Miałam marzenie. Zrobić sesję w szkole. Taką zupełnie
niegimbusiarską. Okazja była idealna – dwa okienka na WF-ie. Podczas gdy
reszta mojej klasy zawzięcie grała w kosza i myślała, jakby tu dorównać
Chodakowskiej (byłam z Wami duchem!), wraz z moją przyjaciółką spacerowałam po
szkole w poszukiwaniu ambitnych miejsc…
Zaczęłyśmy od szatni, czyli opisywanym przeze mnie w
poprzednim poście źródle inspiracji i miejscu narodzin przyszłych poetów. Jest
tam naprawdę wszystko, cokolwiek zostawisz, znajdziesz za kilka godzin (a
przynajmniej miej taką nadzieję).
Później przyszedł czas na żarówiaste szafki. Biją po oczach
swoim kolorem i są symbolem gimbazy. Dlaczego? Liceum nie spotkał ten zaszczyt
i szafek dla nich nie starczyło… Muszę zadowolić się szatnią. Szafki zawsze kojarzyły
mi się z amerykańskimi filmami. Nastolatki trzymały tam dosłownie wszystko.
Znacie ten widoczek – dziewczyna niosąca kilka podręczników w ręku zamiast w
torebce i chowająca je w szafce? Przynajmniej jej plecy nie cierpiały tak jak
współczesnej, polskiej młodzieży…
Minus czwórki, który poznałam jeszcze przed rozpoczęciem roku
szkolnego? Wąskie korytarze. Kiedy ktoś opisywał mi tę szkołę, wspominał, jaką
są one niedogodnością. Prawie 700 uczniów + mało przestrzeni = mnóstwo czasu
poświęconego na przemieszczenie się z klasy do klasy. To trochę jak wyścig z
przeszkodami – trzeba ominąć tych, którzy mieli to szczęście i pierwsi dopadli
do ławki stojącej pod kaloryferem, potem całującą się parę, w zupełności nie
zwracającą uwagi, co się dzieje wokół, następnie przecisnąć się między tłumem
opierającym się o parapet a grupką dziewczyn siedzącą pod ścianą… Siedzenie na
podłodze, choć nie jest ona nieskazitelnie czysta (w końcu niektórzy butów nie
przebierają) nie należy do rzadkości. Ja staram się tego unikać, ale dla Was
zrobiłam wyjątek!
Łącznik, czyli część gimnazjalistów, jest równia chętnie
odwiedzana przez licealistów. Bo Wi-Fi, bo cicho, bo przyjemnie… Można
poobserwować przez wielką szybę tych, którzy w danej chwili wylewają siódme
poty na WF-ie. Bardzo chciałam zrobić zdjęcie i pokazać Wam to miejsce, ale
niestety cieszy się taką popularnością, że przez bite dwie godziny było zajęte
i ani na moment nikt nie chciał go opuścić. Mimo swojej sławy na łączniku brakuje mi jednego - ławek. Jest ich tam stanowczo za mało! :)
Szczęściarzami są również ci, którzy pierwsi zajmą miejsce
przy kawiarnianych stolikach. Na każdym piętrze jest tylko jeden taki (więcej
jedynie przy sklepiku).
Można by powiedzieć – szkoła jak szkoła. Dla mnie to
miejsce, w którym spędzam naprawdę dużą część dnia i cieszę się, że po kilku
miesiącach czuję się tam swobodnie. Co prawda nadal nie pamiętam numerów sal i
szukam ich na czuja, ale nie mam wrażenia, że w szkole tej jestem kimś obcym, intruzem.
A to chyba najważniejsze.
Życzę Wam dużo zdrówka w te mrozy!
Sara
Szatnie chyba wszędzie wyglądają tam samo, bo kiedy zobaczyłam Twoje zdjęcie w tej boxie od razu przypomniały mi się czasu liceum... no i te stoliki przy sklepikach ;-)
OdpowiedzUsuńoj jak to dawno było temu...:))
OdpowiedzUsuńślicznie Ci z opaską ! pozdr i zapraszam do mnie
Ślicznie wyglądasz, czerwony kolor bardzo Ci pasuje. Co do szafeczek to też zawsze kojarzyły mi się z amerykańskimi filmami, w liceum miałam możliwość kupienia takiej szafeczki, kupiłam, niestety nie było to to samo co w filmach... szatniarki uparcie zdzierały wszystkie naklejki jakie się przywieszało od zewnątrz, a także był zakaz zaklejania ich wewnątrz, a więc, szafeczki były takie obce. Szatnie za to kojarzą mi się z gimnazjum, w liceum mieliśmy niestety szatnie na numerki, co było straszne jak była zima i godzina 14-15 kiedy to wszyscy kończyli zajęcia i stanie w kolejce po kurtkę trwało nawet 15-20 min. Fajny post, miło było wrócić wspomnieniami do czegoś bardzo odległego <3 Pozdrawiam :) Joy z http://zmiana-trasy.blogspot.com
OdpowiedzUsuńW swoim gimnazjum także miałem szafki. Bardzo mile je wspominam. Trzymałem tam różne rzeczy których na co dzień w domu się nie używało bloki na plastykę itp. To bardzo duże udogodnienie, za którym potem tęskniłem. Pamiętam jak ze znajomymi snuliśmy różne plany dotyczące "odpicowania" naszych szafek, oświetlenie diodami led czy zdalnie zamykane zamki. pomimo tego że nic z tych szalonych pomysłów nie zostało zrealizowane, wspominam to z dużym sentymentem. Plakaty czy naklejki za to to była norma, jedynym warunkiem było to, że trzeba było na zakończenie roku wszystko zdjąć :)
OdpowiedzUsuń