niedziela, 28 czerwca 2020

Co lubię jeść?



Prowadzę tego bloga od prawie siedmiu lat, a jakoś zabrakło tutaj najważniejszego egzystencjalnego tematu: co ja właściwie lubię jeść? Dziś Wam więc trochę o tym opowiem. Bo w końcu kiedyś musi paść to ważne pytanie… o pizzę z ananasem.

Śniadanie

Rano nienawidzę jeść kanapek. W większości przypadków po wstaniu gotuję owsiankę na mleku. Muszę po prostu zjeść coś mokrego, a najlepiej płynnego – jakkolwiek to brzmi. Gdy mam więcej czasu, gotuję sobie ryż na mleku. W weekendy z kolei mama przyrządza dla nas jajecznicę albo omlet.

Drugie śniadanie

Tu już ekscesów nie ma – zwykle jem kanapki. Pamiętam naszą rozmowę ze znajomymi w gimnazjum: ludzie dzielą się na dwie grupy – tych, którzy jedzą kromki chleba np. z samą szynką albo serem i tym, którzy wcinają wieloskładnikowe kanapki z sałatką, pomidorkiem, wędliną, szczypiorkiem i mnóstwem innych rzeczy. Ja należę do tej pierwszej, bardziej leniwej drużyny. Ale taką kanapką na bogato nie pogardzę – najważniejsze, by nie było na niej pomidora, bo tego warzywa nie cierpię.

Obiad

Jest wiele potraw, które uwielbiam, ale najbardziej lubię dania mączne. Jestem jak dzieciaczek. Kocham pierogi, naleśniki, placki. Lubię dania z ziemniaków – kluski czy kopytka. Gdybym mogła, ograniczyłabym mięso do minimum. I pewnie kiedyś to zrobię.

Po obiedzie

Deserek musi być. Chociaż pasek czekolady. Albo kawałek ciasta. A już na pewno herbatka. Wiecie, że ten napar piję litrami.

Kolacja

Na kolację zwykle jem kanapki albo jogurt. Nic wymyślnego.

Co jeszcze lubię?

Lubię próbować nowych rzeczy. Czasami mi nie zasmakują jak np. krewetki, a czasami staną się jedną z ulubionych potraw jak chociażby tarta ze szpinakiem. Swoją drogą uwielbiam szpinak – wiem, że dużo osób się go brzydzi. A szpinak smakuje dobrze nawet w cieście.
Czasami próbuję też różnych produktów, nazwijmy to, specjalistycznych. Uwielbiam wegańskie pączki, zdarza mi się jeść jogurty bez laktozy albo produkty bezglutenowe. Smakują często lepiej niż te tradycyjne. 

A czego nie lubię?

Nie tknę podrobów, nie przepadam za mięsem mielonym (chyba że w gołąbkach!) i, o dziwo, niezbyt lubię bezę. Chociaż słodycze kocham.

Dajcie znać, co Wy zwykle wcinacie, bez czego Wasze kubki smakowe nie wyobrażają sobie życia, a czego nigdy nie tkniecie.
Sara
PS Pizza z ananasem to jakaś pomyłka.

sobota, 27 czerwca 2020

Top 8 moich tekstów z Nowości - maj 2020


Kończy się czerwiec, czas więc na podsumowanie… maja. Redaktorskiego maja. Jeśli wydaje Wam się, że w Nowościach piszę tylko o tym, co się dzieje w mieście, to myślę, że wyprowadzę Was z błędu. Oczywiście Toruń najczęściej jest w tle – w końcu Nowości to Dziennik Toruński. Ale ja lubię pisać artykuły, które mogą zainteresować nie tylko mieszkańców naszego miasta. Oto moje subiektywne top 8 tematów z maja. I historie, które za nimi stoją.


