wtorek, 19 listopada 2019

Jak poradzić sobie z GADem, czyli czego nauczyłam się na terapii?


GAD jest obrzydliwy, wstrętny i najlepiej się go pozbyć. Tylko jak? Oczywiście najskuteczniej byłoby to zrobić terapią. Zdradzę Wam, czego ja nauczyłam się na spotkaniach z psycholożką.

Gdy zdiagnozowałyśmy mój problem, czyli uogólnione zaburzenie lękowe (z angielskiego – general anxiety disorder, czyli GAD), zaczęłyśmy rozkładać je na czynniki pierwsze. Musiałam przyjrzeć się moim zmartwieniom. Czym się martwię? Kiedy się martwię? Jak się wtedy czuję? Jak próbuję sobie z tym radzić? Otrzymywałam różne zadania domowe do wykonania. Momentami czułam się nieco zagubiona – przecież mamy walczyć z lękami, a ja oglądam je ze wszystkich stron. Wiem jednak, że to było potrzebne. Ważnym elementem terapii było uświadomienie sobie nie tylko tego, jakiego rodzaju zmartwienia pojawiają się w mojej głowie, lecz także, które z nich są jałowe, a którymi faktycznie warto się przejąć. Oczywiście 95% okazało się totalnie bezsensownych.

Już o tym wspominałam, ale myślę, że warto to powtórzyć. Najważniejszą rzeczą, jaką wyniosłam z terapii była świadomość. Świadomość tego, iż mam taką przypadłość, że się martwię. Ale to nie jest część mnie, to nie jest moja natura, tak nie musi być zawsze. To ja decyduję o tym, czy zmartwienia się pojawiają. One są tylko w mojej głowie, one nie mają nade mną przewagi. Nie jestem skazana na zamartwianie. Ta świadomość była dla mnie jak powiew ulgi.

Co jeszcze było dla mnie ważne? Jednym z najbardziej pomocnych elementów terapii, czymś, co stosuję do teraz, była nauka szukania racjonalnych wytłumaczeń. Z racji tego, że najbardziej przejmowałam się swoim zdrowiem, musiałam zrozumieć, że po pierwsze, każdego czasami coś boli, coś mu strzyka, coś ścierpnie i to najprawdopodobniej nie świadczy o chorobie. Po drugie, GAD powoduje, że bardziej przyglądam się swojemu ciału, ale również mam objawy psychosomatyczne. Zawroty głowy, bóle brzucha, brak możliwości nabrania pełnego oddechu nie są związane z żadną chorobą, lecz ich powodem jest właśnie lęk. Ćwiczyłam zatem szukanie racjonalnych wytłumaczeń. Na początku wychodziło mi to słabo, miałam wrażenie, że w mojej głowie toczy się bitwa. Męczyło mnie to. Ale z czasem weszło w krew. Dla przykładu – gdy boli mnie noga, mówię sobie, że pewnie krzywo siedziałam, gdy zesztywnieje mi ręka i już wyobrażam sobie, że mam tężyczkę, tłumaczę sobie, że przecież zesztywniała, bo na niej leżałam.

Podczas terapii przyjrzałyśmy się też błędom poznawczym. Przykład: gdy byłam na spektaklu ulicznym, bałam się, że będzie zamach terrorystyczny. To podchodzi pod bawienie się we wróżkę Sarę – przecież nie wiem, co się wydarzy. Nie ma co gdybać i katastrofizować.

Istotne było dla mnie także uświadomienie sobie, że martwiąc tym, że się martwię, również sobie nie pomagam, tylko się nakręcam. Mówienie "nie martw się" można porównać do zdania "nie myśl o niebieskim słoniu". Prawda, że właśnie o nim pomyśleliście? No właśnie. Jak ktoś mi mówił kiedyś "nie martw się", to ja często miałam łzy w oczach. To nie pomaga. Serio.

Przydatną techniką okazało się za to mówienie "pomyślę o tym później". Brzmi pewnie banalnie i absurdalnie, ale działało. Gdy w głowie pojawiała się myśl "jeny, a może ja faktycznie mam X (wstaw dowolną chorobę)", to od razu reagowałam "pomyślę o tym później!" i albo szybko się czymś zajmowałam, albo myślałam o czymś innym. To oczywiście też trzeba ćwiczyć, bo niekiedy zmartwienie może być trudno odepchnąć.

Co mi nie pomogło? Jedna z metod zupełnie mi nie pasowała, jawiła mi się jako absurdalna. Należało ustalić sobie konkretną godzinę, o której będziemy się martwić. Brzmi dziwnie, prawda? Fakt jest taki, że o tej godzinie pewnie i tak bylibyście zajęci czymś innym, zresztą – rzucenie wszystkiego, by się trochę pomartwić brzmi jak coś… co mi totalnie nie grało. Tej techniki nie używałam.

Oczywiście podczas terapii uczyłam się też, co robić, gdy już pojawi się jakiś mocny lęk, stres, jak rozluźnić ciało. Mowa była także o technice mindfulness – psycholożka bardzo mi ją polecała, bardziej niż jogę, ale książka, którą rekomendowała, nie jest już nigdzie dostępna. :(  Jednak myślę, że mindfulness to coś, o czym na pewno warto poczytać i co warto trenować – to jednocześnie technika relaksacyjna, jak i pozwalająca skupić się na byciu teraz, w tej chwili, niewybieganiu w przyszłość – co często dzieje się w GADzie.

Na koniec wydaje mi się, że warto jeszcze dodać pewną rzecz. Jednym z komponentów lęku jest przekonanie, że sobie nie poradzę. Nad tym muszę popracować. Wiem już, że skoro w tylu życiowych sytuacjach sobie poradziłam, to dlaczego teraz nie mam dać rady. Jednak czasami odzywa się jeszcze ten głos niepewności, głos braku wiary w siebie…

Oczywiście oprócz technik ważne na terapii jest szukanie przyczyny lęku. Nie jest to konieczne, można poprzestać na technikach, jednak warto zajrzeć w przeszłość, nawet jeśli to będzie bolesne.

Może uznacie ten post za pełen oczywistości. Może Wy to wszystko wiedzieliście. Ja przeczytałam w życiu setki poradników, usłyszałam tysiące razy "nie martw się". Ale dopiero terapia coś zdziałała. Myślę, że mogłabym jeszcze na nią chodzić, popracować  nad samooceną. Kiedyś wrócę do terapii. Na razie cieszę się z tego, co udało mi się wypracować. Zawalczyłam o własne zdrowie.
Sara

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dziękuję za wszystkie miłe słowa, komplementy, ale także za rady i konstruktywną krytykę.
Thanks for all kind words, compliments but also for advice and constructive criticism.