środa, 4 grudnia 2019

Poranek z życia kota


Oddałam głos Nicolasowi, bo bardzo się tego domagał. 

Dzisiaj postanowiłem obudzić moją panią o 5. Uznałem, że pora by wstała, bo ja już się wyspałem. Wskoczyłem z właściwą sobie gracją na jej łóżko i trochę popromowałem. To znaczy, udawałem prom. Ewentualnie jak kto woli – traktor. Pańcia poruszyła się gwałtownie, po czym zdecydowanym ruchem postawiła mnie na ziemi. Uznałem, że to nowy sposób powitania. Wróciłem na łóżko, by życzyć jej miłego dnia. W tym celu położyłem jej łapkę na twarzy. A wtedy ona się ode mnie odwróciła. Wiem, że zrobiła to specjalnie, bo lubi, gdy gryzę jej włosy. Gdy zafundowałem jej darmową odżywkę, pańcia postanowiła w końcu wstać. Nie wiem, dlaczego ona tyle śpi. Uchyliła drzwi, pewnie po to, by pokazać mi, że korytarz nadal wygląda tak samo, i wróciła do łóżka. Jestem bardzo zdolnym kotkiem, więc szybko obejrzałem swoim czujnym okiem korytarz, zobaczyłem, że nic się nie zmieniło, i wróciłem do pańci. Ona przykryła się wielką płachtą z podobiznami moich znajomych. Postanowiłem więc położyć się tuż obok. Chyba jednak mój poranny recital promowy zdenerwował pańcię, bo wstała i pobiegła do kuchni. A tam pierwszy muszę być zawsze ja – nie kto inny! Pogalopowałem za nią. Zauważyłem, że trochę mi się przytyło i moje kroki na schodach przypominają bardziej odgłosy poruszania się słonia, ale nie zastanawiałem się nad tym dłużej, bo oto otwierała się przede mną magiczna szafka. Nie wiem, jak to się dzieje, ale w tej szafce pańcia zawsze znajdzie coś dobrego. Dostałem karmę, ale w sumie to nie byłem głodny.
Najpierw zwiedziłem salon i sprawdziłem, czy fotel nadal jest tak fajnie drapalny. Był. To sprawdziłem jeszcze ścianę. W końcu uznałem, że można zjeść jakiś posiłek. Pańci nie było w kuchni, więc spożyłem śniadanie w samotności. Gdy skończyłem, obowiązkowo zostawiając na talerzyku trzy kawałeczki mięska, postanowiłem zabrać się za poranną toaletę. Umyłem łapką mordkę, czółko i brzuch. A potem stopę. Pańci nadal nie było w kuchni, uznałem więc, że położę się na progu. Tak dobrze mi się leżało, że zasnąłem. Śnił mi się dziwny sen. Biegłem za różową wstążką, która nagle zamieniła się w soczystego kurczaka. Kiedy ocknąłem się z drzemki, miałem wielką ochotę na jedzenie. Ale najpierw udałem się do mojego toilet home. Tam podrapałem wszystko, co się da, zrobiłem, co trzeba, a potem wystrzeliłem z kuwety jak z procy – w końcu kto by chciał przebywać dłużej niż to potrzebne w miejscu, gdzie śmierdzi.
Pańcia nadal leżała pod płachtą, nie chciałem jednak, by marnowała dzień. Poudawałem zatem prom tuż nad jej uchem. Pańcia spojrzała na mnie, potem wzięła do ręki to, co tak fajnie gra i chyba zobaczyła tam coś strasznego, bo odrzuciła płachtę i podniosła się z łóżka. Ja wtedy ległem na środku pokoju, domagając się pogłaskania po brzuszku. Trzeba wyrabiać dobre nawyki.
Tak oto męcząco zacząłem dzień. Czas na drzemkę.
Sara
Nicolas

3 komentarze:

  1. Matko, jaka słodycz. No takiemu wszystko można wybaczyć!

    OdpowiedzUsuń
  2. Całkiem sympatyczny poranek ;)
    A kociątko łapie znakomite figury, hihi...

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję za wszystkie miłe słowa, komplementy, ale także za rady i konstruktywną krytykę.
Thanks for all kind words, compliments but also for advice and constructive criticism.