Zacznijmy od artykułu, który przyniósł mi sporo… stresu. Byłam reporterką w akcji, a to zawsze wyzwanie. Założyłam konta na kilku portalach randkowych, aby po pierwsze zobaczyć, jak funkcjonują, a po drugie sprawdzić, jaka będzie reakcja użytkowników – ile osób do mnie napisze, co będą pisać. I przyznam się Wam, że czułam się dość niezręcznie. Nikomu nie odpisywałam, bo oczywiście nie chciałam nikogo oszukiwać. Ale sama ta sytuacja wprawiła mnie w dość duży dyskomfort. Jednak artykuł, który powstał, chwalili sami wydawcy, więc chyba zrobiłam dobrą robotę. Konta usunęłam najszybciej, jak się dało.


Geocaching polega na poszukiwaniu skrytek schowanych w różnych miejscach w mieście (i w lesie). Ten artykuł musiałam stworzyć w niecałe dwa dni, co przyprawiło mnie o niemały stres. Bałam się, że nie zdążę zdobyć wypowiedzi. Tymczasem chętnych do rozmowy geocacherów było tyle, że ostatecznie musiałam odmawiać. Oczywiście znalazły się też osoby, które nie bez przeszkód udzieliły komentarza, bo w pamięci miały inne, niezbyt rzetelne artykuły o ich pasji. Jaka więc była moja radość, gdy później ci sami ludzie twierdzili, że mój tekst jest jednym z najlepszych o geocachingu, jakie czytali. Czyli chyba się udało. Pisanie tekstów specjalistycznych o czymś, na czym człowiek się kompletnie nie zna, to duża odpowiedzialność. Ważne jest dobre rozeznanie i mnóstwo konsultacji oraz wypowiedzi innych, zaznajomionych z tematów osób.


Na temat o aktywnych seniorach wpadłam przypadkiem. Poszukiwałam na Instagramie ciekawych maseczek torunian (do innego artykułu dla Nowości) i tak odkryłam konto pani Elwiry ostatnie_podrygi_50plus. Umówiłam się z seniorką na wywiad i to była cudowna rozmowa. Kipiałam po niej energią – zupełnie tak jak pani Ela na co dzień. Ogród, kuchnia, warzywniak, podróże, książki – to tylko nieliczne z wielu pasji torunianki. Pani Ela zainspirowała mnie do poszukania innych aktywnych seniorów z Torunia. W ten sposób powstał ten tekst.


Tekst o UMK był dla mnie osobiście dość ważny, bo przez długi czas  my, studenci, nie wiedzieliśmy, jak będzie wyglądać nasza sesja. Na innych uczelniach było jasne, że egzaminy i zaliczenia odbędą się w formie zdalnej. A nasz rektor ogłosił, że sesja będzie… tradycyjna. Ostatecznie jednak, po napisaniu petycji przez studentów, weszło nowe zarządzenie, które zezwalało zarówno na zdalne, jak i kontaktowe, bezpośrednie zaliczenia. U mnie wszystko odbyło się zdalnie. Było więc bezpiecznie, choć nie obyło się bez przygód takich jak 20 sekund na odpowiedź na pytanie.


Pisanie tego tekstu było ciekawą przygodą – odkryłam dziwne praktyki stosowane przez restauracje. Wyszło na to, że w niektórych za dowóz trzeba zapłacić nawet… 30 zł. A czasami wystarczy podjechać kilka kilometrów własnym autem, by nie płacić nic.


Lubię pisać teksty ważne. Ważne społecznie. Rozwiązanie problemu transportu uważam za kluczowe. Według badań Klubu Jagiellońskiego 14 mln Polaków ma wszędzie daleko. Dotyka ich wykluczenie transportowe. A w czasie epidemii było… tylko gorzej, o ile może być gorzej. W weekendy z Małej Nieszawki do Torunia nie jeździło… nic. Teraz powoli sytuacja się poprawia.


