niedziela, 27 grudnia 2020

Jak 10 tysięcy złotych przeszło mi koło nosa


Dziś będzie post pełen goryczy. Muszę się trochę wyżalić pod koniec tego roku, aby nowy rok rozpocząć – nomen omen - bez żalu.

Ostatnio 10 tysięcy złotych przeszło mi koło nosa. Było bardzo blisko mnie. Dzieliło nas zaledwie 0,01. Czego? Inteligencji? Pracy? Mądrości? Bystrości? A może… szczęścia?

Nie jest żadną tajemnicą, jak bardzo nienawidzę moich studiów. Zawsze powtarzam, że do końca życia będę żałować, że nie rzuciłam ich po pierwszym semestrze. Teraz został mi już tylko jeden semestr do końca. Często sobie wyobrażam, jak po obronie płaczę ze szczęścia, że to już koniec. Ale do tych łez jeszcze pół roku.

A tymczasem mam za sobą inne łzy. Rozczarowania, smutku i niesprawiedliwości.

Mimo że nie cierpię swojego kierunku i tych studiów, po I roku nauki dostałam stypendium. Po II też. Po III także. Raz byłam nawet najlepsza na całym kierunku. Nie pytajcie mnie, jak to możliwe, to chyba ta nienawiść mnie napędzała. Czułam, że potrzebuję pewnego rodzaju rekompensaty. Że skoro studia nie dają mi radości, to niech dadzą mi chociaż coś innego. Coś, za co niekiedy można kupić radość. Pieniądze.

I tak oto przez ostatnie lata otrzymywałam różne kwoty. Czasami było to stypendium za średnią 4,05, czasami za 4,79. Zaczęłam wpisywać punkt „dostać stypendium naukowe” na liście moich celów na dany rok. To miało mnie motywować do nauki. Skoro zabrakło motywacji wewnętrznej, niech będzie chociaż ta zewnętrzna.

Uczyłam się, bo chciałam mieć pieniądze na realizację moich marzeń. Na podróże, na książki, na nowe doświadczenia.

W tym roku stypendium nie dostałam. Początkowo moja szansa była całkiem niezła i według usosa wynosiła 94 procent. Później zaczęła spadać. W końcu zatrzymała się na 90,7 procent. I już nie chciała się zmienić. Byłam więc na krawędzi, nie wiedziałam tylko, czy się podniosę, czy spadnę w otchłań.

Stypendium zawsze dostawało 10 procent najlepszych studentów danego kierunku. W tym roku zauważyłam jeszcze jeden przepis: jeśli liczba przyznanych stypendiów na danym kierunku miałaby przekroczyć 10 procent, wówczas świadczenie otrzyma 8 procent studentów. No i chyba ten punkt dopadł mój kierunek.

Opublikowano progi. Na psychologii wyniosły one 4,80. Moja średnia to 4,79. Stypendium nie dostałam. A w tym roku kwota była najwyższa od wielu lat.

I niby to tylko pieniądze. Mam co jeść i w co się ubrać, nie były mi niezbędne. Oczywiście 10 tys. przydałoby się na przyszłe mieszkanie/wesele/podroż po Europie/wkład własny do kredytu (niepotrzebne skreślić). Bardziej chyba boli mnie taka niesprawiedliwość. Że uczyłam się, by dostać nagrodę, nagrody nie dostałam, więc po co się uczyłam, skoro to i tak mnie niezbyt interesuje. I że mogłam się mniej uczyć. Poświęcić czas na coś innego.

Oczywiście boli mnie też to, że tak mało zabrakło, że w zeszłych latach dostawałam stypendium, mając niższe średnie. I ktoś mógłby mi powiedzieć: trzeba było się więcej uczyć i angażować w konferencje, i robić badania naukowe, to wtedy naprawdę zasłużyłabym na stypendium.

No cóż. Nie zasłużyłam.

A w przyszłym roku stypendium już mi przysługiwać nie będzie. Bo będę magistrem. Magistrą. Oby!

I po co mi same piątki?

Sara

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za wszystkie miłe słowa, komplementy, ale także za rady i konstruktywną krytykę.
Thanks for all kind words, compliments but also for advice and constructive criticism.