Noc spędzona w autokarze
potrafi dać się we znaki. Nie pozwoliłam jej jednak na to, ponieważ cały dzień
mieliśmy spędzić w Mirabilandii, ogromnym, włoskim parku rozrywki niedaleko
Ravenny, ok. 350 km od Rzymu. W parku byliśmy jakieś osiem godzin, ale z bólem
serca muszę przyznać, że to za mało. Przydałyby się dwa dni w Mirabilandii… Co
więcej jest to możliwe, gdyż bilet jest ważny przez DWA dni. My niestety nie
mieliśmy możliwości dłuższego pobytu, więc staraliśmy się na maksa wykorzystać
atrakcje Mirabilandii.A wierzcie mi, było z czego korzystać, oj było…
Na początku
zaopatrzyliśmy się w mapkę. Tak było łatwiej poruszać się po ogromnej
powierzchni parku. Niektóre atrakcje czynne są dopiero od 10 albo 12, z kolei
sama Mirabilandia jest otwarta od 9. Warto przyjść już przed otwarciem, gdyż
kolejki są ogromne. Nie tylko kolejki po bilety, ale również… na karuzele,
zjeżdżalnie i różne inne atrakcje. My rozpoczęliśmy nasze spotkanie z Mirabilandią,
stając w kolejce do iSpeeda – rollercoastera, który osiąga prędkość 100 km/h, a
na zakrętach nawet 120 km/h!
Oczekiwanie na wejście bardziej niż nużące było… stresujące.
A co jeśli wypadniemy?! W końcu w pewnym momencie jedzie się do góry nogami,
jest trochę zakrętów, spirali… Mimo to przezwyciężyła w nas ciekawość i chyba
chęć pokazania sobie samemu: nie boję
się!
Najgorszy był początek.
Kolejka ruszyła tak nagle i tak szybko, że zanim się zorientowałam, krzyczałam
wniebogłosy. Na szczęście nie wypadłam, bo jak widzicie, piszę tutaj dla Was :) Przejazd nie trwał więcej niż 3 minuty, ale warto
było stać w kolejce przez prawie godzinę. Co prawda zaraz po wyjściu z
wagonika, powtarzaliśmy sobie: nigdy
więcej, ale za to po kilku godzinach z chęcią jeszcze raz przejechalibyśmy
się tym potworem, odstraszyło nas jedynie ponowne stanie w kolejce – chcieliśmy
wypróbować jak najwięcej atrakcji, a czasu nie było za wiele.
Oprócz iSpeeda wsiedliśmy
na diabelskie koło, do którego wpuszczano po 4 osoby do co drugiego wagonika ze
względów bezpieczeństwa.
Widoki były jednak niezaprzeczalnie wspaniałe, chociaż
niejednemu mogą ugiąć się nogi, kiedy wagonik dociera na samą górę…
Wielką
popularnością cieszyły się wszelkie wodne atrakcje – spływ dziką rzeką w
gigantycznych, kilkuosobowych pontonach,
zjeżdżalnie z pontonami, bitwa wodna, czyli strzelanie z powoli
przesuwających się stateczków w inne osoby …
Wypróbowaliśmy karuzelę, która nie
napawała strachem, a jedynie mdłościami, gdyż kręciła się w kółko.
Parę razy
przejechaliśmy się kolejką, która dosłownie falowała, a w pewnym momencie
wszystkich pasażerów nakrywał ciemny materiał… Uuu, lekki dreszczyk :) Jeśli o dreszczyku mowa w Mirabilandii jest,
podobno świetny, dom strachów, ale my w końcu odpuściliśmy sobie dodatkową
adrenalinę.
Mirabilandia to mnóstwo
atrakcji, dla dużych i małych, odważnych i tych bardziej rozważnych, spokojnych
i zakręconych, bojących się wody i uwielbiających się w niej taplać, może to
oklepany slogan, ale KAŻDY ZNAJDZIE TAM COŚ DLA SIEBIE. Naprawdę każdy. Zero nudy, mnóstwo śmiechu, zabawy,
czasami mokrych ubrań, ale WARTO.
Na miejscu jest McDonald’s, jak również inne
restauracje i puby, w których można coś przekąsić, kiedy zgłodniejemy. Jest
także mnóstwo miejsc z automatami (coś w sam raz dla hazardzistów :)). Z
niektórych obiektów bałam się skorzystać, czego nie ukrywam, ale może kiedyś
znowu zawitam do Mirabilandii i wtedy się odważę?
Wodne były the best of ! Choć Katun też niczego sobie ; - )
OdpowiedzUsuńTak, te z wodą najlepsze! Nie zapomnę naszego suszenia się pod suszarkami w łazienkach po bitwie wodnej! :D
OdpowiedzUsuńP.