Nadszedł czas na powitania
i pożegnania. Żegnamy Wilno (aż na jeden wpis :)), witamy Druskienniki. Żegnamy pierwszą klasę
liceum, a witamy dwumiesięczne wakacje. Żegnamy ślęczenie nad podręcznikiem od
przedmiotu, który nigdy w życiu nie przyda nam się w codziennym życiu i witamy
czytanie tego, na co tylko przyjdzie ochota i oglądanie filmów, na które nigdy
nie było czasu w roku szkolnym. Zrobiłam to już na moim fanpage’u, ale z chęcią
powtórzę: udanych wakacji, kochani! Już niedługo czekają nas, mam nadzieję,
pełne słońca posty, a tymczasem chciałabym jeszcze przez chwilę poopowiadać Wam
o Litwie. Tym razem Ciechocinek dla bogatych, czyli Druskienniki.
Zahaczyliśmy o to miasto
w drodze powrotnej. To właśnie tutaj miała na nas czekać największa atrakcja wycieczki
– aquapark. Po tym jak wtargnęłyśmy na jego teren z koleżankami w poszukiwaniu
toalety, udaliśmy się na spacer po mieście. Druskienniki właściwie nie są
miastem do zwiedzania – a przynajmniej nikt nam nie przedstawił ich w ten
sposób. To miejscowość, do której przyjeżdżają ludzie nie tylko z Litwy, ale z
całej Europy, aby wypocząć, poodychać świeżym powietrzem, pospacerować brzegiem
Niemna, wydać pieniądze w licznych hotelach, kawiarniach i leczyć, co tylko się
da, w sanatoriach. Śmiałam się, że to Ciechocinek dla bogatych, co wcale nie
było ujmą dla Ciechocinka – lubię to miasteczko i swego czasu odwiedzałam je
dość często. Właściwie to chyba zdjęć z tego uzdrowiska na blogu jeszcze nie
było – wszystko przed Wami (i przede mną :))
W Druskiennikach doświadczyłam
chwilowego wypalenia twarzy. Kiedy wzięłam trochę wody ze źródełka, którego
zawartość soli to około 50%, poszłam za radą pani przewodnik i obmyłam nią
twarz. Miała być gładka, jędrna, cudowna, aksamitna itd. Wody nie wolno było
pić, można było albo wypłukać nią gardło, albo przetrzeć twarz. Zawartość soli
dało się wyczuć w momencie, gdy poczułam ostre pieczenie… Na szczęście minęło
szybko. Tylko moja twarz wcale nie wypiękniała. Za mało wody, haha.
Aquapark w Druskiennikach
dla mnie był atrakcją idealną. Od lat razem z rodzicami i moim młodszym bratem
jeździmy po różnych aquaparkach, nie tylko tych polskich i… porównujemy. Na
liście odhaczony mamy już Sopot, Kraków, Darłowo, Tropical Island pod Berlinem,
Warszawę, Liberec w Czechach, Pluski koło Olsztyna, Wielką Nieszawkę koło
Torunia i… na pewno o czymś zapomniałam. :D W każdym razie Druskienniki okazały
się aquaparkiem przyjaznym dla wszystkiego i wszystkich, oprócz mojej głowy,
która ucierpiała, ale tylko i wyłącznie przez moją głupotę.
Ów Aquapark to nie tylko
baseny, ale też jacuzzi i… sauny! Z chęcią przygarnęłabym taką jedną do domu. W
Druskiennikach rozkoszowałam się pełnią relaksu w dwóch saunach – w jednej
temperatura wynosiła 45°, w drugiej natomiast 75°. W obu czułam się
wspaniale i z nieopisaną przyjemnością wdychałam zapach drewna. Po saunie
natomiast czas na propozycję dla odważnych: możliwość wylania na siebie wiadra
lodowatej wody. :) Co podobało mi się
w parku wodnym, to fakt, iż można mknąć w dół zjeżdżalni na pontonach. W pojedynkę albo w parach, aby było
raźniej. Nawet ja zdecydowałam się na najbardziej ekstremalną zjeżdżalnię. Nie
zrezygnowałam nawet wtedy, gdy w kolejce otaczali mnie sami dobrze zbudowani
mężczyźni. Pomyślcie, ja, szczupła i próbująca nie wyglądać na przerażoną
blondynka i grupa facetów typu maczo. Zjeżdżalnia okazała się szybka, w pewnym
momencie stwierdziłam, że jest za szybka i… podniosłam się, płacąc za to
potężnym guzem.
Aquapark opuściliśmy zmęczeni,
wręcz padnięci, ale uśmiechnięci od ucha do ucha. Do granicy pozostało kilkadziesiąt kilometrów...
Mam nadzieję, że
odpoczniecie w ciągu najbliższych dwóch miesięcy chociaż trochę! A pracujące
osoby – trzymajcie się i byle do urlopu. Buziaki!
Sara
Ja za to nie cierpię aquaparków :P Ale fajnie, że Tobie się podobało :)
OdpowiedzUsuń