Historia tego tekstu jest krótka, ale owocna: wybrałyśmy się z Wercią na starówkę, by poszukać miejsc, które niebawem się otworzą. I okazało się, że jest ich całkiem sporo!


A tutaj znowu reporterka w akcji. Dzwoniłam i mówiłam, że chcę z mężem kupić mieszkanie. :) Zobaczcie, co z tego wyszło.

Dajcie znać, o czym chcielibyście przeczytać w Nowościach! Co jest dla Was ważne? Co Was interesuje?
Sara

piątek, 19 czerwca 2020

Co z podróżami po epidemii, czyli dokąd pojadę w najbliższych miesiącach?


Słowo "nigdzie" byłoby nadużyciem, wyrażenie "za granicę" – raczej złudną nadzieją. Czy w to lato wybiorę się w jakąś podróż? O tym zdecyduje nie kto inny, a koronawirus.

Pamiętacie mój post z lutego, w którym pisałam, dokąd chcę się wybrać w tym roku? Cypr zdążył wypalić, co z pozostałymi planami – nie wiadomo. Pewne jest, że nie wypali Chełmno, w którym mieliśmy robić praktyki z psychologii środowiskowej. Natomiast jeśli chodzi o podróże zagraniczne, linie lotnicze już wysyłają mi maile – Ryanair pisze „Hiszpania czeka, loty od 130 zł”. Wizz Air kusi promocjami. Ale ja trochę się boję. Samolotowy ścisk, kilka godzin w maseczce, później, nie daj boże, zwiedzanie w upale, z zasłoniętymi ustami i nosem, tłumy pod atrakcjami… Nie wiem, czy to bezpieczne i czy byłoby po prostu przyjemne. W końcu nie o to chodzi w podróżach, by się męczyć i czuć niekomfortowo.

Część państw już otworzyła się na turystów, inne przyjmą cudzoziemców dopiero w lipcu, ale są też takie, które na razie średnio kogokolwiek zapraszają (albo średnio zapraszają Polaków). Jeśli musiałabym przechodzić dwutygodniową kwarantannę po przylocie, cała podróż mija się z celem.

Na pewno bezpieczniejsza byłaby podróż własnym samochodem. Ale to raczej też nie wchodzi w grę. Mój tata nie chce jeździć autem do innych krajów, z kolei ja, jako kierowca, boję się dalekich tras.

Pozostają więc podróże po Polsce. Co z nimi? Myślę, że takie wycieczki wchodzą w grę. Nawet gdy obowiązywał jeszcze nakaz chodzenia w maseczkach, to wiele osób wybierało się na krótkie wypady. Ja jestem skazana raczej na krótkie podróże z kilku powodów. Po pierwsze, kotek. O czteroosobowych wycieczkach dłuższych niż jeden dzień nie ma mowy. Zawsze ktoś musi zostać w domu z Nicolasem. Chociaż powiem Wam, że już na początku lipca mój pupil zaliczy swoją pierwszą dłuższą podróż do… Łysomic pod Toruniem. Mój brat wyprawia osiemnastkę i postanowił wygonić nas z domu. :D Z racji tego że nie chcę, by ktoś po pijaku ogolił mi kota, zabieram go ze sobą. Nie wszystkie hotele przyjmują zwierzęta, ale znaleźliśmy taki, który nie ma nic przeciwko. Zwierzę musi być małe (do 5 kg). Nicoś jakoś się mieści. Oczywiście oprócz transportera musimy zabrać miseczki czy kuwetę, więc zapowiada się grubsza wyprawa – choć zaledwie kilkunastokilometrowa.

Wiem, że niektórzy podróżują ze zwierzętami. Kotki mogą nauczyć się chodzić na smyczy, dostępne są też specjalne szelki. Ja czuję przed tym drobny opór, bo Nicolas to kocur niewychodzący, domowy. Czasami wypuszczamy go na taras (albo sam się wypuszcza), ale tylko pod nadzorem. Każde wyjście to właściwie narażenie się na dodatkowe zarazki.

