Wiem, że na to czekaliście. A nawet jeśli nie odliczaliście
sekund, to gdzieś w duchu liczyliście, że w końcu się pojawi. Nie mogłam Was
zawieść. Miesięczne podsumowanie tego, co się działo, co wspominam z uśmiechem,
przyprawione, jak zawsze, wieloma zdjęciami.
Mimo że tradycyjne insta
mixy czy miesięczne podsumowania na innych blogach zazwyczaj skupiają się
na zdjęciach, ja nie mogę Was zostawić bez choćby kilku zdań. Za każdym razem
staram się inaczej opisywać miniony miesiąc. Jeśli jesteście ciekawi, jak
bawiłam się, tworząc dla Was poprzednie zestawienia, zapraszam tu, tu, tu, tu i tu (czy przy siedemnastym podsumowaniu miesiąca nadal będę wklejać linki
do poprzednich? Pytanie miesiąca!).
ZIMA. Prawdziwą zimę poczułam w… Zosinie i jego okolicach.
Co prawda nie wybudowałam igloo, ale moje pojęcie słowa zaspa przybrało nieco inne znaczenie. Przy okazji pobytu przy
granicy, oprócz obserwowania nudzących się podczas czekania w kilkusetmetrowej
kolejce pasażerów, pstrykałam zdjęcia.
NAZWY. Nie tylko granice państwowe są moim obiektem westchnień. Te
między miastami i wsiami też. Dlatego zdjęcia przy tabliczkach robiłam na
okrągło, spotykając coraz to dziwniejsze nazwy. I kabaretowe dopiski.
KAWA. Kiedyś nie piłam jej wcale, później nieśmiało zaczęłam
próbować cappuccino… Kilka lat temu, podczas jednego z obozów, rozkoszowałam się
mrożoną kawą z Biedronki (która była właściwie bardziej napojem kawowym, ale i
tak pysznym). Później , z podobną dozą nieśmiałości, zaczęłam przyrządzać dla
siebie kawę rozpuszczalną – pół łyżeczki, w niewielkiej filiżance, z mnóstwem
mleka… Do kawosza było mi daleko. Jednak z czasem zaczęłam zamawiać kawę w
różnych miejscach – najpierw w McDonald’s (wierzcie mi, że mają całkiem dobre i
tanie cappuccino – smakiem nawet przypomina Starbucksa, tylko zamiast imienia,
macie logo Mc na kubku :)).
Potem to Starbucks stał się moją obsesją, a ostatnio Perks – urocza kawiarenka
w Toruniu. Opiszę ją Wam dokładnie w osobnym wpisie. Atmosfera jest tam magiczna,
a twarde krzesła zastąpione wygodnymi kanapami… I, co najważniejsze, pyszna
latte!
NIEMIECKI KARNAWAŁ. Karnawał dobiegł końca, tłusty czwartek za nami… W szkole
karnawał świętowaliśmy w nietypowy sposób. Nie było żadnych bali, imprez, tylko
przebieranki, zabawy i język niemiecki na każdym kroku, z paradą na czele. W
całej szkole można było znaleźć mnóstwo plakatów, kolorowych informacji, na
przerwach odbywały się konkursy i zabawy (np. jedzenie pączków na czas). Moje
przebranie może nie jest zbyt szalone, ale przynajmniej przypominam osobę,
którą miałam z założenia tego dnia być – Bawarkę.
SOCZI. Igrzyska za nami i właściwie mało kto w obecnej chwili zachwyca się nimi czy je
wspomina - przy bieżącej sytuacji politycznej oraz bezgranicznej przyjaźni Rosji. Ja jednak do Olimpiady na chwilkę
wrócę – dostałam bowiem urocze upominki związane z Soczi. Początkowo wszystko
było w czekoladzie, gdyż Mari, której za paczkę jeszcze raz serdecznie
dziękuję, wysłała czekoladowe jajko niespodziankę. Dotarło ono niestety w
kiepskim stanie. Dobra, tak naprawdę było kompletnie zdezelowane (poczta polska i rosyjska - pominę słowa podziękowania...). Pamiątki pachniały
czekoladą i miały na sobie mnóstwo wiórków, ale poza tym nic się im nie stało. :) Wystarczyło je przetrzeć
i już maskotki igrzysk, notesik oraz kubek prezentowały się wspaniale.
POCZTÓWKI. Nigdy nie może ich zabraknąć w comiesięcznym
podsumowaniu, a tym bardziej w tym – moja skrzynka może nie pękała w szwach,
ale była szczęśliwa prawie codziennie. Pokazuję Wam jednak tylko dwie wybrane
kartki, ale obiecuję, że pozostałe zobaczycie w innych postach, możliwe, iż
tematycznych :)
Tymczasem na zdjęciu – pocztówka z Ukrainy oraz pierwsza kartka ze Szwajcarii.
Skakałam ze szczęścia po jej otrzymaniu, chociaż… dość niepewnie. Zauważyłam
napis Zurych, ale ID (czyli kod identyfikujący kartkę) rozpoczynał się literami
CH… Czy to nie Chiny?! W końcu czasami zdarza się, że ludzie wysyłają kartki z
innych krajów, wcale nie z tych, z których pochodzą… Zwątpiłam, ale po
przeczytaniu wiadomości, upewniłam się, że oto pierwsza szwajcarska widokówka
znalazła się w mojej kolekcji!
KOTY. Czy wspominałam Wam o mojej fazie na tzw. pusheen the
cat? Miewałam fazy na różne rzeczy i obrazki internetowe. Od jakiegoś czasu, to
widok tego kota sprawia, że pokazuję wszystkim moje ząbki albo rozpływam się,
bo w końcu on jest taki uroczy!
Osobiście nazywam to zwierzątko Pusią (ewent. Puzią – zależy od kontekstu, może
mój human skojarzy :)).
Jednak kotów internetowych nie pogłaszczę, a te na wystawie kotów – jak najbardziej!
Życzę Wam udanego tygodnia, kochani!
super!
OdpowiedzUsuńCH - Confederatio Helvetica - Szwajcaria. Tak mi się wydaję.:)
OdpowiedzUsuńbardzo ciekawy post :)
OdpowiedzUsuńlubie takie podsumowania :D
OdpowiedzUsuńŚwietne zdjęcia!
OdpowiedzUsuń:>
OdpowiedzUsuńPiękną masz tą kartkę z Zurychu <3 :) Chyba mam bardzo podobną w ulubionych na PC ;)
OdpowiedzUsuń