Ciąg dalszy święcących
postów :) Jeśli ktoś nadal nie orientuje się, o co chodzi w
niecodziennie oświetlonej starówce Torunia, zapraszam do zerknięcia na
poprzedni post.CLICK
Na Skyway wybrałam się po
raz drugi w moim życiu. Był piątek, a przez starówkę cudem można było się
przepchnąć – zupełnie, jakby przy ratuszu miał miejsce koncert jakiejś
międzynarodowej gwiazdy. W sumie… To było coś w tym rodzaju. Muzyki nie
zabrakło, międzynarodowych akcentów także, a toruńskie kamienicy świeciły
niczym gwiazdy na niebie.
Nasza podróż zaczęła się
od parku w pobliżu Starego Miasta. Projekt zatytułowany Drzewa przedstawiał tytułowe rośliny w zupełnie innym… świetle.
Kolorowe wstążki rozwieszone między pniami były oświetlone w specjalny sposób,
tworząc prawie że fosforyzujący efekt. Kiedy wychodziłam z parku i na moment
się odwróciłam, moim oczom ukazał się niezwykły widok – ciemność rozświetlona
wstążkami.
W drodze do kolejnego
obiektu (kilkaset metrów) zaczepiło nas
około pięć osób rozdających ulotki informacyjne o festiwalu i mapki (co w sumie
nie było aż tak bardzo irytujące, jakby mogło się wydawać, bo jeśli pomyślimy
sobie, że ktoś przyjechał na festiwal kompletnie zielony, dzięki takim
biuletynom stawał się doskonale poinformowany. Zatem plus za reklamę i
organizację.) Około 20.00 stanęliśmy przed Collegium Maximum, w którym na co
dzień przebywają zwykle informatycy. Genialną rzeczą był czas wyświetlany na
budynkach – można było łatwo zorientować się, za ile minut pojawi się kolejna
iluminacja. Zwykle jeden pokaz trwał kilka minut, przerwy również były krótkie
– zazwyczaj 3-4 minuty. Ale starczyło na to, aby tłum przeniósł cię do
następnego obiektu.
Zaczęło się. Liczyłam na
to, że na Collegium Maximum będzie jedną z najlepszych iluminacji i nie
zawiodłam się. Efekty 3D, wrażenie, że budynek się rozwali, a do tego specjalna
muzyka. Efekt wspaniały.
Kolejną iluminacją, która
cieszyła nasze oczy był mapping na kościele. Jak stwierdził mój brat: Drugie zawsze najlepsze. Nie wiem, czy
to jakaś nowa reguła, nie umiem też stwierdzić, czy ten projekt był najlepszy,
bo wszystkie miały w sobie to coś. Iluminacja na kościele ukazywała dżunglę, a
następnie tętniące życiem miasto.
Po przepchnięciu się
przez megatłum znaleźliśmy się przy kolejnym budynku, wcześniej nieznanym mi
Pałacu Dąmbskich. Najśmieszniejsze jest to, że normalnie człowiek nie zwróciłby
uwagi na tę kamienicę – dopiero gdy była oświetlona, w pełni ujawniało się jej
piękno i śliczne zdobienia. Tutaj znaczącą rolę odgrywała muzyka - nie
twierdzę, że przy innych budynkach była ona nieistotna, jednak w tym miejscu z
głośników płynęły znane większości uwertury z różnych oper. Projekcja
wykorzystywała także elementy chińskiego teatru cieni. Całość natomiast było
jedną spójną opowieścią, gdyż prezentowała jeden dzień z życia pałacu. Cudowne
jak za pomocą światła, muzyki i obrazów można przedstawić ciekawą i barwną
historię.
Następna instalacja
została nazwana przez organizatorów artystycznym
cudem. Tym bardziej żałuję, że była jedynym obiektem, jaki minęłam bez
większego zainteresowania. Dopiero później zostałam brutalnie uświadomiona, jak
niezwykła była to rzecz – kikut drzewka, którego cień, dzięki pomalowaniu
specjalną farbą, prezentował drzewo z bujną koroną… Niestety nie mam dla Was
żadnego zdjęcia tej instalacji, ale możecie sobie wyobrazić, jak nietypowo i
niesamowicie musiało to wyglądać.
Narzekałam już na tłumy,
ale nie wspomniałam słowem o… kolejkach. Nie, nie martwcie się, nie było ich
przed prawie żadnym budynkiem. Jedynym wyjątkiem okazał się sznureczek do
magicznego ogrodu znajdującego się w pobliżu teatru. Kolejka spowodowana była
czarodziejskimi różdżkami (tak, tak, można się było poczuć jak w Hogwarcie,
haha), które każdy musiał otrzymać, a nigdzie nie widziałam sterty różdżek.
Trzeba więc było czekać. Nie były to jednak godziny, więc po kilkunastu
minutach cierpliwego stania w kolejce, otrzymaliśmy swoje pałeczki i weszliśmy
do bajkowego ogrodu, w którym musieliśmy znaleźć sześć skrzatów. W sumie niezły
bajer, dla małych dzieci była to na pewno świetna zabawa. Należało machać
różdżką na wszystkie strony i szukać krasnala, który, po bliskim kontakcie z
różdżką świecił swoimi oczkami. Muszę się pochwalić, że udało nam się znaleźć
wszystkie skrzaty. Mistrzowie magii.
Przedstawiłam Wam już 6
spośród 11 instalacji i mappingów. Już niebawem kolejna część tego, mieniącego
się wszystkim barwami, festiwalu. Trzymajcie się :)
Polub Sawatkę na FB CLICK
Wspaniały wpis! Zapraszam do udziału w pewnym Konkursie. Szczegóły: http://najlepszy-wpis.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
wow, ale przepiękne efekty! śliczne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńwow oswietlenie pierwsza klasa!
OdpowiedzUsuńMiałam kiedyś przyjemność zupełnie przypadkiem trafić na taki pokaz wyświetlany na kamienicach, bardzo mi się podobały efekty dźwiękowe, świetlne i "filmowe". I gratuluję zdania testu na maga;> Super pomysł z tymi krasnalami i różdżkami, pozytywnie zaskoczyłaś mnie wiadomością o braku kolejek, bo to znaczy, że wszystko sprawnie się odbywało:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
ale faaaajnie
OdpowiedzUsuńSuper to wszystko wygląda :D
OdpowiedzUsuń