Kolejna sprawa, z powodu której nie mogę sobie pozwolić na dłuższe podróże, to praca. Najprawdopodobniej już od lipca przejdę na pełen etat, a na najbliższy czas urlopu nie przewiduję.

A zatem jeśli gdzieś wybiorę się w najbliższych miesiącach, będą to na pewno miejsca w Polsce. Myślałam o województwie lubuskim – nie miałam okazji go zwiedzić. Przy okazji chciałabym też zahaczyć o Park Mużakowski, który jest przecież na liście UNESCO.

Poza tym zamierzam też odkrywać pobliskie miejscowości. Mam wspaniałych kompanów na takie wypady, co więcej dzięki pracy w Nowościach i redagowaniu tekstów turystycznych odkryłam sporo ciekawych miejsc w naszym powiecie. Pałace, dworki, punkty widokowe… Myślę, że nie będę się nudzić.

Gdzieś w głowie mam nadzieję, że we wrześniu albo w październiku uda się wybrać na jakąś krótką podróż zagraniczną, tylko z mamą (Mamuń, ja stawiam). Ale wszystko zależy od wirusa.
Dajcie znać, jak Wasze plany wakacyjne. Polska czy zagranica? Jestem bardzo ciekawa!
Sara

poniedziałek, 15 czerwca 2020

Jak oszczędzać pieniądze na podróże i inne fajne nierzeczy



Mama śmieje się, że czasami jestem zbyt oszczędna. Ale nie wiem, czy to nie oksymoron. Czy można być zbyt oszczędnym? W sumie można zachowywać się jak skąpiec, ale można też robić zakupy z głową. Albo po prostu kupować mniej.

Oszczędzanie jest w cenie. Warto się tego nauczyć i stosować różne tricki. Do niektórych trudno się przekonać – znam ludzi, którzy zamiast wrzucić pieniądze na lokatę, nadal wolą trzymać je w skarpecie.

Fakt, że nie wszystkie sposoby na oszczędzanie u każdego się sprawdzą. Opiszę więc kilka tych, które ja stosuję – może któraś metoda Wam podpasuje - ale wspomnę również o tym, jak oszczędzają znane mi osoby.

1. Korzystam z konta oszczędnościowego. Procent jest marny, ale zawsze lepiej trzymać pieniążki tam niż na zwykłym koncie, na którym nie rośnie zupełnie nic. Poza tym pamiętam, by nie przelewać kasy z konta oszczędnościowego na zwykłe więcej niż raz w miesiącu, bo wówczas trzeba uiścić dodatkowe opłaty.

2. Część pieniędzy trzymam na lokacie. Z lokatami jest o tyle słabo, że te najlepsze trzeba założyć na rok albo dwa, do tego jeszcze zostać klientem banku i spełnić mnóstwo innych warunków - to niektórych odstrasza. Takich lokat nie tykam i ja, bo nie wiem, co będzie za rok – może będę potrzebować tych pieniędzy? Ale lokaty 3-miesięczne są według mnie jak najbardziej ok. Niewielkie kwoty, oprocentowanie bez szału, ale zawsze wyższe niż w skarpecie.

