Przypominam o akcji Stop samotności blogerskich skrzynek. Czekam na chętnych do wymiany pocztówek. :)
Mam trochę małą, no dobra, miesięczną obsuwę w
opowiadaniu Wam o moich wojażach. Ale już, już nadrabiam i jednocześnie cieszę
się, że mam Wam tyle do przekazania, że tyloma wrażeniami mogę się jeszcze
podzielić. :)
Niewielu ludzi ciągnie na wschód. Większość ludzi
wybiera nowoczesny, dobrze rozwinięty, zadbany zachód. We wszystkich
przypadkach. Polacy emigrują na zachód, pracy szukamy na zachodzie, a wschód
kojarzy się z ubóstwem i zacofaniem. Nawet na wschodnie krańce Polski nie wszyscy chcą
jeździć! Do tego stopnia, że swego czasu w telewizji można było zobaczyć spot
reklamujący nasze wschodnie tereny…
"Jakieś murki" okazały się, po wysłuchaniu krótkiej historii opowiedzianej przez przewodniczkę, ruinami kościoła. |
Ja dałam szansę wschodowi. Lublin, największe
miasto tej części Polski, stało się kolejnym punktem na mapie, który
zapragnęłam odwiedzić. Gdy spędzałam tydzień u mojej babci, na granicy
polsko-ukraińskiej, okazja stworzyła się sama. Do Lublina co prawda 140
kilometrów, czyli wcale nie rzut beretem, ale wzięłyśmy z mamą sprawy w swoje
ręce i dotarłyśmy do stolicy województwa w przeddzień Jarmarku Jagiellońskiego. Okazało się, że w tamtych rejonach bardzo
popularna jest prywatna komunikacja autobusowa. Mieszkańcy między
miejscowościami poruszają się busikami. My akurat do Lublina złapałyśmy autokar
z prawdziwego zdarzenia, ale wracałyśmy już busem, siedząc na ostatnich,
najbardziej trzęsących miejscach, o które zazwyczaj biją się uczniowie
podstawówek. Tuż nad moją głową znajdowała się ogromna dziura – pewnie wspomnienie
po kiedyś działającej klimatyzacji. Zapchałam ją swetrem i dzięki temu udało mi
się nie zamarznąć.
Jaki jest Lublin? Przede wszystkim dość spory, to
wcale nie mała mieścina, większa od mojego ukochanego Torunia. Mimo to zwiedzałyśmy go
bez mapy, posiłkując się jedynie informacjami znalezionymi w Internecie i wskazówkami życzliwych mieszkańców.
Co zapamiętam z Lublina? Urocze, pięknie zdobione
kamieniczki! Nie wiem, czy widziałam gdzieś równie starannie i z fantazją
wykonane ornamenty na kamienicach. Dzięki nim wiele z nich zyskało nowe życie.
A jaka to reklama dla szczęśliwych najemców lokali w owych budyneczkach. Nikt
nie zdoła pomylić ich knajpy z jakąś inną, jeżeli będzie znajdować się w tak
oryginalnej, wyjątkowej, niepowtarzalnej i trudnej do niezauważenia kamienicy.
Szczególna atrakcja? Na pewno podziemna trasa
turystyczna! Nie każde miasto może pochwalić się korytarzami ukrytymi pod
ziemią, którymi przemieszczali się kiedyś kupcy, rycerze czy też w których składowano
towary. Wędrówka tą trasą odbywa się wyłączenie z przewodnikiem, co jest dużym
plusem – wiemy, co oglądamy, a przy okazji możemy dowiedzieć się trochę o samym
Lublinie, jego historii i najważniejszych zabytkach. Zaczęłyśmy z mamą
zwiedzanie tego miasta właśnie od trasy podziemnej i była to najlepsza decyzja,
jaką mogłyśmy podjąć, bowiem później, zaglądając w rozmaite zakątki, wiedziałyśmy
przynajmniej, na co patrzymy! Podziemna trasa turystyczna już sama w sobie jest
atrakcją – w końcu nie co dzień mamy okazję przechadzać się chłodnymi
piwnicami, zbudowanymi przed kilkoma wiekami. Ale i tak najlepsze czekało na
nas na końcu podziemnego spaceru – mała inscenizacja przedstawiająca wielki
pożar Lublina. Pomysłodawca tego pokazu nie potrzebował aktorów, nie
potrzebował nawet marionetek czy pacynek- wystarczył lektor z głosem pełnym
emocji, umiarkowanie stopniująca napięcie muzyka i imponująca gra świateł. To
wszystko sprawiało, że pożar momentalnie wybuchł na naszych oczach. Cud jego
nagłego zgaszenia także miał miejsce tuż przed naszymi twarzami.
W miastach, prócz turystycznych atrakcji, staram
się nie przeoczyć budynków, pomników, figurek, napisów, które może nie figurują
w rejestrze zabytków wartych zobaczenia, ale aż szkoda byłoby nie zrobić im
zdjęcia!
Tylko jedna myśl: usiądę na tej kurze! Tylko jedno spojrzenie na napis wystarczyło, abym nie spełniła swego zamiaru... |
W Lublinie mieszkało kiedyś mnóstwo Żydów.
Pozostawili oni w tym mieście po sobie sporo śladów… Podążyłam ich tropem, a o
tym już w następnym poście.
Byliście kiedyś w Lublinie? A może coś
szczególnie zachęciło Was do odwiedzenia tego miasta?
Pozdrawiam!
Sara
nie byłam nigdy w Lublinie
OdpowiedzUsuń_______________
a u mnie?
Macdonald w modzie:)
Nie miała jeszcze okazji zawitać w Lublinie, jednak zawsze pierwsze skojarzenie jakie pojawiało mi się w głowie na myśl o tym mieście to beton, beton i jeszcze raz beton. Szaro, buro, chłodno... jak widać nie do końca trafne skojarzenie :)
OdpowiedzUsuńTurystka! ;-)
OdpowiedzUsuńszokk... Lubin,Lublin ;P 60 km ode mnie jest Lubin ,zawsze myliłam Lubin od Lublina ;D
Byłem w Lublinie, ale to było raczej miejsce tranzytowe, a nie cel podróży:)
OdpowiedzUsuńCo się tyczy Żydów, to na Podlasiu stanowili większość mieszkańców w wielu miastach.
Hah, ja jestem jedną z tych, co ich ciągnie na wschód właśnie, a na emigrację do Chin, mimo, że dotąd odwiedzałam jedynie zachód, głównie ze względów ekonomicznych (czyt. było gdzie kimać za darmo/tanio). W Lublinie jeszcze nigdy nie byłam, ale może kiedyś i tam zawędruję :)
OdpowiedzUsuńŚwietne zdjęcia,ja niestety tam nigdy nie byłam:P
OdpowiedzUsuńVery lovely look girl. Sorry I took so long to respond. Thank you for your comment on my blog. I'm following you now on GFC #74. Please follow back.
OdpowiedzUsuńLouisa
LA PASSION VOUTEE
http://lapassionvoutee.blogspot.com/
Beautiful photos, looks like a fun day.
OdpowiedzUsuńwww.effortlesslady.com
Moje miasto Lublin, jak miło cię zobaczyć w tak pięknym mieście :)
OdpowiedzUsuńSympatyczna opowieść, zachęca do wyjazdu w Twoje ślady. Na jakiej ulicy są te okna z fotosami?
OdpowiedzUsuń