poniedziałek, 13 sierpnia 2018

Ed Sheeran na Stadionie Narodowym w Warszawie - relacja z koncertu



Nie jestem dziennikarką muzyczną i – prawdopodobnie – nigdy nie będę. Jeszcze 2 lata temu nie miałam pojęcia o istnieniu takiego zespołu jak The Smiths i zdarzyło mi się pomylić Kasię Nosowską z Kasią Stankiewicz. Ale dziś chciałabym podzielić się z Wami moimi laickimi przeżyciami po koncercie Eda Sheerana.

Eda zaczęłam słuchać kilka lat temu, gdy jeszcze maniakalnie oglądałam telewizyjne kanały muzyczne (teraz gdy to robię, znaczy, że albo mam sesję, albo naprawdę nie mam już nic do roboty). Spodobało mi się "Give Me Love", lubiłam słuchać "Drunk" i "Lego House". Jednak nie zagłębiałam się bardziej w twórczość Eda. Później odpoczęłam trochę od jego piosenek (po drodze zakochując się jedynie w "Thinking Out Loud"). Jednak gdy wyszedł nowy album, przepadłam. Zwykle z płyt podobają mi się poszczególne piosenki. "Divide" jest jednak świetna w całości. Zdecydowałam się wrócić do starszych utworów Eda, a później… kupiłam bilet na koncert! Były z tym niezłe ekscesy, o czym opowiedziałam więcej w tym poście. Ostatecznie jednak udało się kupić bilet.
W dniu koncertu już na dworcu w Toruniu można było spotkać fanów muzyka. Tym samym pociągiem jechały z nami dziewczyny w koszulkach z wizerunkiem Eda Sheerana.
Przyznam, że trochę się bałam przed koncertem. To było podobne uczucie do strachu przed pierwszym lotem samolotem – ekscytacja pomieszana ze stresem i przerażeniem. Nie wiedziałam, jak długo będę stać w kolejce do wejścia na stadion, nie wiedziałam, czy będę się dobrze bawić, czy nie zginę w zamachu. Ostatecznie jednak żadna z moich obaw się nie ziściła – koncert był dla mnie wspaniałym przeżyciem.
W kolejce wcale nie stałam tak długo, może kilkanaście minut. Wszystko szło dość sprawnie. Najpierw sprawdzano bilety i dokumenty, kazano mi również odkręcić wodę, więc po stadionie paradowałam z odkręconą butelką. Rzucono okiem na torebki, wymacano nas i… można było wchodzić na stadion.
Gdy dotarłam na swoje miejsce na górnych trybunach, nogi się pode mną ugięły. Wszystko było takie wielkie i robiło ogromne wrażenie. To była moja pierwsza wizyta na trybunach Stadionu Narodowego.
Pierwszy, ledwo półgodzinny support mnie ominął, nie przejęłam się tym jednak zbytnio, bo i tak nie znałam zespołu Bemy. Zdążyłam za to na Jamiego Lawsona, którego co prawda również nie kojarzyłam, ale muzyk grał naprawdę bardzo przyjemne dla ucha utwory. Gdy puściłam je sobie na Spotify, miałam wrażenie, że na żywo brzmiały nawet lepiej! 
Po występie Jamiego przyszła kolej na Anne-Marie, na którą czekałam prawie tak niecierpliwie jak na Eda. Gdy dowiedziałam się, że to ona będzie supportować gwiazdę wieczoru, stwierdziłam, że wypada poznać tę wokalistkę bliżej. Na początku najbardziej polubiłam oczywiście piosenkę, którą Anne-Marie napisała razem z Edem. Ale później przekonałam się do całej płyty "Speak Your Mind". Anne-Marie okazała się cudowną, sympatyczną osobą. O ile gdy zaczęła śpiewać pierwszy utwór "Ciao Adios", przez głowę przemknęła mi myśl: "Kurczę, chyba nie da rady wykonać tego na żywo…", to później zmieniłam zdanie, bo inne piosenki brzmiały naprawdę dobrze. Anne-Marie "pokazywała" teksty piosenek – z tej maniery niektórzy się śmieją, mnie wydawała się ona urocza. Występ Brytyjki minął dość szybko i składał się z jej największych hitów, również tych nagranych z innymi artystami jak "Rockabye" czy "Friends". Podczas wykonania piosenki "Perfect" osoby z płyty podniosły białe i czerwone serduszka, co piosenkarka określiła jako jedno z najlepszych wydarzeń w jej życiu. Faktycznie, nawet z perspektywy trybun wyglądało to bardzo ładnie i na pewno sprawiło radość Anne-Marie – w końcu była ona "tylko" supportem. Niektórzy w czasie jej występu pili piwo w holu.
Ed kazał nam trochę na siebie czekać. Na scenie pojawił się 15 minut po planowanym rozpoczęciu koncertu. Pisk był niesamowity. Ed stwierdził, że jesteśmy najgłośniejszą publiką podczas jego trasy. AAAAAA.