3. Gdy mam nadmiar w portfelu, wkładam kasę do skarbonki. A gdy mam nadmiar w skarbonce, wpłacam na konto.

4. Nie brzydzę się gazetek promocyjnych i kuponów. Gdy faktycznie muszę coś kupić, to przeglądam różne strony typu coupondojo.com, sprawdzam, czy nie znajdę czegoś taniej, czy nie ma dostępnych jakichś kodów rabatowych. Czasami aż trudno uwierzyć, ile tego ukrywa się w różnych zakamarkach Internetu. Swoją drogą warto wspomnieć o tym, że zakupy online są zwykle tańsze. Pomyślicie, że odkryłam Amerykę, ale prawda jest taka, że dużo osób nadal boi się tej formy nabywania nowych produktów. Tymczasem w Internecie mniej zapłacimy m.in. za sprzęt elektroniczny, meble czy książki. Warto wpisać w wyszukiwarkę np. "Kody promocyjne Księgarnia PWN", by przekonać się, czy akurat nie ma jakichś rabatów na poszukiwaną przez nas pozycję. Ja, zanim cokolwiek kupię, zawsze robię spore rozeznanie, przeszukuję kilka sklepów i stron, byleby nie przepłacić. Pamiętajcie jednak o tym, by bacznie przyglądać się kosztom przesyłki, bo choć coś kosztuje niewiele, to może okazać się, że jedyny dostępny wariant dostawy to kurier za 16 zł. Jeśli o mnie chodzi, to w Internecie nie kupuję ubrań, bo jestem bardzo niewymiarowa i wybredna. Muszę koniecznie coś przymierzyć i dotknąć materiał, zanim ciuch wyląduje w mojej szafie. Ale wiem, że wiele osób nie ma z tym problemu – zazdroszczę!

5. Wspomniałam o kodach rabatowych, ale ważne są też aplikacje. Niektórych wkurzają, ja wychodzę z założenia, że lepiej je mieć, niż nie mieć. Skoro mogę zapłacić mniej, czemu mam nie ściągnąć sobie aplikacji na telefon albo nie założyć karty w danym sklepie? Jedynym minusem są powiadomienia i newslettery, które bywają irytujące, ale i do nich można się przyzwyczaić. Niektóre promocje obowiązują tylko z kartami. Tylko pamiętajcie, że rabat wcale nie równa się temu, że musimy coś kupić. Jeśli na co dzień nie jemy chipsów, to choćby były dostępne za grosze, kupowanie ich, bo "jest okazja", graniczyłoby z głupotą.

6. Wracając jeszcze na moment do banków – ja akurat nie korzystam z tego rozwiązania, ale wiem, że u niektórych się sprawdza: można ustawić sobie taką opcję, aby końcówka wydanej kwoty  lądowała na koncie oszczędnościowym. Co to oznacza? Jeśli płacimy 26,74 zł to 3,26 zł nam się odkłada. Niby niewiele, za bardzo tego nie odczujemy, płacąc za zakupy, ale po jakimś czasie może uzbierać się spora suma. Na przykład na podróże.

7. Wspomnę jeszcze o rozwiązaniu, które może nie do końca przyczynia się do oszczędzania, ale może wpłynąć na to, że wydajemy mniej. Chodzi o zapisywanie wydatków. Pozwala nam to spojrzeć na to, ile w rzeczywistości pieniędzy trwonimy. Poza tym może akurat ktoś z czystego lenistwa nie kupi tego batonika albo tej siódmej bluzki, bo nie będzie mu się chciało zapisywać wydatku w notesie.

8. I na koniec najważniejsza wskazówka: najlepszym sposobem na oszczędzanie jest po prostu kupowanie mniejszej liczby rzeczy. Niby banał, ale może wpłynąć nie tylko na nasz portfel, lecz także na umysł i psychikę. Nie będziemy mieli wyrzutów sumienia, że znów nie nosimy sukienki, którą sobie kupiłyśmy, że nie mamy gdzie upchnąć tego kolejnego kuchennego gadżetu… U mnie się sprawdza.

A jak nie kupimy jakiejś rzeczy, to później będziemy mogli wydać pieniądze na to, co najcenniejsze – nowe doświadczenia.
Dajcie znać, jak Wy oszczędzacie!
Sara




sobota, 6 czerwca 2020

Rok bez tarczycy. Tysięczny post na blogu. Otwieram szampana!


Oto, po blisko siedmiu latach prowadzenia bloga, publikuję tysięczny wpis. Średnio jeden tekst ma 3300 znaków. Co oznacza, że napisałam 3 mln 330 tys. znaków. Nie wiem, czy to nauczyło mnie pisać, ale… na pewno nie zaszkodziło.

