Odpowiedź
na to pytanie mogłabym zawrzeć w jednym zdaniu: myślałam, że oszalałam. I chyba
potrzebowałam psychoterapii, by uświadomić sobie, że to nieprawda.
Odkąd
pamiętam, martwiłam się. To normalne – w końcu każdy się martwi. Tylko że ja
martwiłam się i przejmowałam nie tak, jak powinnam. Większość moich zmartwień
była jałowa, wyolbrzymiona albo katastroficzna. Co najgorsze, powodowało to u
mnie różne objawy psychosomatyczne. Nie mogłam np. nabrać oddechu.
Jakoś
sobie żyłam. Jednak czerwcowa operacja usunięcia tarczycy i ogólnie cała
choroba mocno wpłynęła na moją psychikę. Zaczęłam się bać, że znowu zachoruję.
W każdym tygodniu wymyślałam różne choroby. Wydawało mi się, że mam
stwardnienie rozsiane, AIDS, tężyczkę, chore oczy, uszy i co najgorsze –
schizofrenię. To pewnie brzmi dla Was absurdalnie . Dla mnie też. Ale tak było.
Gdy
poczułam, że już dłużej nie dam rady, że zaraz zwariuję, poszłam do psychologa.
Tak naprawdę wybrałam panią, która po prostu miała wolny termin na kolejny
dzień. Ale to była świetna decyzja, bo okazała się ona świetną terapeutką i udało
nam się zbudować dobrą relację.
Na
pierwszym spotkaniu opowiedziałam, z czym przychodzę i dowiedziałam się, że to
jak najbardziej nadaje się na terapię. Już ta informacja była dla mnie ważne. Przyznam Wam
się, że ja niestety żyłam w przekonaniu, że taka już jestem, że się martwię, bo
w teście osobowości mi wyszło, że mam wysoki neurotyzm i nic nie mogę z tym
zrobić. Tak, studia psychologiczne upadły mi na głowę. To była jedna z
najgorszych, jak nie najgorsza decyzja w moim życiu, by wybrać ten kierunek. To
nie są studia dla osób delikatnych, dla osób słabych psychicznie. To, czego
dowiadywałam się na zajęciach, brałam bardzo do siebie – w kółko się
diagnozowałam i widziałam w sobie tylko to, co najgorsze. Na szczęście zostały
już niecałe dwa lata.
Tak
jak pisałam w poprzednim poście, po pierwszej wizycie pojawiły się oczywiście
wątpliwości – czy ja tego na pewno potrzebuję? A może jednak dam radę sama? Ile
to potrwa? Ile w sumie na to wydam? Czy mam na to pieniądze?
Pieniądze
się znalazły, a ja potem dziękowałam sobie, że podjęłam tę decyzję.
Można
powiedzieć, że poświęciłam wakacje na to, by poprawić swoje zdrowie psychiczne.
Czy
to oznacza, że teraz nie martwię się w ogóle? Nie. Wiem jednak, jak sobie ze
zmartwieniami radzić i przede wszystkim wiem, że mogę to zrobić. To nie jest
tak, że jestem skazana na martwienie się, bo jakiś test osobowości tak pokazał.
Wiem, że to jest tylko w mojej głowie. A ja nie muszę się temu poddawać. Mogę
przejąć kierownicę.
W
kolejnym poście opowiem Wam o tym, czego nauczyłam się na terapii – co okazało
się przydatne, a co zupełnie mi nie pomogło.
Sara
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za wszystkie miłe słowa, komplementy, ale także za rady i konstruktywną krytykę.
Thanks for all kind words, compliments but also for advice and constructive criticism.