Pamiętacie, gdy pisałam Wam o powodach, dla których warto
podróżować? Jednym z nich było piękno, jakie wiąże się z powrotami do domu.
Trudno porównać do czegokolwiek to wspaniałe uczucie wypicia ulubionej herbaty w
ukochanym kubku, wykąpanie się we własnej wannie czy wyspanie się w swoim łóżku
(co do tego ostatniego to w moim przypadku jeszcze nie można nazwać tego wyspaniem się niestety,
ale mam nadzieję, że po dzisiejszej nocy mój stan wróci do normy).
Odwiedziłam naszych wschodnich sąsiadów, ale zanim Wam o tym
opowiem, czas na podsumowanie miesiąca. Bardzo oryginalnie, jak zawsze, w
połowie kolejnego. :)
Gdybym była… Kaszubką.
Zapewne bliżej byłoby mi do poliglotki, gdyż posługiwałabym
się od urodzenia dwoma językami – polskim oraz kaszubskim. Mniejszy dystans
dzieliłby mnie także od Kaszubskiego Parku Miniatur, który odwiedziłam w majowy
weekend. Tam mogłam poczuć się nie tylko jak Kaszubka, ale także jak
obieżyświat, jak małe dziecko ciekawe świata,
jak żona Guliwera. Brakowało mi tylko narodowego kaszubskiego stroju, ale może
jeszcze kiedyś dane będzie mi go założyć.
Gdybym była… artystką.
A może już jestem? W końcu w obecnych czasach każdy może nim
być. Sztuka współczesna to temat rzeka, chyba nie może się znudzić, bo
nieustannie zaskakuje. Dlatego w Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu pojawiam
się każdego roku. Niestety nie na liście artystów. Jeszcze. ;)
Gdybym była… sową. Albo nietoperzem.
Chętnie latałabym nocą nad Toruniem. Moje miasto po zmroku
wygląda piękniej niż za dnia. Może mniej pięknie wygląda , kiedy pomyślę sobie,
ile pieniędzy poszło na tak hojne oświetlenie miasta, w szczególności panoramy
nad Wisłą.
Gdybym była… akrobatką.
Którą nigdy nie zostanę, ale pogdybać można. Myślę, że
wstąpiłabym do jednej z francuskich grup, których przedstawienia wywierają na
mnie największe wrażenie. Mniej czy bardziej psychodeliczne, wszystkie
zapierają dech w piersiach. Tak było też w przypadku przedstawienia
Basculoscopia, podczas którego elementem scenografii była nawet lampa. Aktorzy
będący jednocześnie nieziemsko wysportowanymi osobami wspinali się na nią… Nie
tylko na nią zresztą. Spawania było na pewno co nie miara. A wszystko po to aby
stworzyć nietypową scenę dla przedstawienia plenerowego odbywającego się nocą –
dopiero wtedy jest ono iście magiczne.
Gdybym była… baristką.
Ciekawe, czy miałabym dość kawy, zaparzając setki filiżanek
dziennie, czy wręcz przeciwnie – uzależniłabym się od niej. Na razie do
uzależnienia jeszcze niemały kawałek, ale mój portfel płacze, kiedy za kawę nie
płacę już monetami tylko papierkami…
Poprzednie podsumowania miesiąca znajdziecie pod poniższymi
linkami:
Wrzesień, czyli światełka, ucięte głowy i urodzinowy tort.
Październik, czyli samotne spacery po lesie odbyte na szczęście
bez towarzystwa wilków (i dzików!)
Listopad, czyli przymiarki sukni ślubnej, bicie rekordu
Guinessa i meczenie koziołków poznańskich.
Grudzień, czyli jeż mutant, bieg świętych Mikołajów i
pozdrowienia od Ksawerego.
Styczeń, czyli udawanie gimbusa i chwalenie się swoim głosem
(oczywiście w filmiku dla Was :))
Luty, czyli koty z
nadmiarem sierści, warzenie bawarskiego piwa i kompleksy niskiego wzrostu przy
zaspach śnieżnych.
Marzec i kwiecień, czyli wspierania Ryanaira, szukanie
królowej brytyjskiej i oczekiwanie na Romea.
Ściskam!
Sara
postmoderniści twierdzą, że artystą może być każdy, a sztuką jest wszystko. ja od siebie dorzucam zawsze jeszcze, że współcześni artyści zaczynają się zawsze tam, gdzie innym zabrakło pewności siebie. więc drzwi do sztuki stoją przed Tobą otworem :D
OdpowiedzUsuńZabawne, że mieszkam praktycznie na Kaszubach, ale o parku miniatur nie słyszałam ;)
OdpowiedzUsuń