Zaczęło się od singla "Castle on the Hill". Nie jest to moja ulubiona piosenka Eda, ale i tak dałam się porwać zabawie i… śpiewałam! Jejku, współczuję ludziom obok mnie. Swoją drogą miałam naprawdę świetne miejsce – co prawda na trybunach górnych, więc daleko od sceny, ale za to prawie na wprost niej i blisko schodków. Obok mnie siedziała spokojna pani około trzydziestki, która raczej nie piszczała, z drugiej strony z kolei młodziutkie psychofanki. Wydawało mi się, że średnia wieku na tym koncercie będzie oscylować wokół 13 roku życia, tymczasem widziałam też starsze osoby po pięćdziesiątce. 
W czasie "Eraser" nie rapowałam z Edem, tylko na chwilę usiadłam. Przed koncertem zastanawiałam się, jak to będzie na trybunach – czy przez cały czas będę siedzieć, czy stać, a może pół na pół? W praktyce wyglądało to tak, że przez większość występu stałam. Gdy zajmowałam miejsce, a ludzie przede mną stali, nic nie widziałam. A siadałam przy spokojniejszych piosenkach, chociażby podczas "One" czy "Dive". Jednak w przeciwieństwie do niektórych nie wchodziłam wtedy na Facebooka. Nie nagrywałam również całego koncertu jak część fanów.
Ed oczywiście nie tylko śpiewał, lecz także opowiadał. Dzielił się swoimi osobistymi przeżyciami, chociażby tym, jak on sam zachowuje się, będąc widzem podczas koncertu. Na długo w pamięci zapadnie mi jego wypowiedź na temat chłopaków i supertatusiów, którzy przychodzą na koncert Eda i zwykle – przynajmniej na początku – są sceptyczni i niezbyt dobrze się bawią. Ed dziękował im, że robią coś, by uszczęśliwić ukochane im osoby.
Podobnie w mojej głowie na długo pozostanie stwierdzenie Eda o tym, że nie ma czegoś takiego jak nieumiejętność śpiewania. Można jedynie śpiewać nieczysto. Więc śpiewałam. Szczerze mówiąc, bałam się, że następnego dnia nie będę mogła mówić.  
Mimo że był to koncert w ramach "Divide Tour" nie zabrakło starych piosenek Eda. Było wzruszające "The A Team" z pomarańczowego albumu”, było "Don't" z zielonego. Pojawił się również cover "Feeling Good" Niny Simone (coverował to również Michael Buble).
Gdy Ed szykował się do zaśpiewania "Thinking Out Loud", powiedział: "Jeśli znacie słowa, śpiewajcie. Jeśli nie znacie, oznacza to, ze jesteście na złym koncercie".
Prawdopodobnie jednym z najważniejszych momentów wieczoru było wykonanie utworu "Bloodstream". Nie należy on do moich ulubionych kompozycji Eda, jednak na żywo robił niesamowite wrażenie. Edowi towarzyszyły wizualizacje na telebimach, udowodnił on po raz kolejny, że jest mistrzem zapętlania i nie potrzebuje całej chmary muzyków na scenie i gołych tancerek, by porwać publiczność.
Podobno podczas "Perfect" w oczach Eda można było dostrzec łzy. Byłam za daleko, by to sprawdzić. Wzruszenie spowodowała prawdopodobnie akcja koncertowa. Osoby na trybunach górnych podnosiły białe kartki i podświetlały je, natomiast publiczność na trybunach dolnych miała kartki czerwone, co tworzyło ogromną polską flagę. Z kolei płyta pokazała Edowi kartki z parafrazą tekstu piosenki "Perfect". To wszystko wyglądało naprawdę magicznie.
Kiedy były największe piski? No cóż, ja najgłośniej darłam się na "Nancy Mulligan", bo to moja zdecydowanie najukochańsza piosenka Eda. Przez długi czas miałam ją ustawioną jako dzwonek (a nawet budzik i nie dałam rady jej znienawidzić). Ale to podczas "Sing", ostatniej piosenki przed bisem, miałam wrażenie, że zaraz ogłuchnę.
Ten koncert był dla mnie niesamowitym doświadczeniem. To pierwszy stadionowy koncert, w jakim uczestniczyłam. Wcale nie żałuję, że nie miałam miejsca na płycie – chyba nie dla mnie to stanie i przepychanie się w tłumie. Na trybunach również bawiłam się świetnie. Ed brzmiał jak na swoich albumach, a nawet jeszcze lepiej.
I mimo że po wyjściu ze stadionu rozpętała się burza i ulewa, a ja czułam, jak w moich butach chlupocze woda, wróciłam do domu szczęśliwa. Warto było wydać pieniądze na bilet, by doświadczyć tej energii.
Sara

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za wszystkie miłe słowa, komplementy, ale także za rady i konstruktywną krytykę.
Thanks for all kind words, compliments but also for advice and constructive criticism.