Piszę do Was dzisiaj w piżamie, ze skręconą kostką. Obecnie
moim jedynym sposobem poruszania się jest skakanie na prawej nodze. Ostatecznie
jestem wnoszona po schodach przez tatę niczym panna młoda (współczuję mu, zawsze
powtarzam, że jeśli przyjąć, iż tona to 100kg, a nie 1000, to ważę pół tony,
czyli tyle, ile mały słonik). Brzmi prawie jak bajka, tylko ten ból w kostce
już taki bajkowy nie jest. Przydałaby się jakaś wróżka, aby go usunąć przy pomocy tajemniczego zaklęcia… W każdym razie palce mam sprawne i notka o Berlinie pojawić
się musi :)
Nie ukrywam, że posty z podróży to moje ulubione, zawsze piszę je z ogromną
przyjemnością, ale jednocześnie… presją. Chcę w jak najdokładniejszy sposób
podzielić się z Wami tym, co udało mi się zobaczyć. Chcę, żebyście poczuli się tak,
jak byście zwiedzali świat razem ze mną. To mój cel :)
Opisywałam Wam już moje wrażenie, jakie wywarł na mnie
Berlin w sierpniu. Nie zaliczyłam go do najpiękniejszych miast, jakie
widziałam. Nie ma on w sobie nic z Torunia czy Pragi, nie ma tysiąca starych
zabytków, przypomina raczej wiecznie odbudowującą się po II wojnie światowej
metropolię z wysokimi budynkami wyglądającymi jak klocki. Dlaczego więc
zdecydowałam się odwiedzić Berlin po raz drugi? Bo zima. Bo klimat świąteczny.
Bo w planie wycieczki oprócz kilku obiektów, które zobaczyłam już w sierpniu,
pojawiło się mnóstwo, które chciałam odhaczyć z listy must see w wakacje, ale mi się to nie udało. Poza tym jedną z
głównych atrakcji miał być jarmark bożonarodzeniowy – oczami wyobraźni
widziałam delikatnie prószący śnieżek, mnóstwo światełek, świąteczne piosenki, słodkie pierniki i rozgrzewające napoje… Rzeczywistość okazała się troszeczkę
inna.
Wyjazd zaplanowany był na godzinę 5.00, więc rano. Bardzo
rano. Zdaję sobie sprawę, że niektórzy ludzie na tę godzinę co dzień nastawiają
swój budzik, inni już wtedy z zapałem pracują. Dla mnie wstanie o 4 w grudniu było prawie
jak zły sen pojawiający się w środku nocy. Ale dałam radę. Podróż minęła
bezboleśnie, a po stronie granicy niemieckiej to już w ogóle w jakimś zawrotnie
szybkim tempie. Naszym pierwszym przystankiem był Reichstag, ale nie od niego
rozpocznę opis swoich przeżyć.
Bardzo lubię oglądać miejsca z okien autokaru czy autobusu.
To uczucie mogłabym scharakteryzować mniej więcej tak, że już coś widzisz,
jeszcze nie możesz tego dotknąć i podejść blisko, ale już jesteś na tyle
niedaleko, by to zauważyć i to sprawia, że stan euforii jest całkiem
prawdopodobny. Wiadomo, że niestety nie ma czasu na obejrzenie wszystkiego
dokładnie i stanięcie pod każdym pomnikiem, budynkiem, posągiem, a okna
autobusu pozwalają chociaż na swego rodzaju oględziny danego miejsca. Dlatego
zawsze wyglądam przez nie z potrojoną czujnością, dzierżąc w dłoniach włączony aparat,
aby móc uchwycić to, czego być może nie będę miała możliwości już zobaczyć z
bliska. Czasami skutek bywa marny, a zdjęcia przeze mnie wykonane wyglądają
mniej więcej tak, jakby zwiastowały początek pląsawicy. Na innych połowę kadru
zajmuje odbijające się od szyby światło bądź stylowa zasłona… Niektóre są jedynie wspomnieniem obiektu,
który tak bardzo pragnęłam uchwycić. Jednak
są też udane fotografie, czyli nie jestem jednak taka nienaumiana.
Dzisiaj same okienne dzieła. Począwszy od namiętnego pocałunku Breżniewa i Honeckera oraz miniaturek London Eye, poprzez słynną wieżę telewizyjną, na Ambasadzie Arabii Saudyjskiej i berlińskiej choince skończywszy. Jak widzicie, zarówno moja sierpniowa, jak i grudniowa wycieczka do Niemiec charakteryzowała się zupełnym brakiem słońca :( Dlatego zdjęcia, niestety, mogą wydawać się dość ponure. Na jednym nawet widać, jak pogoda nas rozpieszczała.
A już w następnym poście zapowiadany Reichstag.
Pozdrawiam Was!
Sara
pięknie :)
OdpowiedzUsuńhttp://rozaliafashion.blogspot.com/2013/12/patterns-of-different.html
Zdrowiej jak najszybciej, a póki się nie ruszasz, wstawiaj jak najwięcej postów. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńWracaj do zdrowia : ) Świetne zdjęcia ; > Najbardziej podoba mi się to ze znakami ; p
OdpowiedzUsuńObserwujemy ? Zacznij ; * http://re-belious.blogspot.com/