Dobra, tak naprawdę nie otwieram szampana, bo nie piję alkoholu. Ale niewątpliwie jest, co świętować.

Rok bez tarczycy

Dokładnie 6 czerwca 2019 wycięto mi tarczycę. Nie miałam guzków ani raka, tylko wstrętną chorobę, która wpływała na cały mój organizm. Koszmarnie bałam się operacji, znieczulenia i w sumie to myślałam, że się nie obudzę. Bałam się też tego, co będzie po zabiegu. Czy przytyję? Czy będę czuła się dobrze?

Żadne czarne scenariusze się nie sprawdziły. Po roku bez tarczycy czuję się świetnie. Nie przytyłam. Właściwie gdyby nie to, że się bardzo stresuję, to byłabym okazem zdrowia. Ale stresowałam się już przed operacją. Kto wie, czy te nerwy nie przyczyniły się do zachorowania na Gravesa-Basedowa. To bardzo możliwe.

Po moich postach na blogu na temat operacji i tarczycy otrzymałam sporo wiadomości od osób, które również bały się zabiegu albo które zastanawiały się, czy mu się poddać. Dostałam też maile od kobiet, które podobnie jak ja bały się tycia. Cieszę się, że mogłam choć trochę podnieść je na duchu.
Wiadomo, że każdy organizm jest inny. Ale prawda jest taka, że jeśli tylko uda się ustabilizować poziom hormonów, co może zająć nawet kilka miesięcy, to wówczas zarówno waga, jak i samopoczucie, powinny być w normie. Grunt to dobry endokrynolog i regularne badania TSH. Na początku nawet co kilka tygodni, później co kilka miesięcy. Jeśli chodzi o endokrynologów z Torunia, mogę polecić dr Radziszewską, która dokładnie wszystko wyjaśnia i faktycznie interesuje się losem pacjenta. To ona postawiła trafną diagnozę. W przeciwieństwie do dr Witkowskiej, której nie polecam.

Obecnie przyjmuję dawkę 100 Euthyroxu od poniedziałku do piątku i 150 w weekendy. Nie stosuję żadnej specjalnej diety i wcinam słodkie.

Dokładnie pobyt w szpitalu opisywałam tutaj, zaś wrażenia po trzech miesiącach od operacji - tutaj, ale jeśli macie jakieś pytania, bo może sami przygotowujecie się do zabiegu usunięcia tarczycy bądź czeka to kogoś z Waszych bliskich, piszcie śmiało.

Tysięczny post na blogu

A jak mogę podsumować tysiąc postów na blogu?
  • Blisko 600 tys. wyświetleń
  • Prawie 7 lat blogowania
  • Niemal 10 tys. komentarzy

Zdradzę Wam, że najczęściej wyświetlanym postem jest ten o tym, co można robić w wakacje – ma ponad 13 tys. wyświetleń.
Chociaż moje życie się zmienia, dochodzą nowe obowiązki, to jestem wierna blogowi. I wydaje mi się, że już tak zostanie. Sawatkę zaczęłam prowadzić w sierpniu, przed rozpoczęciem liceum. Tymczasem niedługo kończę studia. A nadal prowadzę Sawatkę (i to nie tylko za rękę przez życie). Mam świetną pracę związaną z pisaniem. Czuję, że blog pomógł mi ją zdobyć.
Znam dwie osoby, które przeczytały wszystkie tysiąc postów na blogu. Ale dzisiaj dziękuję nie tylko im. Dziękuję każdemu, kto tutaj zajrzał. I tym, którzy postanowili zostać.
Życzcie mi kolejnych tysiąc postów!
Sara

czwartek, 4 czerwca 2020

Oj, działo się... - maj 2020



Maj to miesiąc, w którym przyroda budzi się do życia. Do życia powoli wróciłam również ja. Najpierw nieco ostrożnie, w maseczce, potem już trochę odważniej starałam się znów funkcjonować w miarę normalnie.

W maju zaliczyłam pierwsze spotkania z dawno niewidzianymi przyjaciółmi. Były spacery po starówce, ale zdecydowaną większość stanowiły wycieczki po lesie – i tym w Małej Nieszawce, i tym w okolicach Zamku Dybowskiego (to właściwie chaszcze, a nie las), i po Stawach Przysieckich. Wydaje mi się, że kwarantanna nam wszystkim pozwoliła na nowo odkryć uroki lasu. Jakkolwiek cieniasowato to brzmi. Bo co, dopiero jak nas zamknęli w domach, to przypomnieliśmy sobie, że warto czasami wybrać się na spacer? U niektórych na pewno tak było. Ja po prostu częściej odwiedzałam las niż inne miejsca np. galerie handlowe (brr).
W maju wreszcie otworzyli biblioteki. Jaka była moja radość, gdy w końcu zamówiłam książki. Odwiedziłam trzy jednego dnia. Przez kwarantannę uzbierał mi się spory stosik do zwrotu. Ale i tak muszę przyznać, że przed epidemią wypożyczyłam zdecydowanie za mało książek i musiałam wzywać Empik na pomoc. Teraz za to zdecydowanie mam co czytać, tylko czasu jakoś mniej… W tym roku udało mi się ukończyć 24 książki. Nie wiem, czy dobiję do 63 planowanych.
Nie tylko wizyta w bibliotece była tak wyczekiwana, lecz także u… fryzjera. Dobrze, że nie widzieliście mnie w czasie epidemii. :D
W maju odwiedziłam też w końcu babcię. Wybraliśmy się również na pierwszą od dawna wycieczkę – do Brzózek, artystycznej miejscowości w województwie kujawsko-pomorskim, w której można znaleźć murale inspirowane dziełami Van Gogha. Więcej o tym miejscu pisałam tutaj.
Pod koniec miesiąca po raz pierwszy spróbowaliśmy geocachingu. Z nazwą tą spotkałam się już dawno temu, ale nigdy nie zainteresowałam się bardziej, co to właściwie jest. Dopiero pisany przeze mnie artykuł do Nowości spowodował, że musiałam zgłębić temat. Opowieści doświadczonych poszukiwaczy zachęciły mnie do tego, by samej znaleźć jakieś skrytki. No, może nie do końca samej, bo pomagali mi rodzice. Szykuję już post z wrażeniami z naszej pierwszej wyprawy. Myślę, że geocachingu powinien spróbować każdy – i sprawdzić, czy się wciągnie, cz starczy mu cierpliwości, by szukać niewielkich zawiniątek ukrytych w różnych miejscach w mieście (albo w lesie).
Maj był moim trzecim miesiącem pracy w Nowościach. Udało mi się zaliczyć kilka sobotnich okładek. Pisanie do magazynu weekendowego sprawia mi naprawdę dużo radości – chyba takie lajtowe, lifestylowe, przyjemne tematy najlepiej mi leżą. A od lipca pełen etat…? Okaże się.

W maju oczywiście nie przestałam studiować, choć przyznaję, że zajęcia były gdzieś jakby obok mnie. I to niekiedy dosłownie. Wykład w towarzystwie puzzli? Czemu by nie…
Oczywiście epidemia i wirus nadal są. Nie zapomniałam o tym. Ale wydaje mi się, że koronawirus trochę się schował, przypadków jest faktycznie mniej (a przynajmniej tych raportowanych jest mniej) – w kujawsko-pomorskim bywały takie dni, gdy nie ogłoszono żadnego nowego zakażenia. Chyba trzeba pogodzić się z tym, że ten wirus gdzieś będzie, momentami groźniejszy, chwilami nieco uśpiony. I trzeba próbować żyć normalnie, z zachowaniem zasad higieny.

