Dzień z życia
7:30 – okropny dźwięk przeszywa całe Twoje ciało, począwszy
od palców stóp, przez krótkie nogi, aż do palców pianistki i uszu z
pojedynczymi dziurkami. Robisz wszystko, aby dźwięk zniknął, ale z trudem
trafiasz w napis WYŁĄCZ.
7:43 – tak naprawdę ów dźwięk z charkterem a’la Cruella
de Mon nie spełnił swojej roli BUDZIKA i wyłączenie go było
równoznaczne z ponownym zapadnięciem w objęcia Morfeusza. Na (nie)szczęście
instynkt, którego robocza nazwa brzmi WYPADA CHODZIĆ DO SZKOŁY, nakazał mi
wstać.
8:20 – wizualizacja: jeśli wyobrażę sobie, że zdążę na
autobus, to na pewno na niego zdążę… Tylko co tu robi ten pies, dlaczego biega
samopas i skacze na mnie? To jak było z tą pozycją żółwika?
9:30 – po godzinnym oczekiwaniu na spóźniony autobus, dopada
mnie ostateczny etap irytacji. Zaczynam żałować, że na przystankach nie
umieszczono megafonów informujących o awarii autobusu („Ludzie, nie sterczcie
na tym mrozie jak głupi, autobus się popsuł.”).
9:50 – odmrożenie pierwszego stopnia na szczęście
niezaliczone, za to palce u stóp odmawiają posłuszeństwa. Ciepła herbata
smakuje niczym nektar i ambrozja.
10: 12 - zdaję sobie sprawę, że spóźniony autobus pokrzyżował mi wszystkie plany co do SESJI NIESPODZIANKI. Kierowcy nie rozumieją blogerek. I ich fotografów.
10: 12 - zdaję sobie sprawę, że spóźniony autobus pokrzyżował mi wszystkie plany co do SESJI NIESPODZIANKI. Kierowcy nie rozumieją blogerek. I ich fotografów.
11:40 – tak bardzo żałuję, że nie wpadłam na to, iż istnieje
coś takiego jak ekstrakt z drożdży… I że słówko tuzin nie figuruje w moim
osobistym, wewnętrznym polsko-angielskim słowniku.
12:21 – ta myśl, gdy osoba, z którą chciałam porozmawiać,
ostentacyjnie przechodzi na drugi koniec korytarza, a ja czułam się gorzej niż
gdy sprzed nosa odjeżdża mi autobus, na który biegłam przez kilkaset metrów.
12:30 – gdy myślę, że ten dzień nie może być już gorszy,
ktoś nabiera ochoty, aby sprawdzić moją wiedzę na temat logarytmów. Sprawdzić,
czy w ogóle taka istnieje.
17:08 – wcale nie wylądowałam na podłodze w tramwaju,
dlatego że wydawała mi się wyjątkowo kusząca. Motorniczy chyba nie przewidział
mojego problemu utrzymania równowagi, gdy jednocześnie kasowałam bilet,
próbowałam trzymać portfel, zdejmować rękawiczki, a jedyną rzeczą, której się
trzymałam to… nadzieja. Na to, że się nie przewrócę.
19:00 – dodaję notkę na bloga i mam nadzieję, że chociaż
blogspot przekona mój los, że dość żartów na dziś. Bądźmy poważnymi ludźmi, żyjemy
razem już 16 lat.
Życzę Wam, aby los obchodził się z Wami łagodniej niż ze mną dzisiaj.
Sara
PS. Dziękuję za 100 lajków na FB! <3 Cieszę się, że jesteście ze mną. Już niebawem setny wpis na blogu :)
Każdy ma od czasu do czasu taki pechowy dzień. Zobaczysz, że za miesiąc czy za ro przeczytasz tę notkę i się uśmiechniesz :) A teraz calm down-jutro też jest dzień. I zawsze może być lepszy :D Trzymaj się :D
OdpowiedzUsuń