Reichstag. Mimo trzyletniej nauki języka niemieckiego
wiecznie wymawiany przeze mnie jako „rajśtag”, a nie „rajchstag”. Ale mam
genialne wytłumaczenie (no, lepszego wymyślić już nie mogłam). Dopóki nie
odwiedziłam Reichstagu, nie byłam zmuszona do wymawiania jego nazwy poprawnie.
Hahaha. To tyle jeśli chodzi o suchary na początek.
Samo wejście do Reichstagu było niezwykle stresującym
przeżyciem. Do tej pory nigdy nie uczestniczyłam w odprawie na lotnisku, ale
moja przyjaciółka stwierdziła, że jest to zdecydowanie mniej przerażające niż
przeszukiwanie przez wejściem do gmachu parlamentu. Najgorsze było dla mnie to,
co powinno mnie najbardziej ucieszyć (kocham paradoksy) – ochroniarze starali
się mówić w trzech językach, bylebym tylko zrozumiała. Trochę po angielsku, odrobinę po polsku, a
najmniej w swoim ojczystym języku, czyli po niemiecku. Ja natomiast, sparaliżowana
strachem, że ktoś każe mi coś wyjąć z kieszeni, jakbym nie wiadomo, co tam
trzymała, gapiłam się na sprawdzającą mnie kobietę jak na ducha, wielką
tarantulę i pytona pełzającego po moim łóżku w jednym. Na szczęście rewizja nie
potrwała zbyt długo, nie znaleziono u mnie ani broni, ani podejrzanych
przedmiotów mogących zagrażać życiu (czyt. pilniczka do paznokci). Mogliśmy wejść
do Reichstagu jako pełnoprawni obywatele, a nie przestępcy.
Na miejscu jechaliśmy windą, która, dzięki zamontowanym lustrom,
wydawała się jeszcze większa niż w rzeczywistości. Mieliśmy nadzieję na
zobaczenie radzieckich graffiti i sali obrad, niestety, nie udało się.
Dostaliśmy za to tzw. audioprzewodniki, czyli po prostu gadające słuchaweczki.
Mogliśmy posłuchać historii Reichstagu i ciekawostek na temat obiektów go otaczających…
Kto mógł, ten mógł. Ja dostałam elektronicznego przewodnika gadającego po
niemiecku, więc za wiele się nie nasłuchałam. Schowałam go do kieszeni i
postanowiłam podziwiać panoramę Berlina.
Chociaż z Reichstagu i tak pewnie najlepiej zapamiętam…
toaletę. A raczej panie, które do niej wpuszczały. Tak, tak, żadnej samowolki,
dopiero gdy zostało się zaproszonym do środka, można było załatwić swoją
potrzebę. Co z tego, że kolejka długa, że ludzie zajmowali cały korytarz... Czystość, higiena i niemiecki ordnung są najważniejsze.
Pamiętam, że po wyjściu z Reichstagu było… zimno. Bardzo
zimno. Zaliczyliśmy kilka najbardziej znanych obiektów Berlina, ale o tym już w
następnym poście.
Dziękuję Wam za wszystkie słowa otuchy i życzenia powrotu do
zdrowia. Zapewne jeszcze przez kilka dni będę miała kłopoty z chodzeniem, a
schody będę pokonywać jedynie na plecach taty, ale wyjdę z tego.
Miłego weekendu!
Sara
świetne zdjęcia! i ta czapa <3
OdpowiedzUsuńDo Berlina jadę na wiosnę i już nie mogę się doczekać;)
hehe no widzisz kochana a ja niemiecki mam na codzien, przez caly dzien w pracy bite godzin :D:D:D:D
OdpowiedzUsuńZadowolona z Weihnachtsmarktow w Berlinie? Ja wlasnie wrocilam z naszego widenskiego :D
chyba jakos przegapilam Twoja chorobe/niedsponowanie ale zycze CI wszytskiego co najlepsze i szybkiego powrotu do zdrowia :D
Kurcze fantastyczna wycieczka! Co do strachu przed 'rewizją' - ja miałabym pewnei to samo! Stresujące są dla mnie takie sytuacje :). Ja sie uczyłam 10,5 roku języka i również źle wymawiałam Reichstag :D
OdpowiedzUsuńPS. Masz czaderską czapkę :D
ale masz super czapké :)
OdpowiedzUsuńzazdraszczam wizyty w Niemczech, ja tylko póki co byłam w Kolonii
Nice outfit!
OdpowiedzUsuńeffortlesslady.blogspot.ca
Reichstag, cały Berlin z resztą zwiedzałam w lecie i wtedy mnie zachwycił (ach ach, to połączenie architektury nowoczesnej z historyczną ♥). a po obejrzeniu Twojego poprzedniego posta stwierdzam, że taki jesienny Berlin też musi być ekstra, ale mnie naszła chęć na wycieczkowanie :D
OdpowiedzUsuńVery cute girl) Interesting photos!
OdpowiedzUsuń