Już
od ponad miesiąca na studiach i w szkołach obowiązuje nauczanie zdalne. Myślę,
że to dobry moment na to, aby podsumować, jak to w rzeczywistości wygląda.
Zdalne
zajęcia mogą się wydawać bajkowe. Siedzisz sobie w piżamce, z kubkiem herbaty
pod ręką, i słuchasz kogoś gadającego na ekranie. W międzyczasie robisz milion innych
rzeczy i masz wrażenie, że jesteś taki produktywny. Tymczasem moje
doświadczenia są takie, że na zajęciach zdalnych nie do końca można się skupić.
Książki zamiast zajęć
E-learning
przybiera rozmaite formy, niekiedy dość zaskakujące. Gdy epidemia się rozpoczęła,
jeden z wykładowców, który wcześniej prowadził wykład na obecność,
zaproponował, że może po prostu na zaliczenie przeczytamy lektury i napiszemy
na ich podstawie dwa eseje. Tylko jak to zrobić, skoro biblioteki są zamknięte?
Ostatecznie studenci przekonali profesora, aby prowadził wykład online
na Zoomie. Oczywiście nie obyło się bez przygód. Podczas pierwszego spotkania
połączenie zajęło mi… 40 minut. Nadal nie wiadomo, co było przyczyną. Link
zadziałał dopiero po kilkudziesięciu minutach link. Czy profesor zaliczył mi
obecność – tego nie wiem. Na szczęście potem nie było już takich problemów z
tym konkretnym wykładem.
Podczas
innych zajęć z kolei pan doktor postanowił puścić nam… film. Miało to wyglądać
tak, że prowadzący uruchamia wideo na swoim komputerze, a następnie udostępnia
nam ekran. Domyślacie się, jak to się skończyło. Film się zacinał, momentami
nie było nic słychać, ostatecznie więc każdy miał obejrzeć produkcję na własnym
sprzęcie. Tytuł nie jest jednak dostępny za darmo w Internecie, pojawił się zatem
kolejny problem – jak wysłać taki wielki plik? Ostatecznie udało się. Ale
straciliśmy na to mnóstwo czasu.
Jak pastwić się nad studentami
Jedne
z najbardziej spędzających mi sen z powiek zajęć to ćwiczenia, które polegają
na tym, że prowadzący pokazuje nam na swoim komputerze, jak korzystać z
programu do tworzenia… map. Nie pytajcie mnie, co takie zajęcia robią na
psychologii. Niestety, niemożliwe jest jednoczesne wykonywanie poleceń w
programie – no chyba, że ktoś ma dwa komputery albo dwa ekrany. Pozostaje więc
robienie wszystkiego po prezentacji prowadzącego. Zajmuje to bardzo dużo czasu.
Nie pamiętam, abym kiedykolwiek poświęcała tyle godzin i straciła tyle łez na
jakiekolwiek zajęcia na studiach. Tymczasem ostatnio wykładowca pokazał moją
pracę jako przykład, jak NIE powinna wyglądać mapa. Gdy usłyszałam: "Widać, że
ta osoba nie poświęciła zbyt wiele czasu na to zadanie", miałam ochotę rzucić
kapciem w ekran. Ostatecznie moja agresja wyładowała się nieco inaczej, bo w
postaci płaczu. Choć na końcu języka miałam słowa: "Fajnie, że pastwił się pan
nad moją pracą. Ulżyło panu?". Zachowanie prowadzącego było bezczelne i nie
muszę chyba mówić, jak bardzo demotywujące. Czy takie zdarzenie miałoby
miejsce, gdybyśmy nie mieli zajęć zdalnych? Trudno powiedzieć. W sumie jak
komuś brakuje empatii i zwykłego poczucia przyzwoitości, to nie ma tu raczej
znaczenia forma odbywania się zajęć.
Szybkie testowanie
Ale
zajęcia zdalne to nie wszystko. Mam za sobą także wirtualny egzamin. Trwał 10
minut, a zawierał 9 pytań zamkniętych i 1 otwarte. Przyznaję, że przed takim
testem online stresowałam się bardziej niż przed zwyczajnym egzaminem – chociaż
teoretycznie mogłam mieć pod ręką notatki. W praktyce jednak czas rozwiązania
wystarczył zaledwie na przeczytanie pytań i zaznaczenie. A wyobrażacie sobie,
co by było, gdyby akurat Internet odmówił współpracy? W Małej Nieszawce ma to miejsce
dość często – zdarzyło się także podczas jednych ćwiczeń.
Niektórzy dają radę
To
moje spostrzeżenia. Wiem, że niektórzy mają podobne, inni – jeszcze gorsze.
Wykładowcy wysyłają studentom mnóstwo zadań, mimo że nigdy wcześniej tego nie
robili. Często sami prowadzący nie wiedzą, jak się zachować w tej sytuacji – na
nich też ona spadła jak grom z jasnego nieba. Niektórzy stają na wysokości
zadania. Jeden z nauczycieli mojego brata nagrywa im krótkie, bardzo ciekawe
filmiki na YouTubie. Podobnie postępuje część wykładowców z mojej uczelni. Dbają
nawet o zmianę scenografii. ;) Nagrania można obejrzeć w dowolnym momencie, a
czas ich trwania pozwala się skoncentrować.
Zajęcia
zdalne wydają się bardzo wygodne. Nie musisz nigdzie jechać. Nie musisz się
ubierać, malować ani czesać. Właściwie to nawet słuchać nie musisz. Wystarczy,
że postawisz laptopa i zajmiesz się czymś innym. Ale w praktyce to nie bajka.
Pewnie
teraz bałabym się wrócić na uczelnię. Więc zajęcia zdalne pozostają jedyną
opcją. Tylko jak przeprowadzić je w sposób efektywny, w sposób jak najmniej
stresujący? Pewnie nie tylko ja zadaję sobie to pytanie.
Dajcie
znać, jakie Wy macie doświadczenia z zajęciami zdalnymi!
Sara
Co prawda nie zajęcia zdalne, ale praca. Zajmuje się weryfikacją zagranicznych faktur. Z dnia na dzień oznajmiono nam, że przechodzimy na pracę zdalną. Ma to wiele plusów - nie muszę dojeżdżać, kiedy zaczynam o 6 to wstaje o 5.50 a nie o 5.00, zdecydowanie więcej można zaoszczędzić, jestem zawsze w domu w razie potrzeby. Ale problemy z Internetem, z połączeniem się ze zdalnym pulpitem i milion "rozpraszaczy" sprawia, że czasem już tęsknię za biurem. I przede wszystkim - w pracy w ciągu miesiąca słuchałam ok 7-8 książek. A w domu przez miesiąc przesłuchałam 1.
OdpowiedzUsuń