Kojarzycie zapewne
przykłady tzw. wiecznych sporów? Co lepsze: Barca czy Real, Xbox czy PS3, jak mówić: temperówka czy
ostrzynka… Jednym z takich sporów jest również bitwa między górami a morzem. Co
wybieracie? Ja zdecydowanie góry, nad morze mogę pojechać na jeden dzień,
poopalać się , pokąpać i wrócić. Z kolei po górach chodzę całymi dniami i w
ogóle mi się nie nudzą. Ogromnym przeżyciem było więc dla mnie dotarcie na dość
nietypową górę… Monte Etna.
Autokar jechał krętymi
ulicami, zawijasami, coraz wyżej i wyżej… W końcu wysiedliśmy i pognaliśmy
oczywiście… nie, nie na szczyt. Do toalety :D
Później z kolei zakupy (pistacje i pocztówki!) i… wchodzimy.
Nie
ukrywam, że było ciężko, chociaż mogło być gorzej. Satysfakcja po wejściu na szczyt jest tak
wielka, że rekompensuje chwilowe zmęczenie. Widoki były wspaniałe, myślę, że wielu
z nas nie wiedziało, czego się spodziewać. Czy tam będzie lawa? Magma? Jak
głęboki jest krater? Czy to nie jest przypadkiem coś takiego jak Wielki Kanion
xd? Tymczasem nie było lawy (zawód), ale różne dziwne zielone wstęgi na otaczających Etnę wzniesieniach.
Ciekawe, skąd one się tam wzięły. W sumie gleba wokół Etny jest bardzo, bardzo
żyzna, dlatego często tereny pod wulkanami, mimo iż niezwykle niebezpieczne, są
gęsto zaludnione. Nie powinny dziwić zatem jakieś zielone rośliny. Ale i tak
dziwiły, przynajmniej mnie.
Gdy porobiliśmy sobie mnóstwo słit foci i zobaczyliśmy ludzi wchodzących jeszcze wyżej,
dowiedzieliśmy się, że… my idziemy za nimi. No to wchodzimy. Wiało tak, że
nawet związane włosy nie pozwoliły mi patrzeć, gdzie idę.
Było chłodno, coraz
gęstsza mgła, w sumie taki nieco tajemniczy i mroczny klimat.
Po dotarciu na
szczyt kolejna sesyjka. Pech chciał
(a może nie pech tylko mój nieogar), że kilka godzin wcześniej, pod koniec naszego pobytu w Katanii, mój
aparat odmówił posłuszeństwa. Dlatego nie zamieszczam dzisiaj ani jednego
zdjęcia wykonanego moim aparatem, wszystkie zostały wykonane iPhonem Kamila i
aparatem Kingi i Pauliny, a oni pozwoli mi wykorzystać te zdjęcia na blogu, za
co bardzo dziękuję!
Zejście z Etny było jeszcze trudniejsze niż wejście. Niemęczące, ale trudne i skomplikowane technicznie xd Łatwo było zaliczyć glebę, chodząc po wulkanicznych kamyczkach.
Po drodze
zrobiliśmy
kilka zdjęć przy kraterach Sylwestrach. To chyba jakaś przekorna nazwa,
bo po zabawie sylwestrowej, to by się tu nikt nie wdrapał.
Przy autokarze, w
sklepiku z pamiątkami (i toaletą!) czekała na nas degustacja sycylijskich
likierów, na którą rzucili się nawet najmłodsi. Barman nalewał każdemu,
dosłownie kapkę, różnych włoskich trunków.
Pamiętam pistacjowy, pomarańczowy lub limonkowy i coś a’la szampan.
Ciekawostką dotyczącą
Etny może być fakt, że gdy wyrzuca ona z siebie jakieś lawowe resztki, to
mieszkańcy pobliskich miejsc wcale nie uciekają. Co więcej, pod Etnę
przyjeżdżają osoby z daleka, aby zobaczyć, jak pięknie wygląda.
Już za kilka dni wyruszam
w kolejką podróż, tym razem raczej krótką, ale mam nadzieję, że pełną wrażeń. A
taki się ze mnie zagranicznik zrobił :D
Pozdrawiam!
PS. Dzisiaj blogowi stuknął tydzień, 864 wyświetlenia. Dziękuję, nawet nie wiecie, jak się cieszę.
Zdecydowanie morze! A przykład temperówka - ostrzynka... Od razu przynosi wspomnienia ze szkoły. :)
OdpowiedzUsuńP.
Fantastyczne zdjęcia :)
OdpowiedzUsuńZaczęłam nadrabiać zaległości po dwóch tygodniach :D Nie wiem ile postów przeczytałam, ale dużo i świetnie się je czyta. Mówiłam to już wcześniej - zazdroszczę Ci tej wycieczki, a teraz jeszcze bardziej :* Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń