Macie czasami takie uczucie: udało Wam się
uczestniczyć we wspaniałym wydarzeniu, tak wspaniałym, że pragniecie, aby
każdy, kogo znacie (ale w sumie też kogo nie znacie, a co tam, niektórzy, [czytaj:
ja], chcieliby przytulić do serca cały
świat) miał szansę wziąć w nim udział, poczuć to, co Wy? Ja mam tak nazbyt często,
nie wiem, czy to daje znać o sobie altruistyczna dusza, czy to jakiś nieco
bardziej zawiły aspekt psychologiczny.
W każdym razie nieważne,
czy to wycieczka do innego kraju, festyn czy nawet film obejrzany w kinie –
jeśli wydawał mi się nieziemsko wręcz genialny i warty zobaczenia, żałuję, że
nie każdy miał szansę/okazję/czas/możliwość się z nim zapoznać. Tak samo żałuję,
że nie wszyscy z Was w zeszłym tygodniu odkryli nowe oblicze toruńskiej
starówki i dali radę (lub też nie
wiedzieli, że mogą dać radę – ta niewiedza i niedoinformowanie bywają czasami
nawet gorsze od niemożności realizacji, bo gdy człowiek uświadamia sobie, że
coś MÓGŁ, ale o tym NIE WIEDZIAŁ, to może sobie najwyżej pluć w brodę,
wyciągnąć wnioski :)
Ale nie żyjemy na
planecie niemych. Mamy język, głos, mamy także… klawiaturę, aby móc innym, choć
w niewielkim procencie, przekazać pozytywną energię, a także spróbować zabawić się
w czarodziei i przenieść te osoby do miejsca, o którym chcemy opowiedzieć.
Niech więc ten wpis
będzie nieco złożonym zaklęciem, a zdjęcia magicznym lustrem, które umożliwi
Wam teleportację. To jak, gotowi na czary-mary?
Najpierw przeniosę Was w
okolice 31 października. Gdzieś wymyślono, aby wkładać do dyni świeczki.
Wyobrażacie sobie, abyśmy my chowali świeczki w kapuście? A może wtykali
latarki w ziemniaki? Brzmi to może z lekka absurdalnie, ale Halloween się
rozpowszechnia. Dotarło już nawet do Torunia, a konkretniej w okolice Ruin
Zamku Krzyżackiego – tyle że dynie są stosunkowo drogie, ale doskonale je
zastąpiono, tworząc bardzo klimatyczne miejsce…
Ścieżka oświeconych,
czyli kolejna świetlna instalacja, której ja nadałam wdzięczną nazwę – trawa umieszczona była na ulicy Ciasnej
(szerokość tej uliczki wynosi 3 metry). Cóż mogę napisać, na ulicy było, no…
ciasno. Serio. Możecie mi nie wierzyć, ale było tam naprawdę ciasno.
Katedra niewątpliwie
robiła wrażenie, jednak największe wcale nie z zewnątrz (nie oceniaj książki po
okładce – to przysłowie pasuje tutaj idealnie!), a od wewnątrz gdzie
rozbrzmiewał gong, paliło się mnóstwo świeczek… W środku panowała specyficzna
atmosfera, można było usiąść i nawet porozmyślać, a tłum ludzi wcale w tym nie
przeszkadzał. Za to dźwięki gongu skutecznie powodowały głośniejsze bicie
serca.
Iluminacja na budynku
urzędu miała swoje gorsze i lepsze momenty, słyszałam opinie, że najlepsze w
całej projekcji były… reklamy. Ale może dzięki temu mappingowi ktoś chętniej
uda się do urzędu, aby załatwić jakąś nieprzyjemną sprawę?
Świetlne maski Bwindi były
jedyną płatną atrakcją festiwalu (mowa tutaj o instalacjach i iluminacjach, nie
wspominam o koncertach czy spektaklach). Organizatorzy nie zaproponowali nam,
na szczęście, kwoty zwalającej z nóg. Za wstęp płaciło się 5 zł, natomiast
dzieci do lat 12 wchodziły za darmo. Całość odbywała się na dziedzińcu ratusza.
Co ciekawe, utworzyła się tam swego rodzaju łuna, dzięki której było tam po
prostu… ciepło. Nie wiem, czy takie działanie mają afrykańskie maski i ich z
lekka przerażające otwory na oczy, czy może rozgrzewającą moc posiadały głosy
tubylców z Konga i Ugandy płynące z głośników, a może było to zwyczajne ciepło
powodowane przez światełka ledowe… Nie, na pewno nie to ostatnie, wolę do tego
dopisać nieco mniej oczywistą historię :) Musze przyznać, że 5 złotych nie poszło na marne – nie dość, że się
ogrzałam, to jeszcze mogłam doświadczyć w sumie niecodziennej sytuacji –
tajemnicze dźwięki, które jednocześnie przerażają i zaskakują, w połączeniu z
przeszywającym na wskroś wzrokiem masek (ok., maski nie mają oczu, ale te
OTWORY na oczy i tak mnie przeszywały).
W dodatku światełka zmieniały się, całość mogła wydawać się prosta, ale
wywierała wrażenie.
Pstryk. Wracamy na ziemię,
gasimy festiwalowe światła. Mam nadzieję, że przekonałam Was do tego, że magia
istnieje, a przede wszystkim do odwiedzenia festiwalu Skyway w Toruniu za rok!
Zapraszam serdecznie :)
Polub Sawatkę na FB CLICK
super zdjęcia pozdrawiam:)
OdpowiedzUsuńByłam gotowa na czary-mary ale tego się nie spodziewałam, trawa na ciasnej wygląda super, i w sumie dobrze, że nazwa ulicy odzwierciedla jej stan, to by było zakłamane gdyby było inaczej;> Najbardziej podobają mi się maski!! Rewelacja! Dają niesamowity efekt. I mnie stanowczo zachęciłaś do udziału w tym festiwalu, mam nadzieję, że za rok nie zapomnę o nim <3
OdpowiedzUsuńsuper fajna sprawa, zabawa światłem i szlajanie się nocą po mieście to chyba jedne z moich najukochańszych zajęć, więc trochę zazdroszczę :) w Gdańsku mamy podobny festiwal - Narracje, który odbywa się co roku w jeden z listopadowych weekendów. strasznie fajna sprawa, szczególnie że co roku festiwal zmienia swoją lokalizację i dzięki temu w zeszłym roku oglądałam świetlne instalacje w gdańskiej stoczni. niesamowite doświadczenie :D
OdpowiedzUsuńKiedy to się odbywało? Kiedy tam byłaś? Wygląda świetnie :D
OdpowiedzUsuńCały festiwal odbywa się co rok w Toruniu, w tym roku od 17 do 21 września, ale w zeszłych latach zawsze był w sierpniu :) Ja wzięłam udział w festiwalu 20 września.
UsuńPozdrawiam
Wow, super!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Confassion,
www.confassion.blogspot.com