GAD
jest obrzydliwy, wstrętny i najlepiej się go pozbyć. Tylko jak? Oczywiście
najskuteczniej byłoby to zrobić terapią. Zdradzę Wam, czego ja nauczyłam się na
spotkaniach z psycholożką.
Gdy
zdiagnozowałyśmy mój problem, czyli uogólnione zaburzenie lękowe (z
angielskiego – general anxiety disorder, czyli GAD), zaczęłyśmy rozkładać je na
czynniki pierwsze. Musiałam przyjrzeć się moim zmartwieniom. Czym się martwię?
Kiedy się martwię? Jak się wtedy czuję? Jak próbuję sobie z tym radzić?
Otrzymywałam różne zadania domowe do wykonania. Momentami czułam się nieco
zagubiona – przecież mamy walczyć z lękami, a ja oglądam je ze wszystkich
stron. Wiem jednak, że to było potrzebne. Ważnym elementem terapii było
uświadomienie sobie nie tylko tego, jakiego rodzaju zmartwienia pojawiają się w
mojej głowie, lecz także, które z nich są jałowe, a którymi faktycznie warto
się przejąć. Oczywiście 95% okazało się totalnie bezsensownych.
Już o tym wspominałam, ale myślę, że warto to powtórzyć. Najważniejszą rzeczą, jaką
wyniosłam z terapii była świadomość. Świadomość tego, iż mam taką przypadłość,
że się martwię. Ale to nie jest część mnie, to nie jest moja natura, tak nie
musi być zawsze. To ja decyduję o tym, czy zmartwienia się pojawiają. One są
tylko w mojej głowie, one nie mają nade mną przewagi. Nie jestem skazana na
zamartwianie. Ta świadomość była dla mnie jak powiew ulgi.
Co
jeszcze było dla mnie ważne? Jednym z najbardziej pomocnych elementów terapii,
czymś, co stosuję do teraz, była nauka szukania racjonalnych wytłumaczeń. Z
racji tego, że najbardziej przejmowałam się swoim zdrowiem, musiałam zrozumieć,
że po pierwsze, każdego czasami coś boli, coś mu strzyka, coś ścierpnie i to
najprawdopodobniej nie świadczy o chorobie. Po drugie, GAD powoduje, że
bardziej przyglądam się swojemu ciału, ale również mam objawy psychosomatyczne.
Zawroty głowy, bóle brzucha, brak możliwości nabrania pełnego oddechu nie są związane
z żadną chorobą, lecz ich powodem jest właśnie lęk. Ćwiczyłam zatem szukanie
racjonalnych wytłumaczeń. Na początku wychodziło mi to słabo, miałam wrażenie,
że w mojej głowie toczy się bitwa. Męczyło mnie to. Ale z czasem weszło w krew.
Dla przykładu – gdy boli mnie noga, mówię sobie, że pewnie krzywo siedziałam,
gdy zesztywnieje mi ręka i już wyobrażam sobie, że mam tężyczkę, tłumaczę sobie,
że przecież zesztywniała, bo na niej leżałam.
Podczas
terapii przyjrzałyśmy się też błędom poznawczym. Przykład: gdy byłam na
spektaklu ulicznym, bałam się, że będzie zamach terrorystyczny. To podchodzi
pod bawienie się we wróżkę Sarę – przecież nie wiem, co się wydarzy. Nie ma co
gdybać i katastrofizować.
Istotne
było dla mnie także uświadomienie sobie, że martwiąc tym, że się martwię,
również sobie nie pomagam, tylko się nakręcam. Mówienie "nie martw się" można
porównać do zdania "nie myśl o niebieskim słoniu". Prawda, że właśnie o nim
pomyśleliście? No właśnie. Jak ktoś mi mówił kiedyś "nie martw się", to ja
często miałam łzy w oczach. To nie pomaga. Serio.
Przydatną
techniką okazało się za to mówienie "pomyślę o tym później". Brzmi pewnie
banalnie i absurdalnie, ale działało. Gdy w głowie pojawiała się myśl "jeny, a
może ja faktycznie mam X (wstaw dowolną chorobę)", to od razu reagowałam "pomyślę
o tym później!" i albo szybko się czymś zajmowałam, albo myślałam o czymś
innym. To oczywiście też trzeba ćwiczyć, bo niekiedy zmartwienie może być
trudno odepchnąć.
Co
mi nie pomogło? Jedna z metod zupełnie mi nie pasowała, jawiła mi się jako
absurdalna. Należało ustalić sobie konkretną godzinę, o której będziemy się
martwić. Brzmi dziwnie, prawda? Fakt jest taki, że o tej godzinie pewnie i tak
bylibyście zajęci czymś innym, zresztą – rzucenie wszystkiego, by się trochę
pomartwić brzmi jak coś… co mi totalnie nie grało. Tej techniki nie używałam.
Oczywiście
podczas terapii uczyłam się też, co robić, gdy już pojawi się jakiś mocny lęk,
stres, jak rozluźnić ciało. Mowa była także o technice mindfulness –
psycholożka bardzo mi ją polecała, bardziej niż jogę, ale książka, którą rekomendowała,
nie jest już nigdzie dostępna. :( Jednak myślę, że
mindfulness to coś, o czym na pewno warto poczytać i co warto trenować – to jednocześnie
technika relaksacyjna, jak i pozwalająca skupić się na byciu teraz, w tej
chwili, niewybieganiu w przyszłość – co często dzieje się w GADzie.
Na koniec wydaje mi się, że warto
jeszcze dodać pewną rzecz. Jednym z komponentów lęku jest przekonanie, że sobie nie
poradzę. Nad tym muszę popracować. Wiem już, że skoro w tylu życiowych sytuacjach
sobie poradziłam, to dlaczego teraz nie mam dać rady. Jednak czasami odzywa się
jeszcze ten głos niepewności, głos braku wiary w siebie…
Oczywiście oprócz technik ważne na terapii jest szukanie przyczyny lęku. Nie jest to konieczne, można
poprzestać na technikach, jednak warto zajrzeć w przeszłość, nawet jeśli to
będzie bolesne.
Może
uznacie ten post za pełen oczywistości. Może Wy to wszystko wiedzieliście. Ja przeczytałam
w życiu setki poradników, usłyszałam tysiące razy "nie martw się". Ale dopiero
terapia coś zdziałała. Myślę, że mogłabym jeszcze na nią chodzić, popracować nad samooceną. Kiedyś wrócę do terapii. Na
razie cieszę się z tego, co udało mi się wypracować. Zawalczyłam o własne
zdrowie.
Sara
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Dziękuję za wszystkie miłe słowa, komplementy, ale także za rady i konstruktywną krytykę.
Thanks for all kind words, compliments but also for advice and constructive criticism.