Marzec był niesamowity. Naprawdę.
W tym miesiącu miały miejsce takie wydarzenia, na które czekałam od miesięcy,
które, cóż, nie zdarzają się codziennie.
Byłam w Milionerach. Okazuje się,
że oglądali mnie sąsiedzi, znajomi, znajomi znajomych, pan ze szkoły jazdy,
moja fryzjerka i miliony innych Polaków. Tym bardziej szkoda, że nie udało mi
się dostać na fotel przed Hubertem. Ale było blisko… Więcej o moim występie w
telewizji pisałam tu.
W marcu w końcu wykorzystałam
moją zdobytą blisko 2 lata temu wizę po raz drugi poleciałam do Stanów Zjednoczonych! O wyjeździe, jak to ostatnio ze
mną bywa, powiedziałam tylko rodzicom i Maćkowi. Podróż była krótka, ale
intensywna. Na pewno napiszę o niej niebawem na blogu.
Długi lot do USA nie był jedyną okazją do oglądania kłębiastych chmurek z góry. W marcu poleciałam również do Dublina. Nie został on moją ulubioną stolicą, mimo miłych i otwartych
Irlandczyków. Wiecie, że jeden z nich proponował mojemu chłopakowi i mnie
darmowe bilety na koncert jakiejś gwiazdy? Nie zdecydowaliśmy się pójść, bo
było już późno, a my następnego dnia od rana chcieliśmy zwiedzać miasto.
Marzec był także przełomowy,
jeśli chodzi o moją edukację. Po licznych narzekaniach, płaczach i zgrzytach w
końcu zdecydowałam się na zmianę studiów. Na te wymarzone. Nie mogę powiedzieć,
że straciłam pół roku, bo jednak czegoś się nauczyłam. Ale wybieranie
psychologii tylko ze względu na to, że chciałam pomagać ludziom, było,
delikatnie mówiąc, nierozsądne. Pocieszam się tym, że każdy popełnia błędy i
niekiedy podejmuje decyzję, by kroczyć złą ścieżką. Na szczęście z niektórych dróg można zawrócić albo
znaleźć jakieś rozwidlenie.
Piszę o zmianie studiów. Ale żeby
je zmienić, musiałam najpierw zaliczyć wszystkie egzaminy. Gdy podeszłam do
poprawki z biologicznych mechanizmów zachowania człowieka, zdawałam sobie
sprawę, że to czysta loteria. Ze względu na minusowe punkty, mogę zdać na 5, a
mogę, jak za pierwszym podejściem, otrzymać -10% punktów… Na szczęście poprawkę
zaliczyłam i mam z głowy te wszystkie wazopresyny, kortykoliberyny i inne
austrolpiteki sediba (które nie miały zwartych miednic notabene).
W marcu, o czym już pisałam na
blogu, miałam okazję oglądać na żywo zespół Enej. Bawiłam się wspaniale i
pękałam z dumy po przeprowadzeniu wywiadu z wokalistą.
Kiedy myślę o minionym miesiącu,
zastanawiam się, czy moja doba nagle się wydłużyła. Bo oprócz wyjazdów,
oglądania świata z okien samolotu, koncertu, nagrania odcinka Milionerów,
wzięłam udział w castingu. Stwierdziłam, że czas w końcu spełnić marzenie z dzieciństwa.
Wyższa już nie będę, więc raz blogerce śmierć. Wybrałam się na casting do
agencji modelek. I gdyby nie tyłek, który niestety mam (w przeciwieństwie do
innych wieszaków), dostałabym się do kolejnego etapu. Ale pochodziłam trochę po
wybiegu, więc mam zabawne wspomnienie na całe życie. :D
Nie sądzę, aby kwiecień był aż
tak pełny wrażeń i przygód… Chociaż ze mną to nigdy nic nie wiadomo.
Jaki był Wasz marzec?
Dużo śmiechu, Kochani!
Sara
O MATKO, KOBIETO, ALE ŻEŚ MIAŁA INTENSYWNY MARZEC! :o Druga wizyta w Usa, wooow <3 Z kim tym razem poleciałaś? A może sama? Napisz w liście. :p Chętnie też poczytam o castingu na modelkę, haha! :D U mnie marzec to... przede wszystkim nauka. Taaaak, matura is coming. XD
OdpowiedzUsuńZ drugiej strony... Zaczęłam podejrzewać, że jest tu wpleciony primaaprlisowy żart. xD
Usuń