominania tego, jak momentami, w listopadzie było jeszcze 10
stopni, a na niebie słońce… Jak zapomnienie rękawiczek nie graniczyło z
rozpaczą... Ale grudzień jest w czymś lepszy od listopada. Ma święta. Powiecie:
Ale w listopadzie też są święta i to
nawet więcej! Wszystkich Świętych, Halloween, andrzejki, Narodowe Święto Niepodległości…
Na co ja spokojnie odpowiem: Na żaden
z tych dni nie czeka się z taką niecierpliwością jak na święta Bożego
Narodzenia. Tworzą one wokół niezwykłą aurę i niesamowity klimat (chociaż
supermarkety próbują nas przekonać, że święta zaczynają się już w listopadzie,
a nawet w październiku – nietrudno znaleźć czekoladowe Mikołaje na półkach i
usłyszeć kolędy w, nie zawsze czystym, wykonaniu już dwa miesiące przed wigilią).
Miniony listopad kojarzy mi się przede wszystkim:
1) z dłuższymi
weekendami, po których następował taki nawał pracy, że musiałam dokonywać
trudnych wyborów (lepiej zawalić sprawdzian na temat ewakuacji świnek czy
parseków?). Na szczęście nie siedziałam całe dnie w domu…
2) z Poznaniem, który przyjął mnie z otwartymi ramionami. Powitały
mnie tam urocze koziołki, smaczne kebaby, słodkie rogale, wysokie palmy i szwedzkie
meble, natomiast na toruńskiej starówce pewnego wieczoru w powietrzu mieszał
się zapach pysznej, świeżej kawy i pierniczków, a ja mogłam go poczuć bez obaw…
Czego chcieć więcej?
3) Z pocztówkami –
ostatnio wysyłam i otrzymuję ich coraz mniej, ale jak już coś znajdę w
skrzynce, to zawsze jestem bardzo zadowolona i każdą pocztówkę mocno doceniam.
4) Z zakupami, w pewnym sensie przymusowymi, bo po drastycznym
schudnięciu, większość spodni była na mnie za duża i nawet pasek nic nie pomagał.
Zauważyłam też, że brakuje mi w szafie klasycznych ubrań, pasujących do wielu
rzeczy. Uwierzycie w to, że nie miałam zwyczajnych dżinsowych rurek?!
5) Z intrygującymi sesjami… domowymi. Często późne powroty z
Torunia nie dawały mi szansy na wykonanie jakichkolwiek zdjęć na dworze.
Okazało się jednak, iż zrobienie jako takich zdjęć w domu również jest nie lada
wyczynem. Pół żartem, pół serio ubrałam się w suknię ślubną mojej mamy, aby
choć na chwilę mieć nogi aż do samej ziemi. Chociaż w ciągu najbliższych 7 lat nie planuję ślubu :)
6) Z lokami. W listopadzie kręciłam, nawijałam, odwijałam i
myślę, że będę robić to coraz częściej. Co prawda zajmuje to dłużej niż chwilę,
ale wydaje mi się, że warto. Nie lubię nudy, a już od dawna w mojej głowie
kotłują się myśli na temat zmiany fryzury. Kręcenie to dobry krok.
7) Ze słodkościami – nie umiem gotować, nie lubię tego robić,
kuchnię omijam szerokim łukiem, ale mój ukochany brat to zapalony kuchcik. W listopadzie
przygotował babeczki. Ja pomogłam je wyłącznie ozdobić, co też nie wyszło
idealnie…
Jutro czekać będzie na Was
relacja z otwarcia nowego toruńskiego mostu. Naprawdę się działo, chociaż
temperatura dawno spadła poniżej zera. Później możecie się spodziewać wielu
zdjęć z wietrznych Niemiec.
Ściskam,
Sara
świetny post! piękna opaska z uszkami :)
OdpowiedzUsuńpozdr i zapraszam do mnie:)
prześlicznie wyglądasz w tej sukni :) chociaż moda się zmieniła - teraz panny młode nie wybierają błyszczących
OdpowiedzUsuńteż jestem postcrosserką :) swoją pasję dostałam dzięki mamie, która zbierała pocztówki
zapraszam do siebie na konkurs: http://czarrymarry.blogspot.com/2013/12/tra-la-la.html :)
Piękna suknia slubna ;) gdybys chciala sprzedac :D :D
OdpowiedzUsuń