Dajcie znać, jak Wam minął maj!
Sara

poniedziałek, 1 czerwca 2020

Co lubiłam robić, gdy byłam dzieckiem?


Czy bawiłam się lalkami, a może jednak wolałam pluszaki? Jakie zabawy wymyślałam? I przede wszystkim – czy już w dzieciństwie tak mi odbijało? Poznajcie małą Sarcię.

Co lubiłam oglądać?

Zacznijmy od tego, co oglądałam. Moje upodobania zmieniały się wraz z liczbą świeczek na torcie. Gdy byłam mała, oglądałam "Atomówki", "Witaj, Franklin", "Laboratorium Dextera" czy "Odlotowe agentki”. Kiedy opuściłam przedszkole, przerzuciłam się na "Klub Winx" i "H2O wystarczy kropla". Lubiłam też seriale z Olsenkami. Niezależnie od tego, czy miałam 5 lat, czy 15, chętnie oglądałam też "Scooby-Doo". Poza tym oczywiście filmy pełnometrażowe Disneya – zwykle drugie części, bo takie były dostępne na wideo. Widziałam więc takie produkcje jak "Mała Syrenka 2", "Piękna i Bestia 2" czy "Kopciuszek 2". Trochę śmieszne, nie? Poza tym rodzice nagrywali mi filmy na kasety VHS. Miałam na nich kilka części "Pokemonów" albo takie obrazy jak "Książę Egiptu".
Jakiej muzyki słuchałam?

Muzyka była obecna w moim życiu od wczesnych lat – mimo że rodzice nie grali na żadnym instrumencie. Od kołyski słuchałam jakichś dziwactw typu ATB, Modern Talking czy Bad Boys Blue. Co ciekawe, niektórych z tych dziwactw słucham do teraz i to z własnej woli. Gdy sama zaczęłam wybierać, co leci z głośników, to wiadomo, że były to raczej rzeczy, do których obecnie trudno się przyznać. Gosia Andrzejewicz, t.A.T.u, Blog 27… W przedszkolu układałam własną choreografię do "Asereje".
W co się bawiłam?

Uwielbiałam Barbie – miałam ich ok. 50. Barbie z "Jeziora Łabędziego", Barbie wróżka, Barbie czarnoskóra, Barbie Flora z "Klubu Winx"… Jakiś Ken też się znalazł. Ale chyba tylko jeden. Albo dwóch. Tak czy siak - poligamia. Bawiłam się też w piaskownicy. Wymyślałam różne historie i odgrywałam w nich wszystkie role. Chyba już wtedy dokuczała mi kreatywność.
W co grałam?

Bardzo lubiłam i do tej pory lubię grać w różne planszówki. Od najmłodszych lat grałam w karty na pieniądze – co za deprywacja, prawda? Rywalizowaliśmy w najróżniejsze gry, począwszy od Eurobiznesu i Scrabble, poprzez "Operację" i "Mastermind", na państwach-miastach i domino skończywszy. Pamiętam, że raz nawet stworzyłyśmy z mamą własne domino. Grałam też na komputerze, głównie w Reksa i Simsy. Simsy 1, drogie dzieci. Dopiero potem przyszła dwójka. A gdy pojawiła się trójka, to miałam już w głowie inne rzeczy.
Co jeszcze lubiłam robić w dzieciństwie?

Uwielbiałam, gdy babcia gotowała mi zupkę mleczną albo robiła grzanki z samym masłem. Lubiłam też czekać na murku na tatę wracającego z pracy. Wielką przyjemność sprawiało mi strojenie się. To mi chyba zostało do dziś. Kiedy piszę ten tekst, mam na głowie wstążkę.
Ale od dziecka byłam taka złośliwa – to się akurat nie zmieniło.
A Wy jakimi byliście dziećmi?
Sara