Co prawda od mikołajek już trochę minęło, ale dzisiaj
właśnie je zamierzam powspominać. Mikołajki w pięknie oświetlonym Berlinie z
mnóstwem jarmarków bożonarodzeniowych…
Brzmi naprawdę kusząco. Tylko wiecie, nasze marzenia często mijają się z
faktami. Jak powiedział Szekspir: Życie
nie jest lepsze ani gorsze od naszych marzeń, jest tylko zupełnie inne.
Takie też były te mikołajki. Pogoda robiła nam na złość – niby padał śnieg, ale
za moment już nie było po nim śladu, za to wiatr nie przestawał wiać.
Po
pysznym śniadaniu w hotelu z wi-fi (już za to był uwielbiany przez większość
wycieczkowiczów :D), udaliśmy się do Muzeum Historii Naturalnej. Czyli
dinozaury i te sprawy. Wiązałam wielkie nadzieje z tym muzeum i nie zawiodłam
się. Pracownicy dobrze wiedzieli, jak ważne jest pierwsze wrażenie, dlatego już
w pierwszej sali ustawione zostały szkielety dinozaurów, prawdopodobnie
największe skarby muzeum. Chciałam mieć zdjęcie, na którym będę jednocześnie i
ja, i dinuś, ale niestety jego rozmiary na to nie pozwoliły…
Muzeum niewątpliwie spodobałoby się dzieciom. Może
niekoniecznie wszystkie pomieszczenia, bo te ze skałami czy jedzeniem
organicznym (przez które nota bene ja prawie że przebiegłam) nie wydawałyby im
się tak atrakcyjne jak te ze zwierzętami. Oj, nie brakowało ich. Małe, duże,
groźne, spokojne, domowe pupile i żyjące na wolności bestie – wypchane kukły
zajmowały kilka sal.
Całą halę przeznaczono także na, hm, coś nadal nie do końca
przeze mnie zidentyfikowanego. Na wielu półkach sięgających aż po sam sufit
stały naczynia z pływającymi… zwłokami? Oczywiście zwłokami zwierząt, w
większości były to chyba ryby. Trochę jak śledzie w zalewie octowej. Nie
wyglądało to jednak tak apetycznie jak niektóre z potraw wigilijnych, więc czym
prędzej stamtąd wyszłam.
Uwielbiam elektroniczne akcenty w muzeach. Myślę, że dobrym
pomysłem jest odejście od tradycyjnych technik – po muzeach już nie tylko się
spaceruje, oglądając eksponaty z bezpiecznej odległości. Teraz mamy możliwość
dotykania, sprawdzania, zabawy, klikania – a tu coś zapiszczy, tutaj coś się
poruszy. Wydaje mi się, iż jest to sprytny pomysł na zachęcenie najmłodszych do
poznawania świata, również poprzez zwiedzanie muzeów. W Muzeum Historii
Naturalnej jednym z takich akcentów była możliwość dopasowania swojego ciała do
lustra. W międzyczasie można było przeczytać co nieco o genetyce.
Muzeum polecam – wcale nie jestem miłośniczką biologii,
skaczę z radości, gdy piątkowe lekcje przepadają – to jedyny dzień tygodnia,
kiedy muszę znosić czterdziestopięciominutową katorgę w towarzystwie
chromosomów i innych gadów. Jednak berlińskie muzeum zostało stworzone w taki
sposób, aby nie nużyło, lecz intrygowało. Uwaga, teraz oklepany tekst, każdy
znajdzie tam coś dla siebie. Serio. Dorośli, dzieci, zapaleni zoolodzy i
sceptyczni fani Parku Jurajskiego.
Ściskam!
Sara
o fajnie
OdpowiedzUsuńWidze ze wycieczka sie udala :D
OdpowiedzUsuńCiekawa wystawa zupełnie inna niż Zoo. Ale fajna:)
OdpowiedzUsuńmoje ulubione berlińskie muzeum ♥ a ta sala ze stworami w formalinie podobała mi się właśnie najbardziej! tego typu muzea zawsze budzą we mnie pięciolatkę :D
OdpowiedzUsuń