Możemy sobie pogdybać, bo nikt nam nie zabroni. Wiadomo, że
z płonącego domu ludzie jak najszybciej uciekają, zupełnie zapominając o czymś
takim jak sentymentalizm, pamiątki czy miś, z którym śpią od dziecka, bo tylko
on obroni ich przed potworami mieszkającymi pod łóżkiem (nie wiem, czy uda mi się Was przekonać, ale spróbuję Was uspokoić: pod łóżkiem, oprócz kurzu, nie ma
nic – mój brat czołga się tam za każdym razem, gdy powiem coś nadzwyczaj
górnolotnego i nadal żyje). W każdym razie gdybym naprawdę wiedziała, że nic
mi się nie stanie i wyjdę bez szwanku z pożaru, ale jednocześnie miałabym
świadomość, iż stanie się tak tylko wówczas, gdy zabiorę nie więcej niż 5 rzeczy, a reszta spłonie, co takiego bym wyniosła z płonącego domu?
1. Koszyk z pocztówkami. A właściwie dwa. Liczę to jako jedną
rzecz, gdyż raczej nie ryzykowałabym życia, szukając jednej kartki – poza tym
nie mam tej ulubionej, wszystkie z nich są dla mnie ważne – wiadomo, jedne
bardziej cieszą oko, inne mniej, jedne niosą za sobą dłuższą historię, inne
krótszą, ale zależy mi na wszystkich. Dlaczego akurat to? Może niekoniecznie
liczy się tutaj wartość materialna – chociaż wierzę, że ponad 400 pocztówek,
między innymi z takich krajów jak Brunei czy Surinam, jest trochę wartych albo przynajmniej
byłoby za kilka lat. Po prostu zadaję sobie pytanie: czy miałabym poświęcić
kawałek świata, który zebrałam w czasie trzech lat, pozwolić, aby płomienie
leniwie lizały fragment mojej pasji?
2. Zeszyt z wierszami. Tak, tak, kiedyś próbowałam – to chyba najlepsze
słowo – pisać wiersze. Teraz zdarza mi się to zazwyczaj w stanach skrajnego
załamania, ale zdarza się. Wątpię w to, że owe utwory nadają się do publikacji,
ale czasami nachodzą mnie takie myśli, że jeśli już zostanę sławną pisarką (za
świętej nigdy), to może ktoś zainteresuje się tomikiem wierszy z dzieciństwa
tej znanej XXX – choćby z czystej ciekawości i chęci sprawdzenia, jak zmienił się mój styl, jakie
problemy mogła mieć szesnastoletnia dziewczyna… Poza tym w zeszycie tym z
uroczymi czarodziejkami na okładce (moje pokolenie oglądało Witch, mój młodszy brat już średnio
kojarzy tę bajkę) znajduje się nie 10, nie 30, nie 50, ale dużo więcej
rymowanek i wierszy. Choćby jeden z nich miał okazać się udany - byłoby to już
wiele. Poza tym to także swego rodzaju pamiętnik.
3. Książka. W sumie to nie wiem jaką, raczej nie byłaby to
encyklopedia, myślę, że coś z mojej półki z powieściami. Nawet, jeśli
chwyciłabym książkę, która nie była moją ulubioną, miałabym poczucie, że
uratowałam… książkę, czyli multum słów, które komuś udało się we wspaniały i ciekawy sposób połączyć, zupełnie jakby był czarodziejem. Książek się nie pali. Chyba że będzie się zbliżać kolejna
epoka lodowcowa jak w filmie Pojutrze.
Wtedy zrobiłabym wyjątek, chociaż z bólem serca. Na szczęście w filmie palili
głównie pozycje dotyczące prawa podatkowego. ;)
4. Dokumenty. Tak się niby mówi, że w przypadku pożaru, jeśli uda
nam się cokolwiek zabrać, powinniśmy wziąć dokumenty. Wydaje mi się, że moje resztki
racjonalnego myślenia pokierowałyby mnie również w tę stronę. Pytanie tylko –
jakie dokumenty? Czy dźwigałabym całe segregatory papierków?
5. Długo zastanawiałam się nad piątą rzeczą. Na myśl
przychodziły mi różne przedmioty, zarówno bardziej praktyczne np. telefon, jak
i odwołujące się do uczuć i emocji np. listy. W końcu stwierdziłam, iż piąty
punkt pozostawię pusty. Miałabym na piątym miejscu umieścić pieniądze? W dzisiejszych czasach
większość z nich trzyma się na kontach bankowych, w domu niektórzy posiadają
naprawdę niewielkie kwoty. Być może niebawem wpadnę na coś, co mogłabym zabrać
z domu, w rozgorączkowaniu, panice, przerażeniu i jednoczesnym zachowaniu
czujności, ostrożności i spokoju. Czyli stanie niemożliwym.
A Wy co byście zabrali z
płonącego domu?
hmm ciekawy post :D co ja bym wziela? na pewno mojego meza :D:D:D:D ale tak na powaznie - torebke bo w niej mam najpotrzebniejsze rzeczy i pewnie jakis album ze zdjeciami :)
OdpowiedzUsuńA ja bym wyniósł dobre wspomnienia :)
OdpowiedzUsuń